o20

pół roku nie aktualizowałam tej książki, więc jeśli ktoś tu jeszcze żyje, ma moją dozgonną miłość

~~~

Wchodzimy głębiej w las i wtedy Kamila oświadcza, że lepiej będzie się rozdzielić. Jak zwykle nikt nie kwestionuje jej pomysłów, ale po nietęgich minach zebranych wyraźnie widzę, że im również ten pomysł niespecjalnie odpowiada.

Marcel, Michał i Kamila zmierzają w stronę rzeki. Krystian i Ela rozchodzą się na boki i już po chwili znikają między drzewami. Zostaję sama w ciemnym lesie z możliwością natknięcia się na martwe ciało. Przełykam ślinę, dla zasady, bo tak zawsze robią główni bohaterowie w książkach, i sama idę gdzieś przed siebie. Nie wiem, czego powinnam się tutaj spodziewać ani czego w ogóle mogłabym szukać. Jakim cudem reszcie się wydaje, że znajdą jakikolwiek trop? Jeśli morderca chce ukryć ciało, to raczej mu się to uda, zwłaszcza, że skoro jest nazywany seryjnym, to znaczy, że już kilka jego akcji musiało udać się bez złapania przez policję.

Idę względnie spokojnie, choć moje nogi trzęsą się niemiłosiernie. Staram się nie myśleć o żadnych martwych ciałach. Dlaczego zawsze najwięcej myśli się o rzeczach, o których nie chce się myśleć? Panikuję. Nieważne, jak głęboko bym oddychała, moje myśli ciągle zjeżdżają na jedne tory. Widzę przed oczami wszystkie najstraszniejsze sceny z horrorów, do których wspólnego oglądania zmuszał mnie Aleks. Pozwalał mi wtedy czepiać się jego ramienia jak koala gałęzi i ukrywać twarz w zagłębieniu jego szyi, gdy na ekranie pojawiała się bardziej krwawa scena. Wtedy mogłam powtarzać sobie, że to tylko fikcja, a obok siebie mam przyjaciela, który w razie czego może mnie obronić. Teraz nawet tego nie mogę sobie wmówić. To, co się dzieje, jest prawdziwe. A jego nie ma. To on zaraz może okazać się główną ofiarą horroru. Pierwszym martwym, zakrwawionym ciałem, które całkowicie przypadkowo znajduje główny bohater.

Wciągam głęboko powietrze do płuc i wypuszczam je dopiero, gdy upewniam się, że słyszę wciąż w moim otoczeniu głosy przyjaciół. Póki co jest przecież dobrze.

Pozwalam, by chwilowo mój umysł rozważył pytanie, dlaczego idzie z nami Krystian Olczak. Mimo wszystko to bardzo ciekawa kwestia, nad którą mogłabym się długo zastanawiać. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że ktokolwiek z naszej małej ekipy może zaprzyjaźnić się bliżej z tym facetem. Albo zaprzyjaźnić się chociażby na tyle, by wyciągnąć go z nami do lasu na poszukiwania martwego ciała przyjaciela. Nie wiem, co gorsze. Zawsze bałam się w ogóle do niego podejść, a teraz mam mu zaufać, że zaraz nie wyciągnie siekiery i nas nie powybija i sam nie okaże się mordercą.

Znowu nabieram powietrza. Spokojnie, uspokój się, tylko ponosi cię wyobraźnia, Patrycjo.

Co chwilę następuję na jakąś gałąź i potykam się. Im głębiej w las idę, tym coraz ciemniej się robi, a ja powoli pozwalam oddać się w pełni strachowi. Każdy szum wiatru, każde poruszenie się drzew naokoło przyprawia mnie o niepohamowane dreszcze. Coraz częściej zwyczajnie upadam na zimną trawę tylko po to, by przez kilka minut siedzieć na niej okrakiem. Nie mam ochoty wstawiać. Wolę zostać tak, jak jestem. Przerażona, zziębnięta, sama w środku lasu, ale wciąż żywa.

