Perfect duo |•| Scheme Team |•|
— Nie powiedziałbym, że to jest oszukiwanie. W końcu nie było napisane, że nie można tego robić — bronił się Louie krzyżując ramiona na piersi, kiedy Goldie przyglądała się temu z rozbawieniem.
— Dokładnie Scroogie, chłopak ma rację — poparła go, a mężczyzna spojrzał na nią z niedowierzaniem.
— Jak to ma rację? Przecież on dosłownie rzucił kostką drugi raz!
— No tak, ale spadły one na podłogę! — Dyskutował dalej. — Jakby nie to to wynik również byłby zupełnie inny. A to, że podczas rzutu ułożyły się wszystkie szóstkami do góry nie było moją winą.
— Jakoś ci nie wierzę — zmrużył na niego oczy na co ten uśmiechnął się niewinnie w jego stronę.
Sam Scrooge nie do końca potrafił powiedzieć jak do tego doszło. To był nudny dzień. Wypił swoją ulubioną herbatę oraz zjadł śniadanie, porozmawiał chwilę z Beakley, a następnie i z Donaldem oraz Dellą po czym skierował się do biura nie natykając się na nikogo więcej co nie było zaskakujące biorąc pod uwagę, że było dość wcześnie. W ostatnim czasie dość mocno zaniedbał swoje obowiązki dotyczące firmy dlatego chcąc bądź nie chcąc musiał poświęcić nieco swojego czasu na wypełnienie dokumentów, które zalegały na jego biurku. Nie spodziewał się jednak, że wyjdzie stamtąd dopiero niedługo przed wieczorem dzięki sprawce Webby, która chciała sprawdzić czy u niego wszystko w porządku, ponieważ nie widziała go cały dzień.
Wyjaśnił jej dlaczego zamknął się u siebie, a następnie pobiegła ona do chłopców żeby im to przekazać ze względu na, że oni też się tym najwyraźniej zainteresowali. Zaszedł na dół wiedząc, że za jakiś czas powinna pojawić się kolacja, a następnie udał się do salonu chcąc nieco odpocząć przed telewizorem, odmóżdżyć się jak to ujmował jego najmłodszy siostrzeniec. Nie spodziewał się jednak takiego widoku jaki zastał wchodząc do pomieszczenia.
Wcześniej wspomniany chłopiec siedział na podłodze z wsuwką w dłoniach, a na dywanie przed nim leżała zamknięta kłódka. Naprzeciwko siedziała również nie kto inny jak Goldie O'gilt we własnej osobie bez żadnych przeszkód opowiadająca jakieś wskazówki jak ją otworzyć, zamilkła jednak, kiedy kiedy go usłyszała i zobaczyła.
— Gol-?!
— Cicho bo zaraz ściągniesz uwagę tej twojej gosposi — zmarszczyła brwi niezadowolona, kiedy Louie po prostu siedział nieruchomo nic nie robiąc jeśli nie licząc obserwacji sytuacji i najpewniej zastanawiania się czy będzie miał kłopoty.
I jakimś cudem siedzieli teraz przy stole grając w planszówke chociaż on sam nie potrafił powiedzieć jak do tego doszło.
— Po prostu jesteś zły, że cię ograliśmy — kobieta wzruszyła ramionami. — Oj no nadlej, nie wstydź się i przyznaj to. Chyba nie chcesz podcinać swojemu siostrzeńcowi skrzydeł.
— A niech cię-
— Nie przy dziecku — upomniała go tym denerwującym tonem teatralnie zasłaniając Louie'mu uszu na co ten w odpowiedzi wywrócił oczami.
— Zachowujesz się tak jakbyś sama nie klęła jak szewc który wypił za dużo procentów — zwrócił jej uwagę.
— Nie jest tak źle, miej na uwadze, że przy tobie się jeszcze powstrzymuje — oparła się o stół, a Scrooge miał wrażenie jakby ta dwójka go ignorowała.
— Serio? Akurat teraz? Kiedy ukradłaś mi portfel jakoś się na to nie zdobyłaś.
— Chwila, że co zrobiła?
— Ale ty wziąłeś wtedy również mój, a potem się wymieniliśmy. Jesteśmy po równo w tej sprawie.
— Jeśli mogę spytać, co ty tu w ogóle robiłaś? — Wtrącił się już bardziej stanowczo zwracając na siebie uwagę dwójki.
— A no wiesz, muszę być w końcu dobrą mentorką. I nie patrz tak na mnie. Mimo wszystko jeśli chodzi o tą akcję z urodzinami tamtego dzieciaka to w końcu go stamtąd wyciągnęłam, prawda?
— No i tak dla ścisłości. Ja się dopiero nie uczę otwierać zamków, tego się nauczyłem bardzo dobrze jak miałem dwanaście lat — Louie uniósł palce do góry, a Scrooge postanowił na razie nie poruszać tej kwestii, zapyta o to kiedy indziej. Zastanawiał się również czy nie powinien się tym bardziej martwić. — To były po prostu bardziej zaawansowane modele przy którym czasami ćwiczę. No wiesz, jakbym chciał na przykład się włamać do jakiegoś sejfu...
— Ty — przerwał mu chłodny głos od strony drzwi. Jak się okazało stała w nich Bentina Beakley we własnej osobie.
— Oh, chyba muszę już lecieć! — Blondynka podniosła się ze swojego miejsca idąc w stronę okna przez które tutaj również weszła. — Tak czy siak wygraliśmy, papa! — Krzyknęła wyskakując przez nie, każdy jednak wiedział, że nic się jej nie będzie.
— Papa ciociu Goldie! — Krzyknął jeszcze wiedząc, że go usłyszy kierując się do wyjścia. — Nie martw się wujku Scrooge, pomyśl, że następnym razem może ci się uda — zaśmiał się cicho lecz bezczelnie nie mogąc się powstrzymać po czym pobiegł do jadalni wiedząc, że kobieta przyszła tu na początku tylko po to żeby zawołać ich na posiłek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top