Rozdział 7
„'Cause I can be the one you love from time to time"
Wyszli całą czwórką z klubu. Eleanor była tak bardzo szczęśliwa, że nie chciała wracać do domu. W końcu Bernard przegrał i każdy inny członek klubu bingo również zobaczył nadzieję na wygraną dla siebie. Babcia po dokładnym upewnieniu się, że Penelope nie ma nic przeciwko temu, zabrała swoją ''paczkę znajomych'' i poszli do kawiarni.
Penelope w tym czasie musiała odprowadzić Toma do domu, który był znudzony do granic możliwości i prawie zasypiał, oraz skoczyć jeszcze do Tesco po zakupy. Nie miała nic zadane na następny dzień, więc równie dobrze mogła zrobić sobie dłuższy spacer.
Tom poczuł świeży powiew wiatru, od razu się ożywił. Chwycił za rękę Harry'ego, który ukradkiem wpatrywał się, w telefon, na którym pisała coś zaciekle Penelope. Oczywiście uprzednio przepraszając chłopaka.
Maniery nienaganne jak zwykle.
- Harry... pogramy w piłkę? Proszę! Ostatnio pan z wf'u pochwalił mnie, kiedy strzeliłem prawie gola.
Styles nie mógł oderwać wzroku od tej proszącej twarzyczki. Szukał wsparcia w Penelope, ale mały cwaniak Tom zadał pytanie tak cicho, że nie była w stanie tego usłyszeć.
Postanowi więc grać za zwłokę.
- Dlaczego prawie? Piłka trafiła w słupek? - spytał z uśmiechem.
Tom pokręcił głową, poprawiając swoje okulary i jeszcze bardziej ściszył swój głos.
- Strzeliłem gola, ale nie przeciwnej drużynie... tylko swojej.
Harry widząc powagę małego chłopca, starał się nie zaśmiać. Trzymając w sobie resztki powagi, nie mogąc odmówić tym sarnim oczom, wciąż mając nadzieję, że Penelope wreszcie odłoży telefon, już praktycznie ugiął się.
Penelope wreszcie schowała telefon i dla żartów założyła dłonie na biodra, robiąc złowrogą minę spytała:
- Co się tutaj za konspiracje robią za moimi plecami?
Zanim Harry wstał na równe nogi, mały antybakteryjny Tom już był przy swojej przyjaciółce, prosząc ją o pozwolenie. W zasadzie błagał, mówiąc chaotycznie to samo, co Stylesowi.
Dziewczyna popatrzyła pytająco w stronę kędzierzawego. On uniósł tylko kciuki do góry, wzruszając ramionami, starając się mówić na migi, że pomysł mu w zupełności odpowiada.
Penelope była i tak już na przegranej pozycji.
- Zadzwonię do twojej mamy, Tom i spytam, czy możemy. Masz coś zadane na jutro?
Chłopczyk przystawił tylko palec do ust, głęboko się zastanawiając.
- Nie.
Kilkanaście minut później, szli całą trójką z domu Toma w kierunku parku, gdzie kiedyś ćwiczyli podania z Harrym.
Mama Toma była szczęśliwa, że jej mały synek wreszcie zainteresował się czymś więcej niż stronami poświęconymi dla studentów medycyny. Spakowała dla całej trójki kanapki, butelkę wody i płyn antybakteryjny dla synka w mały plecak z Batmanem.
Penelope trzymała w rękach piłkę, a Harry niósł małego piłkarza na swoich barkach.
- Tylko nie zdejmuj mi czapki mały, nie chcemy, żeby Penelope mnie gnębiła.
Dziewczyna parsknęła w stronę Harry'ego.
- Masz bad hair day, Styles?
- Tak i mam odwagę się do tego przyznać.
Później, gdy cała trójka śmiała się z nie śmiesznego żartu Harry'ego, z naprzeciwka Penelope zobaczyła idącą parę ludzi na około pięćdziesiąt lub może sześćdziesiąt lat. Trzymali się za ręce, nie mówiąc nic, od czasu do czasu uśmiechali się do siebie.
