"Fight back." 1.9
Louis wie, że zdjęcia wyszły idealnie; nie musi na nie patrzeć by wiedzieć, że Harry zdołał ująć głupkowatą, nieskrępowaną, beztroską stronę nowożeńców. Zdjęcia zawsze wychodzą mu najlepiej w niekonwencjalnych lokalizacjach, jak na terminalu czekając na ich busa w południowym Bostonie, w szpitalu odwiedzając ojczyma Harry'ego po tym jak miał operację, w galerii w Czarny Piątek, gdy Louis walczy na śmierć i życie w sklepie Apple. Jest w stanie utrwalić prawdziwe życie w sposób, jaki powala Louisa na ziemię, bez porażki, za każdym razem. I przebrał się ze swojego przemokniętego garnituru w czystą parę eleganckich spodni, zdając sobie sprawę, że jego włosy są zdecydowanie przegraną sprawą, stara się jak najlepiej nie myśleć o tym, jak Harry dyskretnie kierował aparat w stronę Louisa w przerwach pomiędzy zdjęciami Liama i Annie, próbuje nie myśleć o sposobie, w jaki patrzył na Louisa na plaży, ze zmarszczonymi brwiami i dolną wargą pomiędzy zębami, próbuje nie myśleć o wargach Harry'ego na swoich, wszystko zbyt kuszące i na zawsze najlepszą rzeczą w życiu Louisa.
Może poczuć na nich wzrok Nialla, kiedy wracają na przyjęcie, siadając na swoich miejscach bez wyjaśnienia dlaczego wszyscy są w innych ubraniach i ich włosy ociekają wodą i kiedy Louis wgryza się w ciastko z krabem, kątem oka może zobaczyć jak Harry bez sukcesu powstrzymuje uśmiech. To jest jak sekret, chociaż raz dobry. Louis również się łamie.
- Nie, ale poważnie, gdzie poszliście? - Niall pyta ze swojego siedzenia, patrząc pomiędzy Louisem, Harrym, Liamem i Annie.
Louis wzrusza ramionami, wpychając w usta połowę ciastka. - Przepraszam, moje usta są pełne, niegrzecznie tak mówić, powiem ci potem.
Kolacja jest pyszna, bezustanne, nieznośne planowanie Liama przez ostatni rok najwyraźniej się opłaciło i Louis delektuje się szerokim wyborem owoców morza, dogadzając sobie kalmarami i krewetkami i świeżym tuńczykiem. Spogląda na talerz Harry'ego, który jest wypełniony przegrzebkami i łososiem i nie musi otwierać ust, by poprosić o spróbowanie tego, kiedy Harry podaje mu swój widelec, wzdychając.
Drinki przychodzą powoli; wszyscy stukają się kieliszkami, dolewając wina i do czasu gdy zostaje podane ciasto, Louis jest poważnie wstawiony, wzrok lekko rozmyty gdy szuka barmana, by zamówić rundkę szotów. Harry jest krok przed nim, w jakiś sposób niosąc sześć szotów. Louis przygląda im się badawczo, unosząc brwi.
- Kamikaze?
- Oficjalny drink sponsorowany przez ślub Payne.
Louis uśmiecha się. - Zatem do dna.
Piją.
Granica pomiędzy poważnie podpity i pijany, twarz czerwona, kończyny ciężkie niemal natychmiast zostaje przekroczona. Wszystko zdaje się zabawne, ciepłe i kiedy Harry wyciąga swoją dłoń z nieśmiałą miną, by zaprowadzić Louisa na parkiet, Louis tego nie kwestonuje, po prostu idzie. Trzyma się ze wszystkich sił, trzymając się sposobu, w jaki Harry trzyma swoje dłonie na dole jego pleców, tego jak czuje się lekki, tego uczucia komfortu i poufałości i bliskości. To wszystko czego chce, by poddać się chwili i później poradzi sobie z konsekwencjami. Teraz, pozwala Harry'emu objąć się ramionami, docisnąć pocałunek do czubka jego głowy, obracać go dookoła. Louis jest lekko świadomy tego, że nie jest to piosenka do wolnego tańca - jest to remix piosenki Bruno Marsa, na miłość boską - ale zostają ściśnięci razem, kołysząc się wystarczająco blisko, żeby Louis był w stanie usłyszeć oddech Harry'ego, jego szybko, coraz szybciej bijące serce.
