Rozdział 7
Zdawać by się mogło, że wyjazd Laury na te kilka dni miał prawie, że zbawienny wpływ dla ich związku.
Przez te ''ciche dni'' narzeczeni odpoczęli od swojego towarzystwa i nabrali głębokiego wdechu do płuc. Dzięki kilku dniom samotności, Harry wreszcie zdołał dokończyć w spokoju stertę papierów, wyjść z Liamem do baru po pracy, czy chociażby pochodzić nago po domu, bo przecież był w nim sam.
Spotkanie z Penelope było pierwszym i ostatnim, ich kontakty utrzymywały się do rozmów dotyczących organizacji ślubu. Harry zmuszony był wybrać miejsce, w zasadzie podesłał on kilka linków swojej narzeczonej i to ona wybrała miejsce.
Luksusowe i prestiżowe.
Niekoniecznie takie, o jakim zawsze myślał, ale z dnia na dzień cała ta ceremonia była mu coraz bardziej obojętna. Przecież nie tak powinien zachowywać się przyszły pan młody, prawda?
Grzechem było by powiedzenie, że wszystko wróciło do normy.
Penelope była coraz bardziej wściekła na siebie za myśli i uczucia względem pewnego wysokiego bruneta, o okręconych włosach i pięknych zielonych oczach, w kolorze kamieni szlachetnych.
Coraz trudniej było jej spoglądać na jego twarz, kiedy przychodził do biura po pozornie nic nieznaczące rzeczy, lub dopytać się kilku szczegółów, po które równie dobrze mógłby zadzwonić. Za każdym razem, wywiercał w jej ciele dziurę, za każdym razem, uśmiechał się do niej w ten sposób, ukazując swój dołeczek w policzku, przez który wyglądał o kilka lat młodziej.
Po spotkaniach była wręcz w rozpaczy, bowiem widziała, że z nim również jest coś nie tak. Znała go na tyle dobrze, że mogła stwierdzić takie rzeczy.
Nie miała jednak odwagi zapytać, bała się jego reakcji na ten temat, bała się odpowiedzi. Z drugiej strony, łączyły ich tylko kontakty czysto zawodowe, chociaż Penelope nie była człowiekiem obojętnym na ludzkie nieszczęście.
Lecz to wszystko było tylko ciszą przed burzą, przed prawdziwymi problemami, które miały dopiero nastąpić.
Minęło sporo czasu od chwili, kiedy Harry rozmawiał z mamą szczerze i na poważnie, jak dawniej. Przez swoją pracę i przygotowania do ślubu, które z dnia na dzień coraz mniej go obchodziły, zaczynał być wrakiem samego siebie, nieuśmiechniętym, znacząco mniej towarzyskim Harrym.
Anne jako matka, zaczynała się martwić o swojego syna. Jednego dnia, w jego dzień wolny, przyjechała pod apartament narzeczonych, stwierdzając, że porwie gdzieś swojego syna.
Bez Laury.
Widząc swoją mamę we wtorkowy ranek zaniemówił lekko, ale ostatecznie ucieszył się w środku na widok kobiety.
Zaprosił ją do salonu, gdzie Laura zrobiła kawy, by Harry w tym czasie mógł się przygotować na wyjście, bowiem chodził w domowych dresach. Laura była dość zdziwiona, że delikatnie została 'wyrzucona' ze spotkania a drugiej strony rozumiała, że być może Anne chciała pobyć z synem, sam na sam i zmotywować go, do wzięcia się w garść.
Podczas gdy dwójka Stylesów opuściła apartament, kobieta zabrała się za wstępne sprzątanie, przed przyjściem Barbary, która tego dnia miała przyjść później.
Laura była zajęta szkołą, obowiązkami ślubnymi, oraz prowadzeniem domu. Dodatkowo zmagała się z humorami Harrego, przez które nie sposób było się przebić. Posiadając przy okazji swoje prywatne problemy, bywała wieczorami nieźle zmęczona psychicznie.
Wyjazd, na którym była, oczywiście był pouczający, poznała tam nowych ludzi, z wyższych sfer, co oczywiście cieszyło nie tylko ją, lecz jej rodziców także.
Miała jednak z tylu głowy coś, co nie pozwalało jej niektórych nocy zmrużyć oka.
Wyrzuty sumienia.
Wchodząc do gabinetu Harrego, w zamiarze zabrania z niego brudnych naczyń, jej oczom ukazał się otwarty dziennik, w którym pisał.
Pokusa była wielka, jednak kobieta szanowała prywatność swojego narzeczonego.
Chcąc zamknąć go i związać, jak to robił, zauważyła, że wypadła z niego pomięta karta papieru. W przeciwieństwie, do stron z dziennika, nie była pożółkła.
Charakterystyczne bazgroły również różniły się od tego, jak pisał teraz.
Tym razem ciekawość wzięła górę.
Przez chwilę, przez myśl przeszło jej, że mogła być to próba napisania przysięgi ślubnej, ponieważ widniało tam dużo poprzekreślanych słów.
Prostując kartkę w rękach, jej błękitne oczy śledziły tekst, którego z każdym nowo czytanym wersem, rozumiała coraz mniej.
„But if you like causing trouble up in hotel rooms,
And if you like having secret little rendezvous,"
Żaden ich wyjazd nie kończył się przecież, jakim bałaganem w hotelach. Nie rozumiała tego wersu. Jej wzrok padł niżej, na inny wers.
„And if you like midnight driving with the windows down,
And if you like going places we can't even pronounce,"
Laura nigdy nie lubiła spuszczonych szyb w aucie, zwłaszcza przy szybkiej jeździe, ponieważ następnego dnia zawsze była po tym chora.
