I.I: Popapraniec

Powieść zawiera kontrowersyjne sceny, co może być niepokojące dla niektórych czytelników.

Autorka również w żaden sposób nie promuje zachowania i relacji tu ukazanych.

Czytasz wyłącznie na własną odpowiedzialność.

« SH

Eros jest demonem.
Eros pragnie tego, czego jeszcze nie ma, czego nie posiada, pragnie być takim, jakim jeszcze nie jest, pragnie tego, czego mu brak.
Miłość jest demonem.

                                                                      Platon.


        Wpatrywałam się w ciszy w czerwoną cienką oprawę, która skrywała plik papierów, przeżywając w środku niewyobrażalną pustkę. Trzymałam w drżących rękach owoc swojej rocznej ciężkiej pracy i nie czułam nic, chociaż kosztowała mnie tak wiele nerwów. Łez. Czasu. Czasu, którego nikt nigdy mi już nie zwrócił.

Brawo! Obroniłam magistra.

Zamiast szczęśliwa wrócić do swoich czterech ścian, stałam w przejściu podziemnym w samym centrum rozkopanego Krakowa i zastanawiałam się, co dalej zrobić ze swoim smętnym życiem. Po definitywnym zakończeniu pięcioletnich studiów technicznych nie poczułam, żeby moje barki stały się nagle lżejsze. Nie zrzuciłam żadnego ciężaru, chociaż on gdzieś tam przycupnął niezauważalnie.

Ludzie mijali mnie bez słowa. Niektórzy tylko zahaczali swoimi ogromnymi listonoszkami zarzuconymi niedbale na ramię o skrawek mojego ciała zasłoniętego przez cienki materiał białej koszuli, ale to nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Tak naprawdę niewiele spraw miało.

Miałam ochotę zniknąć, pomimo że ktoś przecież czekał na mnie w dwupokojowym mieszkaniu, które powinnam określać pieszczotliwie swoim gniazdkiem. Domem, w którym mogłabym czuć się sobą, a tak niestety nie było. Luke, mój dobry przyjaciel i narzeczony. Człowiek, któremu zawdzięczałam swoje obecne, całkowicie bezpieczne, częściowo przewidywalne życie. Jednak to przestało mi wystarczyć. Pragnęłam czegoś więcej.

Westchnęłam cicho i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku obskurnego przystanku tramwajowego. Większość spotykanych przechodniów miała rozkojarzone spojrzenie, w którym na próżno było szukać przejawów jakiegokolwiek zainteresowania otoczeniem. Niektórzy z nich zajadali się kręconymi lub też kolorowymi, gałkowymi lodami bez większego przekonania. No tak. Był przecież lipiec, początek kolejnego upalnego lata.

Dopadł nas poważny kryzys klimatyczny, ale ludzie wciąż podchodzili z dystansem do tematów związanych z ochroną przyrody. Niektórzy zasłaniali się brakiem czasu, bo przecież popularny stał się tryb życia, w którym większość dnia spędzało się w pracy, żeby piąć się po tych wszystkich szczeblach kariery. Inni uparcie twierdzili, że te i podobne problemy ich w żaden sposób nie dotyczyły. Zmniejszająca się ilość zieleni w aglomeracjach miejskich, ceny warzyw i owoców uparcie rosnące w górę i nagłe skoki temperatur, przez które powoli pory roku się zacierały to tylko wierzchołek góry lodowej, ale konsekwentnie ignorowany przez społeczeństwo. W efekcie każdy na kogoś innego zrzucał odpowiedzialność. A to było słabe.

Stanęłam z boku i czekałam cierpliwie na trójkę, która nigdy się nie spóźniała. Od razu przypomniał mi się ten idiotyczny quiz, który podesłał mi pewnego wieczoru kolega z roku, a tytuł brzmiał mniej więcej tak: Którym tramwajem dzisiaj jesteś? Przewróciłam oczami. Samo już porównywanie człowieka do przedmiotu było idiotyczne, ale jednak pewna grupa społeczeństwa brała to na poważnie.

Kiedy niebieski pojazd zatrzymał się, zgrzytając cicho na szynach, mechanicznie włożyłam słuchawki do uszu i wpakowałam się do jego wnętrza jak kilka innych osób. Wszyscy wpadaliśmy w tę okropną rutynę, która wyniszczała w nas jakikolwiek przejaw kreatywności. Przecisnęłam się przez grupkę skejtów, ubranych w workowate, ciemne ciuchy, bezwstydnie zajmujących miejsce w przejściu tymi swoimi kolorowymi deskami i zajęłam ostatnie wolne miejsce z prawej strony przy dużym oknie.

Uśmiechnęłam się niewyraźnie do swojego odbicia w telefonie, który spoczywał spokojnie na moich kolanach, bo już przynajmniej nie musiałam słuchać tych wszystkich rozmów o niczym i niczym. W uszach natomiast rozbrzmiewał mi Secrets One&Republic i słowa, które na nowo raniły moją od lat zepsutą już duszę.


I  need  another  story
Something  to  get  off  my  chest
My  life  gets  kind  a  boring.


Może i ja potrzebowałam nowej opowieści. I to takiej, w której nie prześlizgiwałabym się przez życie z tym marnym poczuciem, że nic lepszego na mnie nie czekało. I że nie zasługiwałam na zbyt wiele.

Kiedy zapętlony kawałek zaczął się czwarty raz z rzędu, bez zastanowienia wstałam i udałam się do rozsuwanych, lekko prostokątnych drzwi. Tramwaj zatrzymał się, a ja bez entuzjazmu nacisnęłam okrągły czerwony przycisk otwierający wyjście. Szkoda, że nigdy nie był tym od wielkiej tykającej bomby. Wielka szkoda.

Z nieba lał się żar, a promienie słońca nieznośnie raziły wyniszczone oczy. Po zaledwie kilku sekundach zaczęłam żałować, że nie założyłam okularów przeciwsłonecznych, ale planowanie nie należało do moich mocnych stron. Właściwie ciężko byłoby jakiekolwiek znaleźć.

Byłam spóźnialska, zapominalska i całkowicie wypalona. Spaliłam się jak papieros. Jak ten cholerny papieros w ustach nałogowego palacza, dla którego był on tylko jednym z wielu.

Bez przekonania zaczęłam stawiać kolejne kroki, zbliżając się do wysokiego grafitowego budynku, w którym mieszkałam od pięciu lat z Lukiem i zaczęłam się stresować. Od kilku tygodni niechętnie wracałam do gniazdka, które sobie tam uwiliśmy i dręczyły mnie z tego tytułu wyrzuty sumienia. Bo to dzięki niemu mogłam żyć normalnym życiem. Z dala od przykrej przeszłości, która zniszczyła mi duszę. Popsuła zdrowie. Psychiczne i fizyczne. Obdarła z godności i już na zawsze przyczepiła do mnie łatkę tej, która nawet nie potrafiła się dobrze zabić.

