oo2
Z przyzwyczajnie wyciągam z szafki dwa kubki. Jasnoszary i ciemnoniebieski. Dopiero kiedy stawiam je na blacie i zalewam pierwszy kubek gorącą wodą, zdaję sobie sprawę z mojego błędu. Odstawiam drżącymi rękami czajnik na palnik. W drugim kubku czeka torebka owocowej herbaty, tak jak zawsze.
Poprawka: tak jak kiedyś.
Ta myśl przyprawia mnie o kolejny atak płaczu. Po moich policzkach spływają już potoki łez, kiedy z wściekłością ciskam pierwszym kubkiem, który nawinie mi się pod rękę, o ścianę. Moja mama wbiega przerażona do kuchni, słysząc mój głośny, przeraźliwie przepełniony bólem płacz i dźwięk tłuczonego szkła. Pozwalam jej objąć się mocno. Kobieta głaszcze mnie po plecach. Nic nie mówi. To nawet lepiej.
Zastanawiałam się przez długi czas, czy Aleks mnie widzi. Było mi łatwiej wtedy dać sobie mentalnie z liścia i powiedzieć "Dasz radę, dziewczyno. On nie chciałby, byś się mazała". Odbiegało to jednak od rzeczywistości. On dałby mi się wypłakać. Tak jak mama teraz, nic by mi nie powiedział. Zwyczajnie dałby odczuć, że przy mnie jest. Dałby mi poczuć ciepło, którego widocznie sam nie odczuwał.
Kochałam go mocniej, niż powinnam. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, nagle zaczęłam umawiać się z Michałem Korkiem, chłopakiem, z którym Aleks od początku szkoły totalnie się nie dogadywał. Oczywiście jego relacja z moim chłopakiem wyglądała i tak dużo lepiej niż z takim na przykład Krystianem, który jedyne, co zawsze miał do powiedzenia, to cudowna wiązanka przekleństw i wyzwisk.
A mimo wszystko wciąż czułam pustkę. Blondyn był dla mnie jak młodszy brat (o niecały rok, co prawda, ale łatwiej mi było tak na niego patrzeć, bo przez większość czasu zachowywał się jak pięciolatek). Zawsze miałam problem z odróżnieniem uczucia, jakim go darzyłam. Wmawiałam sobie, że to miłość czysto przyjacielska, ale ile w tym było prawdy?
Naciągam rękaw piżamy na całą dłoń i, wsią pociągając nosem, staram się otrzeć oczy ze wszystkich łez. Mama wciąż nie wypuszcza mnie z objęć.
***
Nie byłam przygotowana na widok wszystkich tych twarzy w autobusie, więc proszę Michała, by po mnie przyjechał. Odpisuje mi, że oczywiście zrobi to dla mnie. Dodaje jeszcze, że bardzo mnie kocha.
Nie zasługiwałam na takiego chłopaka. Kocha mnie i troszczy się jak o pisklę, które straciło matkę i nie może samo wrócić do gniazda. Wydaje mi się, że nasz związek zaczął się niedługo po tym, gdy zdałam sobie sprawę, że może faktycznie czuję coś więcej do Aleksa. Sam pewnie zdał sobie z tego sprawę, bo jego starania o mnie wzrosły. W końcu, gdy zaprosił mnie na imprezę na zakończenie roku (nieoficjalnie zwaną "Szaleństwem Pierwszego Dnia Luzu"), zgodziłam się. Tańczyliśmy razem całą noc.
I nieważne, jak próbowałam się odciąć od myślenia o tym niskim chłopaku z burzą blond loków, zawsze ubranego w szkolny mundurek, na którego narzucał wszelkiego rodzaju nierozpinane bluzy czy swetry, to wciąż wszystko kręciło się wokół niego. To on w pewnym momencie zaczął krzyczeć "Gorzko, gorzko!". Mógł być to nawet lekko podpity Marcel, ale wtedy wszystkie głosy zwyczajnie zlewały się w jedno. Położyłam dłoń na policzku mojego przyszłego chłopaka i pocałowałam go krótko. Był to delikatny pocałunek. Pamiętam wyraźnie, że to na pewno Aleks później zaczął skandować wraz z Marcelem "Nie pijemy wódki, nie pijemy wódki, pocałunek był za krótki!". Spełniliśmy ich życzenie.
