Rozdział 12




                 „And if you like going places we can't even pronounce"

- Chciałbym wam życzyć udanych, najdłuższych wakacji jakie będziecie mieli w życiu. Niektórzy pójdą do pracy, inni będą wypełniać podania na studia, inni będą mieszkać w piwnicach rodziców – zaśmiał się dyrektor – oczywiście z tym ostatnim żartuję. Jednak mam nadzieję, że każdy z was, młodzi dorośli, znajdzie w życiu to, co uszczęśliwia go najbardziej.
Nie przedłużając... dziękuję wam za te lata nauki i życzę wszystkiego dobrego.

Po tym dyrektor Watson zszedł z podestu, zaczął wyczytywać po kolei wszystkich uczniów, do oficjalnego odebrania świadectwa i zrobieniu pamiątkowego zdjęcia. Każdy z uczniów odetchnął z ulgą, bo to oznaczało kilkanaście minut wolnego, kolejka nie miała końca.
Wzrokiem szukał Penelope, która od ostatniego ich spotkania wciąż milczała. W przeciwieństwie, do Bethany.
Tej drugiej stanowczo miał dosyć.
Wreszcie, kiedy zobaczył ją w rzędzie po prawej stronie, uśmiechnął się delikatnie. Wyglądała jak zawsze uroczo. Podkreślone różem policzki, lekko pokręcone włosy i jak zawsze tak idealnie pomalowane oczy, które zdaniem chłopaka były jej największym atutem.
Penelope Porter nie była bez wad, ale zdaniem Harrego Stylesa jej małe rzeczy, pozornie nic nieznaczące zwyczajnie je przyćmiewały.

Odbierając swój dyplom, uśmiechała się szczęśliwa, wymieniając uścisk dłoni z dyrektorem, specjalnie do pamiątkowego zdjęcia.
Harry stojąc jeszcze na dole, obserwował to wszystko, mając gdzieś z tyłu głowy wspomnienia, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy.
I choć formalnie rok szkolny dobiegł końca, chłopak wcale nie czuł się dobrze. Był nastoletnim frajerem, bo przez całą kadencję szkolną nie potrafił umówić się oficjalnie z dziewczyną, która tak bardzo zakręciła mu w głowie.

Żegnając się z dyrektorem, który życzył chłopakowi powodzenia w dalszej karierze sportowej, schodził ze sceny. Wtedy jego wzrok spotkał się z tym pięknym, ciemnym odcieniem oczu a świat jakby się zatrzymał.
Penelope uśmiechnęła się do niego delikatnie i odwróciła wzrok, dostrzegając coś na Harrym.
Zdziwiony, odwrócił się lekko za siebie i dostrzegł tam Bethany, która już biegła w jego ramiona. Nie spodziewając się takiego gestu, lekko zachwiał się do tyłu, na szczęście zachowując równowagę.
- Już nie mogę się doczekać imprezy u Trevora! – powiedziała z entuzjazmem
Harry delikatnie odepchnął ją od siebie, chcąc zaczerpnąć powietrza. Jasne oczy Bethany, świeciły się w sztucznym świetle lamp auli, w której się znajdywali, jednak ich głębia nie mogła się równać z oczami Penelope.
- Jesteś zaproszona? – wypalił bez zastanowienia
- Cała szkoła jest? – fuknęła obrażona.
- Oh um... ok. Więc może się tam zobaczymy.
Powiedział na odchodne, zostawiając wciąż rozdrażnioną dziewczynę w pomieszczeniu, przepełnionym absolwentami. Musiał szybko wrócić do domu i przemyśleć, jak odzyskać Penelope.

Zadzwonił do swojego ojczyma, aby powiedzieć, że może już podjeżdżać. Harry mimo kontuzji kolana, mógł prowadzić auto, ale skończyłoby się to dużo gorzej, niż stałym bólem, jeśli od razu nie pojechałby do szpitala.
To kolejny powód by spotkać Penelope Porter. Być może przez jej uparte nastawienie, nie mógłby dalej grać w piłkę.

