Rozdział 5 ~ Pierwsze wrażenie

Kolejnego dnia zbudziłam się gdy namiot był już pusty.

Wczoraj nie udało mi się porozmawiać z synem Trishy. Uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem jak ma na imię, ale dzisiaj porozmawiam z nim na dwieście procent. Nie ważne czy mi wyjdzie czy nie.

Wczorajsze ognisko minęło bardzo szybko. Pewnie dlatego, że tak dobrze się bawiłam.

Wstałam, nie przykładając większej uwagi do mojego trzeszczącego, rozkładanego łóżka...Albo raczej czegoś w stylu hamaka zawieszonego pomiędzy czterema stalowymi patykami.

Takie miałam odczucia.

Sięgnęłam po walizkę znajdującą się pod moim "łóżkiem" i wyjęłam z niej spodenki i koszulkę na ramiączkach.

Ubrałam się w natychmiastowym tempie i wyszłam z namiotu.

Ciepło promieni słońca uderzyło we mnie odrazu. Tak pogodnego dnia nie widziałam nigdy w życiu- niebo było bezchmurne, nie wiał wiatr.

Żyć, nie umierać- pomyślałam i uśmiechnęłam się.

Jako pierwsza w oczy rzuciła mi się Trisha, jednak zdecydowałam, że podejdę do Polly, która siedziała przy wejściu do jednego z domów. Na kolanach miała około trzy-letnią dziewczynkę.

-Cześć- powiedziałam zajmując miejsce obok Polly.

-I jak tam "Pan Nie Znam Jego Imienia"?- spytała blondynka odrywając wzrok od dziecka i patrząc w moją stronę.

-Chodzi o syna Trishy?- sprostowałam.

-Dokładnie.

-Nie rozmawiałam z nim jeszcze- oznajmiłam opierając podbrudek na dłoni.

-Czemu?- spytała Polly- Boisz się?- zachichotała.

-Niby czego?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, uśmiechając się.

-No wiesz...- przygryzła wargę, udając zamyśloną- Nie wygląda ci on na jakiegoś przestępce?...Bo mi owszem, serio. 

-Nie przyglądałam mu się- oznajmiłam, jednocześnie analizując słowa przyjaciółki.

-Mhm...Jasne, nie przyglądałaś się- uśmiechnęła się.

-Dobra...Nie chce wiedzieć o co ci chodzi- stwierdziłam i uważałam, że to bardzo odpowiedzialny wybór. 

Z Polly to nigdy nic nie wiadomo. Mimo, że dawno jej nie widziałam to wiem, że częściej niż często jej zachowanie wykracza poza granice moralności. 

-Mam zamiar go znaleść...Ale dopiero za chwilę- dodałam rozglądając się za brunetem.

Dziewczynka siedząca na kolanach Polly przymknęła oczy, a jej głowa opadła na ramie blondynki. Ta natomiast uśmiechnęła się patrząc na dziecko.

-Gdzie są jej rodzice?- spytałam cicho nie chcąc zbudzić małej brunetki. 

Odpowiedź na to pytanie była raczej oczywista biorąc pod uwagę to, że jesteśmy w Afryce, w biednej wiosce. Zapewne oboje pracowali, a jeśli nie to...wcale ich nie było. 

-Nie żyją- odparła Polly smutnym głosem- Od roku. 

Nie odpowiedziałam. Od zawsze wydawało mi się, że w takich momentach lepiej się nie odzywać. 

-Zaniosę ją do środka- oznajmiła blondynka wstając z miejsca, lecz zdąrzyłam zobaczyć łzy w jej oczach- Zostanę z nią.

Dziewczyna weszła do środka, natomiast moje myśli z powrotem powędrowały w stronę mojej matki. 

Już wczoraj zaczęłam o niej myśleć. Przez trzy dni, które tu spędziłam, udawało mi się powstrzymywać złe przeczucia, ale...Po prostu nie mogę. Martwię się o nią i nic na to nie poradzę. Myślę, że każdy przejmowałby się stanem swojej matki, zwłaszcza jeśli byłaby ona chora na raka. Mojego samopoczucia nie poprawia również fakt, że straciłam ojca w wieku siedemnastu lat. Coraz częściej wydaje mi się, że prześladuje mnie wieczny pech, jakby ktoś rzucił na mnie klątwe. Pytanie brzmi : Za co? Już od dawna próbuje odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale czuje, że nie znajdę wyjaśnienia. 

Westchnęłam i ukryłam twarz w dłoniach, usilnie próbując odgonić niechciane myśli. Mimo tego coraz bardziej żałowałam, że nie mogę do niej zadzwonić. 

Co jeśli umrze, a ja nawet nie będe o tym wiedziała? Wróce po trzech tygodniach do Londynu, pojadę do szpitala by ją odwiedzić, a tam powiedzą mi, że moja matka umarła dwa tygodnie temu. Chciałam, aby ten czarny scenariusz się nie spełnił. 

Zacisnęłam szczękę, powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu. Wstałam z ławki i poszłam przed siebie. Postanowiłam, że znajdę wreszcie tego chłopaka, porozmawiam z nim i sprawię, że Trisha odzyska nadzieje na jego zmianę.

