oo6

Mamy dwudziesty drugi września. Około ośmiu dni, od kiedy ojciec Aleksa pojawił się w drzwiach mojego mieszkania i powiedział, że jego syn zaginął, po czym zaczął tłumaczyć mi coś pokrętnie, ale niespecjalnie go słuchałam, bo nie mogłam się skupić.

Jutro pierwszy dzień jesieni i szesnaste urodziny mojego przyjaciela.

Moich rodziców nie ma w domu, więc mam wywalone na to, czy ktokolwiek usłyszy mój płacz. Za długo wszystko dusiłam w sobie. Aleksander Zdrójkowski pewnie już nie żyje. Straciłam jedną z najbliższych mi osób, jak nie najbliższą. Nawet zielona herbata nie pomaga na mój stan. Czuję się po prostu żałośnie. Mam ochotę położyć się na podłodze i więcej nie wstawać. Nogi chwieją się pode mną, ale mocno opieram się na blacie i staram się nie upaść.

Na domiar złego dzisiaj zaczął mi się okres, jakby cały świat zmówił się, by mnie przybić.

Do szkoły idę dopiero na czwartą lekcję. Psycholog szkolny proponuje mi kolejną rozmowę, ale odmawiam. Mówię, że sama sobie radzę.

Oczywiscie, że sobie nie radzę.

Pamiętam, jak zmarł mój pies i Aleks mnie pocieszał. Namówił mnie na wspólne obejrzenie "Wszystkie psy idą do nieba" i "Zakochanego Kundla". W pewnym momencie naszego małego maratonu przyszli również Ela i Marcel i obejrzeliśmy razem "Pioruna". Marcel i Aleks rzucali się popcornem, a ja i Ela siedziałyśmy razem zwinięte pod kocykiem.

Przypomina mi się też, jak w szkole urządzili dyskotekę karnawałową i konkurs na najlepsze przebranie. Ja byłam Czerwonym Kapturkiem, Marcel przebrał się za wilka, Ela była babcią, a Aleks założył eleganckie spodnie, martensy, włosy zaczesał do tyłu na żel, ciemną koszulę rozpiął prawie do połowy klatki piersiowej i powiedział, że jest myśliwym. Śmieję się cicho na to wspomnienie.

Pamiętam, jak Marcek zagwizdał wtedy i powiedział:

- Właśnie dla takich chwil jestem gejem.

Szatyn nigdy nie krył się ze swoją orientacją i jakoś nie miał z tego powodu większych problemów. No może nauczyciele często byli z tego powodu zdegustowani i zdarzyło mu się dostać kilka uwag, ale chyba nie robił sobie nic z tego.

Kiedy siedzę na stołówce, obserwuję z daleka, jak Marcel kłóci się o coś z Krystianem. Wygląda to całkiem zabawnie, bo mimo że ten drugi jest całkiem wysoki, to Olczak może mieć trochę mniej jak dwa metry. Za nimi stoi Rafał i tylko przygląda się znudzony, jak Marcel strzępi ryja. Możnaby wziąć tę dwójkę za braci. Obaj mają brązowe włosy, ciemne oczy i śniadą cerę, chociaż ta mojego przyjaciela jest widocznie ciemniejsza.

Wydaje mi się, że Krystian już unosi rękę, by przwalić szatynowi lewym sierpowym, ale Rafał chwyta go za ramię. Odchodzą w końcu razem w stronę stołów zajętych przez szpaki. Teoretycznie brat Aleksa do nich nie należy (jest wilkiem), ale wszyscy tam mają chyba wywalone na jego obecność.

Marcel siada obok Patrycji i przeczesuje jasnobrązowe włosy ręką. Wygląda na zmęczonego.

- Jak ja nienawidzę tego kundla - warczy i uderza pięścią w stół. Chłopak nie je szkolnych obiadów, tylko od czasu do czasu siada wraz z nami dla zasady. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo wkurza go Krystian, choć mnie samą on również irytuje. Jakby rozsiewał wokół siebie jakąś złą aurę i samą swoją obecnością przyprawiał o chęć przywalenia mu.

Kiedy grzebię widelcem w surówce w mojej głowie rodzą się kolejne teorie na temat szkicownika. Może to Rafał jest jego właścicielem? W końcu mieszkają razem, więc to tłumaczyłoby, jak znalazł się w jego szufladzie. Nie, jednak nie. To odpada. Za bardzo go nienawidzi.

