Rozdział 3

Rozdział zawiera liczne wulgaryzmy, ponieważ niektórzy bohaterowie przesadzili z ilością alkoholu i dobrej zabawy.

Niall czuł jakby jego wnętrzności miały wyskoczyć z jego chuderlawego ciała a sam Irlandczyk położyć się na kostce brukowej, dziękując Bogu, za ocalone życie. Mówiąc, że czuje się dobrze, miał na myśli ''dziękuję, że żyję, już nigdy więcej nie wsiądę na motocykl, z Penelope Porter".
Zdaniem młodej kobiety, jego zazwyczaj blada twarz, przybrała kolory zgniłej zieleni z domieszką purpury. Ciało chłopaka trzęsło się niemiłosiernie a sama prowadząca maszynę śmierci, obawiała się, że jej kolega z pracy zaraz zemdleje a jego dziewczyna i tym samym przyjaciółka Penelope, zabije brunetkę własnoręcznie.
- Jesteś pewny, że wszystko dobrze? - Spytała po raz kolejny.
Niall potarł spocone czoło, trzęsącą się dłonią, wciąż dochodząc do siebie.
- Tak, ale już nigdy więcej. Jezu, myślałem, że na zakrętach spadnę z tego ustrojstwa. Rzygać mi się chce.

Penelope popatrzyła na chłopaka sceptycznie, jednak już więcej nic nie powiedziała. Nie miała serca męczyć go dodatkowo psychicznie, bo ewidentnie fizycznie był na wykończeniu.
Po odprowadzeniu Crystal na swoje miejsce, dwójka ruszyła do ustalonego miejsca wcześniej z Ginny - wybranką serca Horan'a.
Siedząc w taksówce, Penelope dostała wiadomość sms od Louis'a. Chłopak pisał o nieudanej randce, pytając, gdzie i z kim jest teraz jego przyjaciółka.
Wystukawszy odpowiedź, schowała telefon do torebki, dając się ponieść rozmowie, w którą wciągnął Niall, pana taksówkarza.

Będąc już na 319 Stanstead Rd, poczekali na Lou i Ginny, by wejść do środka The Blythe Hill Tavern. Jak mówił Niall James Horan, był to jeden z nielicznych irlandzkich pubów, które były dobrą namiastką tych w Dublinie.
Jakkolwiek.
Cała czwórka znajomych usiadła przy stoliku czteroosobowym, opowiadając po kolei jak minął im dzień, czy też zupełnie nieudana randka Louis'a.
Męskie grono, jak zawsze znalazło wspólny temat do rozmów, dzisiejszego wieczora padło na lepszą drużynę piłkarską, która niedługo będzie miała mecz, transmitowany na jednym z kanałów sportowych.
Ginny przysłuchiwała się chwilę tej jakże elokwentnej wymianie zdań, jednak po chwili zdecydowała się na drugie piwo, nie mogąc znieść ich męskiego piszczenia. Zachowanie Penelope też nie umknęło jej uwadze, bowiem brunetka była dzisiaj wyjątkowo cicha i mało roześmiana. Zamierzała wyciągnąć ją później na damskie pogaduchy w łazience.

Penelope z kolei rozglądała się po dość ciemnym wnętrzu baru. Podłoga, jak i połowa ścian była wyłożona ciemnym drewnem, dzięki czemu w powietrzu unosił się ten specyficzny zapach. Obicia kanap narożnych, stołków barowych i krzeseł przy niektórych stolikach były wyłożone ciemno-czerwonym zamszowym materiałem. Bar był bogato wyposażony w przeróżne trunki, te tańsze i droższe a niedaleko grała jakaś grupka grajków, przygrywali jak to Niall mówił, same dobre hity, idealne do tańczenia po irlandzku.
Na środku było już kilku wstawionych ludzi, tańczących w najlepsze.
- Hej stary, musisz nauczyć mnie tak tańczyć - powiedział Lou - to wygląda tak zabawnie.
Niall spojrzał na niego lekko sceptycznie, popijając duży łyk piwa z kufla o grubym szkle.
- Jesteś kolejną osobą, która mnie o to prosi. - Wywrócił oczami - Powinienem założyć szkołę tańca, rodem z ''Taniec, marzenie mojej matki'', na TLC.
Oboje wybuchli śmiechem, wyobrażając sobie swoje sylwetki w trykocie, lub innym specyficznym stroju do profesjonalnego tańca.
- Jeszcze kilka piw i będę jak ta prima balerina, Horan. - Odezwał się pewny siebie Tomlinson. - Pepe, czemu jesteś taka smutna?

