VI: Azyl
Cześć, kochani!
Ostatni rozdział wywołał niemałą burzę, ale pamiętajcie, że „po burzy zawsze wychodzi 🌞".
Tradycyjnie przepraszam, że na nowy musieliście trochę poczekać. No dobra, trochę długo. Wiem, że nikt tu nie jest, bo interesuje go moje prywatne życie, ale kilka słów wyjaśnień Wam się najzwyczajniej w świecie należy. Nic nie zamieszczałam, ponieważ zabrakło mi czasu, który (a to zaskoczenie) nie był jak z gumy. A to z kolei doprowadzało mnie do frustracji, bo nie chciałam publikować czegoś, co nie byłoby, chociaż w minimalnym stopniu dopracowane. Przynajmniej dzisiaj w Pełna wiary będzie miło i słodko. Tyle mogę dla Was zrobić. Chyba.
Na koniec chciałabym jeszcze napisać, że przewijająca się kursywa nie jest przedłużeniem myśli Leny, ale ukazuje dwoistość jej natury. Te zgrzyty i sprzeczności to nic innego, jak dwie osobowości, które nieustannie walczą ze sobą o kontrolę.
Myślałam również, że to oczywiste, ale jednak raz jeszcze podkreślę, że Pełna wiary to przede wszystkim opowieść o rozwijającym się szaleństwie, które wypacza rzeczywistość.
Miłego czytania!
– Dzisiaj zjemy kolację w wyjątkowym miejscu – oznajmił pewnego dnia Krum, kiedy temat naszej rozmowy zszedł na ochronę przyrody.
Słońce świeciło na bladym jesiennym niebie, po którym leniwie sunęło zaledwie kilka obłoków. Wiatr smagał mnie po twarzy i złośliwie rozwiewał włosy, które tak starannie rano ułożyłam.
– Co masz na myśli? – Spojrzałam na niego zadumana.
– Cóż. – Uśmiechnął się tajemniczo, a mi ciężko było nie odwzajemnić tego uśmiechu. – Dzisiaj opuścimy twierdzę – dodał swoim aksamitnym głosem, który chyba zaczynał mi się podobać.
Kiedy dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez niego słów, zakrztusiłam się wodą, wypluwając jej niewielką część na samą siebie i popielatą podłogę. Przecież to właśnie na t e n moment czekałam. Mogłam spróbować od niego uciec.
– Wszystko w porządku? – zapytał od razu, przyglądając mi się uważniej niż zwykle.
Przymrużyłam oczy, wsłuchując się we własny nierównomierny oddech. Chwilę wcześniej było jeszcze w porządku. Właśnie, było.
– Czy to mi się śni? – wyszeptałam, starając się zignorować nasilający się wewnątrz klatki piersiowej ból, wywołany nagłym niepokojem.
Właściwie to mógł być tylko sen. Nie pracowałam, nie ponosiłam żadnych opłat, nie mierzyłam się z trudami życia codziennego. Całymi dniami tylko wypoczywałam, czując się tak, jakbym wyjechała na niekończące się egzotyczne wakacje.
– A chciałabyś, żeby to był tylko sen? – Upił szybko łyk gorzkiej kawy. – Chyba lepiej sprawić, żeby to właśnie rzeczywistość ci się spodobała.
Skrzywiłam się, bo Krum Manczenko stał się optymistą. Albo to ja przestałam rozpoznawać przejawy tego jego szaleństwa. Czy miało to w ogóle jakiś sens?
– Od kiedy jesteś taki optymistyczny? – Uniosłam pytająco brew, próbując wykrzesać z siebie, choć odrobinę życia.
Popapraniec się najwidoczniej zmienił, a ja nie uchwyciłam tego przełomowego momentu. Oczywiście, że wciąż zdarzało mu się być uszczypliwym, czy też aroganckim, co niezmiernie mnie irytowało, ale przynajmniej nie uśmiercał mnie tym wzrokiem zabójcy, który jak na złość raz bawił, a innym razem przerażał, jakbym i ja sama przy nim już zwariowała.
– Nie jestem. – Odłożył nagle ceramiczny kubek na szklany stolik i energicznie wstał, a potem już wolnym krokiem podszedł do wysokiej metalowej barierki. – Muszę cię gdzieś zabrać, żebyś nie miała wrażenia, że jesteś więźniem tej twierdzy. – Położył na niej dłonie. – Nie chcę, żebyś tak myślała.