Tak naprawdę nie wiedziałam dokładnie jak wygląda sytuacja, ale z tego co powiedziała mi Trish, wnioskuję, że nie jest najlepiej. 

W pierwszej kolejności musiałam załatwić jakieś zajęcie. Przypomniałam sobie, że Trish mówiła, że jej syn nie lubi dzieci i postanowiłam to wykorzystać. Niedługo potem obiecałam Naomi, że zajmę się dwójką jej dziećmi, trzy-letnią Mią oraz rocznym Joseph'em. 

Teraz pozostało tylko znaleść zupełnie nieznanego mi bruneta, sprawić żeby zgodził się pomóc i po sprawie...Brzmi to łatwo, gorzej z realizacją. 

Kręciłam się po całej wiosce rozglądając się za parą miodowych oczu. Doszłam do wniosku, że do chłopaka może doprowadzić mnie dym papierosów, które najwyraźniej palił w kilogramach. Za każdym razem gdy go widziałam, czyli mniej więcej trzy razy, miał w ręce to świństwo. Ten fakt sprawia, że mam jeszcze jedno zadanie- nie pozwolić mu palić w obecności tych dzieci. 

Po około dwudziestu minutach bezsensownego wypatrywania bruneta zobaczyłam go siedzącego pod dużym baobabem. W związku z tym wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w jego kierunku. 

Stanęłam przy drzewie. Chłopak siedział plecami do mnie. 

Odchrząknełam. 

Brunet spojrzał za siebie, a wzrok jego błyszczących tęczówek spoczął na mnie. Z niewiadomych powodów moja wcześniejsza pewność siebie odleciała wraz z lekkim podmuchem wiatru. 

-Czego chcesz, piękna?- spytał ponownie skupiając uwagę na papierosie tkwiącym w jego ręce. 

Uniosłam brwi, ale postanowiłam zignorować określenie jakim mnie zaszczycił. Taki typ faceta...Nic nie poradzisz- pomyślałam.

-Twoja matka chciałaby żebyś zrobił coś pożytecznego- oznajmiłam najbardziej opanowanym głosem na jaki było mnie stać.

Skomentował to śmiechem.

-Więc niech sama przyjdzie i to powie- powiedział wkładając papierosa do ust i zaciągając się kilka razy.

-Domyślam się, że robiła to już nie jednokrotnie- powiedziałam krzyżując ręce na piersi. 

-I dlatego wysłała do mnie jakąś małą dziewczynkę, która ma mnie przekonać?- spytał krzywiąc się i patrząc w moją stronę. 

-Bez małej dziewczynki poproszę- powiedziałam i stwierdziłam, że jeszcze nie miałam okazji spotkać tak bezczelnej osoby- Rusz się, mamy zajęcie- oznajmiłam. 

-Dzięki, ale chyba odmówię- powiedział, a ja kolejny raz uniosłam brew.

Chyba jednak nie pójdzie tak łatwo jak mi się wydawało- pomyślałam.

-Nie pytam cie o zdanie- zripostowałam jednak nie zrobiło to na chłopaku większego wrażenia.

Nie odpowiedział, a ja również milczałam. Stałam opierając się bokiem o drzewo i oglądając paznokcie, które w tym momencie wydawały się wyjątkowo interesujące. 

-Możesz przestać?- spytał kiedy zaczełam nucić pierwszą piosenkę, która przyszła mi do głowy.

-Co przestać?

-Śpiewać?- powiedział zaciskając szczęke.

Chyba udało mi się troszkę go zdenerwować. Byłam bardzo zadowolona z tego powodu. Znaczyło to, że moje umiejętności nadal się przydają.

-Zależy czy się ruszysz- oznajmiłam i spojrzałam na chłopaka. Papieros, którego palił jeszcze przed chwilą teraz leżał zgnieciony na ziemi.

-Ja pierdole...-powiedział i wstał z miejsca- Co mam zrobić?- spytał i spojrzał na mnie wyczekująco.

Uśmiechnęłam się zwycięsko i odezwałam się :

-Mamy zająć się dziećmi- oznajmiłam- Dokładnie dwójką- dodałam, a mina chłopaka sprawiła, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Powstrzymałam się jednak.

-Jak długo?- spytał.

-Kilka godzin- wzruszyłam ramionami i odwróciłam się na pięcie- Idziesz?- spytałam kiedy zobaczyłam, że chłopak nadal stoi w miejscu.

Z jego ust wydobyło się sarkastyczne "oczywiście".

Ruszyłam w stronę domu Naomi ignorując natrętny wzrok mulata.

Czułam, że ten chłopak dostarczy mi niemałych kłopotów.

OTO JA! :P

Cieszę się, że ktoś w ogóle zwrócił uwagę na moje fanfiction ;)

Zachęcam do dodawania komentarzy. Chciałabym wiedzieć czy powinnam coś zmienić, jeśli tak, na pewno to zrobię.

Pozdrawiam WSZYSTKICH, którzy dotarli do tego fragmentu <3PS. Jeśli widzisz ten napis, napisz w komentarzu co myślisz o moim fanfiku, to dla mnie dużo znaczy.

:)

DO NASTĘPNEGO!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top