Penelope jak na zawołanie wybudziła się ze swojego transu, rozglądając się po pomieszczeniu, starała się tak bardzo nie myśleć o zielonych oczach w szmaragdowym odcieniu, wywiercającym w jej ciele dziurę na wylot. Starała się nie myśleć o lokach wpadających na jego twarz, które starał się poprawiać, kiedy przysłaniały mu widoczność. Stara się wyrzucić z pamięci widok licznych pierścieni, na jego wielkich dłoniach, złożonych na stole, przy którym pracowała.
Starała się nie zaprzątać swojej głowy o chłopaku, który niedługo miał się ożenić.
- Uh... um.. - zaczęła się jąkać. - Miałam naprawdę ciężki dzień w pracy, nie chcę na razie o tym mówić. - Uśmiechnęła się słabo.

Jak na zawołanie, przyszła Ginny, która była przy barze, chcąc zamówić dla całej czwórki coś do jedzenia. Porter nawet nie zauważyła, kiedy jej przyjaciółka zniknęła.
Błagalnym spojrzeniem, popatrzyła na dziewczynę, która od razu zmieniła temat, który miał za zadanie przekierować temat rozmowy przy ich stoliku, na najdalszy od osoby Penelope, jak tylko było to możliwe.
Ponownie, kiedy męska część stolika wdała się w porywającą, do granic możliwości rozmowę, damska część stolika postanowiła ulotnić się do toalety na pogadankę.
Nie mogło to ujść oczywiście bez uwagi, ponieważ Louis i Niall posiadali w sobie wystarczającą ilość alkoholu do śmieszkowania.
- Dlaczego kobiety zawsze chodzą razem do toalety? - Spytał Niall, uśmiechając się promiennie
- Daj spokój, Niall, pewnie któraś z nich ma okres. - Zarechotał Tomlinson. - Muszą się zatkać tamponem. Fuj.
- Zaraz okres będzie ci z nosa leciał, jak dostaniesz. - Prychnęła Penelope. - Wtedy też będziesz mógł się zatkać. - Uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Stawiam na Pepe, to pewnie ona ma krwawe dni.

Gdy dziewczyny oddaliły się na bezpieczną odległość, powiedział Tomo do Nialla, konspiracyjnym szeptem, na co przestraszony Irlandczyk przytaknął głową.

Z kolei w toalecie damskiej, gdzie nie panowały zbyt sterylne warunki, dziewczyny skierowały się do jednej kabiny. Tej najczystszej, oczywiście.
Urywając ile się dało papieru toaletowego, Ginny usiadła na spłuczce, uprzednio zabezpieczając powierzchnie papierem, gdzie miała zamiar usiąść. Penelope z kolei zajęła deskę klozetową.
Czuła, jak do oczu zaczęły napływać jej łzy, emocje były podwójnie odczuwalne po spożytym alkoholu.
Ginny wyraźnie zmartwiła się jej stanem, bowiem dawno nie widziała dziewczyny, w takim stanie.
- Pamiętasz, jak kiedyś na babskim opowiadałam ci, o mojej pierwszej miłości, ze szkoły średniej? - spytała biorąc głęboki wdech.
Ginny zaciekawiona pytaniem brunetki, pokiwała twierdząco głową, czekając na ciąg dalszy jej opowieści.
- Nie mam pojęcia, naprawdę, ale w skrócie... cholera jasna... - Przerwała na chwilę, pocierając swoje skronie. - Spotkałam go, jest zaręczony z dziewczyną wyglądającą jak supermodelka, i do cholery jestem organizatorką ich ślubu.
Penelope schowała twarz w dłonie, nie mogąc wytrzymać napływających do jej osoby emocji i zapachu z kabiny obok. Nie miała nawet ochoty widzieć wyrazu twarzy swojej przyjaciółki, która bardzo dokładnie znała tą historię.
Po chwili poczuła jej dłoń, która pocierała jej ramię w ramach wsparcia do kontynuowania.
- Gdybyś tylko go widziała Ginny... - westchnęła - on... wydoroślał. Nawet nie mam pojęcia jak to wszystko nazwać, to znaczy, nie mogli wybrać innego miejsca, tylko akurat to?! Co to za pieprzony przypadek? Los chyba uwielbia ze mnie drwić. Dopiero co, wyleczyłam się z pieprzonego Harrego, a on znów wraca do mojego życia, w najgorszy z możliwych sposobów.