– Wiem, że nie lubisz pytań tego typu, ale właściwie, dlaczego ci na tym tak zależy? – Poruszyłam się ostrożnie na wiklinowym krześle. – Dobra. – Machnęłam lekceważąco ręką, chociaż przecież nie mógł tego zauważyć. – Ty i tak nigdy na nie nie odpowiadasz – rzuciłam zgryźliwie i zacisnęłam mocno zęby, ponownie zatapiając się we własnych chaotycznych myślach, w których już dawno się zgubiłam i nie mogłam znaleźć wyjścia.
Krum zwabił mnie do Warny podstępem, o czym starałam się pamiętać na każdym kroku, ale też nieustannie podkreślał, że zrobił to dla mojego własnego bezpieczeństwa. I po głębszym zastanowieniu, zawsze dochodziłam do punktu, w którym sama przed sobą nieśmiało przyznawałam mu rację. Podjęte przez niego kroki miały sens.
– Zgadzam się – mruknął, wywołując swoim niskim głosem gęsią skórkę na mojej szyi. – Mieszkasz tu już kilka miesięcy i chyba nie mogę bez końca udawać, że to nie ma na mnie najmniejszego wpływu.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Odwrócił się w moją stronę i założył ręce na klatce piersiowej, ostrożnie opierając się o grafitową balustradę.
– Nie wiem, czy to ci się spodoba... – zawahał się na moment. Chrząknął, zdecydowany jednak kontynuować. – Chcę, żebyś mnie lepiej poznała, Leno.
– Chyba się już trochę znamy? – zauważyłam, odchylając głowę, żeby nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
– Czy oby na pewno? – odparł z przekąsem, zbijając mnie tym z tropu.
Rzeczywiście, nie orientowałam się w zbyt wielu kwestiach związanych z jego osobą. A to, co już wiedziałam, to były tylko same ogólniki.
– Zatem proponujesz mi wieczór szczerości? Dobrze zrozumiałam?
– Na to wygląda. – Podrapał się po krótko ściętej brodzie.
Popapraniec był bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem, co zresztą mi imponowało, ale sposób, w jaki się poruszał, miejscami zdawał się mechaniczny, jakby narzucony przez kogoś zupełnie obcego.
– Ale wiesz, że po tym mogę zacząć cię inaczej postrzegać? Na przykład negatywnie? – Oblizałam nerwowo wargę. – Nie boisz się tego?
On często przypominał mi po prostu żołnierza, który to nigdy nie kończył swojej warty. Zawsze na służbie. Zawsze czujny.
– Już dawno zapomniałem, co to strach, Leno. – Wzruszył ramionami, z łatwością przybierając dumną pozę, której tak bardzo nie znosiłam.
– Faktycznie – bąknęłam pod nosem. – Jak mogło mi to umknąć? – rzuciłam cierpko, nie ukrywając rozdrażnienia. – A może zdradzisz mi jakieś szczegóły dotyczące tej wyjątkowej kolacji? – zapytałam z nadzieją.
– Miałbym zepsuć ci niespodziankę? – Posłał mi na moment rozbawione spojrzenie. – W porządku, powiem ci coś na ucho. – I nie pytając mnie nawet o pozwolenie, szybko podszedł i nachylił się, aż jego usta znalazły się na wysokości mojego lewego ucha. – Zabiorę cię do swojego azylu, Leno – wyszeptał niskim głosem i od razu się odsunął, wracając do swojej poprzedniej pozycji.
– Azylu? – Zmarszczyłam czoło. – Chcesz mi powiedzieć, że masz swoją własną samotnię? – Udało mu się mnie zdziwić.
Jak byłam mała, takim miejscem była dla mnie niewielka drewniana altana zlokalizowana na tyłach ogrodu państwa Król. Tylko w niej mogłam pobawić się w ciszy, z dala od niemilknącego krzyku moich rodziców. Od tego bólu, który konsekwentnie odbierał mi człowieczeństwo, aż ostatecznie mnie zniszczył.
– Więcej dowiesz się później – westchnął, ponownie obrzucając mnie przelotnym spojrzeniem.
– No tak, dzień szczerości – wymamrotałam, wciągając gwałtownie powietrze. – Chyba rzeczywiście będzie wyjątkowo – mruknęłam pod nosem, nie do końca zwracając się do popaprańca.
– Podoba mi się twój zapał – zadrwił i zaczął poprawiać cienki materiał swoich czarnych rękawiczek, które były idealnie skrojone na jego smukłe dłonie.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że masz mizofobię* – rzuciłam niby od niechcenia.
