Rozdział 6 ~ "Nie chcę mieć z nim nic wspólnego"
Od pół godziny siedziałam oparta o ścianę małego domku, gdzie wraz z Panem Nieznajomym zajmowałam się dziećmi Naomi.
Trzymałam na rękach małego Joseph'a, którego piwne oczy schowały się pod opadającymi powiekami. Nie byłam pewna czy zasnął mimo, że wszystko na to wskazywało.
Zajęłam się patrzeniem na spokojną twarz dziecka aby jakoś uniknąć rozmowy z chłopakiem siedzącym przy murku naprzeciwko mnie- od kilkudziesięciu minut siedzimy w zupełnej ciszy co jakiś czas przerywanej płaczem dziecka lub śmiechem bawiącej się May, bo tak nazwałam dziewczynkę. Sama nie wiem dlaczego. Chyba po prostu mam denerwującą tendencję do nadawania ludziom innych imion, gdyż nie potrafię zapamiętać tych prawdziwych.
Kończąc moje myślowe monologi stwierdziłam, że tak naprawdę brunet jest tutaj obecny tylko ciałem. Byłam przekonana, że myśli teraz o papierosach tkwiących w jego kieszeni i o rzeczach, o których wolę nie mieć pojęcia.
Miałam szczęście, że May była w miarę samodzielna i przychodziła tylko czasami. Poza tym cały czas siedziała w swoim domu i bawiła się wysłużoną, szmacianą lalką. Gdyby nie to miałabym nie mały problem- z rocznym chłopcem na rękach nie dałoby się zająć biegającą trzy-latką, którą rozpiera energia. Co prawda Naomi i inne kobiety w tej wiosce wykonują tą czynność zaskakująco dobrze i zawsze będzie dla mnie tajemnicą jak one to wszystko ogarniają.
Chyba jednak nie pójdzie tak gładko- pomyślałam kiedy May stanęła naprzeciwko mnie z zabawką w dłoniach co oznaczało tyle, że chce się ze mną bawić.
Jak narazie udawało nam się porozumiewać bez słów, głównie na skinięcie głową. Domyślam się, że dziewczyna nie mówi poprawnie nawet w swoim języku, więc jak mogłam wymagać od niej znajomości angielskiego?
Pokiwałam głową i wskazałam palcem do środka pokoju ciesząc się gdy May zrozumiała mój przekaz i weszła do środka.
-Musisz się nim zająć- oznajmiłam wstając z dzieckiem na rękach.
Chłopak podniósł na mnie wzrok, spojrzał na malucha i skrzywił się.
-Zapomnij- odparł krótko sprawiając, że musiałam wziąść głęboki oddech aby na niego nie nawrzeszczeć.
-Mówiąc, że masz mi pomóc nie oczekiwałam, że będziesz siedział wgapiony w piasek- powiedziałam przymykając powieki.
-Przykro mi- powiedział, a mi opadła szczęka.
W życiu spotykałam wiele hamskich osób, ale ten chłopak wykracza poza wszelkie granice.
Raz...dwa...trzy oddechy.
-Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej i zajmij się tym dzieckiem- wywróciłam oczami zerkając na May, która, szczęśliwie dla mnie, zapomniała o moim istnieniu i jak dotychczas bawiła się lalką- A jeśli trzymanie dziecka na rękach wykracza poza twoje umiejętności radze udać się do lekarza.
-Dzięki, może skorzystam- powiedział, niewzruszony.
-Idiota- bąknęłam pod nosem, odwracając się na pięcie.
-Słyszałem!- dotarł do mnie głos bruneta, gdy weszłam do pomieszczenia o niskim dachu, zapełnionego stołem, kilkoma siedzeniami z drewna i kocami.
Siedziałam w pokoju około godzinę, na zmianę opiekując się May i Joseph'em, gdy koło czternastej wróciła Naomi oznajmiając, że mogę zająć się swoimi sprawami. Podziękowała mi kilka razy, a ja opuściłam jej dom.
Ku mojemu szczeremu niezadowoleniu mój pomocnik w dalszym ciągu siedział, a raczej stał w tym samym miejscu co godzinę temu. Jak mogłam się spodziewać w ręce trzymał w połowie spalonego papierosa. Uniosłam brwi, zastanawiając się jak bardzo trzeba być głupim by palić w pobliżu tylu małych dzieci.
Podeszłam do chłopaka, wyrwałam mu papierosa i rzuciłam go na ziemię.
-Pojebało cię?- spytał patrząc na mnie.
-Mnie?- otworzyłam szerzej oczy- To nie ja pale kiedy trzy metry ode mnie leży roczne dziecko.
-Nie?- uśmiechnął się kpiąco, a ja się skrzywiłam. Zastanawiałam się co wywołało u chłopaka takie rozbawienie gdy zobaczyłam, że brunet patrzy się prosto w mój dekolt.
-Świnia- powiedziałam i wymierzyłam mu cios w policzek. Odwróciłam się w przeciwną stronę i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem.
* * *
Zniesmaczona zachowaniem wciąż nie znanego mi chłopaka udałam się odpocząć chwilę do namiotu, aby poczytać książkę.