Ginny, starając się nie zarwać spłuczki, mieszcząc się przy tym w i tak małej przestrzeni, przytuliła mocno Penelope, która zaraz, chwila moment miała się rozpłakać. Doskonale wiedziała jak ta dwójka za czasów szkolnych, była blisko ze sobą.
Spotkać chłopaka, którego kochało się jeszcze przez długi czas... to było nie do pomyślenia.
- Pen... kochasz go jeszcze? - Spytała z troską.
Dziewczyna otarła łzy z policzków i spojrzała swoim przenikliwym wzrokiem na przyjaciółkę.
- Chyba nie... tylko nigdy nie pomyślałabym, że jeszcze kiedykolwiek go spotkam. Tym bardziej nie w takim momencie. To było bolesne, widzieć go z taką kobietą, kiedy tak wydoroślał i wyprzystojniał.

Gdy obie dziewczyny poprawiły swoje makijaże przed lustrem, postanowiły dołączyć do chłopaków. Penelope była wdzięczna za taką osobę w jej życiu, jaką była Ginny.
Była jasną brunetką, której kolor włosów niekiedy podchodził pod blond. Zależało to od padania światła na jej włosy. Była średniego wzrostu, ale posiadała wysportowaną figurę, bo swojego czasu grała w tenisa ziemnego. Uwielbiała malować swoje usta szminkami, zupełnie, jak Penelope, przez co razem mogłyby nigdy nie wychodzić z drogerii.
Tak naprawdę, poznały się dzięki Horanowi. Złapały od razu wspólny język, więc nie trudno było się domyśleć, czemu szybko zostały swoimi najlepszymi przyjaciółkami.

Po powrocie do stolika, widząc, że chłopacy mają ten stan, dziewczyny nie chcąc być tymi gorszymi, wypiły resztę piwa duszkiem. Oczywiście, nie było to dobrym pomysłem, jak zawsze z resztą.
Dołączyły one do Niall'a i Louis'a, który tańczył jak 50-cent w akompaniamencie irlandzkich przyśpiewek. Niall w tym czasie, tańczył jak w ojczyźnie, o mało, co nie krztusząc się swoim śmiechem z widoku tańczącego obok Brytyjczyka. Penelope razem z Ginny, dołączyły do nich i tańczyli pijani tak długo, aż nie wyproszono ich z lokalu.

Wracając na pieszo do domu, Louis i Penelope, trzymali jeszcze w dłoniach po butelce piwa, które udało im się kupić, gdy właściciel prosił ich o opuszczenie lokalu, ze względu na godziny zamykania.
Dodatkowo, Tomlinson palił jeszcze papierosa, pogarszając tym swój stan nietrzeźwości. Próbował wyciągnąć informacje, co działo się z humorem jego przyjaciółki, bowiem takiej jej jeszcze nie widział.
- Ja pierdole, no Harry'ego spotkałam, - czknęła, mówiąc z żalem w głosie - mam chyba... chyba... - po raz kolejny czknęła - zranione serce. Zranione serce, Louis.
Był to wstęp do tej samej opowieści, jaką opowiedziała w toalecie Ginny, lecz może ta wersja była wzbogacona kilkoma przekleństwami i czkawką, tak, tą pijacką.
- A jak z twoją randką? - spytała wyrzucając w bok pustą butelkę, która z hukiem rozbiła się przy ścianie.
- Ta żmija, już nigdy mnie nie spotka. Kurwa, przez cały wieczór mówiła na mnie LEVIS. Ogarniasz?! - Oburzył się, rzucając w bok spalonego papierosa. - Więc, mówię jej '' kochanie, moje imię to LOUIS".
Penelope wybuchła śmiechem, bo sposób i ton, jakim opowiadał jej przyjaciel był przekomiczny.
- I co było dalej, Levis? - zaśmiała się trącając go w bok.
- A ona do mnie, - odchrząknął, aby móc lepiej naśladować damski głos - „Wiem, ale Levis brzmi lepiej, mój tata miał tak na imię".
Penelope po raz kolejny zaśmiała się, tak głośno jak tylko mogła. Jednak to spowodowało tylko to, że wszystko, co zjadła tego wieczoru cofnęło się do przodu.
Podbiegła, więc do kontenera na śmieci, a Louis za nią, od razu chwytając jej włosy do tyłu.
Kiedy ona, załatwiała dość nieprzyjemną sprawę z głową schowaną w kontenerze, Tomlinson zupełnie tym niezrażony, opowiadał dalej.
- Pomyślałem, że ta wariatka, ma orzeszek zamiast mózgu i dziwne fantazje erotyczne, więc najlepszym sposobem było... spierdolenie jak najdalej. No i tak zalaliśmy się w trupa, Pepe.
Omg, dziewczyno, zaraz duszę zwrócisz.
- Mogłabym to zrobić, jeśli wyglądałabym jak ta cała Laura. - powiedziała prostując się.