Skręciłam łagodnie w prawo, schodząc z zakurzonego chodnika i kamienistą ścieżką na skróty dotarłam do właściwego bloku. Oparłam się niedbale o jego chropowatą ścianę o barwie brudnoszarej, żeby wpisać ośmiocyfrowy kod w zamku szyfrowym. To były jedyne cyferki, które potrafiłam zapamiętać. Niestety reprezentowałam tę grupę, która nie znała swojego numeru telefonu na pamięć czy też własnego peselu. I to wcale nie było komfortowe.

Odetchnęłam z nieukrywaną ulgą, kiedy nie dostrzegłam nikogo w skromnie wyglądającej portierni. Nie miałam ochoty rozmawiać z wścibską, podstarzałą dozorczynią, która od kilku miesięcy nękała mnie swoją osobą. Była dokuczliwa i tak irytująco namolna, że ludzie zaczęli ją unikać. Najgorzej mieli właściciele psów. Przy każdej wyprowadzce na spacer czworonożnego przyjaciela musieli się nieźle nagimnastykować, aby nie wpaść w jej rozległe, ciekawskie sidła, które z wytrwałością zarzucała.

Ta starsza, szalona babcia chciała mnie nawrócić. Dla niej, zagorzałej katoliczki stało się to misją, żebym na nowo zaczęła wielbić wielkiego pana, władcę tego świata i całego nieba. Była w tym nawracaniu tak gorliwa, że zaczęłam podejrzewać, że zależało od tego całe jej zbawienie. Szkoda tylko, że to sam Bóg odwrócił się ode mnie.

Skierowałam się do metalowych wind i wyciągnęłam słuchawki z uszu. Wszystkie trzy na moje nieszczęście znajdowały się na trzynastym piętrze i musiałam poczekać, aż jedna z nich z prędkością żółwia zjedzie na parter.

Nienawidziłam dzieciaków z trzynastego, które notorycznie przywoływały je na górę, zatruwając przez to życie innym mieszkańcom. Odkąd pamiętałam, urządzali podobne, a nawet i gorsze numery. Co piątek dokładnie o godzinie szóstej po południu, kiedy ich rodzice wychodzili Bóg jeden wie gdzie, zapuszczali na cały regulator płytę Sabatonu i bawili się w berka po całym bloku.

Ich wrzaski na pewno były o wiele głośniejsze niż umęczonych dusz w piekle.

Kiedy winda zatrzymała się na parterze i rozległ się dźwięk automatycznie otwieranych drzwi, bez entuzjazmu do niej weszłam i szybko nacisnęłam szóstkę. Kiedyś grała w niej taka śmieszna muzyczka, ale później technologia poszła do przodu i wymienili dobre stare modele na te nowe, bezpieczne i całkowicie pozbawione charakteru.

Po chwili już tylko parę kroków dzieliło mnie od właściwego mieszkania. Spojrzałam na telefon, rozłączając od niego bezprzewodowe słuchawki i zauważyłam wiadomość od Lu, przyjaciółki, którą poznałam na pierwszym roku studiów. Chciała się spotkać. I to dziś wieczorem.

Przekręciłam klucz w zamku szerokich drzwi o barwie kasztanowej i weszłam do wąskiego przedsionka. Na białych płytkach w korytarzu leżały zdarte niebieskie jeansy i granatowa marynarka. Bez słowa podniosłam rozrzucone ubrania i położyłam je na ciemnobrązowej komodzie. Obok bez refleksji odłożyłam pracę magisterską. Swoje „wielkie" życiowe osiągniecie. Ściągnęłam czarne ulubione tenisówki i naciągnęłam „białe" papcie w kształcie króliczych uszu, które od dawna były żałośnie żółte.

– Cześć, Luke – rzuciłam cicho do chłopaka, którego już nie kochałam. Nie w ten sam sposób, co kiedyś.

Siedział w samych bokserkach i cienkiej kremowej koszulce, wpatrując się bez wyrazu w ekran, na którym przewijały się ciągi niezrozumiałych dla mnie znaków. Był programistą, dla którego te wszystkie znaczki były jak biblia i które od jakiegoś czasu z uporem maniaka czcił od świtu do zmierzchu.

– No co tam, skarbie? – wymamrotał, nie odrywając oczu nawet na chwilę od ekranu komputera.

Luke kiedyś był inny. Nie traktował mnie jak powietrze, które niby potrzebne, ale nie trzeba się o nie zbytnio starać. Byłam dla niego najważniejsza i nie musiałam konkurować o jego uwagę z jakimś pudłem, za którym ciągnęło się morze cienkich kabelków.

– Obroniłam się – odpowiedziałam niemrawo, wciąż na niego zerkając. – Zrobić ci coś do jedzenia?

Przeczuwałam, że nie zdążył sobie zrobić nawet tego prowizorycznego śniadania. Często nie potrafił znaleźć czasu na zalanie płatków mlekiem wyciągniętym prosto z lodówki.

– A mogłabyś? Umieram z głodu! – Usłyszał tylko i wyłącznie moje pytanie. – Cały dzień siedzę nad tym głupim projektem, o którym ci ostatnio opowiadałem. Wiesz, powoli zbliża się nam deadline, a ja lubię mieć wszystko dopracowane dużo wcześniej.

Luke kiedyś był inny, ale jedno pozostało niezmienne. Jego chore ambicje. Już od dzieciaka miał bzika na punkcie swojej własnej przyszłości. Chciał robić wielkie rzeczy i zarabiać dużo pieniędzy. Niestety jego rodzice postanowili utrudnić mu to zadanie. Jego ojciec, którego nigdy nie poznałam, zdradził swoją żonę i postanowił ją i Luke'a porzucić. Wkrótce potem okazało się, że zdradzana kobieta wcale nie była taka święta i również miała kogoś na boku. Skutki tych romansów były dla chłopaka opłakane.

Mój narzeczony musiał się przeprowadzić do Polski z Auckland z Nowej Zelandii wraz z matką i jej nowym partnerem, kiedy miał dwanaście lat, a ja zaledwie dziewięć. I wcale tego nie chciał, bo już wtedy wiedział, że lepszą przyszłość miałby tam, a nie tutaj. Nie w Polsce, w której władza skupiała się głównie na zwalczaniu homoseksualizmu, dostrzegając w nim potencjalne zagrożenie dla prawidłowego rozwoju państwa.

– Może być kanapka z żółtym serem? – zapytałam, kiedy zapoznałam się z zawartością naszej lodówki.

Oczywiście, że Luke nie zrobił zakupów, jak go o to prosiłam.

– Tylko z keczupem. Powinien być tam gdzieś na dolnej półce – rzucił i założył nauszne słuchawki, a tym samym nasz dzisiejszy dialog się zakończył.

Wyciągnęłam z szafki ostatki chleba tostowego i każdą zewnętrzną część kromki posmarowałam czerwoną mazią, kładąc później na to cienkie plasterki goudy.

– Smacznego. – Położyłam mu talerz z kanapkami na biurku i udałam się do sypialni, która jak zawsze pogrążona była w ciemności.

Miałam ochotę nakrzyczeć na Luke'a, że od miesięcy zachowywał się jak skończony kretyn i wytarzać go w tym przeklętym keczupie. A potem wskoczyć do łóżka i nigdy więcej już z niego nie wychodzić.