Dziewczyna pomyślała sobie, jak bardzo para jest urocza i jak silne uczucie musi ich łączyć, że po takim czasie (oceniając po ich wieku) wciąż czuć od nich miłość.
- Zobacz, Stuart, jaka piękna, młoda rodzina. Wyglądacie, państwo, jak my jakieś czterdzieści lat temu.
Starsza pani uśmiechnęła się do nastolatków i Toma, próbującego zdjąć czapkę Stylesa.
Słysząc ich komplement, Penelope zrobiła się momentalnie czerwona. Harry z kolei posłał im ciepły uśmiech, trzymając jedną ręką Toma za łydkę, zaś drugą ręką czapkę.
- Dzięki!
- My nie jesteśmy parą!
Oboje wykrzyknęli w tym samym momencie. Oczywiście to Harry podziękował za komplement.
Popatrzył na czerwieniącą się coraz bardziej dziewczynę i wybuchł śmiechem.
Brunetka patrzyła na niego zmieszana, po chwili chowając zaburczaną twarz w małe dłonie.
Harry stanął przed nią i szedł chwilę tyłem, trzymając cały czas Toma, nie mógł się nie poznęcać nad zawstydzoną do granic możliwości dziewczyny.
- Och, Berry się zawstydziła? Przestań, to nie grzech być we mnie zadurzonym po uszy.
„Gdyby tylko wiedziała, że bronię siebie samego"
- Harry przestań! Nie jestem w tobie zakochana.
- Ale możesz mnie kochać od czasu do czasu. - zaczął śmiesznie poruszać brwiami.
- Kiedy nie mam ochoty cię zabić, mogę rozważyć tę możliwość.
- Czy ty ze mną flirtujesz, Penelope Porter?
Dziewczyna prychnęła na głos i wyprzedziła dwójkę facetów. Harry cały czas nieudolnie próbował ukryć swój chichot, a Tom na szczęście był zbyt mały, aby zrozumieć sytuację.
Zamiast zastanawiać się nad możliwym scenariuszem tej dwójki, zwyczajnie kręcił na paluszkach wystające loki spod czapki Harry'ego.
Gdy cała trójka znalazła się na boisku, zaczął się prawdziwy mecz.
Harry dawał cenne wskazówki małemu graczowi, które tym razem miały zagwarantować mu prawdziwego gola.
Zadaniem Penelope, jako osobie z przeciwnej drużyny (i jedynej) było odebranie piłki małemu chłopczykowi i Harry'emu. Co do tego drugiego, było to zadanie nie do wykonania.
W pewnej chwili, kiedy dziewczyna chciała strzelić gola Harry'emu, który w tamtym momencie był bramkarzem, nie wymierzyła dobrze odległości.
Zamiast trafić prosto w piłkę, noga powędrowała na piłkę w efekcie czego sturlała się do przodu, przez co kompletnie straciła równowagę i przewróciła się plecy.
Spanikowany Tom podbiegł do niej, wykrzykując już numer na karetkę.
Jednak, gdy było słychać jej śmiech, wszyscy wiedzieli, że wszystko z nią dobrze.
Właśnie dlatego Penelope Porter uciekała z lekcji wf'u, kiedy tylko miała okazję.
- Berry, żyjesz? - Harry wycierał łzy z policzków, które spływały ciągiem ze śmiechu.
- Żyję, fizycznie jest okej, gorzej mentalnie. Chcę stąd już iść, moja duma cierpi.
Śmiała się równie mocno, co reszta. Na szczęście nie widzieli tego przechodnie. Dziewczyna jeszcze chwilkę leżała na murawie, obserwując niebo, zupełnie jakby celowo ''położyła się'', aby podziwiać przewijające się chmury.
Moment później Harry zjawił się obok niej, chwytając ją za dłonie i pomógł szybko wstać. Obawiał się, że nawet przy wstawaniu z ziemi może coś sobie zrobić, ale akurat tę uwagę postanowił zachować dla siebie, ponieważ Berry posiadała ten swój talent, do ''gaszenia'' jego tekstów.
Nawet tych na podryw.
Podziękowała mu za ten gest skinieniem głowy, chwytając rękę Toma, który już zaczynał swój monolog o bakteriach, które właśnie teraz mogła przenieść na jego rączkę.