Może to któraś z jego sióstr? Starsza Hanna lub młodsza Laura? Nie, też nie. Obie chodzą do innej szkoły i rzadko kiedy bywają w domu, tak samo jak wcześniej Aleks.

- Michaś, chodzisz na niemiecki, prawda? - zwracam się do mojego chłopaka.

- Czasem, a dlaczego pytasz? - odpowiada pytaniem i kieruje na mnie wzrok, który jeszcze chwilę wcześniej zwrócony był ku surówce z marchewki. Jego oczy są w kolorze przejrzystej wody. Jasnoniebieskie, nieco ciemniejsze naokoło źrenicy.

- Kto z twojej klasy siedzi w ostatnim rzędzie przy oknie?

Większość osób pewnie dziwiłaby się, dlaczego o to pytam, ale Michał to Michał. Jeśli widzi, że nie chcę o czymś mówić lub odpowiadać na jakieś pytanie, odpuszcza. To jedna z wielu jego cech, które tak uwielbiam. I również kolejna, przez którą mam straszne wyrzuty sumienia, chodząc z nim. Zasługuje na kogoś lepszego, nie na taką okropną egoistkę, jaką jestem ja.

- Z mojej klasy to chyba Julka Adamiuk.

Zdziwienie na mojej twarzy jest tak mocno widoczne, że Ela aż się niepokoi, czy źle się czuję. To, co powiedział Michał, pokrywa się z całą resztą. Julia jest lemurem, zawsze bazgrze coś na rękach. Nigdy jednak nie widziałam, by zamieniła choć jedno w miarę miłe słowo z Aleksem. Tutaj to jednak on zawinił. W te wakacje, kiedy spotkaliśmy się całą ekipą, by poznać się przed rozpoczęciem roku, blondyn urządził sobie z dziewczyną bitwę na rzucanie się piaskiem i ona chyba wciąż miała mu to za złe.

Mimo to, ta teoria ma całkiem sporo sensu.

- Jest dzisiaj w szkole? - pytam szybko, a kiedy brunet kiwa głową, zrywam się z krzesła i idę w stronę stołów lemurów. Kiedy tylko mnie dostrzegają, rzucają mi krzywe spojrzenia, jakby chcieli mi przekazać "Nawet się nie zbliżaj, mamy farby i długopisy i nie zawahamy się ich użyć".

Mimo to jednak lawiruję między stołami osób zaliczających będących "nikim", by dotrzeć do artystów. Już z odległości około pięciu metrów dostrzegam ciemną czuprynę Julki. Dziewczyna ma tak ciemne brązowe włosy, że mogą wydawać się wręcz czarne, a ich końcówki farbuje na czerwono. Z tego, co mi wiadomo, od kiedy tylko poznały się z Patrycją, farbują razem końcówki włosów na podobne kolory.

W jednej chwili przypominają mi się wszystkie teorie Aleksandra o tym, że ona i Patrycja mają się ku sobie.

- Hej, Julka, możemy porozmawiać? - pytam, kiedy znajduję się już obok niej. Praktycznie nie znam tej dziewczyny, więc nie mam jej za złe tego szoku, gdy okazało się, że znam jej imię. Nie mija sekunda, a ona już marszczy brwi, wyraźnie wkurzona.

- A ty czego tu chcesz, żmijo? - warczy.

Żmija to dość obraźliwe określenie na kogoś z węży. Przyjęło się, że wszyscy z elity to tępe szuje, które najchętniej wyprułyby reszcie flaki i myślą tylko o sobie. Otóż nie, to nieprawda. Za dużo naoglądali się amerykańskich filmów i teraz mają spaczony pogląd. Do węży zaliczają się wszyscy gospodarze klas, ich zastępcy i skarbnicy, z przewodniczącym samorządu na czele. Do tego wszyscy sportowcy, czasem jacyś kujoni też się znajdą. Choć i oni mają osobną grupę. Mądrale w tej szkole nazywamy psami i zajmują oni cały górny lewy kąt stołówki.

- Musimy porozmawiać - mówię z naciskiem. Nie ma mowy, bym tak łatwo jej odpuściła. - Chodzi o Aleksa. Zdrójkowskiego - dodaję nazwisko dla jasności, choć widocznie nie muszę. Już na samo imię dziewczyna wciągnęła powietrze, jakby przestraszona. Mówi coś na ucho swojej koleżance, całej upaćkanej farbami akwarelowymi, bez słowa wymija mnie i idzie w stronę wyjścia z pomieszczenia. Dopiero po kilku sekundach, gdy odwraca się do mnie i macha ręką, chcąc mnie pospieszyć, domyślam się, że mam iść za nią.