Cóż. Nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Do czasu.



                                *    *    *



– Wyglądasz jak chodząca porażka. – Lu uśmiechnęła się do mnie na powitanie, a ja zajęłam miejsce naprzeciwko niej przy małym okrągłym stoliczku w tylnej części naszej ulubionej kawiarni.

Ludmiła była moją najlepszą przyjaciółką od chwili, kiedy wpadłyśmy na siebie na uczelnianych schodach. Ja rozlałam swoją ulubioną kawę na starannie przygotowane przez nią notatki, ona poplamiła pomarańczowym sokiem mój nowy biały sweterek, który tego dnia założyłam pierwszy i ostatni raz.

– Jestem chodzącą porażką. – Przyznałam bez chwili zastanowienia. – Czy to latte karmelowe? – zapytałam, wpatrując się w duży biały kubek wypełniony po brzegi parującym napojem.

– Najprawdziwsze latte karmelowe dla kobiety sukcesu, która właśnie skończyła studia! Hej, dlaczego się z tego nie cieszysz? – Zaczęła mi się uważnie przyglądać, prawdopodobnie szukając na mojej twarzy jakichś bliżej nieokreślonych wskazówek.

– Bo co to zmienia? – Wzruszyłam smutno ramionami i spojrzałam jej prosto w niebieskie oczy, w których już niejeden facet nieszczęśliwie zatonął.

Z Lu różniłyśmy się pod każdym względem. Ona głośna, przebojowa i adorowana przez większą część męskiego społeczeństwa, ja cicha i zdystansowana do świata. Kiedy ona dosypywała cukier do herbaty, to dla mnie już dawno była wystarczająco słodka. 

– Niech zgadnę, chodzi o Luke'a? – Na dźwięk jego imienia skrzywiłam się, co nie umknęło jej uwadze. – Kiedy ty go wreszcie zostawisz, dziewczyno?

– To nie jest takie proste – zawahałam się. – Wiesz dobrze, że wiele mu zawdzięczam.

– A ty za to doskonale wiesz, że nie musisz mu się za to odwdzięczać do końca świata – sarknęła, przewracając przy tym oczami. – Proszę cię, rzuć tego dupka, zanim będzie za późno.

– I co dalej? – zapytałam cicho, prostując nerwowo palce pod stołem.

– Myślałam, że już nie zapytasz. – Zaśmiała się, marszcząc przy tym delikatnie mały, piegowaty nosek. – Leno, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – poinformowała, a tym samym rozbudziła moją ciekawość.

– Co takiego wymyśliła moja przemądrzała, starsza o kilka dni kumpela? – rzuciłam do niej zaczepnie.

– Muszę ci się do czegoś przyznać – zaczęła grobowym tonem głosu. – Nie wyszłam z ofertą tego spotkania tylko z powodu szczęśliwego zakończenia naszej wspólnej edukacji. – Chrząknęła, a jej oczy radośnie zabłyszczały. – Chcę ci zaproponować wyjazd do Bułgarii. Nie na dzień, nie na dwa. Na przynajmniej dwa miesiące, a może i nawet na dłużej.

Oparłam się o kolorowe obicie drewnianego krzesła i pokręciłam głową, nie dowierzając. Ludmiła zwariowała. Moja przyjaciółka oszalała, a ja dopiero teraz to zauważyłam.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? – zapytałam jednak, wpatrując się w nią z pełnym skupieniem.

– Pamiętasz, jak na drugim roku byłam na Erasmusie w Sofii? – Skinęłam głową. – Zaprzyjaźniłam się tam z dwójką bogatych gejów. Nawet później odwiedzałam ich kilka razy. – Zmrużyła oczy podejrzliwie. – Przecież na pewno ci już o nich wspominałam – powiedziała z wyrzutem.

– Ale co to ma do rzeczy? – Nie próbowałam już ukryć rosnącego zdziwienia.

– A to, że ostatnio rozmawiałam z nimi na FaceTime i zaproponowali, żebyśmy tam do nich przyjechały na jakiś czas i się zresetowały – odparła podekscytowana.

– My? – Zmarszczyłam brwi. – I niby za co chcesz tam żyć przez ten cały okres czasu? – Spróbowałam sprowadzić ją na ziemię, ponieważ zaczęłam mieć wrażenie, że poszybowała w górę i zaginęła gdzieś w śnieżnobiałych obłokach.

– Za oszczędności – rzuciła bez zastanowienia. – Zresztą za nocleg nic nie musiałybyśmy płacić – dodała szybko.

– Za jakie oszczędności, Lu? – zapytałam surowo, ponieważ doskonale wiedziałam, jak rozrzutna była moja przyjaciółka.

– Dobra – westchnęła rozdrażniona, że rozmowa nie szła po jej myśli. – Odłożymy coś i wtedy wyjedziemy.

Coś.

– Czy ty wiesz, jak bardzo to wydaje się szalone?

– Zadaj sobie jedno szczere pytanie. Czy naprawdę cię coś tu trzyma? – Uśmiechnęła się triumfująco, kiedy spojrzałam na nią w ten sposób, w którym nie można było mieć już żadnych wątpliwości.

– Masz szalone pomysły – mruknęłam i chwyciłam za wciąż ciepły kubek kawy. – Będąc całkowicie szczerą, wydaję mi się, że zwariowałaś.

– Za to mnie kochasz. – Mrugnęła do mnie zaczepnie, a ja upiłam łyk karmelowego napoju.

Smakował jak nadzieja na lepsze jutro. Jak nadzieja, której nigdy wcześniej nie miałam. I o której obecność bym siebie nie podejrzewała. Jednak ta chwila była tak wyjątkowa, że uwierzyłam we własne szczęście. W dobre intencje Lu. I w samą siebie.



Rok później




Powoli opłukałam dłonie, starając się przy tym wyciszyć. Wszystkimi zmysłami odczuwałam dudniącą za drzwiami muzykę, która po dłuższym czasie zaczęła przypominać serie nerwowych, niepasujących do siebie dźwięków, bezczelnie wwiercających się przez uszy do głowy.

Miałam wrażenie, że te pojedyncze nuty miały za zadanie wywołać w moim wnętrzu chaos, nad którym nigdy nie umiałam zapanować. Wytrwale próbowałam je w myślach od siebie oddzielać i tworzyć własną melodię, która nie budziłaby na nowo od lat przygaszonego we mnie szaleństwa.

Śmiechy wchodzących kobiet otrzeźwiły mnie na moment. Przymrużyłam lekko oczy. Dwie młode laleczki wciśnięte w za ciasne ubrania o motywie panterki, które praktycznie nic nie pozostawiały dla wyobraźni. Całość tego nędznego obrazu przyprawiały liczne tatuaże na ich rękach i nogach.

Od zawsze byłam przeciwniczką takiego bezcelowego niszczenia sobie ciała. I jeśli jeszcze można było, to wszystko jakoś przebaczyć, to na pewno nie takie przekleństwa, których powstydziłby się nawet sam szewc. Uśmiechnęłam się zażenowana do własnego odbicia w lustrze, strzepałam wodę z dłoni i po prostu wyszłam.