Nie mogę powiedzieć, że nie kocham Michała. Wydaje mi się, że nie kochałam go w momencie, gdy zaczęliśmy ze sobą chodzić. Kochałam mojego przyjaciela, który był wciąż o krok za daleko. Teraz odnoszę jednak wrażenie, że nigdy nie kochałam Korka. Wmawiałam tak sobie, bo było mi przykro tego nieporadnego nastolatka, który potrafił z samego rana przynieść mi bez powodu różę prosto pod moją szafkę. Widziałam, jak się stara, więc chciałam mu oszczędzić tego trudu. Potem wydawało mi się, że naprawdę go pokochałam. A może nie wydawało mi się? Teraz myślę o tym tylko ze względu na Aleksa. Wydaje mi się, że na nowo się w nim zakochałam. Ostatecznie odrzucam tę myśl, gdyż jest to zbyt absurdalne. Nie można zakochać się w kimś po jego śmierci.
Kiedy stoję przed domem, czekając na mojego chłopaka, myślę o tym, jak łatwo zabiłam w moim umyśle Aleksandra. Jak łatwo z góry go przekreśliłam. Policja twierdziła, że prawdopodobnie już nie żyje, ale zawsze pozostaje to "prawdopodobnie", którego teraz uczepiłam się jak leniwiec gałęzi (dobra, to nie jest zbyt trafne porównanie). Jego ciała nie znaleziono, więc wciąż mogła być szansa, że mój przyjaciel żyje.
Kiedy nastolatek podjeżdża swoim mercedesem pod kamienicę, w której mieszkam, od razu wychodzi i zgarnia mnie w objęcia.
- Tak mi przykro, zajączku - mówi tylko. Nigdy nie mówił do mnie żadnymi pieszczotliwymi określeniami. Nie używał mojego pełnego imienia - Kamila, ani zdrobnienia, którego używali praktycznie wszyscy - Kami. Chciał mieć coś swojego. Więc stworzył zdrobnienie od mojego nazwiska, Zając.
Kiedy chłopak parkuje przed szkołą, ociągam się z wyjściem. Boję się.
Boję się, bo wiem, że ludzie będą patrzeć. Boję się, bo wiem, że tym razem Aleks nie będzie rzucał we mnie frytkami na porze obiadowej, za każdym razem, gdy będzie chciał zwrócić na siebie moją uwagę. (Naprawdę nigdy bym nie pomyślała, że będę tęsknić za czymś takim).
Michał widzi moją niepewność, bo bierze mnie za rękę i kilka razy kręci okręgi kciukiem na zewnętrznej stronie mojej dłoni. Robi to dokładnie wokół pieprzyka. Chyba zawsze obierał go za cel, choć dopiero teraz zwracam na to uwagę. Wyrywam rękę, biorę plecak i wychodzę, mocno zatrzaskując za sobą drzwi. Mija kilka chwil i mam ochotę wrócić i przeprosić go mocno za moje zachowanie, ale stoję już wkurzona przed drzwiami do szkoły i nie wypadałoby nagle zawrócić. Zwłaszcza, że wszyscy na mnie patrzą. Gdy widzą mój wzrok, od razu odwracają ciekawskie czy współczujące spojrzenia. Domyślam się, że pewnie już cała szkoła wie o tym, iż Aleks Zdrójkowski, jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole (nie nazwałabym go tak. Był cholernie uroczy, ale nie przystojny), nastolatek, który należał do szkolnej elity i umawiał się z najśliczniejszą dziewczyną w szkole i miał dobre oceny, ten właśnie Aleks Zdrojkowski możliwe, że popełnił samobójstwo.
Zostawił po sobie tylko marną kartkę ze słowami "Chciałbym napisać, że byłem kimś, ale chyba od zawsze byłem po prostu nikim. Dzięki wam to zrozumiałem". Podpisał się pełnym imieniem.
Nigdy nie używał swojego prawdziwego pierwszego imienia. Mimo bycia Aleksandrem, a więc w skrócie Olkiem, dla nas na zawsze był już Aleksem.
Wokół postrzępionej kartki wyrwanej z zeszytu od matematyki, na której zostawił tamten list, rozłożone były zrobione przeze mnie zdjęcia. Interesuję się fotografią, a blondynowi zawsze podobały się moje "dzieła", więc je zbierał. Akurat tam rozłożył wszystkie, które zrobiłam płynącej przez miasto rzece i mostowi, który łączył oba brzegi, które ona rozdzielała.
Według jego rodziny przekaz był jasny.
Aleksander Nikodem Zdrójkowski popełnił samobójstwo skacząc z mostu do rwącej rzeki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top