Louis podnosi wzrok by zobaczyć, że Harry już na niego patrzy i Louis nie może uwierzyć, że po sześciu latach wciąż jest oniemiały tym jak piękny jest Harry. Jego oczy zawsze były jedną z ulubionych rzeczy Louisa - głębokie i zawsze tak intensywne - i Louis ma problem z patrzeniem gdzie indziej, zbyt skupiony na sposobie, w jaki Harry nie mruga, spojrzenie przeszywające. Czuje jakby jego całe ciało jest zbyt mocno spięte, jego umysł jednocześnie zamglony i klarowny, kiedy sunie dłońmi po klatce piersiowej Harry'ego, zarzucając ramiona wokół jego szyi, stając na palcach. Jest wystarczająco trzeźwy by wiedzieć, że to jest zły pomysł - znowu - ale jest wystarczająco pijany, żeby go to nie obchodziło i brakuje mu tchu, zanim wargi Harry'ego nawet dotykają tych jego, jedynie się ocierają, wystarczająco by Louis się przybliżył, pragnąc więcej. Harry ujmuje dłonią szczękę Louisa, druga wciąż na jego plecach i Louis traci poczucie czasu, zagubiony w sposobie, w jaki Harry przyciąga go do siebie, na sposobie w jaki jego loki zaplątują się w palcach Louisa, na sposobie w jaki przejeżdża kciukiem po policzku Louisa. To jest najprostsza rzecz, jaka wydarzyła się podczas tego weekendu, myśli Louis i to, samo w sobie, jest groźnym terenem. To nie powinno być takie normalne. Już nie. A jednak zachęca do tego, by było to odrobinę głębsze, trochę wolniejsze, potrzebuje tego tak samo, jak potrzebuje oddychać.
Harry jako pierwszy się odsuwa, oczy wciąż zamknięte, kiedy Louis wsadza swojego palca w szlufke od paska Harry'ego, trzymając go blisko. Bierze głęboki wdech, wydech i kiedy się odzywa, jego głos jest chropowaty, jakby dopiero się obudził.
- To powinniśmy być my.
Louis marszczy brwi, opuszczając rękę. - Czym powinniśmy być?
- Tym. To powinniśmy być my - powtarza Harry, jego oczy szalenie krążą po twarzy Louisa, sięgając by złapać go za talię. - To powinien być nasz ślub.
Prawie się śmieje; to jakby ich umysły były ze sobą połączone, pracujące razem. Ledwo może znieść minę Harry'ego, albo sposób w jaki trzyma go, jakby nie mógł puścić. Przełyka ślinę, próbując wybrnąć z tego żartem. - Masz na myśli, chciałeś doprowadzić naszą rodzinę do szaleństwa i zmusić ich do wydania tysięcy dolarów na ślub w egzotycznym miejscu?
Louis obserwuje jak Harry przełyka, kręcąc głową, wyraźnie nie w humorze, by udawać razem z nim. - W zamian, wszystko się zjebało.
To jest zbyt realne. Światła są zbyt jasne, muzyka zbyt głośna, czuje jakby mógł zwrócić alkohol. Louis bierze krok do tyłu, potykając się o nic. - Proszę, po prostu, nie teraz, okej? Jesteśmy na ślubie Liama.
Harry zasysa policzki, patrząc na ziemię. - Nie będę w stanie robić tego wiecznie, Lou. Nie po ostatnim tygodniu. Mam tyle... - przerywa, podnosząc wzrok. - Okej, masz rację. Jesteśmy na ślubie Liama.