Gdzieś niedaleko słyszę głos Olczaka, po którym następuje wesoły śmiech Elki. A więc ta dwójka dalej trzyma się razem. Do tego najwyraźniej zdaje się świetnie ze sobą bawić. Cóż, przynajmniej oni czują się dobrze. Prawdę mówiąc, sama czuję się nieco lepiej z wiedzą, iż blisko mnie są ludzie. Przynajmniej nie jestem tak całkowicie samotna. No i ktoś może usłyszeć moje wrzaski, gdy zza krzaków wyskoczy jakiś psychopata z nożem kuchennym i zamiarem zamordowania przypadkowej licealistki, która właśnie się zgubiła.

Wdycham głęboko powietrze i podnoszę się z ziemi. Muszę się ogarnąć. Moim zadaniem jest teraz udowodnić znajomym, że w lesie nie ma żadnych trupów. Bułka z masłem.

I właśnie w tym momencie moich uszu dobiega przeraźliwy krzyk. Omal nie upadam po raz drugi na trawę. Słyszę kolejne wrzaski i czyjeś szybkie kroki. Każdy dźwięk dobiega do mnie jakby spod wody. Wołanie Kamili, by dzwonić na numer alarmowy, może czyjś dźwięk wymiotów. Przestaję rejestrować, co się dzieje. Mam ochotę zwyczajnie skulić się na ziemi i udawać, że nic się nie dzieje. Mimo to nogi wbrew mojej własnej woli zaczynają jedna za drugą stawiać niepewne kroki w tamtą stronę.

Już z odległości kilku metrów dostrzegam grupę nastolatków zebraną przed jednym z drzew. To Ela stoi zwinięta wpół nad zielonożółtą kałużą, podczas gdy Krystian z niewątpliwie zszokowaną miną przytrzymuje jej łaskawie włosy. Uznałabym to za nawet miłe z jego strony, gdyby nie zastanawiało mnie raczej, o co tyle zamieszania.

Kamila odwraca się do mnie z łzami cieknącymi rzewnie po jej zarumienionych policzkach. Puszcza ramię Michała i podbiega do mnie. Nawet nie orientuję się, w którym momencie dziewczyna zwyczajnie rzuca mi się na szyję. Moje przerażenie sięga zenitu i nie pozwala mi nawet odezwać się choć jednym słowem. Czyżby właśnie znaleźli ciało Aleksa? Czy to oznaczałoby, że te wszystkie poszukiwania poszły na marne, a my straciliśmy najlepszego przyjaciela?

Już nie wiem, czy chce mi się bardziej płakać czy wymiotować.

Niepewnie unoszę głowę i zerkam na tamto drzewo nad ramieniem przyjaciółki.

Niewątpliwie bardziej mam ochotę zwymiotować.

Wygląda to, jakby ktoś wyciął w drzewie własną skrytkę, tylko na tyle dużą, by móc schować w niej rozkładające się, zakrwawione ciało. Drzwiczki otwarte są na oścież. Ciało w środku z pewnością nie należy do Aleksa, ale mimo to nie odczuwam żadnej ulgi. Wygląda na kobietę w średnim wieku, o wyrwanej dużej części niegdyś blond włosów. Nie ma na sobie ubrań, jedną rękę uciętą ma na długości przedramienia, a spomiędzy jej odkrytych żeber wypełzają robaki. Musi być tu diabelnie długo. Obrazuje to też zaskrzepnięta krew, pokrywająca większą część jej ciała. Ma szeroko otwarte jasnoniebieskie oczy, zastygłe w wyrazie niemego przerażenia.

Znów nie do końca rejestruję to, co dzieje się naokoło, gdy odsuwam od siebie powoli Kamilę i sama wymiotuję, przy okazji brudząc sobie ubrania. Nawet nie zwracam na to uwagi. Słyszę, jak Marcel i Michał dzwonią po policję. Przed moimi oczami migają mroczki, których z każdą chwilą robi się coraz więcej, aż nie zasłaniają mi całego pola widzenia, a ja nie mdleję.

Nie mogę powiedzieć, że budzę się jakiś czas później, bo co chwilę odzyskuję świadomość, a przed moimi oczami migają różne obrazy. To próbujący podnieść mnie z ziemi Krystian, to zapłakana Ela, to światła pojazdów uprzywilejowanych, których widok i dźwięk syren sprawiają mi pewną ulgę.