Unoszący zapach pieczonych babeczek babci Eleanor roznosił się po całym domu. Penelope razem z małym Tomem, siedzieli wygodnie na miękkim dywanie i bawili się z nowym przyjacielem, dreptającym na czterech łapkach, Albertem.
Biały szczeniak, w brązowe łaty, został adoptowany przez rodzinę Toma, a najmłodszy członek rodziny został jego opiekunem.
Chłopczyk wziął sobie opiekę nad pieskiem, jako najważniejszy priorytet, dlatego zabrał go również w odwiedziny do Penelope, która nie mogła doczekać się, aby go poznać i podrapać za uszkiem.
- A jak będziesz spał, kto pójdzie z nim na dwór? – spytała z uśmiechem widząc jego zaangażowanie w opiekę.
- Wypuszczam go do ogórka. – powiedział dumnie, bo wszystko miał zaplanowane – Później tata sprząta jego kupy.
Penelope wybuchła śmiechem, jak zawsze dzieciak wszystkich zakręcił tak, aby wszystko było po jego myśli.
Chwilę później, gdy Albert (nazwany na cześć Einsteina) usnął na rękach Penelope, babcia przyniosła świeżo upieczone czekoladowe babeczki, za które ta dwójka potrafiłaby zabić.
Do tego bez pytania (bo znała swoje ukochane dzieci) szklankę mleka dla Toma i ulubioną herbatkę Penelope. Usiadła z nimi w salonie na kanapie i rozmawiała z Tomem o opiece nad Albertem. Młody tata szczeniaczka był w niego zapatrzony jak w najpiękniejszy obrazek i z dumą opowiadał nawet o jego pierwszej kupie w salonie, którą musiał posprzątać, oczywiście jego tata.
- Penelope, mogę o coś spytać? – odezwał się, kiedy babcia Eleanor poszła gdzieś indziej.
- Jasne pytaj.
- Dlaczego jesteś pokłócona z Harrym? Chciałem jeszcze z nim pograć w piłkę.
Penelope jakby przestała oddychać na jego pytanie.
Wiedziała zawsze, że ten dzieciak jest inteligentny ponad normę, ale żeby aż tak? Serio?
Nie mogła powiedzieć mu dokładnie, o co chodzi a tym bardziej ogólnie, o co chodzi, ponieważ był na to zbyt młody i zaraz zacząłby panikować jak miał w zwyczaju.
- Nie jesteśmy pokłóceni – powiedziała zgodnie z prawdą – jesteśmy trochę zajęci i nie mamy aż tyle czasu. – uśmiechnęła się do chłopczyka.
Tom wyraźnie odetchnął z ulgą, przykrywając swoją bluzą śpiącego szczeniaka.
- To dobrze, lubię Harrego. Patrzy na ciebie tak samo, jak mój tata na moją mamę. Lubię ten widok. Znaczy to chyba, że są ze sobą szczęśliwi i się kochają prawda?

Znasz ten moment, czasem nawet chwilę, która potrafi oderwać cię od wszystkiego i sprawić, że wszystko zniknie a w centralnym punkcie znajduje się coś, jakaś myśl, która obija się echem w twojej głowie?
Wypowiedziane przez Toma słowa, całkiem nieświadomie, sprawiły, że wszystko wewnątrz dziewczyny uległo autodestrukcji.


Oficjalnie rok szkolny dobiegł końca a Harry Edward Styles, nie zdołał umówić się oficjalnie na randkę z Penelope Porter. Będąc na epickiej imprezie u Trevora, który bawił się w najlepsze z Issac'iem, czuł się jeszcze gorzej. Nie pił alkoholu jak wszyscy inni, ponieważ wciąż brał leki przeciwbólowe zapisane na kolano. Siedział na krześle barowym i myślał, jaka okropna jest teraz jego egzystencja.
Postanawiając iść do toalety, odłożył i tak pustą szklankę do zlewu mając nadzieje, że nikt inny jej nie zbije i skierował się na górę.
Nie wiedział, co miał robić.

Zobaczywszy przez niedomknięte drzwi Bethany, razem z jakąś inną dziewczyną, chciał odejść myśląc, że toaleta jest zajęta, jednak słowa Bethany skierowane do koleżanki, zdecydowanie zatrzymały jego osobę w miejscu.
- Mówiłam ci, że pozbędę się tej małej szmaty? Otóż, kiedy wreszcie spotkałam ją w toalecie, powiedziałam, że Styles wrócił do mnie na kolanach. Oh, gdybyś widziała jej minę – zaśmiała się – wyglądała jakby zaraz miała rozpaść się na kawałeczki!
- O mój boże Bethany, łyknęła to? A Harry? – spytała z przejęciem ta druga.
Styles wiedząc, że to odpowiedni moment, wyciągnął szybko telefon z kieszeni spodni, włączając kamerę. Dzięki temu miał pewność, że Penelope uwierzy w jego słowa razem z Issac'iem. Wszystko zaczęło się wyjaśniać, teraz rozumiał morderczy wzrok i dwuznaczne wypowiedzi kierowane w jego stronę przez Lopeza, on tylko bronił zranionej przyjaciółki.
- Wstawiałam szybciej nasze wspólne zdjęcia, kiedy jeszcze się spotykaliśmy, później starałam się spędzać z nim dużo więcej czasu w szkole, specjalnie na oczach Porter.
Harry nie był tym specjalnie zadowolony, widziałam, że ciągle gapił się na nią jak zaczarowany... - westchnęła, popijając coś z czerwonego kubeczka – ale on i tak będzie mój.