Możliwość palenia w zamkniętych pomieszczeniach była prawdziwą katorgą ludzi wolnych od tego nałogu. Dym stał się tu teraz honorowym gospodarzem każdej imprezy i na próżno było liczyć na jego, chociaż chwilową nie dyspozycyjność. Pijani imprezowicze sunęli wokół mnie po parkiecie jak wesołe maskotki, pełni pasji, względnie szczęśliwi i potwornie głośni. W pubach od dłuższego czasu królowała beztroska, w tamtym i każdym innym momencie niezaprzeczalnie namacalna.

– Stało się coś niezwykłego w tej toalecie, że się tak do nas szczerzysz? – Zadrwiła ze mnie lekko wstawiona Lu.

Jej hebanowe włosy spływały w dół po ramionach, układając się w przyjemne dla oka fale, które podrywały się, kiedy kiwała głową. Była naturalna i śliczna.

– Nie było tam ciebie, złośnico – mruknęłam, zajmując miejsce obok przy ogólnym rozbawieniu chłopaków.

Spojrzałam na Luke'a, który pierwszy raz od dłuższego czasu nie siedział przyklejony do ekranu komputera, tylko rozmawiał zawzięcie z Fabianem o piłce nożnej. Był normalny. Taki jak kiedyś.

– Nawet o tym nie myśl – szepnęła mi do ucha Lu, która była niczym szpicel.

Zrezygnowana podniosłam wysoki kieliszek tequili do ust i go przechyliłam. Za nowe życie, którego tak bardzo pragnęłam, a które chyba nie do końca mi się należało. Za Lu i Fabiana, moich przyjaciół, którzy wiedzieli, co miało nastąpić. I za ostatnie takie spotkanie.

To była noc przed burzą nieodwracalnych zmian.

Po ścianach przepływały zgrabnie najróżniejsze kolory tęczy, a nasz stolik wymagał sprawnej obsługi. Czarny, świecący blat uginał się pod wpływem pustych szklanek i kieliszków. I mimo że piłam najmniej, czułam się pijana. Wiedziałam, że to uczucie podkręcał pusty żołądek i fale stresu przetaczające się co jakiś czas przez moje ciało. Próbowałam nawiązać kontakt wzrokowy ze swoim mężczyzną, aby uzmysłowić mu, że najwyższy czas na nas. Dosłownie i w przenośni.

– Jutro wszyscy będziemy umierać. – Skrzywił się Luke, a Lu posłała mi rozbawione spojrzenie, za które miałam ochotę ją udusić.

Wytrzymałam o wiele dłużej, niż powinnam i zakładałam. Wstałam może trochę zbyt gwałtownie, wywołując u przyjaciółki niekontrolowany, zduszony chichot. Bawiła się doskonale, wiedząc, co wkrótce miało nastąpić.

– Luke, idziemy – powiedziałam głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Przystanęłam i założyłam ręce na piersiach, zniecierpliwiona wpatrując się w całą trójkę.

– Leno, może zostańcie jeszcze chwilę! – zaprotestował Fabio, wyraźnie poddenerwowany, że sam wiedział więcej, niż chciałby.

– Fabianie Bieńczyk – warknęła od razu Lu, rozdrażniona zachowaniem swojego brata. – Lena źle się czuje i nie będzie przecież wracać sama w środku nocy, prawda?

Skinął posłusznie głową i uśmiechnął się współczująco do Luke'a, co nie umknęło mojej uwadze. Ścisnęłam mocno dłoń Ludmiły, wdzięczna za jej wsparcie i razem z Lukiem udaliśmy się do wyjścia. Kolorowi ludzie chyba wyczuli nasze negatywne nastroje, bo tanecznie schodzili nam z drogi.

– Wszystko w porządku? – zapytał nieśmiało, kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz.

To był pierwszy raz od co najmniej dwóch lat, kiedy tak sam z siebie zapytał o moje samopoczucie. Zamrugałam szybko, całkowicie tym poruszona. Czyżby Luke wciąż był tym samym Lukiem? I ostatnie miesiące były tylko przykrym snem? Szkoda tylko, że obudziliśmy się tak późno. Za późno.

– Chyba tak – odpowiedziałam bez przekonania. – Musimy jutro rano o czymś porozmawiać. – Chrząknęłam. – Wtedy będzie wszystko w porządku.

Na dziedzińcu pełno było pijanych studentów i zagranicznych mężczyzn, którzy zamieniali się w Polsce w prawdziwych królów życia. Obok nas zręcznie przejechała bryczka, ciągnięta przez dwa białe konie. Popatrzyłam na nie ze smutkiem i autentycznym współczuciem.

– Zaintrygowałaś mnie – rzucił, nawet na mnie nie patrząc i nie czekając na moją reakcję, ruszył przed siebie w stronę naszego wspólnego jeszcze mieszkania.

Noc dłużyła się okrutnie i pełna była nieznośnych, palących wątpliwości. Luke tym razem spał na wąskiej kanapie w salonie, a mi chciało się wyć w poduszkę. Przez głowę przechodziły mi wszystkie miłe chwile u jego boku i wzajemne plany, z których tak naprawdę tylko niewielką część zrealizowaliśmy. Nasz związek był kiedyś taki grzeczny i poprawny.

Poznaliśmy się, jak jeszcze byłam w liceum, a on sam już studiował informatykę na politechnice. Różnica wieku nie stanowiła dla nas najmniejszego problemu, bo byłam na podobnym poziomie emocjonalnym, co on sam. Po skończeniu przeze mnie szkoły średniej zamieszkaliśmy razem, a chwilę po tym mi się oświadczył.

Było to podczas naszej drugiej rocznicy w październiku, kiedy trwała piękna złota jesień. Odebrał mnie późnym popołudniem z pracy i zabrał na romantyczny spacer po miejskim parku. Doskonale pamiętałam, te wszystkie pomarańczowe, żółte i czerwone liście opadające niespiesznie z drzew i podrywane przez ciepły wiatr. I jego, klęczącego na ścieżce dla pieszych z małym czerwonym pudełeczkiem, z którego dumnie wyglądał pierścionek ze srebrnym oczkiem. Bez namysłu powiedziałam wtedy „tak".

Sama nie wiedziałam, kiedy do tej sielanki wkradła się rutyna, która skutecznie nas od siebie odsunęła. To na pewno nie stało się z dnia na dzień, ale zauważyłam dopiero wtedy, kiedy ściągnęłam przed kąpielą pierścionek i już nigdy więcej go nie założyłam.

Może to była kwestia chemii, której tak naprawdę nigdy nie było między nami za wiele. Po roku wspólnego mieszkania zaczęliśmy przypominać biały związek. Zrezygnowaliśmy z bliskości fizycznej, a wkrótce potem szybko podupadła ta emocjonalna. I żaden z nas nie upominał się o jej powrót. Tak było prościej. Wygodniej.

A może to była kwestia niespodziewanego awansu Luke'a, po którym całkowicie pochłonęła go wieczna praca. Z ośmiu godzin dziennie zrobiło się dwanaście, gdzie i tak po powrocie do mieszkania, załączał komputer albo laptopa i siedział przyklejony do ekranu aż do późnych godzin wieczornych.

