Paryż

Życie to dziwna sprawa. Zakochujesz się w dziewczynie, zrywacie, wysyłają cię na misję po czym zostajesz albinosem. Czekasz latami, aż twoja daleka krewna cię uleczy tylko po to aby znowu zobaczyć tę jedyną. Szkoda tylko, że po drugiej stronie barykady. Jako wroga. 

Siedziałem na fotelu patrząc na niewidomą miłość swojego życia-Vanessę Santoro. Bliksa, zdrajczynię, podłą sukę która ukradła mi serce dwa razy. I najwyraźniej nie zamierzała mi go oddać. Przeczesałem jej włosy palcami, a ona otworzyła białe jak mleko oczy i uśmiechnęła się lekko i uniosła się na łokciach.

- Warren? To ty? - Zapytała rozglądając się dookoła swoimi niewidzącymi już nic oczami.

- Oczywiście, że ja idiotko. Myślisz, że zamierzam cię zostawić? - Zaśmiałem się sucho

Przymknęła oczy. I położyła się z powrotem. 

- Może. Teraz kiedy już nic nie widzę nie mogę komplementować twojego wyglądu. - Stwierdziła uśmiechając się półgębkiem.

- Mogę ci potwierdzić, iż wyglądam równie oszałamiająco jak kiedyś. - Oznajmiłem przeczesując placami ciemne loki jej włosów.

Wyrwała mi pasemko z ręki.

- Narcyz!

- Wiedźma!

- Kocham cię dupku.

-Ja ciebie też Van.

- Mam mimo wszystko trochę racji. - Westchnęła ze smutkiem. - Nie będę mogła już nigdy cię zobaczyć. Ani niczego innego. - Uśmiechnęła się smutno.

- Mogę ci wszystko opisywać. I ci pomagać. - Zaoferowałem.

- Chętnie skorzystam z tej oferty. Tylko nie waż mi się robić makijażu od tego mam Kendrę. Zaoferowała mi pomoc już wczoraj. Kto pierwszy ten lepszy. - Powiedziała

- Oh jak mi przykro. Umieram ze smutku. Moje życie już nie ma sensu, nie będę mógł narysować ci eyelinerem "idiotka" na czole. - Jęknąłem teatralnym głosem

Vanessa rzuciła we mnie poduszką. I szeroko uśmiechnęła się gdy mnie trafiła.

 - Widzisz. Mimo, że jestem ślepa jak kret wciąż mogę cię zabić.

- Poduszką? To byłoby trudne. -Zachichotałem cicho.

- Mogłabym cię nią udusić albo gdyby to była cegła już byś nie żył. 

- Zapomniałem jaką jesteś przerażająca kobietą.

- Awans roku moi drodzy! Ze ślepego kreta zostałam przerażającą femme fatale. 

- Lubię krety. Są słodkie. - Próbowałem zmienić temat.

- Ale ślepe. Nigdy nie widzą piękna tego świata. - Stwierdziła ze smutkiem w głosie.

- Zawsze mogę ci poopowiadać. - Zaproponowałem.

- Niby o czym? - Prychnęła.

- Pamiętasz Paryż?

- Oczywiście! - Zaśmiała się. - Kto by nie pamiętał.

I ja pamiętałem. Bo kto by nie pamięta pierwszego pocałunku z tą sobą. Tą właściwą.

Siedziałem w samolocie nerwowo obracając kartę swoją szczęśliwą kartę Carsona Sears'a. Zawsze robiłem to kiedy był zdenerwowany, a jak można nie być zdenerwowany kiedy zabierasz swoją nie-dziewczynę na romantyczną wycieczkę do miasta miłości. 