Louis odgarnia włosy ze swoich oczu. - Przesadzony, drogi, niedorzeczny, deszczowy, pieprzony ślub Liama.
Zatrzymuje się, przechylając głowę w bok. Wygląda jakby chciał coś powiedzieć i poddaje się w ostatniej chwili, wzdychając. - Niedorzeczny, racja - Harry mruga raz, drugi. - Ach, kurwa, wyglądasz dzisiaj naprawdę dobrze.
Louis parska śmiechem, nie spodziewał się tego. Wie, że to wymówka, rozproszenie uwagi, coś co przerwie napięcie, ale działa. - Dziękuję.
Harry lekko się uśmiecha, wkładając swoje dłonie do kieszeni. - Chcesz kolejnego drinka?
Patrzy na swój zegarek. 22:11. Już czuje, jakby stąpał po cienkim lodzie i boi się, że całkowicie zatonie. - Nie - mówi. - Robi się późno. Nie chcę obudzić się z nudnościami, albo z ogromnym bólem głowy. Próbuję sprawić, żeby lot do domu był tak łatwy, jak to możliwe.
- Lot do domu - powtarza Harry. - Racja.
Nie mówią nic innego i Louis chciałby powiedzieć, że trzyma swoje dłonie przy sobie przez resztę nocy, ale Harry ciągle go za nie łapie, całując jego szczękę bez pytania, szepcząc do niego, gdy nikt nie zwraca uwagi. Harry jest wyraźnie na granicy postradania zmysłów, niepewny co robić, co powiedzieć i Louis jest tam razem z nim.
Wciąż udają, ale teraz, udają dla samych siebie.
Chciałby powiedzieć, że jest w porządku, że jest niewzruszony ociągającymi się dotykami i uśmiechami zarezerwowanymi tylko dla niego, ale to może być największe kłamstwo, które powiedział odkąd wylądowali na Hawajach dziewięć dni temu, a powiedział ich dużo.
Jest po północy, kiedy Liam prosi o piątą, albo szóstą rundę makareny. Louis nie jest już wystarczająco pijany, żeby było to dla niego zabawne; jest całkiem pewien, że ta piosenka będzie dźwięczeć w jego uszach przez następne półtora roku. Ale Liam się śmieje, oczy zmarszczone w kącikach, jego ruchy niechlujne, Annie jeszcze bardziej, wszystkie pary oczy na nich, gdy robią z siebie głupków na środku parkietu. Louis nie może nic na to poradzić, musi uśmiechnąć się przy swoim kieliszku, gdy dokańcza napój, jest to jedynie rozpuszczony lód.
Reszta gości jęczy na raz, kiedy Liam woła - DJ! Jeszcze! Raz! - potykając się, próbując bez sukcesu śpiewać słowa, Annie skacza obok niego na swoich szpilkach, jej drink wylewa się ze szklanki.
- Przynajmniej uszczęśliwiają siebie nawzajem - mówi Louis pod nosem, przewracając oczami i Harry parska.
- Chcę zastrzelić tego DJ. Hej, Liam! - woła. - Nikt nie chce już słyszeć tej piosenki!
- Dobrze, że nikt cię o to nie pytał, Styles! - odkrzykuje Liam, kołysząc się i kładąc dłonie na biodrach Annie i poruszając nimi, ani trochę nie jest to w rytm do muzyki.
Nawet z tą samą, monotonną muzyką, Louis czuje się szczęśliwy że tutaj jest, szczęśliwy że widzi Liama i Annie upadających na siebie pośród swoich przyjaciół i rodziny. To może być alkohol, to może być sposób, w jaki Harry posyła mu oczko, to może być fakt, że są to Hawaje, wciąż zachwycające, nawet podczas burzy. Przejeżdża palcem wzdłuż brzegów swojego kieliszka, myśląc o ostatnich kilku dniach, wciąż całkowicie zszokowany, że wszystko, w większości, przebiegło bez zakłóceń. Zrobili to. To koniec. I wie, że następna część - powrót do domu - będzie ciężka, ale teraz, wszystko co czuje to ulga.
