8. Nowy uczeń


Poe zeskakuje z powoli opowiadającego trapu i energicznie rusza mi na spotkanie z szeroko otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem.

- Panie Generale, tak bez eskorty? - cieszę się na jego widok i śmieję się, gdy porywa mnie w górę i ściska mocno.

- Tak właściwie to mam kogoś na statku - odstawia mnie. - BB!

Na jego zawołanie po trapie toczy się okrągły droid, radośnie popiskując. Zatrzymuje się z poślizgiem pod moimi nogami i wesoło podryguje machając antenkami.

- Ooo, czy to mój nowy uczeń? - mówię schylając się i przesuwając pieszczotliwie po jego metalowej obudowie.

- Pomyślałem, że mogłabyś nauczyć go paru sztuczek Jedi - mówi mrugając do mnie okiem - Co o tym myślisz?

- No jasne, czemu nie! - odpowiadam z udawanym entuzjazmem. Główka droida przeskakuje szybko między nami, gdy ten próbuje zrozumieć, o co nam chodzi. W końcu zaczyna szybko protestować, widocznie zaniepokojony takimi planami.

- Spokojnie mały, tylko się droczymy - wyjaśnia pilot.

***

Siedzimy we dwójkę przy kominku w starej kuchni, popijając herbatę i rozmawiając o wszystkim. Chwilami milczymy. To w porządku, lubię z nim milczeć.

- Jak sobie tu radzisz? - jego głos zatroskany. Przełykam gorący płyn i uciekam wzorkiem w ogień.

- Raczej dobrze - mówię bez przekonania. On tego nie kupuje. Widzę to w grymasie, który przebiegł po jego twarzy.

- Nie kłam. Wyglądasz raczej fatalnie - mówi bezceremionialnie. - Kiedy będziesz miała uczniów?

- Na razie nie mam nikogo - mówię zawstydzona. Trapi mnie to niemiłosiernie. Co jeżeli nikt nie przeleci? Przerabiałam już to. Poe kiwa głową w zamyśleniu. Zastanawia się nad czymś i patrzy na mnie z ukosa. - Co chcesz mi powiedzieć? - pytam z delikatnym uśmiechem. Uśmiecha się przelotnie, ale uśmiech szybko spada z jego twarzy gdy zaczyna mówić. Przybliża się do mnie i siedzimy już ramię w ramię patrząc na ogień.

- Chciałem zapytać jak sobie radzisz... tak poza tym wszystkim? - widzę, że stara się być ostrożny. Czuję zawstydzenie. Unoszę ramiona, chowając głowę między nimi.

- Jest dobrze, Poe - mówię i przemawia przeze mnie wstyd.

- Wybacz, ja po prostu...

- Wiem.

- Szczerze, to trochę się boję, że zwariujesz tu sama - mówi z mieszaniną rozbawienia i szczerości.

- Och, bez przesady - macham dłonią by zbagatelizować sprawę.

- Ja bym zwariował - dodaje, patrząc na mnie z powagą.

- Ty? Nie uwierzę.

- Zamknij mnie tu samego na tydzień z własnymi myślami, a sama się przekonasz... - oboje śmiejemy się z tego, choć wiem, że mówi prawdę. Nie jestem okazem zdrowia psychicznego, on podobne. Samotność tylko podkreśla takie rzeczy.

- Dam znać gdy będę szukać zastępstwa przed wyjazdem na urlop - mrugam do niego okiem i biorę ostatni łyk herbaty.

- A właśnie. Przywiozłem nam coś mocniejszego na zimną noc - mówi i już wiem, że jednak jakoś się dogadamy.

***

- Czy BB może zostać z tobą? - pyta mnie przy śniadaniu. Prawie krztuszę się jajecznicą.

- Jasne - odpowiadam bez wahania. - Ale dlaczego?

- Nie mam dla niego czasu. Siedzi całymi dniami sam, mówi do siebie, rozmawia z przedmiotami. Trochę jak ty... - daje mi znaczącego kuksańca w ramię.

- Hej, ja w cale... - a potem przypominam sobie moją godzinną pogawędkę ze śrubokrętem.

- Nie będziesz za nim tęsknić? - pytam patrząc z sympatią na BB8 przekrzywiającego na nas główkę, próbującego zrozumieć co o nim mówimy.

- Będę miał dobry powód by tu lecieć - mówi prowokująco unosząc brwi i szczerząc się bezczelnie.

- Myślałam, że się przyjaźnimy - udaję, że zabolało mnie serce i kładę na nim dłoń.

- Nie bądź taka delikatna, mistrzyni - żartuje otaczając mnie ramieniem i przyciągając w mocnym uścisku.

Poe przytula mnie na pożegnanie. Wygląda jakby coś go trapiło. Odsuwa mnie od siebie na krok i przytrzymuje mnie za ramiona. Zerka niepewnie za moje ramię w stronę kamiennego podłużnego budynku na wzgórzu, który jest moim nowym domem.

- Obiecujesz, że będziesz o siebie dbać? - mówi z nietypowym dla niego zaniepokojeniem. Patrzę na niego uważnie.

- Jak zawsze - odpowiadam lekko. Nie wygląda na przekonanego.

- Jeżeli chcesz, mogę zostać jeszcze kilka dni...

- No co ty? A te napięte terminy, o których mi wczoraj mówiłeś? - przypominam opierając ręce na biodrach. Marszczy brwi i widzę, że też sobie o nich przypomina.

- No tak - kwituje wydymając wargi. Patrzy na Bebeate. - Opiekuj się nią, mały - mówi i już po chwili zostaje po nim tylko odrzut powietrza poruszający źdźbła traw na lądowisku. 




////////////////////////////////////

Całusy! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top