Gdy od błogiego spokoju dzieliło mnie już tylko kilka kroków, drogę uniemożliwiła mi Polly.
-Jak tam Pan Nieznajomy?- spytała i skrzywiła się dostrzegając moją minę- Chyba nie najlepiej, co?
-Pomijając fakt, że wcale mi nie pomagał- zaczęłam wchodząc do namiotu i siadając z Polly na posłaniu- Jest też pojebanym zboczeńcem- oznajmiłam.
-Dlaczego?- spytała blondynka rozbawiona moim określeniem w stosunku do bruneta.
-Patrzył mi sie w dekolt- powiedziałam z obrzydzeniem.
Zawsze zastanawiało mnie dlaczego faceci to takie natrętne świnie.
-Serio?- Polly uniosła brwi.
-Nie skąd, tak sobie tylko żartuje- odparłam sarkastycznie- Tak naprawdę to sobie rozmawialiśmy i w dodatku on cały czas niańczył te dzieci. Poważnie, jestem zachwycona- powiedziałam przeciągając samogłoski, tym samym, chcąc dać Polly do zrozumienia jak bezsensowne jest jej pytanie.
-Dobra, nie gryź- moja towarzyszka uniosła ręce w obronnym geście- Nic ci na to nie poradze...Faceci już tak mają. Kropka- wzruszyła bezradnie ramionami.
-Niall też?- zmieniłam temat- Nie wydaje mi się...Podobnie Liam. No chyba, że obaj są bardzo sprytni.
-Okej...Nie wiem od czego to zależy. Może od wychowania?- zaproponowała blondynka.
-Wierzysz w to, że Trisha wychowała go na małego zboczeńca?- spytałam- Właśnie, ja też nie- dodałam widząc minę dziewczyny.
-Może po prostu o tym nie rozmawiajmy? Skoro jest aż tak dziecinny to się do niego nie odzywaj...
-Dziecinny! To jest to- ożywiłam się- Czułam się jakbym miała na głowie trzecie dziecko- spojrzałam na Polly, której wzrok utkiwł w jakimś punkcie, daleko od nas- Na co się tak patrzysz?- spytałam- Niall gdzieś tam stoi?- trąciłam ją w bok łokciem robiąc znaczącą minę.
-Zabawne...Ale wydaje mi się, że to ty masz problem...
-Dlaczego?- spytałam.
-Trisha tu idzie- oznajmiła mi, a ja odrazu odwróciłam się i dostrzegłam kobietę podąrzającą w naszym kierunku- Co jej powiesz?
-Ja...Nie wiem- westchnęłam czując narastającą panikę- Nie wspomnę o tym. Nie ma takiej potrzeby- powiedziałam udając, że faktycznie tak myślę.
-Jak chcesz...To ja sobie pójdę- odparła Polly i wstała z miejsca.
-Nie, nie, nie- przerwałam jej- Zostajesz tutaj- rozkazałam wskazując palcem na ziemie, na której przed chwilą siedziała dziewczyna. Było jednak za późno. Polly sobie poszła, a Trisha była kilka kroków ode mnie.
-Olivia?- odezwała się kobieta- Zdziałałaś coś?- spytała z nadzieją.
-To znaczy...- zaczęłam, myśląc jak ładnie ubrać w słowa to co się stało- Udało mi się go przekonać żeby ze mną poszedł...
-I tyle?- domyśliła się Trisha- Mogłam się tego spodziewać...Ale poza tym wszystko w porządku?- spytała podejrzliwie.
-Tak, tak- pokiwałam głową próbując brzmieć naturalnie.
-Na pewno?- drążyła brunetka- Wydaje mi się, że nie powiedziałaś mi wszystkiego.
-Tak, na pewno- zapewniłam ją, modląc się, aby uwierzyła w moje kłamstwo.
-Olivia...Nie potrafisz kłamać- oznajmiła Trisha- Znam cię nie od wczoraj- przypomniała mi- A mojego syna znam jeszcze dłużej niż ciebie i wiem, że bywa...Że raczej nie traktuje kobiet jak należy- przyznała.
-Tak...- powiedziałam powoli, w stu procentach zgadzając się z Malik.
-Porozmawiam z nim- zaproponowała brunetka- Okej?
-Może lepiej nie...Będzie, że to ja nagadałam- mowiąc to czułam się jak w podstawówce, kiedy ukrywałam przed nauczycielami pewne fakty nie chcąc wyjść na "kabla".
-Nie martw się o to- zapewniła mnie Trisha- Zobaczymy się później.
-Cześć- powiedziałam mimo, że kobieta nie mogła tego usłyszeć.
Wypuściłam z płuc powietrze, którego w ciągu ostatnich kilku minut nagromadził się nadmiar i schowałam twarz w dłoniach.
W tej chwili żałowałam, że zgodziłam się spotkać z synem Trishy. Ten chłopak to kłębowisko nerwów i niepotrzebnych komplikacji.
Jestem tego pewna.
Szósty rozdział napisany! Mam nadzieję, że narazie się podoba :)
Cieszę się, że ktoś w ogóle czyta to fanfiction. Każdy komentarz, a tym bardziej gwiazdka (xd) daje mi kopa do pracy w postaci weny :D
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top