Całkowicie budzę się dopiero kilka godzin później. Czuję się zbyt otępiała, by nad czymkolwiek myśleć. Za dużo rzeczy się wydarzyło, bym mogła to sobie poukładać. Jestem jak pęknięte naczynie, do którego ktoś uporczywie nalewa coraz więcej wody, mimo że ta wyraźnie wylewa się z każdej strony. Przepełniona goryczą zwyczajnie egzystuję, choć nie żyję.

Marcel nie odstępuje mnie na krok, kiedy moi rodzice przychodzą po mnie do szpitala, gdzie wylądowałam na obserwacji. Nie rozumiem, co się dzieje, ale wszyscy tylko uśmiechają się do mnie z ulgą, jakbym nagle obudziła się z trzyletniej śpiączki czy przeżyła atak kosmitów.

Osoby, z którymi byłam wtedy w lesie, czekają już na mnie przed budynkiem szpitala i również cieszą się na mój widok, co tylko dodatkowo zbija mnie z tropu. Zwłaszcza przez fakt, że każdy wygląda jak ostatnie nieszczęście. Olczak ma jeszcze ciemniejsze wory pod oczami niż zazwyczaj i mocniej uwydatnione kości policzkowe, jakby od przynajmniej tygodnia nic nie jadł, Ela stoi na chwiejnych nogach uczepiona ramienia właśnie Olczaka, który z niewiadomych przyczyn jej na to pozwala, włosy Kamili są widocznie zwrócone w jedną stronę, jakby zasnęła z mokrymi włosami na boku, Marcel, który stoi dalej przy mnie, wyjątkowo nie wygląda, jakby chciał rzucić jakimś okropnym żartem w swoim stylu. Michała nawet tutaj nie widzę. Kamila pierwsza podchodzi do mnie i otula mnie delikatnie ramieniem, jakby bała się, że każdy silniejszy dotyk może sprawić, że rozpadnę się na drobne kawałeczki. Może właśnie tak jest, o ile już sama nie rozpadłam się na kawałki. Moja psychika siadła. Wiem to. Powinnam być zwykłą nastolatką, uganiać się za chłopakami, bazgrać po jeansach, chodzić na zakupy. Nie być świadkiem wyciągnięcia przez przyjaciół ciała martwej kobiety z pnia drzewa.

Gwałtownie zakrywam usta ręką i zginam się wpół, gdy moim ciałem targają kolejne spazmy. Nawet jeśli od dłuższego czasu nic nie jadłam, do mojego gardła napływają wymioty, które z trudem i obrzydzeniem przełykam.

Kamila głaszcze mnie po plecach i powtarza tylko coś do mojego ucha łagodnym, niemal matczynym głosem. Po chwili dopiero wsłuchuję się w jej słowa. Rzekomo zapewnią nam pomoc psychologiczną. Cudownie. Bo właśnie tego potrzebowałam: rozpamiętywania tamtych wydarzeń z lasu przed obcym człowiekiem. Chyba jednak podziękuję.

- Aleks – mówię i unoszę głowę, by spojrzeć w jednolicie szare oczy przyjaciółki.

- Aleks – powtarza i uśmiecha się kącikiem ust. Teraz głaszcze mnie po włosach. Nie wiem, co chce mi tym przekazać. Mam nadzieję, że ten delikatny uśmiech oznacza dobre nowiny. Że może Aleks znalazł się już, cały i zdrowy.

- Jest bezpieczny – mówi Krystian.

Cała ta scena wydaje mi się zbyt nieprawdopodobna, by była prawdziwa. Gwałtownie odsuwam się od przyjaciół, którzy teraz zebrali się wokół mnie. Uderzam plecami w klatkę piersiową Marcela. Zdaje mi się, że tego nie czuję. To sen, prawda? Wciąż się nie obudziłam i dalej leżę na szpitalnym łóżku. Tam gdzie, według Olczaka, jest Aleksander.

- Wszystko w porządku? – pyta zaniepokojona Ela i próbuje złapać mnie za rękę, ale szybko ją unoszę.

Kręcę głową przecząco.

- W takim razie gdzie jest Aleksander? – wbijam spojrzenie w Krystiana. Płaczę. Wiem, że płaczę. Nie mogę powstrzymać łez. Ulga, radość? Wszystkie możliwe emocje na raz? Chcę krzyczeć, walić pięściami, ale daję temu wszystkiemu upust przez wodę wylewającą się z oczu.