Potrafiła wymówić również wiele trudnych i skomplikowanych miejsc, więc ten wers też był nieprawdziwy.
Innych wersów również nie rozumiała, lub po prostu nie znała znaczenia.
Zamykając oczy, zgniotła kartkę papieru. Wniosek był jeden: piosenka, wiersz czy cokolwiek to było, nie było napisane dla niej.
Czytając to wszystko, mogła poczuć silne uczucie i piękne wspomnienia przelane na kartkę.
Schowała ją ponownie do dziennika, pozostawiając go tak samo, jak go zastała.
Biorąc brudny kubek po kawie, z jej oczu popłynęło kilka łez, bowiem dotarło do niej, że pozornie pobazgranana kartka była pięknym wyznaniem, lecz niezaadresowanym do niej.
W tym czasie, pomysłem Anne było zabranie swojego syna na przejażdżkę z dala od zatłoczonych ulic Londynu, na spokojne tereny, gdzie nie było tylu ludzi i drażniącego uszu hałasu jeżdżących aut.
Jechali na piknik. Gdy Harry był dzieckiem uwielbiał takie wypady, pamiętał jak grał w piłkę z ojczymem tak długo, aż mama nie wypakowała całego jedzenia na koc, którym swoją drogą mogłaby wykarmić pół armii i jeszcze by tego zostało.
Tym razem ze znacznie mniejszym koszem piknikowym, udali się na wzgórze, skąd mogli podziwiać przepiękny widok panoramy miasta.
Harry rozłożył na trawie czerwony koc, na który od razu się położył. Wziął do płuc głęboki wdech świeżego powietrza, czując się, chociaż przez chwilę wolnym.
Poczuł obok siebie ciepło mamy, która położyła się obok.
Nie wiedzieć, czemu, Harry poczuł pod zamkniętymi powiekami wzbierające się łzy. Po chwili pierwsze z nich, zaczęły spływać delikatnie po jego bladych policzkach. Nie myśląc nad tym długo, przytulił się do ramienia matki, jak robił to dawniej, kiedy przychodził poobijany z podwórka.
Anne widziała, że z jego synem definitywnie dzieje się coś niedobrego, ale wiedziała, że być może potrzebował jeszcze trochę czasu, by powiedzieć jej, co się dzieje.
Gdy usiadł po pozycji pionowej, zobaczył jej zmartwienie wypisane na twarzy. Przez jesienny wiatr, jej włosy latały we wszystkie strony świata. Harry wyciągnął z kieszeni płaszcza czapkę, którą z małym uśmiechem podał matce.
Piknik jesienią nie był zbyt trafnym pomysłem, jednak był wdzięczny za ten gest.
- Harry, pamiętaj, że możesz mi powiedzieć dosłownie wszystko, kochanie.
Uśmiechnął się nikle do mamy, kiwając delikatnie głową.
- Czułaś kiedyś, że nie jesteś gotowa na te wszystkie zmiany, które kiedykolwiek zaczęły ciebie dosięgać? – spytał, biorąc do ust kawę, którą przygotowała do termosu.
- Oczywiście, że tak synku. Każdy jest niepewny, kiedy zmian jest zbyt wiele. Powiedz mi szczerze, co się dzieje?
Wyciągnęła dłoń w kierunku jego przedramienia, które ścisnęłaby dodać mu otuchy. Jej serce wprost łamało się na kawałki widząc Harrego w takim stanie.
Mamo... ja. Nie chcę tego ślubu, nie z Laurą. – Przeszło mu przez myśl, ale nie mógł powiedzieć tego nas głos.
Anne wciąż cierpliwie czekała, widziała, że jej syn potrzebował czasu. Widziała jak bił się ze swoimi myślami.
- Nie jestem pewien, czy jestem gotowy na to wszystko, mamo. Ta cała sytuacja, firma, ślub... czy Penelope, zaczyna mnie przerastać.
Kobieta zmarszczyła brwi, na ostatnią część jego wypowiedzi. Nie wiedziała, jaki związek ma z tym wszystkim Penelope, Harry nie mówił o niej od czasu, kiedy wyjechała. Prawdę mówiąc każdy w jakiś sposób przeżył jej wyjazd, oczywiście Harry najbardziej.
Tamten rok był dla niego naprawdę ciężki, stracił dziewczynę, którą naprawdę kochał całym sercem a później przez kontuzję kolana, musiał odejść od drużyny piłki nożnej i zmienić kierunek na studiach, by móc w przyszłości poprowadzić firmę ojca.
Ale Penelope?
- Synku, co z nią? Myślałam, że wszystko już się ułożyło.
Harry prychnął pod nosem. Ironia, bo było zupełnie odwrotnie.
- Wróciła do miasta i organizuje mój ślub. – Powiedział cicho. – Ja wciąż ją kocham a jestem zaręczony z kimś innym.
Anne ze zdziwienia zasłoniła dłońmi usta, nie wierząc w to, co powiedział jej syn. Teraz powoli zaczynała wszystko łączyć po kolei, dlaczego zajął się bardziej pracą, dlaczego więcej kłócili się z Laurą, wszystkie te jego stany, które wyglądały dość depresyjnie.
Nie wiedząc, co zrobić, przytuliła do siebie swoje dziecko, głaszcząc go w opiekuńczym geście.
- Harry, musisz zdecydować, czego chcesz, nim będzie za późno...
Uśmiechnął się patrząc w dal.
- Ja wiem czego chce, ale to ona ułożyła już swoje życie, w którym chyba nie ma dla mnie miejsca.
Podoba Wam się ten maraton? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top