– Hm? – Nie zrozumiał od razu, jednak potem pokiwał wolno głową. – Ach, tak – potwierdził ponuro i dla odmiany zaczął poprawiać guziki od śnieżnobiałej koszuli.
Nigdy nie zamknęłam tematu jego rękawiczek, chociaż jemu mogło się wydawać zupełnie inaczej. Byłam przekonana, że w tej kwestii bez wątpienia mnie okłamał. Zbyt dużo było tu nieścisłości, a i często on sam nieświadomie sobie zaprzeczał swoim zachowaniem. Bo człowiek cierpiący na mizofobię, nie zapomniałby o jej istnieniu nawet na ułamek sekundy.
A Krum Manczenko zapominał.
I to często.
* * *
– Lena Król? – Usłyszałam jakiś niski głos i uniosłam oczy znad książki.
– Przepraszam, znamy się? – Nie rozpoznałam od razu młodego otyłego
mężczyzny, który stał przede mną.
– Kurczę, to naprawdę ty. – Ucieszył się, wprawiając mnie tym w jeszcze większe zakłopotanie. – Maciek Rózek, siedzieliśmy razem na matmie w szkole średniej, nie pamiętasz?
Niedbałym ruchem poprawił swoje grube czarne oprawki okularów, a potem równie szybko spryskał swoje dłonie płynem do dezynfekcji. I tym od razu odświeżył moją pamięć.
– Cześć, Mizo. – Zamknęłam książkę i uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. – Usiądź, proszę.
– Cieszę się, że sobie mnie przypomniałaś. – Odetchnął z ulgą i odsunął sobie krzesło nogą. – Studiujesz tu w Krakowie?
– Tak się jakoś złożyło – wymamrotałam, patrząc na niego, jak z uporem maniaka zaczął czyścić stół po swojej stronie.
– Gratuluję ci – odparł serdecznie. – Mało kto z naszego rocznika miał odwagę wyjechać z naszego miasteczka. Chyba prócz naszej dwójki to jeszcze tylko taka Weronika z humana, ale raczej nie kojarzysz.
– A ty dalej chodzisz na terapię? – zapytałam cicho, nie chcąc zwracać na nas jeszcze większej uwagi.
– Coś tam chodzę, łykam tabletki, ale jak widzisz, wciąż ciężko mi tak po prostu o tym zapomnieć. – I jakby na potwierdzenie swoich słów, z powrotem zaczął czyścić dłoń, którą przypadkiem dotknął ramę kolorowego krzesła.
– I tak jesteś bardzo dzielny, Mizo – pochwaliłam go.
* * *
– Jesteś gotowa? – Krum spojrzał na mnie pytająco swoimi intensywnie brązowymi oczami i wolnym ruchem wyciągnął kluczyki ze stacyjki.
Pokręciłam przecząco głową, czując się w środku taka mała. Zacisnęłam zęby, jakby to miało mi pomóc zachować zimną krew. I może by mi się to udało, gdyby popapraniec nie postanowił mnie wtedy dotknąć.
On zrobił to bardzo delikatnie. Jak nieśmiały chłopiec. Pogładził czule moją skórę długimi palcami skrytymi pod czarnym materiałem rękawiczki. Od razu zmarszczyłam czoło, czując swego rodzaju pewne zakłopotanie, ale ostatecznie nie zrzuciłam jego dłoni z mojego ramienia.
– Cóż – wypalił w pewnym momencie, kiedy zdominowała nas pełna napięcia cisza. – Mam nadzieję, że już jesteś – skwitował szorstko i zwinnie wyskoczył z samochodu.
Wypuściłam głośno powietrze i zamrugałam. Manczenko wywiózł mnie do lasu, z dala od cywilizacji. Od drugiego człowieka, który mógłby przyjść z odsieczą. Nie wiedziałam, co miałam o tym myśleć. Byłam zdezorientowana.
– Dziękuję – wymamrotałam, kiedy po chwili szarmancko otwierał drzwi samochodu od mojej strony.
Przystanęłam niepewnie na zaschniętym błocie, które wraz z kamieniami tworzyło ścieżkę przecinającą gęsty iglasty las.
– Boisz się – stwierdził zachrypniętym głosem, który jeszcze nie tak dawno temu mnie paraliżował.
– I powinnam? – dopytywałam, starając się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej neutralnie.
– Absolutnie – odrzekł zdecydowanym tonem i uśmiechnął się przyjaźnie. – Niespodzianki są przecież miłe, prawda?