Chłopiec zwinnie sięgnął do swojego plecaka po małą buteleczkę płynu i nakazał wszystkim oczyścić dłonie. Harry tym razem nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
Chichotał jak nastolatka, gdy dłonie dezynfekował.
Dziesięć minut później, kiedy cała trójka szła w przyjemnej ciszy, Tom stwierdził, że nie ma siły już iść na własnych nogach, więc Porter zmuszona była go nieść.
To dziecko wiedziało, jak idealnie ją zamanipulować. Gdy trzymała go silnie w ramionach, on chwycił rączkami jej włosy, zaczynając się nimi bawić, na szczęście nie plątał ich przy tym. Penelope uwielbiała, kiedy ktoś bawił się jej włosami, gdyby nie musiała iść, była pewna, że po dłuższym momencie zasnęłaby.
Harry natomiast cały czas szczerzył się do siebie jak nienormalny, nikt nigdy nie rozbroił go jeszcze jak ten mały dzieciak. Widok wtulonego, antybakteryjnego chłopczyka w obiekt jego westchnień był doprawdy uroczy.
Nawet dla Harry'ego.
- Świetnie, książę usnął. a mnie już ręce bolą - jęknęła cicho do Harry'ego.
Chłopak wyrwany ze swoich myśli natychmiast oprzytomniał i przejął śpiącego chłopczyka.
Penelope uśmiechnęła się z wdzięcznością do Harry'ego, myśląc, że będzie z niego dobry tata. W przyszłości, oczywiście. Nie powiedziała tego na głos.
Po oddaniu chłopczyka mamie, Porter praktycznie była pewna, że rozstaną się z Harrym.
Jednak on chciał pomóc jej jeszcze z zakupami i upewnić się, że bezpiecznie trafi do domu.
Bohater, no rycerz na białym koniu normalnie. Pomyślała z przekąsem, wypierając od siebie myśli, jakie to było miłe.
Tak więc wsiedli na gapę do autobusu z dodatkiem dreszczyku emocji, przed kontrolerami biletów, kierując się później po zakupy do Tesco i domu babci Penelope.
- Ale dżentelmen z ciebie, Styles - zażartowała odbierając swoje torby.
- Czasem mi się zdarzy.
Harry wzruszył ramionami, jak gdyby od niechcenia udając, że wszystko po nim spływa. Berry wiedziała, że chłopak udaje, bo po jego twarzy błąkał się mały uśmieszek.
Wtedy Harry wpadł na pewien sposób.
- Ej... powinienem dostać buziaka w podzięce. Kto wie, co by się stało, gdyby mnie tu nie było.
Patrzyła na niego lekko sceptycznie.
- Przyszłabym później do domu, bo siatki mnie spowalniały?
Teraz to on zmroził ją wzrokiem i cierpliwie czekał na jej ruch.
Penelope przewróciła ciemnymi oczami i zrobiła krok w kierunku wysokiego chłopaka.
Rumieniąc się coraz bardziej i spoglądając w dół, powiedziała cicho.
- Musisz się nachylić... nawet jak stanę na palcach, nie dosięgnę, jesteś zbyt wysoki.
Pojawiające się dołeczki rosły, kiedy bardziej się uśmiechał. Pochylił się do dziewczyny, a ona ucałowała jego policzek.
Jej policzki były całe zarumienione, więc chłopak nie mógł się powstrzymać i przytulił ją w akompaniamencie śmiechu.
- Aww, Porter się zarumieniła.
Ta natomiast wyrwała się z jego przyjemnego uścisku i zmroziła go wzrokiem.
- Nie przyzwyczajaj się, to był pierwszy i ostatni raz, Styles.
Unosząc dumnie głowę do góry, skierowała się do domu rzucając przez ramię ''miłego wieczoru, palancie".
Polska wygrała mecz, ja dodaję rozdział :)
Numer 7, wyjątkowo szybko, bo nie jestem pewna czy dałabym radę zrobić to w week, jak zawsze.
Komentujcie, gwiazdkujcie proszę! x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top