Rozdział 2/x


 - Unieś wyżej miecz. - polecił, cofając się do tyłu i zablokował atak chłopca – Śmielej, Percy, śmielej. - zachęcił go, zatrzymując się i puszczając mu oczko.

Chłopiec westchnął ciężko i uniósł wyżej swoją broń tak, jak zalecił mu to Aquaman.

- Chcesz zrobić sobie przerwę? - zapytał, patrząc na niego z ojcowską troską.

Jackson pokręcił przecząco głową i ustawił się w pozycji bojowej z zamiarem wykonania kolejnego natarcia na władcę Atlantydy.

- Jak spotkanie z podopiecznymi moich przyjaciół? - zagaił, gdy wznowili podwodny trening. Percy zaatakował go na tyle mocno, że Arthur miał problem z odparciem ciosu. Cudem mu się to udało, napierając mieczem tak, że zatoczyli półkole, zamieniając się miejscami na arenie.

- Kid Flash i Robin przypominają mi trochę Travisa i Connora Stollów. - mężczyzna uniósł brew, ale nie dopytywał kim są Travis i Connor, jednak wnioskując po porównaniu, musieli to być jacyś śmiertelni przyjaciele chłopca lub, co wydawało mu się sensowniejsze, półbogowie, których spotkał na tym całym Obozie Herosów – Speedy jest trochę dziwny. Ale całkiem fajny. Gdyby był herosem, to obstawiam, że jego ojcem byłby Apollo.

Curry, aż staną zamurowany, a Percy uderzył go w jego pomarańczową, łuskową koszulkę. Chłopak odskoczył do tyłu zaskoczony i spojrzał na mężczyznę ze słowami przeprosin na ustach, ale sam stanął zdezorientowany, widząc, że nie dość, iż tamten nie poczuł ciosu, to jeszcze wyglądał jak jego koleżanka, Anabeth, kiedy uda jej się dojść do rozwiązania jakiejś trudnej zagadki.

- Arthurze?

Tymczasem w głowie Aquamana toczyła się straszliwa bitwa myśli. Speedy i Apollo. Speedy kojarzył mu się z roześmianym blondynem dzierżącym łuk. Ów mężczyzna miał niebywałego cela, jakby urodził się z łukiem. Miał blond włosy i do wszystkiego podchodził z uśmiechem. A przynajmniej się starał.

Arthur opuścił miecz i zamrugał, analizując wszelkie za i przeciw.

- Na brodę Neptuna... Oliver to tak naprawdę Apollo! - zakrzyknął, a przepływający obok delfin, aż zanurkował w dół, pokładając się ze śmiechu.

* * * *

- Więc jesteś synem Posejdona? - spytał raz jeszcze Kid Flash, opierając się o ławę, na której siedział Robin, wymachując wesoło nogami i bawiąc się swoimi Robinobumerangami. Speedy przeglądał ze znudzeniem książki w prywatnej bibliotece Green Arrowa. Podobnie Percy, który jedynie patrzył na okładki, marszcząc zabawnie brwi, bo jak już wspomniał nowym kolegom, wszystko, co nie było greką rozmazywało mu się i nie potrafił tego odczytać.

Warto wspomnieć, że byli ubrani po cywilu, jedynie Robin siedział w wciśniętych na nos okularach przeciwsłonecznych.

- Tak. - przytaknął raz jeszcze Jackson, wzdychając cicho.

- Odłóż to, dziecko, bo sobie coś jeszcze zrobisz. - zakpił najstarszy, odkładając trzymaną akurat książkę. Ośmiolatek wystawił mu język i ani myślał odłożyć ostrych przedmiotów.

- Super. - skomentował West i spojrzał z rozmarzeniem w sufit – Hej, jak myślisz, czyim mógłbym być synem? - zapytał, patrząc na niego. Syn Posejdona wzruszył ramionami i bez zastanowienia odparł;

- Hermesa.

Wally skrzywił się i jęknął niezadowolony.

- A ja? A ja? - zapytał najmłodszy z takim entuzjazmem, że omal mu okulary niespadły.

- Też Hermesa. Albo Ateny. - stwierdził, a z ust chłopca padło ciche, ale zadowolone „cool". Percy spojrzał na Harpera, który opierał się ze skrzyżowanymi ramionami o regał. Percy i Roy byli najbardziej zbliżeni wiekowo, bo rudzielec był od niego starszy zaledwie o rok, a Wally i Dick byli młodsi od Jacksona o kolejno dwa i cztery lata.

Harper uniósł pytająco brew, kiedy chłopak zbyt długo mu się przyglądał.

- Wiesz, początkowo obstawiałem, że byłbyś synem Apolla, ale teraz waham się nad Aresem. - dwójka młodszych chłopców wciągnęła gwałtownie powietrze. Zapanowała cisza i atmosfera tak gęsta, że można by ją ciąć nożem.

- Zdajesz sobie sprawę – zaczął Speedy – że Ares lubi sobie do nas zejść i powalczyć z Ligą? - Percy otworzył szeroko oczy.

- Co ty gadasz? Serio?! - spojrzał po kolegach, których miny jasno dawały znać, że Roy mówi serio - I co? Jest tym złym?

- Nie, Glonojadzie. - parsknął nieprzyjemnie łucznik – Zbiera kwiatki, a potem wręcza każdemu ze Sprawiedliwych po wianuszku.

Chłopak zwiesił głowę. Fakt. Głupie pytanie. Poznał już Aresa oraz jego dzieciaki półkrwi. Nie należeli do najprzyjemniejszych, ale jednak nie posądzał swojego boskiego kuzyna o to, że faktycznie mógłby być wrogiem Justice League.

* * * *

- Oni mnie nie lubią. - westchnął Percy w trakcie kolacji. Mera i Arthur unieśli głowy i spojrzeli na niego pytająco.

- Kto?

- Robin, KF i Speedy. - mruknął, dźgając widelcem sałatkę z podwodnych roślin uprawnych.

- Skąd ten pomysł? - zapytał król, odkładając na bok sztuciec. Złączył palce i spojrzał na niego z pełną uwagą.

- Robin i Kid nie traktują mnie na poważnie i jakby nabijali się z mojego pochodzenia... - Arthura, aż przeszedł nieprzyjemny dreszcz, obawiając się, co mogłoby spotkać chłopców, gdyby Posejdon się dowiedział – Natomiast Speedy zwyczajnie mnie nie lubi. Jest opryskliwy i w ogóle... Nie, żebym dał mu dobry powód. Nazwałem go synem Aresa... - ostatnie zdanie wypowiedział ciszej, ale królewska para musiała to dosłyszeć.

Kobieta upuściła widelec, a mężczyznę zamurowało.

- No cóż... - mruknął, targając brodę w zamyśleniu – Speedy rzeczywiście jest dość porywczy i ciężko się z nim dogadać... Jednak musisz pamiętać, Percy, że cała trójka swoje przeszła – Speedy i Robin są sierotami, a Kid Flash przeżył oblanie chemikaliami i uderzenie pioruna, po czym przestał być zwykłym chłopcem. To jak cię traktują, może być mechanizmem obronnym.

- Mechanizmem obronnym? - powtórzył. Arthur skinął głową.

- Daj im trochę czasu. - poprosił, po czym wrócił do jedzenia, uznając temat za zakończony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top