Harry wyłączył nagranie z nieukrywaną satysfakcją. Włożył telefon do kieszeni i otworzył drzwi, strasząc tym samym dziewczyny w toalecie.
Bethany wstała na równe nogi, modląc się, aby wszystko, co powiedziała, nie było wysłuchane przez Stylesa.
Chłopak podszedł do niej z mordem w oczach i kontrastującym do niego uśmiechem na twarzy.
- Dziękuję za piękne przedstawienie Bethany, nie pomyślałbym, że choć w połowie jesteś tak bezduszna i jadowita. Między nami wszystko skończone, czas o mnie zapomnieć, bo moje serce należy do Penelope Porter.

Zostawiając oszołomione dziewczyny w toalecie, zbiegł na dół, aby znaleźć Trevora i Issaca, aby ten drugi pomógł mu sprowadzić tutaj Penelope.
Harry wiedział, że dziewczyna nie odbierze od niego telefonu, więc najpierw chciał zjednoczyć ku sobie Issaca.
Chwytając go za ramię i wyrywając z tłumu, powiedział chłopkowi na jedynym wydechu o zaistniałej sytuacji w toalecie, pokazał mu nagranie i szczerze przyznał, że stracił głowę dla Penelope.
Issac, nie mogąc uwierzyć w nikczemny plan Bethany, natychmiast zajął się sprawą sprowadzenia swojej przyjaciółki na imprezę. Jeśli mógł zrobić coś, żeby ta dwója była ze sobą szczęśliwa, cokolwiek by to nie było, chciał to zrobić.

Tymczasem Penelope, niczego nieświadoma, pożyczyła auto babci i ruszyła przed siebie z myślą, że musi uratować Issaca, który ponownie wypił zbyt dużo alkoholu na imprezie. Dziewczyna wiedziała, że jej przyjaciel nigdy nie miał mocnej głowy, ale gdy zadzwonił do niej z płaczem do słuchawki, ta zerwa się z łóżka, jadąc mu na pomoc.
Bo czego nie robi się dla przyjaciół?
Issac oświadczył jej, że będzie czekać na, zewnątrz, więc nie obawiała się spotkania z Harrym czy jeszcze gorzej z Bethany.
Po zaparkowaniu auta, wyciągnęła telefon, aby dać znać, że już jest.

Do Bad Bitch Issac:
Rusz swoje pijane dupsko, czekam przed domem.

Po chwili dostała wiadomość, zaskakująco poprawnie napisaną.

Od Bad Bitch Issac:
Wejdź do środka, nie mogę znaleźć bluzy. H ani B nie ma. X

Od Bad Bitch Issac:
Szybko.

Westchnęła dość ostentacyjnie i skierowała się do domu. Weszła do środka, jak do siebie, będąc od razu przywitaną przez innych znajomych. Uśmiechała się do nich sztucznie, aby nie zadawali więcej pytań niż zwykłe 'co tam Berry'
Wreszcie, jej przyjaciel wyszedł dziewczynie naprzeciw. Penelope nie wiedziała, że tylko udaje swój niestabilny chód a zaszklone oczy były spowodowane tym, że poprosił kogoś, aby psiknął w jego twarz perfumem (delikatnie). Na szczęście brunetka nie wyczuła zapachu.
Po dotarciu na piętro, wpuścił dziewczynę pierwszą do pokoju, tłumacząc, gdzie powinna znajdować się jego wymyślona oczywiście zguba.
- Nie wiem... naprawdę nie wiem... gdzie ona jest. Muszę ją odzyskać. - bełkotał
- Kiedyś cię zabije, pieprzona księżniczko. – powiedziała wściekła, że to ona jak zwykle musi szukać jego rzeczy.
Po chwili, Lopez wybuchł śmiechem i zatrzasnął drzwi przed nosem dziewczyny. Na klucz.
Penelope nie wiedziała, co się dzieje, lecz po chwili rzuciła się w kierunku drzwi, starając się je otworzyć.