- Nie tak głośno – karci mnie Kamila. Nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej.

- Dlaczego?

- Policja wciąż jest pewna, że Aleks nie żyje – odpowiada swobodnie Marcel, jakby to wyjaśniało wszystko. Jeszcze przed chwilą wyglądał na roztrzęsionego. Teraz jego też ogarnia euforia. Wyciera moje łzy, ale ich z każdą chwilą jest więcej. Śmieje się do mnie, a ja trzęsę się w jego ramionach.

- Możecie mi wytłumaczyć, co się tu dzieje? – pytam lekko rozdrażniona i sama próbuję ujarzmić kaskadę łez. W końcu siorbię tylko nosem i pocieram dłońmi rozpalone policzki.

- Aleksander dowiedział się o naszej małej przygodzie – zaczyna Krystian, ale Marcel przerywa mu, by oświadczyć, że teraz jesteśmy sławni dzięki lokalnej telewizji. Chłopcy przez chwilę szturchają się nawzajem ramionami, walcząc o prawo do głosu. Pamiętam, jak bardzo nienawidzili się jeszcze kilka godzin temu. Teraz wyglądają jak dwóch dobrych przyjaciół, przekomarzających się ze sobą i rzucających niezobowiązującymi docinkami.

- W każdym razie – mówi z naciskiem Ela, postanawiając kontynuować zaczętą przez Krystiana myśl. – Aleks dowiedział się, co odwaliliśmy, by go znaleźć. Więc się odezwał. Nie ma mowy, żeby to było od kogoś innego.

- Ale co? – mrugam głupio oczami. Czuję się naprawdę wycofana, widząc wszystkie ich znaczące uśmiechy, posyłane między sobą.

- Nie chcieli puścić nas do domów, ale uciekłem policji tuż po przesłuchaniu. – Krystian ponownie zabiera głos. Sięga do tylnej kieszeni jeansów i wyciąga pogniecioną serwetkę, zapisaną czymś białym. - A w pokoju znalazłem to cudeńko.

Biorę w ręce serwetkę tak powoli i delikatnie, jakby była jakimś świętym naczyniem wypełnionym po brzegi, z którego nie wolno uronić mi nawet najmniejszej kropelki.

To pismo Aleksa. Bez wątpliwości. Wygląda jak jedna długa, pofalowana w niektórych miejscach linia, z kropkami nad niektórymi fragmentami. Nieważne, jak bardzo wytężam wzrok, nie potrafię rozczytać się z wiadomości. Dostrzegam słowa takie jak pojawiające się kilka razy imię Krystiana, coś o bezpiecznym schronieniu i na samym końcu mała gwiazdka otoczona kółeczkiem.

Podczas gdy my wyruszamy na możliwie śmiertelną wyprawę w las na poszukiwania go, ten skubaniec rysuje pentagramy na serwetkach.

- Nienawidzę was. Naprawdę nienawidzę. Zwłaszcza ciebie, Elka. Od początku byłam pewna, że pentagramy u tego mordercy to czysty przypadek. Ale nie, pójdźmy do lasu i znajdźmy trupa – ironizuję, a wszyscy wybuchają śmiechem. Chyba właśnie tego teraz najbardziej potrzebowaliśmy. Wylać wszystkie emocje na zewnątrz.

Znowu płaczę. Teraz tego nie powstrzymuję i nawet się tego nie wstydzę.

Aleks żyje.

Mój Aleks.

Nasz Aleks.

Nasze słońce w pochmurne dni, których ostatnio zebrało się zbyt dużo.

Kamila i Ela płaczą ze mną. Moczę łzami koszulkę Marcela, który uśmiecha się szeroko. Krystian dotyka mnie delikatnie w ramię, jakby chciał przekazać, że teraz jesteśmy już jedną drużyną i strzelamy do tej samej bramki. Tego samego chłopaka, którego przez taki szmat czasu się bałam, teraz mogę nazwać moim przyjacielem. Wszyscy razem płaczemy i śmiejemy się na przemian, podczas gdy pracownicy szpitala i moi rodzice obserwują nas bacznie. Nie wiem, co o nas myślą i mnie to nie obchodzi. Błogi stan ulgi przepełnia mnie całą, a ja oddaję mu się bez reszty. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top