Zatrzymujemy się przy szafkach tuż za drzwiami. Nie ma sensu iść dalej. W trakcie przerwy obiadowej wszyscy i tak siedzą właśnie na stołówce. Tylko nieliczni samotnicy kręcą się czasem po korytarzach bez celu.

- O co chodzi? - pyta i zakłada ręce na klatce piersiowej. Opiera się o szafki, jedną nogę ma zgiętą. Wygląda na wyluzowaną, choć w jej brązowych oczach widać stres i napięcie. Zawsze odstawała nieco od lemurów, stylem ubioru pasując raczej do szpaków. Teoretycznie rzecz biorąc, artyści to jedna wielka plama barw. Każdy tam ubiera się jak chce i nikomu to nie przeszkadza. Mimo to Julii brakuje tych cech, które wyróżniają jej znajomych, między innymi plamy z farb czy pasteli na ciele i ubraniach, masa kolorowej biżuterii i różnych dodatków, rysunki na adidasach.

- Już mówiłam, że o Aleksa - mówię i nim dziewczyna zdąży mi się odgryźć, kontynuuję. - Byłam ostatnio u niego, w sensie w jego pokoju, i znalazłam coś, co może wydawać ci się znajome.

W trakcie mówienia zdążyłam rozpiąć torbę i znaleźć po teksturze szkicownik. Ani na moment nie odrywam wzroku od Julii. W końcu wyciągam zeszyt i unoszę go. Dziewczyna znów wciąga powietrze. Sięga po niego, ale odsuwam się i jej dłoń zaciska się tylko w powietrzu.

- Oddaj mi go - znów warczy i zaciska usta w wąską linię.

- A więc potwierdzasz, że należy do ciebie?

- Nie, ale wiem, do kogo. I ta osoba raczej nie będzie zbyt zadowolona z tego, że to ukradłaś.

- Wcale nie ukradłam - oponuję i dopiero gdy mówię to na głos, zdaję sobie sprawę, jak dziecinnie to brzmi. - W każdym razie muszę znaleźć tego, do kogo on należy. I sama go oddać. To ważne. Możesz mi powiedzieć, czyj on jest?

Nastolatka odsuwa się ode mnie. Unosi kącik ust do góry, ale nie ma to w sobie nic z uśmiechu. Zdaję sobie sprawę, że nie musiałam mówić tych kilku ostatnich zdań. Wiadome, że skoro mówiąc mi to, pomoże mi, tym bardziej tego nie zrobi.

- Zależy, co będę z tego miała.

... albo będzie żądała ode mnie czegoś w zamian. To też bardzo prawdopodobne.

- Mogę dać ci dychę.

Julka prycha i odrzuca głowę w bok, co jest wystarczającą odpowiedzią.

- Dwie dychy? Trzy?

- Cztery - odpowiada i znów patrzy na mnie. W jej oczach płonie mściwa satysfakcja.

- Cztery - przytakuję niechętnie. Stracę całe kieszonkowe za jedną małą informację. Szczyt nonsensu. Wyciągam jednak z torby telefon, a spod obudowy trzy banktoty, jeden dwudziestozłotowy i dwa po dziesięć. Podaję je Julce, ale ona bierze tylko dwadzieścia złotych.

- Tyle mi wystarczy na lody. A teraz spływaj - odpowiada i odchodzi. Kiedy przechodzi jeszcze obok mnie, nachyla się nieco w moją stronę i szepcze mi prosto do ucha, przez co przechodzą mnie dreszcze: - K. E. O. Szukaj wśród ptaszyn.

Nie dała mi jasnej odpowiedzi, ale kiedy odwraca się jeszcze przed powrotem na stołówkę, widzę jej złośliwy uśmiech, gdy widzi moją zdziwioną minę.

To wszystko nie trzyma się żadnego sensu.

"Szukaj wśród ptaszyn" jest oczywiste. Chodziło jej o szpaki. Ale te litery zmuszają mnie do większego wysilienia. Brunetka śmieje się, kiedy to ja wciągam mocno powietrze. Już domyślam się, czyje są to inicjały.

K. E. O.

Krystian Ernest Olczak.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top