Moment pózniej, usłyszała za sobą ciche chrząkniecie, które spowodowało u niej ciarki na całym ciele, bowiem poczuła się jak bohaterka kiepskiego horroru.
Bała się odwrócić, wyobraźnia wmawiała jej, że w tyle czai się jakiś okropny gwałciciel, który już czyhał na jej życie.
Odwracając się z zamkniętymi oczami, wystraszona wyszeptała, do wysokiej postaci owianej ciemnościami w pokoju.
- Błagam, nie zabijaj mnie.
Usłyszała delikatny chichot a po chwili światło rozbłysło w pokoju, który okazał się być sypialnią dla gości.
Zobaczywszy przed sobą Harrego Stylesa, jej strach zamienił się we wściekłość, na swojego 'przyjaciela' Issaca i ledwo powstrzymującego się od śmiechu Harrego.
Wciąż tak bardzo czuła się zraniona, ale zabolał ją chyba jeszcze bardziej jego dobry humor.
- Serio, Styles? Ja pierdole, masz mnie stąd wypuścić. Wracam do domu! – powiedziała groźnie, odwracając się w kierunku drzwi, szarpiąc klamką.
- Penelope, spójrz na mnie. – powiedział delikatnie.

Dziewczyna uparcie stała przy drzwiach. Harry chwycił jej ramiona, odwracając ją do siebie. Starała się wyrwać, jednak on tylko przycisnął ją mocniej do piersi, ciaśniej oplatając ramionami.
Z nadmiaru emocji, łzy znowu zebrały się w jej oczach.
- Penelope, oboje zostaliśmy wkręceni. Przepraszam. – powiedział cicho – Bethany wszystko uknuła. To ciebie lubię i to ty... skradłaś moje serce, boże Berry, podobasz mi się od początku szkoły, ale jestem nastoletnim frajerem i dopiero teraz ci to mówię.
Powiedział na jednym wydechu i pokazał oniemiałej dziewczynie filmik, który nagrał wcześniej.
Patrzyła na niego z grobową miną a Styles z sekundy na sekundę stresował się coraz bardziej, a on nigdy nie stresował się w gadce z dziewczynami.
Unosząc na zestresowanego chłopaka wzrok, uśmiechnęła się szeroko i wpadła w jego ramiona.
Pocałowała go szybko w usta, niszcząc tą piękną chwilę kilkoma wyzwiskami, kierowanymi w jego stronę.
Harry zaśmiał się głośno.
- Zmywajmy się stąd. Pojedziemy gdzieś indziej.
- Czytasz w myślach, Harry.
- Napiszę sms'a do Issaca, aby nas wreszcie wypuścił.
Gdy wyszli z pokoju, otrzymali oklaski od wszystkich zgromadzonych w pobliżu. Czuli się jak gwiazdy przyłapane na czymś, co zaraz miało obiec cały świat.
Chytając dłoń Penelope, zszedł po schodach najszybciej jak tylko mógł.
Dziewczyna śmiała się, że chodzi jak kózka, następnie śpiewała mu ''żeby Kózka nie skakała, to by nóżki nie złama" irytując go jeszcze bardziej.

Otworzyła mu drzwi auta, od strony pasażera, kłaniając się teatralnie.
- Mógłbym to sam zrobić, nic by mi się nie stało.
- Polemizowałabym, kaleko.
Zamknęła drzwi i usiadła za kierownicą. Tym razem nie stresowała się tak bardzo, bo o tak później porze, nie było dużo aut na drogach Holmes Chapel.
Włączyła radio, razem z nową składanką, jaką specjalnie zrobiła, zaraz po zdaniu prawka.
Posłała szeroki uśmiech Harremu i wyjechała z podjazdu.
- Gdzie chcesz jechać? Mamy pełny bak, Styles. Szalej.
- Jedziemy na randkę, pokieruję cię, Porter.
- Romantycznie – prychnęła z ironią.

