p r o l o g

Płacz, wrzask i mocne walenie w ścianę.

Gdyby ta rodzina miała jakichkolwiek sąsiadów, właśnie to by usłyszeli.

Niewysoki chłopak o bladej cerze pokrytej wieloma pieprzykami i piegami, szarych oczach z jedną małą zieloną plamką na prawej tęczówce i gęstych kręconych włosach w odcieniu jasnego drewna klęczy na podłodze i dławi się łzami. Stara się zebrać leżące na panelach kawałki drewna, które jeszcze chwilę temu było gitarą, którą jego ojciec kilkoma mocnymi uderzeniami rozwalił o ścianę.

Piętnastolatek czuje, jak mężczyzna ciągnie go za włosy i wrzeszczy na niego, ale on sam go nie słyszy. Słyszy tylko szum w uszach, którego jakkolwiek nie może zniwelować. W końcu ojciec puszcza go i wychodzi, trzaskając drzwiami, a chłopak pozwala sobie teraz na głośniejszy płacz. Uderza zrozpaczony w podłogę tak długo, aż jego ręce nie stają się całe czerwone i wręcz parzą z bólu.

Blondyn wciska telefon do kieszeni grubej zielonej bluzy, którą ma na sobie, otwiera okno i ucieka. Na dworze leje jak z cebra, jakby niebo łączyło się z nim w przeraźliwym płaczu. Jasne loki przyklejają mu się do twarzy, ale nie zakłada kaptura. Idzie wciąż do przodu. Jest pewien swoich czynów.

Kiedy dociera na miejsce, wyjmuje telefon z kieszeni. Szybka szybko pokrywa się wodą, ale chłopak zdąża napisać jeszcze tę jedną wiadomość. Wyznanie, na które zbierał się zbyt długo. Odpowiedź dostaje już po chwili i uśmiecha się prawym kącikiem ust.

Jest niedziela, trzynasty września, wpół do północy.

Za kilka godzin na miejsce przyjedzie policja w związku z zaginięciem Aleksandra Nikodema Zdrójkowskiego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top