– Chyba raczej niezręczne – bąknęłam niewyraźnie pod nosem.
Krum przewrócił tylko oczami i bez słowa wyjaśnienia zaczął schodzić kamienistą dróżką w dół. A mi nie pozostało nic innego, jak tylko cicho westchnąć i wolnym krokiem ostrożnie ruszyć za nim.
W powietrzu unosił się delikatny zapach igliwia i żywic, który przyjemnie drażnił dziurki od nosa. Co jakiś czas zadzierałam głowę, aby móc podziwiać wysoko rozpostarte korony drzew. Czasami przystawałam na dłuższą chwilę, całkowicie zapominając o rzeczywistości. Wtedy za każdym razem popapraniec podchodził do mnie i zaczynał machać otwartą dłonią przed moimi oczami.
Jednak wcale nie był na mnie z tego powodu obrażony. Miałam wrażenie, że moja reakcja mu się podobała. W końcu gdzieś tu przecież miała znajdować się jego samotnia. Jedno z najważniejszych miejsc, o ile nie najważniejsze. A to przecież musiało coś znaczyć.
Z każdym kolejnym krokiem do moich uszu docierał spokojny, cichy szum, który przypominał szum morza. Zaczynałam już być coraz bardziej podekscytowana, kiedy nagle Krum gwałtownie się zatrzymał, a ja z impetem wpadłam na jego plecy.
– Przepraszam – jęknęłam, prostując się niezdarnie.
– To chyba ja powinienem przeprosić – zaprotestował. – Nic ci nie jest?
– Co? – Zdziwiła mnie jego troska. – Wszystko w porządku – dodałam, kiedy zorientowałam się, że pytał mnie o to całkiem poważnie.
I dopiero później zwróciłam uwagę na wysokie drewniane ogrodzenie, które wyrosło przed nami w samym środku lasu.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. – Nawet nie próbował ukryć swojego rozbawienia.
– Na moim miejscu zareagowałbyś bardzo podobnie – odparłam cierpko. – Bo kto normalny stawia ogrodzenie w takim miejscu?
– Normalny? Nikt – potwierdził. – Ale przeciwieństwo kogoś takiego, czyli ja, już tak. – Szerzej się uśmiechnął i nie chcąc zwlekać dłużej, zaczął otwierać wąską bramę.
Usłyszałam szczęk słabo naoliwionego metalowego mechanizmu zwalniającego i już nie mogłam mieć żadnych wątpliwości. Dosłownie kilka metrów dzieliło mnie od dzikiej, bezludnej plaży i ciągnącego się daleko za horyzont morza. To, co kiedyś podziwiałam wyłącznie z balkonu, miałam właśnie na wyciągnięcie ręki.
– Niespodzianka – wyszeptał mi do ucha, ale ten szept był niczym krzyk, bo byłam tak szalenie tym podekscytowana.
– Jestem pod wrażeniem – przyznałam zduszonym głosem, ale myślę, że wcale nie musiałam tego robić. To na pewno było po mnie widać.
Zaczęłam szybko maszerować przez rozrzedzający się las, żeby później bez ostrzeżenia puścić się szalonym pędem. Wiatr podrywał moje długie włosy, które bezlitośnie smagały mnie po twarzy, ale zupełnie to ignorowałam. Byłam wolna.
– Jestem ptakiem, spójrz tylko – piszczałam i biegałam, machając przy tym energicznie rękoma.
– Tylko nie zrób sobie przy okazji krzywdy – skarcił mnie chłopak, kiedy mnie dogonił.
Był o wiele cięższy, przez co zakopywał się w gorącym piasku, a to wyglądało bardzo komicznie.
– Nie zapytasz mnie, dlaczego ptakiem? – Zrobiłam rozczarowaną minę, a on się tak pięknie do mnie uśmiechnął.
– Dlaczego ptakiem, złota dziewczynko? – Przymrużył swoje brązowe oczy.
– Bo one są wolne. – Przygryzłam wargę. – I wiesz, co? – Pokręcił głową. – Ja teraz też jestem – wyszeptałam podekscytowana.
Jak tylko dotarłam do plaży, nerwowymi ruchami zdjęłam buty i zaczęłam zakopywać palce u stóp w ciepłym piasku. To było uzależniające.
– Jeszcze nigdy nie widziałem w tobie tyle energii – wyznał zdumiony Krum, kiedy ponownie znaleźliśmy się obok siebie.
