Rozdział 22
Harry spędził u Liam'a jakiś tydzień. Przez ten czas egzystował tak samo jak dawniej, z różnicą, że skupiał się na pracy, nie odzywając się do swojej narzeczonej. Laura była już chyba tylko z przyzwyczajenia tak nazywana.
Postanowił dać jej tydzień wytchnienia, by nabrała nowego spojrzenia na sytuację lub ochłonęła do stopnia, w którym będzie w stanie na niego spojrzeć i wysłuchać.
Co jakiś czas, dzwonił również do Penelope, by sprawdzić czy wszystko z nią w porządku.
Tęsknił za nią, ale musieli ograniczyć swoje kontakty, by nie pogarszać sytuacji.
Oboje się z tym zgadzali, choć było im ciężko.
Siedząc w kawiarni, na parterze budynku, w którym pracował, spoglądał przez szybę na pędzących ludzi. Starał się wymyśleć coś, dzięki czemu rozmowa z Laurą skończy się w miarę pozytywnym skutkiem, lecz mimo kolejnego dnia, kolejnej przerwy, spędzonej na tej samej czynności nie wpadł na nic.
Mieszał bez celu czarną kawę w białej filiżance z kompletną pustką w głowie.
W pewnej chwili, gdy obracał telefon w dłoniach, wpadł na pomysł przedzwonienia do Laury. Po chwili jednak, gdy przesuwał palcem po ekranie, ten powiadomił go o przychodzącym połączeniu od Barbary.
Zdziwiony nagłym telefonem, odebrał połączenie z nieukrywanym zdziwieniem.
- Pani Barbara? Czy coś się stało? - Spytał z troską, zapominając o przywitaniu się.
- Dzień dobry, mam nadzieję, że może pan rozmawiać... - Zaczęła niepewnie.
Spojrzał na zegar ścienny, by jeszcze raz upewnić się, że jego przerwa jeszcze jest aktualna.
- Tak, mam przerwę w pracy.
- Wiem, że być może to nie moja sprawa jednak chciałam spytać czy wszystko porządku z panem... długo cię nie widziałam w domu a panią Laurę odwiedza stale jakaś kobieta.
Harry potarł twarz dłonią, od pewnego czasu stało się to jego nowym nawykiem w sytuacjach stresowych.
- Spokojnie, wiesz, że traktuję cię jak rodzinę. - Urwał na moment. - Powiedz mi, czy Laura dzisiaj gdzieś wychodzi? Muszę koniecznie z nią porozmawiać.
- Z tego, co wiem, wieczorem będzie w domu. Nic więcej nie wiem.
- Dobrze, dziękuję ci. Niestety muszę kończyć, moja przerwa powoli się kończy.
Po tym wrócił do pracy, nie mogąc pozbyć się myśli, że musi pospieszyć się, by naprawić swoje problemy. Miał złe przeczucia do tego wszystkiego i nie mógł się tego wyzbyć. Zabierając dokumenty do podpisania od Candy, planował spotkanie z Laurą. Wciąż nie widział jak ma powiedzieć jej wszystko, co ciążyło mu na sercu, jednak czuł, że nie może z tym zwlekać.
Martwił się również o Penelope, wiedział, że znosiła niezbyt dobrze całą tą sytuację, przez co jego obawy były podwójne. Irytowało go to, że nie mógł na chwilę obecną zapewnić jej wsparcia czy chociażby ochronić, tak jak powinien.
Penelope czuła się samotna w swoich czterech ścianach, po wyjeździe Issac'ka. Postanowił pojechać do rodziny na czas nieokreślony, by odpocząć od Internetu i zacząć żyć na nowo, tak jak był powinien dawno temu.
Nie chciał zostawiać swojej przyjaciółki, jednak ta wreszcie zdołała mu przegadać, że powinien postawić swoje dobro na pierwszym miejscu.
Nowa przyszła para młoda, od której dostała zlecenie, okazała się być ludźmi po trzydziestce, chcącymi założyć wreszcie rodzinę. Amber, bo tak miała na imię przyszła panna młoda, niedługo spodziewała się dziecka, dlatego narzeczonym tak bardzo zależało na szybkim terminie i jakiejś kameralnej imprezie. Nie lubili tłumów.
