oo7

Ze wszystkich możliwych osób, to musiał być właśnie on. Pół szkoły boi się w ogóle przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, a ja teraz mam z nim przeprowadzić tak poważną rozmowę. Bardzo prawdopodobne jest jednak, że Julia kłamała, a wtedy będę miała jeszcze większy problem, niż zwykłe odezwanie się.

Stoję właśnie po lekcjach przed szkołą. Michał proponował mi podwózkę, ale odmówiłam. Muszę tu zaczekać na Krystiana. Boję się, ale mówię sobie, że Aleks by dał radę. Już od dłuższego czasu, może nawet kilku lat, mam nawyk, że gdy zaczynam się czegoś bać, mówię sobie w myślach, że on dałby radę. Brzmi to, jakby był dla mnie autorytetem, ale możliwe, że to tylko przez moje nieco zakrzywione spojrzenie na blondyna. Miał chwile, kiedy bał się dosłownie wszystkiego, ale zawsze ostatecznie obracał to w żart. Chyba właśnie tego najbardziej mu zazdrościłam. Potrafił tak łatwo ukryć wszystko, co go niepokoiło... A jednak w tej chwili okazało się to dla nas przekleństwem, bo przez to nikt nawet nie zauważył, jak źle się czuł z całym ciężarem, który musiał nieść wyprostowany i uśmiechnięty szeroko na swoich barkach.

Kiedy cały plac przed szkołą pustoszeje, Krystian w końcu wychodzi ze szkoły i kieruje się w stronę czarnego motocykla, który zostawił obok stojaka na rowery. Szybkim krokiem podchodzę do niego. Ściskam nerwowo końcówkę jeansowej kurtki. Chłopak stoi do mnie tyłem, więc chrząkam, by zwrócić na niego swoją uwagę. Odwraca się i marszczy brwi. Wygląda, jakby był gotowy przejechać mnie i mieć z tego niezły ubaw.

- Czego? - warczy zdenerwowany.

- Mam coś, co może należeć do ciebie - mówię i sięgam po szkicownik. Chwilę ociagam się z wyjęciem go z torby, ale w końcu mu go podaję. W tym momencie cała pewność siebie z niego uchodzi. Wygląda jak przestraszone dziecko, nie jak ktoś, kto mógłby zamordować mnie na miejscu gołymi rękami. W końcu wyrywa mi go i wertuje, jakby chciał sprawdzić, czy może coś tam dorysowałam.

- Oglądałaś to - Wydaje mi się, że pyta, ale nie akcentuje pytania. - Oglądałaś to?! - wydziera się w końcu na mnie. Przerażona odsuwam się kilka kroków w tył.

Potwierdzam to cicho i spuszczam głowę w dół. Jestem gotowa na to, że chłopak mnie uderzy czy wydrze się jeszcze głośniej, ale to nie następuje. Kiedy unoszę głowę, widzę jak uśmiecha się lewym kącikiem ust do kartek. Jakby widział w nich samego Aleksa i to do niego kierował swoje emocje. Zdaję sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu widzę, jak Krystian Olczak się uśmiecha.

- Nie wiedziałam, że się przyjaźniliście. Myślałam, że go nienawidzisz - odzywam się nieśmiało. Brunet zerka na mnie i uśmiech od razu schodzi mu z twarzy.

- Nie nazwałbym tego przyjaźnią - cedzi przez zaciśnięte zęby. - Dobra, oddałaś mi moją własność, a teraz spierdalaj.

Krystian już siada na motocykl i właśnie chowa szkicownik do swojego czarnego plecaka ozdobionego ćwiekami, kiedy przysuwam się trochę, by nie mógł ruszyć bez przejechania mnie (na co z pewnością ma ochotę).

- Posłuchaj, nie wnikam w waszą relację, moglibyście nawet być razem, a będę miała to w dupie, ale tu chodzi o jego odnalezienie, czaisz? - warczę do niego. Nigdy nie sądziłam, że znajdę w sobie takie podkłady głupoty, by wykłucać się z Olczakiem. - Jeśli wiesz cokolwiek, co mogłoby pomóc w śledztwie, to powiedz mi to natychmiast.

- Nie będę ci nic mówił, jebana żmijo. Wszystko już powiedziałem policji i nie widzę sensu rozmawiania o tym z tobą - Chłopak patrzy mi prosto w oczy i po plecach przechodzi mi dreszcz, a wszystkie włosy na rękach stają dęba. Jego tęczówki mają kolor tak ciemny, że wydają się niemalże czarne, nie mogę jednak stwierdzić, jakie są w rzeczywistości. Teraz wyglądają na niebieskie, ale kiedy odwraca głowę, by sięgnąć po kask, widzę w tym jakiś odcień brązu.

- Proszę - mówię tylko. Na nic więcej mnie nie stać. Staram się przelać w to jedno słowo całą moją rozpacz, ale wiem, że Krystian jest tak nieczuły, że nawet tego pewnie nie dostrzega.

I wtedy następuje kolejna rzecz, której tego dnia kompletnie się nie spodziewałam i mogę doliczyć ją do listy moich życiowych osiągnięć.

Siedemnastolatek podaje mi kask i przesuwa się trochę do przodu na siedzeniu. Przez chwilę stoję tylko z lekko rozdziawioną buzią, jakbym nawet nie wiedziała, do czego służy kask.

- Wsiadasz czy zamierzasz tu zostać? - Dziwi mnie, jak spokojnie (a przynajmniej jak na niego) to mówi. Ostatecznie po kilku chwilach wahania, które dla mnie trwały wiele godzin, w końcu zakładam kask, wsiadam na jego motocykl i delikatnie chwytam go za skórzaną kurtkę.