Przeciągnęłam się ciężko na łóżku i z bólem serca z niego wstałam, żeby zanurzyć spuchnięte stopy w miękkim, delikatnym materiale pantofli. Sięgnęłam po szklankę wody, aby jakoś przepchać gulę stresu, zakotwiczoną w moim gardle. Przez czarne zasłony przebijała się nieśmiało strużka porannego światła. Przejechałam mokrą od potu dłonią po włosach, analizując dotykiem ich stan. Nie potrzeba było specjalisty, żeby stwierdzić, w jak opłakanej były kondycji. Aż podskoczyłam na dźwięk otwieranych drzwi.

– Czy już jesteś gotowa? – zapytał badawczo Luke.

Zza drzwi wystawały tylko jego jasnozielone oczy i bujna czuprynka kruczoczarnych włosów. Zrobiło mi się momentalnie przykro na wspomnienie, jak zanurzałam palce w tych włosach, kiedy się do mnie z czułością przytulał, opierając głowę na moich kolanach. To było tak dawno temu, że wydawało się zupełnie nierealne. Mogło okazać się jedynie drwiącym przywidzeniem.

– Daj mi jeszcze chwilę. Zaraz do ciebie przyjdę – odpowiedziałam trochę zbyt energicznie.

Luke widocznie również to odczuł. Zmieszany odsunął się od drzwi i cicho je za sobą zamknął.

– Kretynka – westchnęłam do siebie.

Odłożyłam głośno do połowy pełną szklankę i naciągnęłam szary sweter na cienki materiał bluzeczki. Zmiany może i były bolesne, ale często nieuniknione. Niestety brakowało mi tej pewności, czy w dłuższej perspektywie czasu nie będę żałować tego posunięcia.

Rozsunęłam szybko grube zasłony i otworzyłam drzwi prowadzące na balkon. Potrzebowałam sztachnąć się powietrzem na odwagę. Dojrzewałam do decyzji o rozstaniu kilka miesięcy, a dalej czułam się z nią niepewnie. To prawda, że ciężko się oderwać od człowieka, po spędzeniu wielu lat razem. Zamknęłam oczy, a zimne, poranne powietrze bombardowało moje dziurki od nosa i dawało niezłego kopa.

– Może pogadamy tutaj? – Usłyszałam. Zmieszana otworzyłam oczy i cicho jęknęłam. Byłam tchórzem. – Ja już wszystko wiem. – Odwróciłam się do niego gwałtownie przodem i zdumiona uniosłam brwi.

– Co wiesz? – To był niczym szept poderwany przez wiatr.

– Nie jestem aż tak ślepy. Chcesz to wreszcie zakończyć. I ja to rozumiem... – zawahał się. – Dobra, staram się zrozumieć.

– Właśnie, że tego nie rozumiesz – mruknęłam, nie odrywając od niego oczu.

– W takim razie mi wyjaśnij – rzucił chłodno.

To mógł być spokojny poranek dwójki zakochanych i nakręconych na siebie ludzi. Niestety, nie było już między nami ani chemii, ani miłości. Tylko to cholerne przywiązanie, które tak mocno mi doskwierało.

Nie potrafiłam zaakceptować faktu, że facet, któremu oddałam się całkowicie, przestał się o mnie starać. Moje towarzystwo stało się dla niego przykrym obowiązkiem.

– Chcę się rozstać, bo nasz związek od prawie roku to jedna wielka porażka. Nic w nim już nie ma. Uczuć, seksu, obowiązków. Luke, cholera jasna, traktujesz mnie jak upierdliwą współlokatorkę, albo — co gorsza — siostrę. Długo o nas walczyłam, ale ostatecznie i mnie to przerosło.

– Myślę, że przesadzasz – bąknął, przewracając oczami i wyprowadzając mnie tym z równowagi.

– Jesteś taki flegmatyczny, że aż mam ochotę z tego powodu zwymiotować – wysyczałam i uderzyłam otwartą dłonią o grafitową barierkę.

Chciałam, żeby Luke się obudził. I porozmawiał ze mną szczerze. Ten jeden, jedyny raz podczas naszego rozstania. Zwłaszcza że spędziliśmy ze sobą siedem długich lat życia.

– Proszę bardzo, Leno! – Postawił się, zakładając ręce na piersi.

Wzięłam głęboki wdech i wydech, żeby się uspokoić. Nie mogliśmy w taki sposób ze sobą rozmawiać.

– Ta relacja przygasła, sam to czujesz i na pewno już dawno zauważyłeś – zaczęłam już spokojniej. – Musimy się rozstać. Przecież jeszcze jakoś sobie ułożymy życie.

Ludmiła nabiła mi głowę marzeniami. Dzięki niej uwierzyłam, że miałam szansę na lepszy żywot. I to sama, nie z Lukiem.

– Zdążyłaś już zapomnieć, kto pomógł ci uwolnić się od tych potworów, którzy w papierach widnieją jako twoi rodzice? – zapytał jadowitym tonem głosu, a w jego oczach nie dostrzegłam już nawet cienia sympatii, co do mojej osoby.

– Nie jestem ci nic winna, Luke – wymamrotałam zaskoczona, opierając się plecami o barierkę.

W uszach natomiast odbijało się echem to jedno przeklęte słowo. Rodzice.

– Mylisz się, skarbie – wycedził. – Beze mnie nie dasz sobie rady. Jesteś tylko małą dziewczynką, którą ten świat przeraża.

Przełknęłam cicho ślinę, najciszej jak się dało, wpatrując się w niego szeroko rozwartymi oczami. Nie byłam już przecież tą samą Leną, którą kiedyś poznał. Nie odurzałam się, żeby mieć siłę zmierzyć się z rzeczywistością. Zmieniłam się. I doskonale o tym wiedział.

– Poradzę sobie bez ciebie – fuknęłam, a on uśmiechnął się do mnie pobłażliwie.

– Czyżby? Gdzie teraz pójdziesz, hm? Za twoją marną wypłatę z pracy w laboratorium nie będziesz w stanie żyć na takim poziomie jak teraz.

Odkleiłam się od zimnego materiału barierki i pokręciłam głową, a do oczu wpadły mi pojedyncze włosy, które niedbałym gestem z nich zgarnęłam.

– Kim ty jesteś? – zapytałam cicho. – Nie poznaję cię. Nie poznaję człowieka, który stoi przede mną – wydusiłam z siebie.

– Nie dramatyzuj, Leno. – Machnął lekceważąco ręką.

– Nie dramatyzuj, Leno?! – powtórzyłam głośno za nim. – Przyznaj! Od dawna mnie nienawidzisz?! – Wycelowałam palec wskazujący w jego napiętą klatkę piersiową.

– Nie nienawidzę cię. Może zaparzę ci ziółek na uspokojenie i jeszcze raz wszystko przemyślisz? – Zmienił ton głosu na przyjemniejszy, a jego oczy złagodniały, ale nie dałam się zwieść. Nie po tym, co zdążył już powiedzieć.