Harry posłał jej ostrzegawcze spojrzenie a ta tylko zachichotała pod nosem, po raz kolejny tej nocy. Chłopak za każdym razem dawał jej dokładne wskazówki gdzie ma jechać, lekko bojąc się o swoje bezpieczeństwo.
Wyluzowana Penelope Porter na drodze, to zupełnie inna Penelope Porter niż ta, która stresowała się jazdą i każdym jadącym obok autem.
Teraz była w trakcie rapowania razem z G-Eazy, którego swoją drogą mogłaby wielbić na kolanach, chociaż nie za bardzo odpowiadał jej, jego styl życia, ale whatever.
Harry był pod wrażeniem jej zdolności raperskich i tego, że nie plątał się jej język, jak jemu.
Jednak obawiał się, bo nie zawsze trzymała ręce na kierownicy.

Po kilkunastu minutach zatrzymała samochód i wyjęła kluczyki ze stacyjki.
- Okej jesteśmy... nie mam pojęcia gdzie. Harry?
- Jesteśmy nad rzeką Dante. Będzie romantycznie. – zaśmiał się
- Nad rzeką Dane, słonko – powiedziała. – Jesteśmy w miejscach, których nawet nazw nie umiesz wymówić.
- Penelope, tworzę klimat. Boże, kobieto, nie niszcz tego.

Wysiedli z auta i poszli przed siebie. Noc była ciepła, przyjemny wiatr delikatnie muskał ich rozgrzane policzki, dając w pewien sposób ukojenie, od zszarpanych nerwów.
Głaskała kciukiem jego dłoń, nie wierząc zbytnio w cały przebieg tej sytuacji. Nie wierzyła, że ktoś taki szedł u jej boku. No dobra kuśtykał, ale liczyło się.
Usiedli pod drzewem, na kurtce Harrego i wsłuchiwali się w spokojny nurt rzeki.
Słowa nie były potrzebne, do czasu, kiedy zaczęły latać wokoło nich komary, które starali się odganiać.
- Harry... dlaczego nie miałeś odwagi powiedzieć mi tego wcześniej? – spytała ciekawa
- Dziwisz się? Na początku ledwo, co mogłaś na mnie patrzeć i sprzedałaś mi prawego sierpowego. – wspomniał po raz kolejny.
Dziewczyna schowała twarz w dłonie, będąc kompletnie zawstydzona swoją agresją.
- Później chyba spękałem jak poznałem cię bardziej – kontynuował – wiesz, co Berry? Nikogo nie udawałaś przez ten cały czas i chyba tym skradłaś moje serce. Dużo ludzi, zwłaszcza w naszym wieku, boi się pokazywać swoje 'prawdziwe ja'.  No i cholera, jesteś dobrą gamerką.
Po chwili spytał ją o to samo, dlaczego taka dziewczyna jak ona, polubiła takiego chłopaka jak on.
- Myślę, że porostu zobaczyłam w tobie coś więcej niż szkolnego gwiazdora i to mi się najbardziej spodobało. No i jaram się wysokimi chłopakami o zielonych oczach.
Wybuchli śmiechem na dobór jej słów, przy końcówce wypowiedzi.

Niedługo po tym Penelope biegła do auta, ponieważ komary zaczynały ich zjadać. Dosłownie. Harry krzyczał na nią, aby się zatrzymała i poczekała na swojego chłopaka, jednak ona nie słuchała. Krzyczała do niego, że będzie lepszą ofiarą, bo jest większy i dziewczyna zdoła ocalić swoje nędzne życie.

Jadąc pod dom Harrego, śpiewali piosenki tym razem 'The 1975', na szczęście takie, które znali oboje.
Gdy znaleźli się w znajomej dzielnicy, Penelope postanowiła porozmawiać z Harrym o ostatniej męczącej ją sprawie. Jak już weszli na poważne tematy, chciała wyczerpać wszystko.
- Harry... ale jak ty sobie wyobrażasz to wszystko? Przecież po wakacjach każde z nas wyjedzie na studia i... - niedane było jej dokończyć.
Położył palec na jej ustach z małym uśmiechem, doskonale rozumiejąc jej obawy, bo również miał takie. Byłby gorszym frajerem, jeśli straciłby dziewczynę, zaraz po wakacjach, o którą walczył jakieś cztery lata. No prawie.
- Nie myśl o tym, nie wiadomo jeszcze gdzie się dostaniemy a nawet, jeśli nie, wierzę w przeznaczenie, Berry.
- Lol.
- Jesteś niedojrzała.
- A ty zachowujesz się jak staruch.
- Dobranoc, Harry.
- Dobranoc, Pen.



Proszę, zostaw gwiazdkę i komentarz dla Perry :) x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top