Rozdział 24

*Ten gif idealnie pokazuje stan naszej Penelope*

Przechadzając się po małym okolicznym Tesco, Penelope była wypruta z emocji. Czuła się pusta. Nie mogła inaczej określić swojego stanu. Dobrą stroną tego wszystkiego, był jedynie fakt, że nie zalewała się łzami, ponieważ jej organizm chyba ich nie produkował.
Jej myśli krążyły pomiędzy rozmyślaniem o swojej nędznej egzystencji a tym, co udało się wskórać Harry'emu. Miała nadzieję, że rozwiąże, chociaż część ich problemów w miarę dyplomatycznie.

Skręcając w boczną alejkę, coraz bardziej żałowała, że zapomniała słuchawek, ponieważ płacząca gdzieś na przedzie dziewczynka, wręcz doprowadzała ją do szału. Mała płakała niczym opętana, będąc ignorowaną przez swoją mamę (przynajmniej tak sądziła Penelope), bełkotała w swoim języku, by kimkolwiek kobieta była, kupiła jej różowe gumy do żucia.
Gdy Penelope znalazła długo wyszukiwany makaron pene, omijając małego szatana, posłała jej gardzące spojrzenie.
W takich momentach jak tamte, nigdy przenigdy nie chciała mieć dzieci. Jedynym wyjątkiem był mały Tom, bowiem tego dzieciaka mogłaby adoptować od razu, z miejsca między prezerwatywami a papierem toaletowym, którego chciała wrzucić do wózka.

Zdecydowanie ten dzień, nie był jednym z dobrych, tym bardziej najlepszych.

Postanowiła zabrać jeszcze dodatkowe opakowanie tamponów. Być może jej fatalne postrzeganie świata i wahania nastrojów, począwszy od stanów depresyjnych, po chęć wybicia kilku ludzi, którzy krzywo się na nią patrzyli, łącznie z tamtą płaczącą dziewczynką, było sprawą PMS.

Nic nie mogła poradzić na to, że była kobietą. Od zawsze powtarzała, że wolałaby być mężczyzną, bo oni mają prościej w życiu.
Nie miewali PMS ani nie musieli rodzić dzieci w katuszach.

Jej rozmyślenia na temat natury damskiej przerwał jej dzwoniący telefon. Gdy potencjalna matka dziewczynki nie patrzyła, Penelope wytknęła małej paskudzie język i poszła przed siebie, odbierając telefon od Louis'a.
Prawnie była dorosła, ale nikomu nie mówiła, że się tak zachowywać będzie.
- Cześć, Lou. Jestem w Tesco, chcesz coś?

Nieprzygotowana na żaden dramat, jaki zaraz miał się wydarzyć, spokojnie wykładała swoje zakupy na taśmę.

- Pepe, musisz przyjść mnie uratować. - Urwał przerażony. - Amanda, tu jest i chce mnie zgwałcić i zamordować.

Penelope zaśmiała się odrobinkę zbyt głośno.

- Loui, masz prawie trzydziestkę na karku... nie umiesz sobie sam poradzić? Z resztą, jaka Amanda?

W tle było słychać szmery i jakieś krzyki. Później jakby trzask drzwi.
Louis zdołał tylko wycedzić wściekły, zapewne przez ton, jakim mówiła do niego Penelope.

- Psychiczna. Laska. Mówiąca. Na. Mnie. LEVIS. Po tatusiu.
- Jestem w drodze. Trzymaj się, Lou.

Zapłaciwszy za zakupy, wybiegła z Tesco niczym rasowy biegacz, o mało, co nie wpadając na kilku przechodniów.
Penelope Porter w całej karierze szkolnej uciekała z zajęć wychowania fizycznego i nigdy, jakoś specjalnie nie przepadała za sportem, wiec teraz, kiedy biegła sprintem do domu z dodatkowym obciążeniem, był to nie lada wyczyn i poświęcenie.
Ale czego nie robi się dla przyjaciół?

Pod swoim domem, była kilkanaście minut później. Niestety nie dała rady w tamtej chwili pokonywać dwóch schodków na raz, ale starała się utrzymać się szybkie, jednostajne tempo.
Na klatce schodowej słyszała już donośny głos Tomlinson'a, więc wiedziała, że przekraczając próg jego mieszkania, to tak jakby przekroczyła bramy piekła.

Położyła swoje zakupy na podłodze, niedaleko wieszaka na płaszcze i weszła w głąb pomieszczenia. Zapewne Amanda stała pod drzwiami jego łazienki, starając się otworzyć drzwi.
- Mówię ci Amanda, że sam sobie dam radę! Wyjdźże już z mojego mieszkania, niedługo ktoś tu przyjdzie. - Mówił zza drzwi.
- Kochanie, jak to?! Przecież ja tu jestem. - Zachichotała.

Ta cała Amanda, była dobrze zbudowaną (tak, matka natura biustu jej nie oszczędziła) brunetką o falowanych włosach i przecudnie zgrabnych, długich nogach. Mimo lekko pulchnej twarzy o zarumienionych policzkach, wciąż jej twarz była... urocza. Zapewne przez duże, niebieskie oczy.

- Wybacz, kim jesteś? - Odezwała się pierwsza, patrząc podejrzliwie na Penelope.
Ta, uśmiechnęła się w jej kierunku, podchodząc bliżej z pewnością siebie, by wyszła autentycznie.
- Pen... Petunia. Jestem dziewczyną Lou. A ty jesteś?
- CO?! - Oburzyła się Amanda. - Jak to?! Levis?! Wyjaśnij mi to!