Po chwili dziewczyna wybuchła płaczem, przez co Louis, kompletnie stracił orientacje w terenie. Usiadł na środku drogi, chcąc włączyć rozładowany telefon.
Nie wiedzieć, po co, skoro byli już na znajomej dzielnicy.
- Louis, ja się stoczyłam. Jestem wrakiem. Życie ssie, zwłaszcza moje, Louis. Nie ignoruj mnie jak płaczę nad swoim marnym losem!
Chłopak podniósł się na równe nogi i przytulił swoją przyjaciółkę, starając się razem z nią nie upaść.
- Mała, jesteś śliczna, ok? Nawet po tym wymiotowaniu, mógłbym cię teraz pocałować.
Penelope natychmiast oderwała się od niego, uśmiechając się najbardziej promiennie jak tylko w tamtej chwili mogła. Ucałowała go w policzek i poszła przed siebie, ignorując mały głosik z tyłu głowy, mówiący jej, że zjadłaby jeszcze pizzę.

Spędzać wieczór można różnie.
Irlandzki bar można zamienić na jadalnię zaprojektowaną dla wielu osób.
Piwo, zamienić na białe wino.
Głośne biesiadowanie z kolei zastąpione może być, przez przyjemną, wolną muzykę.
Frytki i burgery na zapiekankę, której nazwy nie potrafił wypowiedzieć.
Grupę przyjaciół, którzy zalali się w trupa, na narzeczoną, która nie znosiła picia alkoholu, mimo, że nie była w ciąży.

Jak widać, ich wieczory różniły się diametralnie, ale to nie znaczy, że Harry bawił się wspaniale.
Ten dzień był dla niego równie emocjonujący, co ciężki. Sprzedaż willi, razem z ojcem zaowocowała, u Harrego podniesieniem wartości i zapełnieniem tego pustego miejsca, które mógł zapełnić wmawiając sobie, że podarował tamtym ludziom miejsce, w którym będą przeżywać wspaniałe chwile.

Laura, usiadła właśnie przy stole, posyłając Harremu jeden z tych wspaniałych uśmiechów. Nie mógł posłać jej identycznego, był zmęczony i... w zasadzie sam nie wiedział, co czuł. Gosposia postawiła przed nimi gotowy posiłek, życząc im smacznego.
Harry nie raz chciał zaproponować jej, by usiadła razem z nimi przy tym wielkim stole, lecz wiedział jak zareagowałaby ciemnowłosa.
''Przecież to takie nieprofesjonalne, Harry. Ona jest zatrudniona do pomocy, nie do towarzystwa".

W jadalni nie licząc muzyki, panowała cisza. Nie mógł pozbierać swoich myśli, nie chciał przyznać przed samym sobą, że sytuacja w biurze organizatorki ślubu, wstrząsnęła nim do tego stopnia.
Sam nie wiedział, co ma na myśli pod tym, że Penelope zmieniła się, a z drugiej strony była taka, jaką zapamiętał ją dzień przed wyjazdem, jakieś pięć lat temu.
Miała dokładnie takie same ciemne oczy, spojrzał w nie raz i już nie mógł przestać. Makijaż miała stonowany, delikatny, w przeciwieństwie do większości młodych kobiet w Londynie. Penelope, nigdy nie wyglądała na swój wiek, w szkole średniej było to jej kompleksem, pamiętał, kiedy czasami usilnie próbowała się postarzeć makijażem.
Jej styl ubierania... w zasadzie nie mógł o tym niczego powiedzieć, bo logicznym było, że do pracy ubierała się inaczej.
Tak samo jak Harry, jego zawód zobowiązywał go do eleganckiego ubierania się, jednak po godzinach pracy, lubił włożyć na siebie dresy lub czarne, dziurawe rurki połączone z bluzą lub luźną koszulą.
Coś jednak w Penelope się zmieniło, był zdystansowana, wycofana? Być może równie wstrząśnięta tym spotkaniem, co on.

