R2 Diagnoza

Tego dnia Pukibany wstał w wyjątkowo parszywym humorze. Wczoraj odbyła się jego nieprzyjemna rozmowa z Panem Jajem, a dzisiaj czekała go diagnoza z fizyki - na ocenę! Wiedział, że był w kropce. Po raz kolejny nie poświęcił dużo czasu nauce na sprawdzian, bo ojciec znowu zapomniał zapłacić za prąd. Pukibany wszystkie świeczki dał swojemu młodszemu rodzeństwu, więc sam musiał siedzieć w ciemnej jak dupa konia sypialni. Pokój rozświetlał jedynie ekran jego telefonu, gdzie speedrunował na youtubie podsumowanie maturalne niemal czterech lat fizyki. Jednocześnie łkał żałośnie. Nie miał szans się tego nauczyć.

- Kurde, znów pała będzie. Z takimi ocenami nigdy nie zdam... - wyszeptał do siebie.

Spojrzał na zegar. 5:30. Nawet nie zdążył się położyć od wczoraj. Zresztą, i tak nie miał już czasu na sen. Pukibany próbował romantyzować swoje życie, oglądając motywujące edity z Wonyoung, słuchając ciągle muzyki i rozciągając się o poranku, jednak to nie mogło zmienić rzeczywistości. I tak był przegrywem życiowym, który nigdy nic nie osiągnie. Jedynym, co wygrał, był wyścig plemników.

Po wcześniej wspomnianym rozciąganiu, założył granatowy mundurek szkolny, a na niego zarzucił obszerną bluzę z kapturem. Umył zęby, spakował torbę i po cichu, żeby nie obudzić ojca i rodzeństwa, poszedł na autobus. Czekając na przystanku, sprawdził plan lekcji. Fizyka była pierwsza. Pukibany zaczął się trząść ze strachu. Nie miał jednak na to czasu, bo nadjechał jego autobus. Wsiadł, zeskanował kartę i spoczął na najbliższym siedzeniu obok starowinki ze złotymi łyżkami. Znowu włożył słuchawki i puścił playlistę. Poczuł się dzięki temu nieco lepiej. Jednak "nieco" było słowem klucz.

Na miejscu był około dwudziestu minut przed lekcją. Wobec tego usiadł na schodach obok bocznego wyjścia ze szkoły, niedaleko parkingu i wyciągnął e-papierosa. Był to jego ulubiony smak - mieszanka owoców leśnych i jogurtu. Nadal słuchając muzyki, zaciągał się i obserwował wschód słońca. Popadł w taką zadumę, że nie zauważył, iż ktoś usiadł obok niego. Wypuścił dym z ust i odwrócił się do przybysza. Gdy zobaczył, kto to, podskoczył.

- Nie spodziewałem się, że palisz, Pukibany. Stresik, co? - zapytał ze słyszalną chrypą Pan Jajo.

- Dzień dobry! Tak, t-trochę się stresuję... P-panie Jaju!

Kiedy Pan Jajo zobaczył rumieniec na policzkach i uszach Pukibanego, zaśmiał się.

- Naprawdę, nie ma czym. - uśmiechnął się pogodnie, po czym zwrócił głowę ku chłopakowi. - Dałbyś profesorowi buszka? Zwykle palę zwykłe, ale takim też nie pogardzę.

Pukibany bez słowa podał jednorazówkę Panu Jaju. Ten zaciągnął się i wypuścił dym nosem.

- A ile masz lat, że już palisz? - zapytał łobuzersko nauczyciel.

- Osiemnaście. Jestem przecież pełnoletni, mogę robić, co chcę... - wymruczał chłopak spod kaptura.

- Tak, z pewnością. - zaśmiał się Pan Jajo. - Chodź już do szkoły, za moment zaczynają się lekcje.

Pukibany bez słowa podążył za Panem Jajo. Dopiero teraz zauważył, jak atrakcyjny był nauczyciel. Wysoki, muskularny, roztaczał dookoła aurę bycia ponad innymi. Nie tylko w kategorii wzrostu. Był po prostu urodzonym liderem, wygrał generyczną loterię. Ubrany w ciemny płaszcz prezentował się bardzo profesjonalnie. Onieśmielony maturzysta wszedł do klasy i usiadł w swojej ławce, czekając na najgorsze.

Kiedy cała klasa zebrała się w sali, Pan Jajo wyjął arkusze testowe. Ich objętość przeraziła Pukibanego - były bardzo obszerne. Jak on to wszystko rozwiąże? No właśnie. Nie rozwiąże. Chłopak był tak sparaliżowany, że ze sprawdzianu nie zapamiętał nic, prócz bieli kartki, w którą się wpatrywał.

Hey, mister policeman~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top