Normalni ludzie kiedy chcą zaprosić dziewczynę na randkę pytają starszych braci lub znajomych o dobre miejsce. Jednak mój brat bardziej był zainteresowany magicznymi krowami niż dziewczynami. Koledzy z pracy nosili srebrne maski i praktycznie ich nie znałem. Na dodatek mogli być szpiegami. Przecież nie podejdę do 70-latka Stana i zapytam gdzie zabrał Ruth na pierwsza randkę! To miejsce mogło już przez to 40-pare lat zostać trzy razy pozmieniane, zabudowane i zmienione w galerię handlową. Mimo wszystko wątpiłem, że jeśli chcesz poderwać taką dziewczyną jak Vanessa Santoro, możesz zabrać ją na chińszczyznę na Brooklyn. I właśnie dlatego wybrałem Paryż. Romantyczne miasto romantyczności jak stwierdził Dale. Miałem tylko nadzieję, że mnie ten rodzinny talent poezji ominął. Jedynym minusem tej wycieczki była cena, ale cel uświęca środki! Jeśli mam chodzić z Santoro to warto wydać połowę oszczędności. Jeśli da mi kosza to zostanę bezdomnym żulem. Plus był taki, że przyjemniej miałem plan. 

Samolotem zatrzęsło, a głos a siedząca przede mną Vanessa zaklęła gdy jej torebka poleciała do przodu. "To twoja chwila bohaterze." pomyślałem i złapałem w locie skórzaną kopertówkę. Coś w niej dziwnie skrzypnęło, ale nie zwróciłem na to uwagi, Niestety.

- Dzięki. - Uśmiechnęła się lekko. Była naprawdę piękna gdy unosiła kąciki ust w uśmiechu. Ciemne długie włosy w gęstych lokach, czerwona szminka na ustach do tego czarna skórzana kurtka i lekki makijaż podkreślający jej urodę.

- Zdajesz sobie sprawę, że strasznie się na mnie gapisz. Mam coś na twarzy? - Spytała lekko marszcząc nos, co wyglądało wyjątkowo uroczo. 

- Piękno. - Mruknąłem pod nosem patrząc w okno przez które świetnie był już widać zarys miasta. 

- Co proszę? - Zaśmiała się.

- Powiedziałem, że wyglądasz dobrze. - Wymamrotałem rumieniąc się.

- Ja zawsze wyglądam dobrze. - Zauważyła unosząc kącik ust w uśmiechu. 

Miała całkowitą rację. Jak zwykle. 

***

Kiedy samolot wylądował udaliśmy się w stronę Luwru. Jednego z najbardziej rozpoznawalnych i znanych muzeów na świecie. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym tu też się nie wygłupił. Vanessa okazała się koneserką sztuki, a ja jedyne co wiedziałem to to, że Mona Lisa nazywa się Lisa i nie ma brwi. Kiedy Vanessa dowiedziała się o tym oczywiście zabrała mnie za podwójny spacer po Luwrze, robiąc za przewodnika, konesera sztuki i tego gościa z aukcji który wycenia ile cos jest warte. Tak, nawet tego już nie wiem, bo głowa wciąż mi pęka od natłoku informacji. Do dziś mylę Santiego i Anioła, a może diabła? Nic już przez nią nie wiem. Ale ból głowy to cena miłości prawda?

Kolejnym przystankiem naszego spaceru był Pont de Bir-Hakeim. Czyli most na Sekwanie. Chyba, że tą nazwę też pomyliłem. Dzięki Nessa.

Przez wejściu na niego  musieliśmy oczywiście kupić bilety. Gość w okienku nie mówił po angielsku, ale Vanessa się z nim dogadała. Dziwnie było patrzeć jak nawija po francusku, potem włosku i na końcu chyba hiszpańsku. 

- W ilu językach mówisz? - Zagadnąłem ją.

- Pięciu ludzkich, dziewiętnastu magicznych. - Opadła mi szczęka. - A ty?

- W siedmiu ludzkich.

- Aż tylu? -Zdziwiła się. - Jakich? 

- Angielskim amerykańskim, angielskim brytyjskim, tekście piosenek, cytatach z filmów, cytatach z gier, sarkazmie i ironii.