Penelope widziała jak silne uczucie ich łączy, dlatego praca z nimi była czystą przyjemnością. Śmiało mogła powiedzieć, że zazdrościła im tej harmonii. Będąc małą dziewczynką, właśnie tak wyobrażała sobie pojęcie małżeństwa.
Wracając ze spotkania w mieście, musiała wstąpić do biura, by zabrać służbowy laptop. W domu zamierzała zrobić wstępny projekt miejsca, w którym mięli oficjalnie zawrzeć związek małżeński. W swojej wyobraźni widziała Jensen'ów pobierających się w pięknym ogrodzie w jednym z Londyńskich hoteli, by para miała blisko pokój dla siebie i zmęczonych gości.
Przekraczając próg budynku, poczuła ciepłe powietrze na zmarzniętych policzkach. Niall już dawno skończył pracę, więc na holu było cicho. W oddali usłyszała nagle stukot obcasów. Popatrzyła w stronę, skąd dochodził odgłos i momentalnie tego pożałowała. Teczki z umowami od kwiatów i dekoracji o mało, co nie wypadły jej z rąk, gdy zobaczyła idącą w jej kierunku Laurę, mającą niebezpieczny błysk w oku.
Dolna warga Penelope niebezpiecznie zadrżała, gdy próbowała wydusić z siebie, choć jedno słowo.
Laura podeszła do niej z fałszywym uśmiechem, patrząc na nią z góry poprzez różnicę w wzroście.
- Pożałujesz gorzko tego wszystkiego, Pen.
Powiedziała i wyszła z budynku wsiadając do drogiego samochodu.
W oczach Porter, zaczęły zbierać się łzy, gdy zauważała swoją szefową idącą w jej kierunku.
Z mimiki twarzy kobiety nie mogła niczego wyczytać. Zauważając jak bierze głęboki wdech, nie mogła spojrzeć Penelope w oczy, wiedziała, że nie ma dla brunetki dobrych wiadomości.
- Penelope, doskonale wiesz, że nie mieszam się w życie prywatne moich pracowników, ale dobro firmy jest dla mnie najważniejsze.
Dziewczyna wiedziała, co zaraz nastąpi. Zaczęła kręcić głową, cicho prosząc szefową, by nie robiła tego, do czego została zmuszona.
- Pani Burton od odwołaniu zlecenia, zagroziła mi zniszczeniem naszej dobrej reputacji a bez niej doskonale wiesz, że nasza firma nie istnieje.
Kobieta w podeszłym wieku, urwała na chwilę swoją wypowiedź, by spojrzeć przepraszająco na płaczącą Penelope.
- Miałam wybrać pomiędzy firmą a tobą. Przepraszam, Penelope, ale jestem zmuszona cię zwolnić.
Odebrała od niej papiery i wycofała się z nimi do biura.
Kobieta nie kryjąc łez wybiegła z budynku, wsiadając do czerwonego garbusa, wybuchając głośnym płaczem.
To nie mogła być prawda, Laura nie mogła być tak okrutna...
Jej praca była dla niej spełnieniem marzeń i dobrym wsparciem finansowym nie tylko dla samej Pen, ale również dla jej babci, której pomagała. Dzięki temu czuła się bezpiecznie i dobrze ze swoim spokojem ducha, mogąc zapewnić babci, to co najlepsze. Było to czymś w rodzaju podziękowania za to, że Eleanor się nią opiekowała gdy była młoda. Teraz gdy Penelope stała się dorosłą kobietą, chciała zapewnić swojej babci opiekę i wsparcie, taką samą jaką podarowała jej.
Bez pracy nie było to możliwym, ponieważ samej siebie nie byłaby w stanie utrzymać a, co dopiero babci, która mieszkała w Holmes Chapel.
Jej świat właśnie zaczął się walić a przesiąknięte jadem słowa Laury huczały w jej głowie.
Nie wiedząc, po jakim czasie, wpadła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Cały obraz zamazywały jej łzy, które nie miały końca. Usiadła na kanapie, chwytając trzęsącymi się dłońmi telefon, wybrała kontakt osoby, której potrzebowała najbardziej w tamtej chwili.
Po kilku sygnałach oczekiwania, po drugiej stronie, odezwał się lekko zachrypniętym głosem a ona żałośnie wychlipała do słuchawki.
- Harry... proszę Cię przyjedź do mnie. Potrzebuję cię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top