Kombinacja późnej godziny i alkoholu zaczyna na niego działać. Ziewa, decydując że pierwsza w nocy jest wystarczająca, żeby uważać sprawę za zakończoną i udaje się w stronę parkietu. Liam rozpromienia się kiedy go widzi, wyciągając swoje ręce.
- Wróciłeś na kolejną rundkę, Tommo?!
Louis odtrąca jego ręce, uśmiechając się. - Nie, tylko chciałem ci powiedzieć, że wracam do pokoju. Jestem cholernie wyczerpany.
- Masz na myśli nudny.
Przewraca oczami, hamując kolejne ziewnięcie. - Tak, to też.
Liam śmieje się odrobinę na głośno, łapiąc ramię Louisa by utrzymać równowagę. - Louis.
- Liam...
- Dziękuję za bycie moim świadkiem.
Louis wypuszcza oddech, wymuszając uśmiech, starając się nie pokazać jak trudny był ostatni tydzień. - Oczywiście.
- Harry'emu też - Liam spogląda ponad ramieniem Louisa, prawdopodobnie tam, gdzie Harry wciąż siedział przy ich stole. - Wasza dwójka była najlepszym wyborem. Nic by nie było takie samo, bez was tutaj.
- Ach, Chryste, Liam, wystarczy.
Kręci głową. - Nie. Po prostu. Bardzo was kocham.
- Również bardzo kochasz alkohol, wyraźnie.
Śmieje się, odrzucając głowę do tyłu. - Tak. Hej. - Uścisk na ramieniu Louisa zacieśnia się. - Nie wiem dlaczego tego nie powiedziałeś, ale to mój ślub, więc mam immunitet i nie możesz się zezłościć-
- Nie sądzę, że tak działają śluby...
- --ale wiem, że ty i Harry przeszliście przez trudny okres podczas ostatnich kilku miesięcy - oczy Liama są szkliste, ale skupione i Louisowi ciężko jest stać w miejscu. - Jak powiedziałem, nie wiem co się dokładnie stało, ale tak się cieszę, że zostało to naprawione.
Louis szura butami po parkiecie, zagryzając dolną wargę. - Tak - to wszystko, co mówi.
- Ten chłopak tak bardzo cię kocha. Spójrz na niego.
Nie chce na niego patrzeć, ale i tak się odwraca. Harry patrzy na ich dwójkę, skrzywiony uśmiech na jego twarzy, policzki różowe, jego krawat luźny i kurwa, Louis również kocha tego chłopca tak bardzo. Wzdycha. - Tak, jest wyjątkowy.
- Mogę być świadkiem na waszym ślubie?
- Dlaczego próbujesz ciągle planować nasz ślub.
- Będę musiał wymyślić lepszą przemowę od twojej - kontynuuje Liam, ignorując całkowicie Louisa. - Może napiszę piosenkę - sapie. - I ułożę taniec!
- O mój Boże - śmieje się Louis. - Okej, pracuj nad tym, a ja idę pomyśleć nad tym, jak być bardziej nieznośnym przyszłym panem młodym, niż ty byłeś. Będzie ciężko to pobić, ale postaram się.
- Um, niegrzeczne.
Klepie Liama po głowie. - Muszę złapać trochę snu. Nie wszyscy zostają na tej wyspie, pamiętasz? Wyruszamy jutro po południu.
- Racja, racja. I potem jest czas podróży poślubnej dla mnie - mówi, poruszając brwiami.
- Yup, obrzydliwe. Dobranoc, Payno i gratulacje - Louis przyciąga go do uścisku i Liam ma to samo zdanie, ramiona oplecione wokół Louisa tak szybko, jak jego pijane kończyny mu na to pozwalają.
- Dziękuję. Za wszystko.
Louis przytakuje, przełykając gulę w gardle, patrząc ponad ramieniem Liama i widząc że Harry wciąż się patrzy, wciąż piękny.
Myśli, że może rozpaść się w każdej chwili.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top