– W jakich niby innych okolicznościach miałam ci ją pokazać? – rzuciłam ironicznie, mrużąc podrażnione przez promienie słońca oczy.
– Chyba masz rację – Zmarszczył czoło, jakby się zaczął nad czymś zastanawiać. – I właściwie to nie jest jeszcze koniec atrakcji na dzisiaj.
– Żartujesz? – Zerknęłam na niego, ale kiedy zobaczyłam jego poważną minę, nie mogłam mieć najmniejszych wątpliwości. – Czyli nie żartujesz – wyszeptałam.
– Spójrz uważnie w lewo – powiedział. – I co widzisz?
W niedużej odległości od nas na skraju lasu, ale jednak już na plaży osadzona była niewielka drewniana chatka.
– I to naprawdę należy do ciebie? – zapytałam podejrzliwie.
– Chodź – odparł żywo. – Przekonajmy się.
Ciekawość była silniejsza od jakichkolwiek oporów dyktowanych przez rozum, więc razem z popaprańcem ruszyłam w kierunku chatki, która z każdym następnym krokiem stawała się coraz większa i wyraźniejsza.
– Bardzo głośno oddychasz, wiesz? – skomentował, kiedy byliśmy w połowie drogi. – Denerwujesz się?
– To przez to świeże powietrze – wyznałam i na potwierdzenie moich słów ponownie się nim zaciągnęłam, a później zakasłałam. – Siedzę przecież prawie całymi dniami w twierdzy – dodałam z wyrzutem, mimowolnie wzruszając przy tym ramionami.
– A już myślałem, że paraliżuje cię fakt, że włamaliśmy się jakiemuś bogaczowi na posesję, a za chwilę będziemy szturmować jego domek letniskowy – odparł poważnym tonem głosu.
– Słucham? – Zatrzymałam się gwałtownie.
– Chyba wciąż łatwo wyprowadzić cię z równowagi – rzucił z przekąsem. – Zapomniałem dodać, że tym bogaczem jestem ja sam – zaśmiał się serdecznie, ale wyczułam w tym pewną nutkę goryczy.
– A ty ciągle to sprawdzasz – zauważyłam uszczypliwie. – Chyba to lubisz – mruknęłam.
– Przecież wspominałem ci na samym początku, jaki jestem. – Niedbałym ruchem dłoni poprawił swoje kasztanowe włosy, które nieustannie rozwiewał ciepły podmuch wiatru. – Fatalny – szepnął prawie bezgłośnie, kiedy ponownie zaczęliśmy iść po chrzęszczącym piasku.
On taki nie był. Jak każdy człowiek miał swoje wady i zalety. I jasne, stanowił nieoczywisty, zarazem skomplikowany zlepek licznych przeciwieństw, ale to właśnie było w nim najbardziej interesujące.
– Leno, przedstawiam ci moją samotnię – oświadczył wreszcie, a ja w pierwszym odruchu zaniemówiłam, bo była taka piękna.
Bez zastanowienia weszłam za nim po wąskich schodkach na podwyższenie, pełniące funkcję werandy, na której rozciągała się szeroka leżanka wyłożona licznymi grafitowymi poduchami. Nad nią na suficie i po bokach zawieszone były małe, okrągłe lampki przypominające smukłe żarówki. Obok ustawiony był stoliczek wykonany z ciemnego drewna z przeszklonym blatem, a na nim postawiono przezroczysty wazon z białymi różami.
– To takie moje magiczne miejsce, w którym już od kilku lat mogę się skutecznie zaszyć i wyciszyć – poinformował, kiedy minęło mi pierwsze zaskoczenie. – Z dala od miejscowych, turystów – zawahał się. – I od codzienności.
Zerknęłam na niego kątem oka. Opierał się wygodnie o ścianę, a z wyrazu jego twarzy nie można było za wiele wyczytać.
– Zgaduję, że nie zapraszasz tu zbyt wielu gości. – Odrzuciłam włosy do tyłu i stanęłam przodem do niego.
– Jesteś pierwsza, Leno – podkreślił.
Ściągnęłam brwi w geście zdziwienia. Popapraniec zabrał mnie do swojej kryjówki, w której nikt prócz niego nigdy wcześniej nie był.
– Nie żartujesz? – Byłam tym faktem naprawdę poruszona, a on jedyne, co zrobił, to zaprzeczył pokręceniem głowy. – Właściwie to dlaczego ty mnie tu w ogóle zabrałeś? – dopytywałam.