- Ja pierdolę, jeśli chcesz zlecieć w trakcie jazdy, to można powiedzieć, że już praktycznie osiągnęłaś zamierzony efekt - Chwyta mnie za moje dłonie i sam obejmuje się nimi mocno w pasie. Ma strasznie zimne ręce. Gdzieś czytałam, że osoby z takimi doświadczyły w życiu za mało miłości (ja wiem, że to brednie, ja wiem). Czuję, jak mimowolnie na moich policzkach wykwita rumieniec i cieszę się, że Krystian siedzi do mnie tyłem i mnie nie widzi.

- A ty nie zakładasz kasku? – pytam cicho.

- Mam tylko jeden – mówi to takim tonem, jakby uważał, że jestem jakaś niedorozwinięta.

Jedziemy około dziesięciu minut. Nie wiem nawet, dokąd zmierzamy. Właśnie jeden ze szpaków wywozi mnie gdzieś, a ja nie mam jak uciec. No chyba że chciałabym w najlepszym wyjątku zostać totalnie poobijana. W pewnym momencie wjeżdżamy w las i zaczynam się bać, że Olczak zamierza mnie tu zwyczajnie zostawić. Las się przerzedza i praktycznie od razu się zatrzymujemy przed bramą jakiegoś budynku. Krystian chowa kluczyki do tylnej kieszeni spodni, więc domyślam się, że jesteśmy na miejscu. Powoli zdejmuję kask i znów wciągam powietrze, tym razem ze zdumienia. Ten budynek to istny zamek. Ogromny, pomalowany bordową farbą, z wieloma białymi kolumnami, idealnie przystrzyżonym trawnikiem i krzewami przyciętymi w kształty różnych zwierząt.

Brunet wstaje i wyciąga w moją stronę dłoń. Przez chwilę wydaje mi się, że chce pomóc mi wstać, ale w końcu on wyrywa mi z ręki kask, po który widocznie sięgał. Czuję się jak największa idiotka świata. Przy nim nie potrafię myśleć racjonalnie. To jak stanie w jednej klatce z lwem, który teraz co prawda wydaje się łagodny, ale w każdej chwili może odgryźć ci całą rękę.

Chłopak przeczesuje włosy lewą dłonią, na której dostrzegam prosty, czarny pierścionek przypominający obrączkę.

- Aleks miał taki sam – stwierdzam ze zdumieniem. – Ten pierścionek – doprecyzowuję.

- Aleś ty odkrywcza – prycha. – Dobra, teraz słuchaj. Nieważne, co tam powiem, zwyczajnie przytakuj i udawaj, że to prawda, okej?

- Okej – Kiwam głową, choć naprawdę nie wiem, dlaczego miałby kłamać, a ja miałabym to potwierdzać.

Chłopak wyciąga jeszcze inne klucze, tym razem z kieszeni w środku skórzanej kurtki, i otwiera furtkę. Idziemy razem wytyczoną ścieżką, a ja pewnie wyglądam, jakbym pierwszy raz widziała dom. Po części jest to prawda, bo naprawdę nigdy nie widziałam TAKIEGO domu. Po obu stronach drzwi stoją dwie donice. W jednej stoi krzew przycięty tak, by wyglądał jak spirala owinięta wokół cienkiego pnia. Druga natomiast... przecięta w połowie, jakby ktoś zwyczajnie machnął siekierą i trafił akurat w tę roślinę. Krystian chyba dostrzega, że na nią patrzę, bo mówi znudzony:

- Byłem wkurzony i rozwaliłem krzaka.

Przełykam ślinę, chyba dla samej zasady. Ciekawe, czy gdyby wkurzył się na mnie, również z taką łatwością zaatakowałby mnie. Otwiera przede mną szczegółowo rzeźbione drzwi i wchodzę do środka. Mówi mi, bym nie ściągała butów, więc tylko wycieram je w wycieraczkę z napisem „Witaj!".

Słyszę jakieś wołanie. Już po chwili mała dziewczynka o falowanych, ciemnobrązowych, prawie czarnych, włosach, ubrana w czerwoną sukienkę zbiega ze schodów, które znajdują się przede mną, i biegnie w stronę pomieszczenia po mojej lewej. Kiedy robię kilka kroków do przodu i zaglądam do środka, od razu domyślam się, że to salon. Urządzony w stylu wiktoriańskim, w kolorach ciemnego szkarłatu i złota. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, ile trzeba mieć pieniędzy, by urządzić coś takiego.

Po chwili widok pomieszczenia zasłania mi wysoki mężczyzna o ciemnych, zaczesanych żelem do tyłu włosach i ubranego w elegancki garnitur. Domyślam się, że jest ojcem Krystiana. Tak jak jego syn roznosi wokół siebie aurę nienawiści, tak ten mężczyzna rozsiewa czysty chłód. Ledwo wszedł, a już czuję, jakby temperatura obniżyła się do zera. Patrzy na mnie z góry (nie tylko dla tego, że jest wyższy), ale chyba stara się nieco uśmiechnąć.

- Tato, to moja dziewczyna, Kamila – mówi Krystian, a ja czuję, że dławię się powietrzem. Ojciec bruneta od razu uśmiecha się szerzej.

- A więc witamy w naszych progach. Czuj się jak u siebie, dziecko – Mężczyzna klepie mnie w ramię i odchodzi. Drzwi na prawo od wejścia do salonu muszą prowadzić do kuchni, bo kiedy je otwiera, dostrzegam długi stół i kobietę, pewnie mamę Krystiana, w fartuchu. Słyszę jeszcze rozemocjonowany głos jego taty, nim on sam ciągnie mnie za ramię po schodach na górę. Nie mam odwagi poprosić go, by zluzował uścisk, ani chociażby zapytać, dlaczego przedstawił mnie jako swoją dziewczynę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top