Kobieta odwróciła się twarzą w kierunku drzwi toalety, mrugając kilkakrotnie oczami. Penelope ze wszystkich sił starała się nie zaśmiać, bowiem ta sytuacja mimo powagi, była jeszcze bardziej zabawniejsza. Czasami Porter zastanawiała się, skąd Tomo brał te wszystkie dziewczyny.
Wtedy Louis odezwał się ponownie, zza powłoki drzwi.
- Przecież już dawno mówiłem, że mam inną dziewczynę, Amanda! Petunia mnie uratuje od tych zatrzaśniętych drzwi...
- Jesteś chamem i prostakiem, Levis! Nie dzwoń do mnie nigdy więcej, kiedy będziesz chciał trochę internetowych dolców w apce Kim Kardashian!

Po tym zniknęła, trzaskając drzwiami a szczęśliwy Louis mógł wreszcie wyjść z zakluczonej toalety. Poprawiając włosy, uśmiechnął się szeroko na widok swojej przyjaciółki, która wybuchła śmiechem, pierwszy raz szczerze tego dnia.
- Petunia? - spytał podnosząc lewą brew, przytulając kobietę na przywitanie.
- Gierka Kim Kardashian? - odbiła piłeczkę, wciąż się śmiejąc.



Po zapakowaniu do auta wszystkich swoich rzeczy, no dobrze. Większości swoich rzeczy, od razu pojechał do firmy, by oświadczyć Liam'owi cudowną nowinę i później trochę popracować, żeby nie było.
Z uśmiechem na ustach przywitał się z Candy, która już w pełni profesjonalnie potrafiła zająć się pracą na recepcji. Odbierając od niej wszystkie dokumenty do przejrzenia i potwierdzenia, skierował się do windy, by podzielić się wspaniałą nowiną.

Zapukał kilkakrotnie w drewniane drzwi i po chwili wszedł do środka z niebotycznie wielkim uśmiechem. Liam wstał od biurka i zaśmiał się widząc, jak wygląda jego przyjaciel.
- Od kiedy do biura przychodzisz w dresach i adidasach, panie Styles?
Harry spojrzał na swój strój, machając na niego ręką.
- Zaraz się przebiorę. Stary, szukaj mi mieszkania. Zerwaliśmy zaręczyny z Laurą. Pokojowo.
Liam słysząc słowa przyjaciela, o mało, co nie zakrztusił się własną śliną. Wytrzeszczył szeroko oczy i zaniemówił, dosłownie.
Harry wybuchł śmiechem siadając przy biurku, odkładając swoje dokumenty na bok.

Payno zasiadł a swoim miejscu, otwierając laptopa z potencjalnymi mieszkaniami do wystawienia na rynek. W międzyczasie Styles, opowiedział mu przebieg zdarzeń, oczywiście opuszczając kilka szczegółów, jak został singlem. Singlem w cudzysłowiu.
- Um... okej. Powiedz ile ma być pokoi i jakie masz specjalne życzenia.
Harry potarł brodę w zamyśleniu.
- Ma być duży prysznic, dwa pokoje żebym brudy miał gdzie schować w razie jakby Pen przyszła, o i najlepiej strzeżony parking. Trzecia, albo czwarta strefa.

Liam pokiwał twierdząco głową i zaczął szukać mieszkań, które potencjalnie mógł wynająć Harry.

- Przebieraj się, dresiarzu, w garnitur. Masz coś przy sobie, nie? - Powiedział Payne stukając w klawisze laptopa. - Ja się wszystkim zajmę.
- Hej! - Oburzył się Harry. - Nie oceniaj dresiarza po dresie.

Po tym wyszedł, zabierając dokumenty. Skierował się do swojego gabinetu, by szybko przebrać się w awaryjny garnitur, który trzymał w szafie. Włosy również z bólem serca rozpuścił. Zawsze, kiedy miał koczka, dłużej niż kilka godzin, jego włosy tym bardziej nie chciały z nim współpracować, jednak i tak by ich nie ściął. W krótszych byłoby jeszcze gorzej. Mógł ewentualnie podcinać końcówki, by się nie puszyły.
Z uśmiechem na ustach zabrał się za papierkową robotę.

Harry wreszcie poczuł się wolny i szczęśliwy. Miał swoje życie pod kontrolą i to chyba była najlepsza rzecz, jaką mógł zrobić dla samego siebie. Nie mógł się doczekać popołudnia, aby podzielić się z Penelope samymi świetnymi wiadomościami. Swoją drogą martwił się o nią, miał również nadzieję, że zjadła kanapki, jakie jej robił rano a jego przecięty palec, który zranił podczas krojenia chleba, nie ucierpiał na darmo.

W pewnej chwili, w dolnym rogu laptopa, pojawił się komunikat o nowej wiadomości od Liam'a, który przesłał mu linki do kilku mieszkań.
Pojawił się przy tym dopisek:
„Jest, co świętować, dzisiaj kończę szybciej, pojadę zaopatrzyć się do sklepu, przyjacielu. :D"

Harry zaśmiał się na ukryte znaczenie w wiadomości od przyjaciela.
Zaczął przeglądać propozycje, jakie dostał, mając nadzieję, że znajdzie to idealne.

Mam nadzieję, że weselsze klimaty też się Wam podobają x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top