– Bo ty nieświadomie się przede mną otworzyłaś, a ja nie chciałem być ci w tym dłużny – zaczął dość zdawkowo.
– O czym ty mówisz, Krum? – Skrzyżowałam ręce na piersi, wywołując tym u niego ciche westchnięcie znużenia.
– Narkoman i darmowi dilerzy? – przypomniał.
– Może ja tylko blefowałam? – Wyprostowałam się, chcąc przybrać dumną postawę, ale sama na jego miejscu nie byłabym nią zbytnio przekonana.
– Mnie nie oszukasz, Leno. Ja doskonale znam to spojrzenie – wymamrotał bezceremonialnie. – Od swojej przeszłości człowiek nigdy nie ucieknie, choćby nie wiem, jak próbował. I nie wmawiaj sobie, że jest inaczej, bo nie jest.
– Może i nie ucieknie, ale może o niej zapomnieć. Ja zapomniałam – wykrztusiłam.
– I jesteś tego taka pewna? – Odkleił się od ściany i do mnie podszedł.
– Oczywiście. – Wzruszyłam apatycznie ramionami, wywołując tym na jego twarzy arogancki uśmieszek.
– To ciekawe, że tak mówisz – odparł i bez zapowiedzi delikatnie musnął dwoma palcami lewej ręki moją skórę na twarzy. – Bo twoje oczy pamiętają, Leno.
– Ja... – zawahałam się, bo nie wiedziałam, co na to oskarżenie odpowiedzieć.
– Może usiądziemy? – zaproponował, swobodnie porzucając poruszony wcześniej temat.
– W porządku – wymamrotałam i odruchowo zajęłam miejsce na szerokiej leżance, która okazała się wygodna. – A ty?
– Daj mi jeszcze chwilę, proszę. – Otworzył drzwi od domku i wszedł do niego, zostawiając mnie samą na drewnianej werandzie.
Najwidoczniej musiał mi już ufać albo doskonale wiedział, że i tak daleko bym stąd nie uciekła, jeśli tylko odważyłabym się spróbować. Przejechałam szybko językiem po podrażnionych od wiatru wargach i zerknęłam na morze. Coraz to mniejsze fale dobijały spokojnie do brzegu, skrupulatnie wymywając piasek.
– Najpiękniej jest tu z samego rana i oczywiście wieczorem przy zachodzie słońca. – Usłyszałam głos Kruma i od razu na niego spojrzałam.
W lewej ręce trzymał dwa srebrne kieliszki, a w prawej prawdopodobnie butelkę czerwonego wina. Już się nie uśmiechał, a wiatr jak na zawołanie zaczął na nowo mierzwić ułożone przez niego włosy.
– Tu ogólnie jest pięknie – zauważyłam i wzięłam od niego kieliszek, który szybko napełnił przyniesionym przez siebie trunkiem.
– A jak wyglądała twoja samotnia? – Usiadł ostrożnie obok mnie, a ja zaczęłam mieć wrażenie, że ta leżanka wcale nie była taka długa i szeroka, jaka wydawała się kilka sekund wcześniej.
– To była zwykła altana na tyłach ogrodu. Nic wielkiego. – Zawstydziłam się i spuściłam wzrok na podłogę.
– Nie jestem sądem, pamiętasz? – zapewnił spokojnym tonem.
Pokiwałam głową, przypominając sobie doskonale tę chwilę, kiedy pierwszy raz mi to powiedział. Wpatrywał się wtedy we wzburzone whisky, nie potrafiąc ukryć swojego rozczarowania na moje szczątkowe odpowiedzi na zadane przez niego pytania.
– Nie odpuścisz – westchnęłam przeciągle i upiłam łyk wina na odwagę. – Tylko w tej cholernej altanie miałam złudne poczucie bezpieczeństwa. – Wstałam i wolnym krokiem podeszłam do niskiej drewnianej barierki.
– I wytchnienie od rodziców – stwierdził.
– Wiesz, to całkiem zabawne, ale oni byli takimi dupkami tylko w domu. Poza jego murami sprawiali wrażenie aniołów – parsknęłam gorzko, starając się zatrzymać w głowie wspomnienia.
– I ludzie dali się nabierać na ten tandetny teatrzyk?
– Niestety tak. – Odwróciłam się w jego stronę, a on podchwycił moje ciężkie spojrzenie. – Ale nie chcę tego rozgrzebywać.