– Nie chcę z tobą być. A po dzisiejszej wymianie zdań jestem tego więcej niż pewna – warknęłam, odrzucając jego dłoń, położoną bez skrupułów na moim ramieniu.

– Nie rozśmieszaj mnie. Nie pozwolę ci odejść. – Jego oczy zabłyszczały gniewnie, a dziurki od nosa rozszerzyły, kiedy wciągał i wypuszczał głośno powietrze, mocno zirytowany moim zachowaniem.

– Co niby zrobisz? Zamkniesz mnie tutaj? – odparłam ironicznie, ściągając usta w cienką linię.

– Zostawiasz mnie, tak? – zapytał nagle, zbijając mnie z tropu.

– Tak – wykrztusiłam z mocą.

– I jesteś pewna tej decyzji? – Chciał się jeszcze sam upewnić, czy dobrze to wszystko zrozumiał.

– Tak – powtórzyłam.

Staliśmy blisko siebie, obserwując się w pełnym skupieniu. Nigdy nie czytałam mu w myślach, ale domyślałam się, że traktował to zerwanie jako ujmę na honorze. Właśnie porzucała go laska, która w jego hierarchii znajdowała się na dość niskim poziomie.

– Dobrze. – Chrząknął. – Leno?

– Słucham?

– Kiedyś tego pożałujesz. – Uśmiechnął się smutno. – Tylko ja mogłem chronić cię przed twoimi rodzicami.

Skamieniałam, a moje ręce bezwładnie zawisły wzdłuż ciała. Zacisnęłam zęby tak mocno, że aż zgrzytnęły. Luke stał, opierając się o framugę drzwi i patrzył na mnie spokojnie, zupełnie teraz nie przejmując się całą sytuacją. Wyglądał na zrelaksowanego, a wcześniejsze wzburzenie całkowicie z niego wyparowało.

– Mylisz się – wymamrotałam wreszcie. – Dla nich już od dawna nie istnieję – dodałam, ale w środku zrodziły się przykre wątpliwości.

Słowo rodzice przestało być tylko niewinnym słowem. Próbowało się zmaterializować.

– Wspomnisz moje słowa, Leno – powiedział beznamiętnym tonem głosu. – Upomną się o ciebie szybciej, niż myślisz.

Oderwał się od ramy drzwi i wszedł do sypialni, zostawiając mnie samą na balkonie. Może nie do końca samą. Pozostawił mi palący niepokój, odrywając przy okazji jeden z wielu plastrów, którymi zaklejona została przed laty moja dusza.



Dziesięć godzin później




– Wreszcie się odważyłaś rzucić tego dupka. – Lu uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Serio, Leno, nie zasługiwał na ciebie.

Włożyła dłoń do kieszeni ciemnej jeansowej kurtki i wyciągnęła z niej zmiętą paczkę papierosów. Chwilę pomęczyła się z mechanizmem czerwonej zapalniczki, aż wreszcie ją odpaliła i zapaliła.

Stałyśmy w odległości pół metra od siebie i gapiłyśmy się na podświetlone ledami budynki przez parę długich minut. Kolorowe światełka tworzyły imponującą przestrzenną mozaikę, którą można było obserwować dobre kilka godzin. Nasza przyjaźń nigdy nie należała do tych łatwych i typowo babskich. Ważne jednak, że z Lu od początku darzyłyśmy się zaufaniem i pełnym szacunkiem.

– To twoja zasługa. Przekonałaś mnie – odpowiedziałam w końcu, a potem wepchałam do buzi miętową gumę do żucia.

– Wiesz, niby zapewniał stabilizację, o którą ciężko w tych czasach, ale traktował cię jak gówno. – Zrzuciła niedopałek na ziemię i zdecydowanym ruchem przygniotła go obcasem.

– Nie przesadzaj – odparłam. – Na początku znajomości i przez pierwsze lata było nam ze sobą dobrze. – Wzruszyłam ramionami.

W głowie ciągle, bez najmniejszej przerwy, huczała mi nasza ostatnia rozmowa. Takiego Luke'a nie znałam i żałowałam, że poznałam. Czy może jednak od początku taki był, ale dobrze się z tym ukrywał? Jeśli tak, to nasz związek był fikcją.

– Kochana, spokojnie. – Uśmiechnęła się pojednawczo. – Jesteśmy tutaj, aby razem świętować twoją nową drogę życia. Wreszcie możesz bzykać, kogo tylko zechcesz. – Zaśmiała się wulgarnie.

Odwróciłam się tyłem do ulicy. Nigdy nie przeżyłam przygodnego romansu, czy jakiegoś jednorazowego szybkiego numerku w toalecie. Nie czułam, żeby to było dla mnie.

– Chyba potrzebuję chwili żałoby czy coś – mruknęłam.

– Potrzebujesz dobrego ruchania, a nie chwili przerwy. – Lu walnęła mnie w ramię i pociągnęła w stronę klubu, z którego kwadrans temu wyszłyśmy.

Na nowo uderzył we mnie fetor spoconych ciał i duszność, którą wywoływał dym papierosowy w zamkniętych pomieszczeniach. Kochałam w Lu to wszystko, czego sama u siebie nie umiałam wypracować. I to, że czułam się przy niej tak swobodnie.

– Ja pieprzę, widzisz tych gości? – pisnęła mi do ucha i skinieniem głowy wskazała dwóch, elegancko ubranych mężczyzn siedzących przy barze i uważnie obserwujących otoczenie.

Nie widziałam dokładnie ich twarzy, ale na pierwszy rzut oka nie pasowali do tłumu imprezowiczów. Szarpnęłam Lu i pociągnęłam ją w przeciwną stronę. Tak jak podejrzewałam, poczułam przewidywany opór.

– Co ty robisz do cholery? – Zaczęła protestować i...

I niestety się wyrwała.

Odetchnęłam jednak z ulgą, kiedy nie zobaczyłam tych samych mężczyzn we wcześniejszym miejscu. Jeśli ktoś przyszedł na imprezę w garniturze do typowego pubu, to nie mógł być normalny.

– Zadowolona jesteś z siebie?! – zapytała wściekła. – Idę do łazienki.

Bezradna zatrzymałam się na środku parkietu i poczułam się jak idiotka. Zerwałam właśnie z facetem, a rekompensowałam to sobie matkowaniem najlepszej przyjaciółce i obawianiem się jakichś niegroźnych odmieńców. Podeszłam do baru i wygrzebałam kartę.

– Dwie Margarity – rzuciłam głośno do barmana i odblokowałam telefon, bo nie miałam, gdzie podziać oczu. Nie lubiłam zostawać sama w takich miejscach. I to nawet na chwilę.

– Płatność gotówką czy kartą? – zapytał, przekrzykując coraz głośniejszą wrzawę.

Machnęłam wytatuowanemu kolesiowi przed nosem plastikowym kartonikiem. Uśmiechnął się i sięgnął po terminal.

– Ty to wiesz, jak mnie przeprosić – szepnęła mi do ucha zadowolona Lu, kiedy odbierałam papierowy świstek od barmana.

– Dopijemy i zbieramy się do ciebie – oznajmiłam, wlepiając oczy w kolorowy tłum ciał.

– Oczywiście, szefowo.

