słowa palą, więc pali się słowa
Wyjaśnię się krótko. To stare prace, które chciałem dla profitu mojej wyobraźni odkopać i coś z nimi zrobić, może czegoś się z nich nauczyć. Odświeżyłem je, więc niech sobie tu powiszą - czemu nie?
Tytuły po Kaczmarskiego wierszach, żeby podkreślić, że on mnie właściwie cały czas inspirował.
- Barbakan płonie - mruknął Stary, patrząc wyczekująco na Nowego.
- Widzę.
Trudno było nie widzieć, dym wspinał się po niebie, pożerał łapczywie kolejne centymetry, jakby chciał, aby wszyscy doskonale widzieli, wiedzieli. I zapamiętali.
- To nie widź, notuj. 31 grudnia 1991 roku Barbakan spłonął.
- Jeszcze nie wiemy, czy spłonie cały.
- Spokojnie, na pewno spłonie. A jutro przyjdą. Albo dziś, tego nigdy nie wiesz, może tuż przed północą, może zaraz po. Za to zawsze wiesz, że przyjdą na pewno, bo ty wiesz, bo znasz historię! A historia to matka wszelkich nauk! - Głos Starego przy każdym słowie podnosił się, obok tego drżąc coraz bardziej. W końcu stał się zrozpaczonym krzykiem człowieka idącego na śmierć.
Choć Stary musiał na nią poczekać w zaciszu swojego domu, podczas gdy Nowy będzie celebrował na Rynku swój pierwszy i ostatni dzień wolny, próbując nie myśleć o tym, czego był świadkiem przez ostatni miesiąc, ani o tym, czego będzie doświadczał przez najbliższy rok.
Jedno było, drugie dopiero będzie, a dzisiaj dostanie możliwość wejścia w skórę zwykłego człowieka, obejrzenia miasta jego oczami.
Potem już nigdy więcej nie będzie konieczności ciśnięcia się ze Starym w zbyt małym mieszkanku, odetchnie też bez akompaniamentu jego biadolenia, jęków, narzekań.
A po upływie dwunastu miesięcy skończy w ten sam sposób.
Poniekąd nienawidził swego mentora i uważał, że powody ma całkiem sensowne. Za każdą z nieprzespanych nocy. Za tę niewiarę z system. Za tchórzostwo i niezrównoważenie.
A Stary tylko śmiał się pustym śmiechem, kręcił głową i mówił:
- Za rok zobaczysz, co to znaczy widzieć więcej i pamiętać więcej. Tyle będzie z twojej wiary.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top