– Nie wiem, czy dobrze robisz, Leno – odparł po zastanowieniu. – Tłamsisz w sobie zbyt wiele negatywnych emocji, a one cię od środka konsekwentnie niszczą.
– Właściwie skąd w tobie tyle zrozumienia? Z czego to wynika?
– To głównie przez ojca i jego surowe metody wychowania – oznajmił bez ogródek. – Właściwie to nie tylko z tego powodu. On od zawsze wiódł bardzo niekonwencjonalny tryb życia.
– To znaczy? – Oparłam się plecami o barierkę, wyraźnie tym zaciekawiona.
– Wiesz, on pała dość specyficzną sympatią do Boga – stwierdził.
– W sensie jest bardzo religijny?
– Wręcz przeciwnie – zaoponował. – Jest nim zafascynowany, ale go nienawidzi. A ta nienawiść definiuje każde jego zachowanie.
– Czyli jest psychopatą? – Chciałam się upewnić.
– I to wzorowym – zaznaczył.
– A matka? – dociekałam. – Wspomniałeś, że była prostytutką, ale to się już zmieniło, prawda?
– Prawda – przytaknął. – Ona już nie żyje – dodał bez najmniejszego nawet żalu.
– Och – wymamrotałam zduszonym głosem, zaskoczona takim obrotem sprawy.
– Ta kobieta tylko mnie urodziła, Leno – zaczął, przewracając oczami. – Nigdy nie była dla mnie matką. Nawet nie próbowała nią być. Chociaż przyznaję, kiedyś bardzo chciałem ją poznać i zrozumieć. Zresztą, to dla niej nauczyłem się języka polskiego.
– Czyli twoja matka była Polką? – To naprawdę miało sens.
– Tak, dokładnie. – Zacisnął mocno szczęki.
– A z ojcem utrzymujesz kontakty? – Wróciłam do jego tematu jak bumerang.
– Czysto zawodowe – stwierdził chłodno. – Słuchaj, może... – chciał coś zaproponować, ale mu przerwałam.
– Co on ci konkretnie robił, kiedy byłeś dzieckiem?
– Czy to trochę nie za śmiałe pytanie? – Aż wstał zaskoczony moją bezpośredniością.
– Wieczór szczerości, pamiętasz? – Przekrzywiłam głowę, mierząc go wzrokiem.
– Chyba nie potrafię o tym rozmawiać – wyznał, poprawiając nadpobudliwie swoje rękawiczki.
– Nie potrafisz czy nie chcesz? – odparłam oskarżycielskim tonem.
– Dobrze, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć. – Stał się momentalnie nerwowy. – Prawie, co noc przyprowadzał ze sobą obce kobiety, które później ordynarnie rżnął. I kazał mi na to wszystko patrzeć, chociaż nie miałem wtedy nawet dziesięciu lat.
– To chore – jęknęłam z obrzydzeniem, nie próbując sobie nawet tego wyobrazić.
– Jak on sam – wycedził, ale widać po nim było, że stracił chwilową kontrolę nad swoimi emocjami. – I on podobnie jak twoi rodzice, również miał zamiłowanie do podawania mi używek. Chyba chciał przez to wymusić na mnie posłuszeństwo.
– To dlaczego ty dalej masz kontakt z tym człowiekiem? – Nie potrafiłam ukryć swojego zdziwienia i pewnego rozczarowania.
– Tylko zawodowy – przypomniał surowo. – Od kilku lat nie widziałem go nawet na oczy!
– I jak niby wygląda ta wasza zawodowa relacja? – zakpiłam.
– Tego już nie mogę ci zdradzić – zaprotestował, a potem ponownie usiadł na leżance, żeby po chwili wygodnie się na niej wyłożyć. – Zmęczyłaś mnie tymi pytaniami, Leno – przyznał i zamknął oczy.
– Moi rodzice mieli w domu taki niewielki pokój, którego ściany wyłożone były matą wygłuszającą, a pod sufitem zawieszone były cztery duże głośniki. Po jednym na każdy róg pomieszczenia – zaczęłam cicho, ośmielona jego wcześniejszym wyznaniem. – Kiedy tylko za bardzo stawałam się dla nich widoczna, zabierali mnie tam i przywiązywali do metalowego krzesła, które stało na samym środku. – Krum otworzył szeroko oczy i zaczął ostrożnie się podnosić z miejsca. – Wstrzykiwali mi wtedy najróżniejsze środki, po których traciłam kontrolę nad swoim ciałem i umysłem.
– Wiesz, skąd brali to świństwo?