Kiedy wychodziłyśmy z klubu, ogarnęło mnie silne uczucie niepokoju. Skręciłyśmy w mniej zatłoczoną uliczkę i wtedy stało się coś, co ciężko, ot tak, wymazać z pamięci. Na środku drogi, w bezruchu, leżeli dwaj mężczyźni, ci sami, których niecałą godzinę temu widziałyśmy przy barze.

Podbiegłam bliżej i dostrzegłam, że mają przestrzelone głowy, pod którymi rozciągała się szeroka strużka krwi. Ponadto jeden z nich miał szeroko otwarte oczy, które wyrażały ogromny strach.

Lu podeszła do mnie i po chwili zaczęła przeraźliwie krzyczeć, aż zlecieli się inni ludzie. Ktoś zadzwonił po policję, jeszcze inny w panice na pogotowie. Oparłam się o ścianę najbliższego budynku i tępo patrzyłam na dwa trupy. Na dwa pieprzone trupy. Nie chciałam wierzyć, że brałam w tym realny udział. Jakiś kretyn zaczął to wszystko jeszcze fotografować i błyskać fleszem, rażąc po oczach. Ludmiła ponownie podbiegła do mnie.

– Ja pierdolę, muszę zapalić. – Zsunęła się na ziemię, opierając głowę o moje nogi.

Odpaliła papierosa, a mnie otrzeźwił jego drażniący dym. To był dobry pomysł. Kontynuowała swój monolog, co chwilę się zaciągając. Dźwięk syren przerwał serię jej przekleństw. Podciągnęłam ją do góry i wyrwałam peta z dłoni. Tym razem nie protestowała. Dwa radiowozy zatrzymały się metr od trupów i wyszło z nich pięciu podejrzanych funkcjonariuszy. Jeden z nich podszedł do nas.

– Dzień dobry, starszy aspirant Strudziński. To panie znalazły ofiary? – zapytał. Kiwnęłyśmy zgodnie. – To niestety musimy panie zabrać na komendę w celu złożenia zeznań. Zapraszam. *

– Po prostu cudownie – szepnęła do mnie niezadowolona Lu.

– Cicho. W sumie i tak dużo nie mamy do powiedzenia. – Uciszyłam ją i podałam jej rękę, aby dodać, chociaż odrobinę otuchy.

Byłyśmy w tym wszystkim razem i co by się nie działo, zawsze wychodziłyśmy z opresji silniejsze. Jakiś gruby policjant spojrzał na mnie pogardliwie i otworzył nam drzwi od radiowozu, a potem mocno je za nami zatrzasnął. Aż podskoczyłyśmy na tyłkach jak rażone prądem. Lu skrzywiła się i zacisnęła chude piąstki.

– Co to za maniery? – warknęła.

Wyjrzałam za okno. Na uliczkę wjechała niepotrzebnie wezwana karetka, a tłum gapiów zaczął się powoli rozchodzić. Jeden z funkcjonariuszy rozmawiał z kimś przez telefon, mocno przy tym gestykulując.

– Sama chciałabym wiedzieć. – Wzruszyłam ramionami. 

Policjantom jakby się nie spieszyło. Stali z założonymi rękoma i uśmiechali się do siebie głupkowato. Ratownicy z pogotowia po stwierdzeniu zgonów włożyli ciała do czarnych worków i szybko się ulotnili, pozostawiając debatujących mundurowych. Zadowoleni nawet się nie poruszyli.

– Boję się, Leno – wymamrotała, a ja miałam wrażenie, że słyszałam bicie jej przerażonego serca.

I w tym momencie drzwi od radiowozu otworzyły się i policjant gestem dłoni nakazał nam wysiąść. Zdumione wlepiłyśmy w niego oczy, a gruby tylko wzruszył zmieszany ramionami.

– Drogie panie, jesteście już wolne. Nie potrzebujemy waszych zeznań, a za zwłokę przepraszamy. – Uśmiechnął się serdecznie.

– Ale jak to? – zaoponowała Lu.

– Nie mogę paniom udzielić takich informacji, a teraz proszę uprzejmie opuścić to miejsce.

Wiedziałyśmy, że było to absurdalne. Grzecznie jednak oddaliłyśmy się z miejsca zbrodni, a kiedy zniknęłyśmy z ich pola widzenia, przemierzyłyśmy kilka ulic szybkim truchtem, aż zaczęłyśmy oddychać głośno.

– Poczekaj tu chwilę – sapnęła nagle, ledwo łapiąc oddech i weszła do sklepu nocnego, pozostawiając mnie samą na środku chodnika przy słabym świetle ulicznej latarni.

Przystanęłam, nie do końca świadoma, co się właściwie wydarzyło. Takie obrazki, w których ludzie leżeli martwi, postrzeleni przez innych oglądałam tylko i wyłącznie na ekranie telewizora. Na rękach pojawiła mi się gęsia skórka, kiedy przed oczami ponownie stanął mi widok tych dwóch nieszczęśników. Jeden z nich miał swoje szeroko otwarte i można było dostrzec ten rozdzierający ból.

Obróciłam się gwałtownie i poczułam uderzenie, przez które prawie straciłam równowagę. Pokręciłam głową, żeby wrócić do rzeczywistości i uniosłam wzrok, który napotkał wysokiego mężczyznę. Schował coś szybkim ruchem do kieszeni, co widocznie musiało mu przed chwilą wypaść i obdarzył mnie lodowatym spojrzeniem.

– Uważaj, jak chodzisz – warknął i ominął mnie, żeby pójść w swoją stronę.

– Sam uważaj, jak chodzisz, popaprańcu – mruknęłam pod nosem, jednak na tyle głośno, żeby usłyszał.

– Popaprańcu? – Usłyszałam i powoli obróciłam się w stronę nieznajomego.

Stał w odległości kilku metrów ode mnie, trzymając ręce w kieszeni czarnych jeansowych spodni, a światło latarni oświetlało jego surowe rysy twarzy.

– Mam ci to przeliterować? – prychnęłam, jednocześnie sięgając do kieszeni kurtki, w której schowałam scyzoryk.

– Szukasz wrażeń, kochanie? – zapytał ironicznie, uśmiechając się szeroko. – Nieładnie tak zaczepiać obcych ludzi.

– Obawiam się, że nie możesz zaoferować mi takich, jakich potrzebuję. – Odwzajemniłam jego nieszczery uśmiech i zacisnęłam palce na zimnym materiale nożyka. – I nie schlebiaj sobie. To ty mnie zaczepiłeś.

Nagle uchwyciłam stłumiony głos Ludmiły, która rozemocjonowana opowiadała o czymś. Bez namysłu odwróciłam się w jej stronę. Stała przy otwartych drzwiach sklepu i w najlepsze rozmawiała z młodym sprzedawcą.

– Hej, Lu – krzyknęłam do niej zirytowana.

– Muszę iść – powiedziała do swojego rozmówcy i chwilę po tym stanęła przede mną. – I co się tak patrzysz? Wódkę nam kupiłam!