- Harry, do cholipki jasnej, mówię cały czas do ciebie!
Wytrącony z amoku, roześmiał się lekko, na sformułowanie, jakiego użyła Laura. Jako dobrze wychowana, oczywiście nie używała wulgaryzmów.
- Wybacz kochanie, już jestem obecny. Ciężki dzień.
Kobieta posłała mu lekko zdenerwowane spojrzenie, zapewne na to, jak Harry zareagował na jej reprymendę.
Posłał jej perskie oczko, by trochę ją uspokoić.
- Jestem taka podekscytowana panią Penelope. Czuję, że zorganizuje nam wspaniały dzień! - Powiedziała radośnie popijając wino z kieliszka. - Dlaczego byłeś taki cichy?
Harry wziął głęboki wdech, wiedział, że nie będą w stanie zataić tego, że się znają.
Bardzo dobrze znali. Zdecydował, więc po krótkim namyśle, że powie Laurze, tyle ile może.
- Oh... zdziwiłem się jej obecnością. Znam Penelope, pochodzi z tego samego miasta, co ja i um... my... przyjaźniliśmy się za czasów szkolnych.

Laura zdecydowanie była zdziwiona jego odpowiedzią. Nie znała całej opowieści z wczesnej młodości, Harrego i teraz mężczyzna dziękował sobie za to, bo nie wiedziałby jak wybrnąć z tego wszystkiego, gdyby wiedziała, że Penelope była tą kobietą, z której „leczyła" go Laura.
- To świetnie! - Powiedziała lekko zdziwiona. - Trochę nieprawdopodobne, że to spotkanie po latach, ale to świetnie. - Uśmiechnęła się ciepło.

„Świetnie" pomyślał z sarkazmem Harry. Po kolacji, wstawił brudne naczynia do zmywarki, aby ich gosposia miała mniej pracy i szybciej mogła pójść do domu. Czasami miał wyrzuty sumienia, że kobieta musiała siedzieć w ich domu do późna, przecież miała na pewno swoje problemy, rodzinę i życie prywatne.

Relaksując się w salonie, oglądał mecz jakiejś drużyny piłkarskiej, lecz wynik nie bardzo go interesował, bo jego myśli cały czas zajmowała niewysoka brunetka.
Laura przyszła do niego, będąc przebrana już w piżamę. Pachniała delikatnie wanilią, co oznaczało, że musiała być już po wieczornej toalecie.
Kobieta przytuliła się do jego boku, starając dosięgnąć się pilota, by zmienić kanał.
Harry z uśmiechem podniósł rękę do góry, posyłając rozbawione spojrzenie kobiecie.
Po chwili ucałował jej skroń i powiedział, że musi iść jeszcze do gabinetu, by dokończyć kilka spraw.
Laura skinęła na to głową i przełączyła inny kanał w telewizorze.

Harry usiadłszy przy biurku, otworzył dziennik na stronie, gdzie skończył pisać dzisiejszego ranka.
Zakreślił niedbale wers ''żeby dać sobie spokój".
Bił się ze swoimi myślami, ale dzisiejszego dnia doszedł do wniosku, że nie dał sobie jeszcze spokoju. Nie potrafił, nie mógł tego zrobić, gdy miał świadomość, że ona jest tak blisko.
Sprawdził e-maile na skrzynce odbiorczej i poszedł pod prysznic, mając nadzieję, że woda zmyje z niego obraz Penelope Porter.
Swoją drogą, ciekaw był jak wyglądał jej wieczór.




Uwielbiam Wasze komentarze pod rozdziałami, strasznie przyjemnie mi się je czyta! :) Pomyślałam sobie... czy chcielibyście mini maraton z Perfect | Home?

Koniecznie dajcie znać ! x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top