– Ojciec dostawał od jakiegoś dobrego znajomego, ale kim on właściwie był, tego nie wiem – odparłam, przygryzając mocno wnętrze policzka, żeby poczuć metaliczny posmak w ustach.
– Chodziłaś normalnie do szkoły? Naprawdę nikt się nie zorientował? – dopytywał.
– Wszystkim wmówili, że leczę się psychiatrycznie – odpowiedziałam cicho. – Nie musieli się nawet zbytnio wysilać, żeby przekonać społeczeństwo. Mieli na to odpowiednie papiery. – Przełknęłam nerwowo ślinę. – Cudem mnie nie ubezwłasnowolnili. – Mój głos zdradziecko zadrżał.
A tym cudem był Luke'a, który sam później dobił mnie swoją obojętnością przybierającą na sile z upływem miesięcy.
– Leno, nie płacz, proszę. – Krum wstał i szybko do mnie podszedł, żeby bez wahania otrzeć moje policzki mokre od łez.
– Przepraszam. – Smarknęłam głośno nosem. – Nawet nie miałam pojęcia, że to robiłam.
– Jesteś tykającą bombą emocji. – Miał przenikliwe, ale takie ciepłe spojrzenie, że to ciepło mnie aż przeraziło. – Ale kiedy wybuchniesz, będę przy tobie – wymamrotał i mocno mnie objął.
Jego zamaskowane dłonie śmiało błądziły po moich plecach, sprawiając mi tym niemałą przyjemność. Przybliżył nos do moich włosów i bezwstydnie zaczął się zaciągać ich zapachem.
– Obawiam się jednak, że jesteś również uzależniająca – wyszeptał i pocałował z czułością czubek mojej głowy.
Nie protestowałam, chociaż byłam przygwożdżona do jego szerokiej klatki piersiowej, a on sam zaczął sprawiać wrażenie kogoś, kto miał się za moment na dobre zatracić w tej chwili.
– Nie wiem, co się właśnie wydarzyło... – próbowałam coś powiedzieć, kiedy się w końcu z trudem ode mnie oderwał, ale wszedł mi w słowo.
– Chciałem cię tylko pocieszyć – zapewnił. – Już wszystko w porządku?
– Tak mi się wydaję – odparłam zdezorientowana jego zachowaniem i wyminęłam go, żeby sięgnąć po stojący na stole srebrny kieliszek z winem.
* * *
W drodze powrotnej oboje głównie milczeliśmy, ale tym razem cisza była jakaś inna. Czułam się zagubiona, ale jednocześnie miałam wrażenie, że wyjazd nad morze nas do siebie jeszcze bardziej zbliżył.
– Jesteś zmęczona? – zapytał, kiedy wysiedliśmy z auta i weszliśmy do ogrodu.
Cała twierdza pogrążona była w mroku i tylko lampki przy basenie były zapalone, ale one dawały szczątkowe światło.
– Nie – odpowiedziałam. – Tylko dziwnie się czuję.
– To przez to, że cię objąłem? – Podziwiałam jego determinację.
– Zaskoczyłeś mnie taką otwartością, ale chyba tego potrzebowałam.
– Tylko się nie przyzwyczajaj – ostrzegł od razu, ale wiedziałam, że sobie żartował.
Przeszliśmy obok białej altany i wtedy w głowie zrodził mi się pewien pomysł, który mógł okazać się w przyszłości bardzo przydatny.
– Ścigajmy się – zaproponowałam. – Pokaż mi, jak szybki potrafisz być.
– Czy to jakaś twoja dziwna fantazja? – Spojrzał na mnie z ukosa.
– Wyłącznie eksperyment – odparłam zadziornie i puściłam się biegiem, mając nadzieję, że połknie haczyk.
I mnie nie zawiódł. Nie zdążyłam nawet dotrzeć do basenu, kiedy mocno złapał mnie w pasie i gwałtownie odwrócił w swoją stronę.
– Testujesz mnie, hm? – Siła jego spojrzenia wbiła mnie w ziemię.
– Poznaję cię, Krum. – Twoje możliwości. Uśmiechnęłam się. – Przecież sam tego chciałeś.
* * *
* Mizofobia – fobia, polegająca na unikaniu zanieczyszczenia, zabrudzenia, czasami również zakażenia się, której często towarzyszą różne natręctwa, takie, jak na przykład kompulsywne mycie rąk.
Ach, jak dobrze jest tu znowu wrócić. Nowy rozdział o wiele szybciej, słowo!
SH.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top