Niepewnie zerknęłam przez ramię, ale tajemniczy mężczyzna zdążył już zniknąć. Był pewnie zwykłym amatorem tanich podrywów, któremu dzisiaj nie wyszło i postanowił się wyżyć słownie na przypadkowej kobiecie. Popapraniec.




               * * *




Siedziałyśmy z Lu w jej przytulnej sypialni, otoczone piankowymi poduchami i popijałyśmy wódkę z sokiem z czarnej porzeczki. W tle z małego przenośnego głośniczka leciała cicho Sia i jej Chandelier. Dobijała czwarta w nocy.

– Jeszcze jutro muszę pójść wydrukować nasze bilety lotnicze – jęknęła Ludmiła, odkładając szklaną butelkę bez zakrętki na drewnianą podłogę.

– Dzisiaj. – Poprawiłam ją automatycznie, uśmiechając się pod nosem.

– Wszystko jedno. – Machnęła dłonią i oparła się wygodnie o szeroką ramę łóżka. – Nie mogę się doczekać, aż osobiście poznasz Jordana i Christo. – Wyznała. – Kobieto, pokochasz ich, daję słowo.

– Wiesz, że ja nie rozdaję miłości tak łatwo? – zapytałam, mrużąc klejące się powoli oczy. – Co jest w nich takiego niezwykłego?

Sięgnęłam ręką po paczkę słonych krakersów i odkręcony słoik masła orzechowego, żeby po chwili zacząć je radośnie chrupać. Smakowały rewelacyjnie.

– To artyści. – Rozmarzyła się od razu. – Jordan jest modelem, a Christo malarzem. Może nas namaluje? Pomyśl, jaka to by była pamiątka.

– Wystarczy mi twoja twarz w realu – bąknęłam. – A swojej to w ogóle nie potrzebuję na płótnie. – Nie podzielałam jej entuzjazmu, który pomimo moich słów ani trochę nie przygasł.

Ludmiła uwielbiała tę dwójkę, ale ja podchodziłam do tego sceptycznie. Głęboko w środku obawiałam się, że mogłabym tam nie spasować. A to znacznie skomplikowałoby nasze plany.

– Jeszcze zmienisz zdanie. – Obruszyła się i również sięgnęła po krakersy, które zaczęły znikać w zastraszającym tempie.

– Kto wie. – Udałam, że się nad czymś zastanawiałam. – Przy tobie wszystko jest możliwe, Lu.

– Jak na przykład znalezienie dwóch trupów? – wyparowała, a atmosfera w pomieszczeniu zagęściła się. – Przepraszam. Jestem głupia. Przepraszam.

– Spokojnie – wymamrotałam dość cicho. – Właściwie to nie wiem co teraz powiedzieć.

Przed oczami stanął mi obraz dwóch elegancko ubranych mężczyzn. Na początku siedzieli beztrosko w pubie, niczego jeszcze nieświadomi. Chwilę potem ktoś bestialsko władował im kulki w głowy. Chociaż może słowo beztrosko było tu przesadą. Wyraźnie na coś czekali. Obserwowali badawczo otoczenie.

– Media, na razie milczą – poinformowała, odkładając niedbale telefon na jedną z kolorowych poduch. – Dobra, koniec. Uznajmy, że to się nie wydarzyło, okej?

– A mam inne wyjście? – zapytałam cynicznie. – Niech będzie. – Wzruszyłam ramionami.

Jeden z nich miał szeroko otwarte oczy, w których pozostało to przerażenie, które musiało towarzyszyć mu przed śmiercią.

– Muszę się jeszcze jutro spakować. – Wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. – Powiedz mi, dlaczego ja jestem taką kretynką. Wszystko zostawiam na ostatnią chwilę.

– Dzisiaj. – Znowu ją poprawiłam. – I nie, nie jesteś. To zajmie nam mniej niż pół godziny.

– Dzisiaj – powtórzyła półszeptem. – To już dzisiaj wywrócimy całe nasze życie do góry nogami.

Dopiero kiedy to powiedziała, zrozumiałam powagę sytuacji. Pierwszy raz w stosunkowo krótkim okresie swojego istnienia, o ile reinkarnacja była niemożliwa, porzucałam dosłownie wszystko, kierując się sercem, które biło tam jeszcze w moim podniszczonym wnętrzu.

– Muszę się napić – mruknęła i podniosła z podłogi niezakręconą butelkę czystej, aby upić dwa łapczywe łyki, które wykręciły śmiesznie jej twarz.

– Ja już pasuję. – Pokręciłam głową, kiedy spróbowała mi wepchać do ręki butelkę.

Poprawiłam się, żeby usiąść po turecku i delikatnie kołysać się w rytm melodii. Obecnie leciał Elastic Heart w wykonaniu Sia. Zamyśliłam się praktycznie od razu.

Może również i ja miałam elastyczne serce. Najpierw dla rodziców. Potem dla Luke'a. I dla Lu, ale ona była w porządku.

Rodzice.

Nienawidziłam tego słowa. Tak mocno, że nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam ściskać dłonie w pięści i przygryzłam nieuważnie wnętrze policzka.

– Nad czym teraz myślisz? – zapytała Lu, która była niczym szpicel. Wyczuwała wszystko.

– Niczym konkretnym. – Skłamałam. – Jak byłaś w nocnym, jakiś nawiedzony typek mnie zaczepił.

Sama nie wiedziałam, czemu o tym wspomniałam. To było dla mnie nic nieznaczące wspomnienie, które jednak wyryło się w pamięci. Ten mężczyzna. Ten popapraniec. On był dziwny. Mroczny. Ale miał w swoim lodowatym spojrzeniu tę małą iskierkę, która wydawała się znajoma. Nie domyślałam się wtedy jak bardzo.

– W Krakowie takich pełno – odparła. – A przystojny był chociaż? – rzuciła niby od niechcenia, chociaż uwielbiała takie tematy.

– Ani trochę. – Zaprzeczyłam, nie zastanawiając się nad swoją odpowiedzią. – Chodźmy spać. – Przetarłam nerwowo klejące się oczy.

Właściwie to jego wygląd nie odrzucał, chociaż widziałam go jedynie w świetle ulicznej latarni. Może nawet i był atrakcyjny. Nie zwróciłam na to uwagi. Zapamiętałam jedynie tę iskierkę w oku, tę cholerną iskierkę, którą dostrzegłam w momencie, kiedy się ode mnie odsuwał, tuż po niewygodnym zderzeniu. I jego ostatnie słowa, wypowiedziane z całkowitym przekonaniem.

Nieładnie tak zaczepiać obcych ludzi.

– I to jest dobry pomysł! – Przyznała Lu i zaczęła przygotowywać nam łóżko do snu.

– Niekiepski – bąknęłam zamyślona. 


* * *

* Art. 244 § 1. Policja ma prawo zatrzymać osobę podejrzaną, jeżeli istnieje uzasadnione przypuszczenie, że popełniła ona przestępstwo, a zachodzi obawa ucieczki lub ukrycia się tej osoby albo zatarcia śladów przestępstwa bądź też nie można ustalić jej tożsamości, albo istnieją przesłanki do przeprowadzenia przeciwko tej osobie postępowania w trybie przyspieszonym.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top