Vanessa tylko przewróciła oczami i podeszła do barierki mostu. Staliśmy tak, patrząc na rzekę i nie za bardzo wiedziałem co powiedzieć.

- Ta rzeka płynie. - Zauważyłem i już po sekundzie pożałowałem.

- Gratuluję Warren odkryłeś tajemnicę wszechświata. Rzeki płyną. - Prychnęła. 

Podniosłem kamień z ziemi i rzuciłem do wody. Woda rozbryzgała się dookoła, a ja lekko się uśmiechnąłem.

- Dorastałem na farmie u taty. Obok nas płynęła rzeka, właściwie to strumyk. Był na nim taki mały, metalowy zielony most. Zawsze kiedy coś mi nie wychodziło, coś mnie martwiło albo kiedy potrzebowałem szczęścia rzucałem kamyk do rzeki. - Zamyśliłem się.

- Ciekawy pomysł. - Vanessa podeszła do krawędzi mostu. - Zachęcanie dzieci żeby zatykały rzeki. 

- To bardzo relaksujące. Sama spróbuj. - Uśmiechnąłem się podając jej kamień.

Wzięła kamyk z mojej dłoni i obróciła go w ręce. Wzięła zamach i trafiła w puszkę leżącą tuż przy stadzie kaczek. Wszystkie z przerażeniem uniosły się i głośno kwacząc zaczęły uciekać. 

- Wypadki się zdarzają. - Próbowałem ja uspokoić.

- To nie był wypadek. - Vanessa uniosła kamyk. - Zazdroszczę ci dzieciństwa. Moi rodzice uczyli mnie sztuk walki i wszelkich sposobów na zabijanie. Od dziecka. Zrobili ze mnie maszynę do zabijania. Kiedy zginęli na jednej w misji nawet nie było mi ich zbytnio żal. Resztę dzieciństwa spędziłam w sierocińcu. - Podrzucała kamyk w ręce. 

- Nie ważne jakie miałaś relacje z rodzicami Van. Zawsze masz innych ludzi którym na ciebie zależy. Inne relacje. Masz mnie.

"Cholera!" Pomyślałem. Wkopałem się i to bardzo. Vanessa Santor, piękność na skale światowa patrzyła na mnie swoimi kasztanowymi oczami czekając aż coś powiem. Tylko, że ja nie wiedziałem co. Bogu dzięki chyba zdała sobie z tego sprawę.

- Relację? Twierdzisz, że pomiędzy nami cos jest? - Powiedziała unosząc lewą brew.

- Zawsze jest coś pomiędzy ludźmi. Nienawiść, miłość, albo przyjaźń. - Zająknąłem się. 

Uśmiechnęła się i podeszła do mnie. To był ten moment. Dasz radę Warren. Nie będziesz wiecznym singlem jak Dale. Powtarzałem sobie te słowa jak mantrę. Jak pewnie zgadniecie gówno mi dały.

 - Wiesz? S-skoro miałaś trudne relacje z rodzicami, to może chcesz rzucić kamyk? To ci pomoże. - Zająknąłem się.

"Cholera Warren schrzaniłeś" pomyślałem ze złością. Wtedy też popełniłem jeden z największych błędów swojego życia. Wszedłem na barierkę od mostu. 

- Warren, co ty do cholery robisz?! - Krzyknęła.

-Nie martw się nie spadnę. Umiem świetnie balansować. - Oznajmiłem uśmiechając się szeroko. 

-Nie martwię się o ciebie, tylko mój portfel! Zaraz podejdzie tu ochroniarz i wlepi ci karę! - Krzyczała mocno gestykulując.  

Potem wszystko stało się po prostu zbyt szybko abym mógł to zarejestrować. Zachwiałem się, chwyciłem za ramię Vanessy aby nie spaść, ale było za późno. Pociągnąłem ja ze sobą i spadliśmy oboje. 

Lodowata woda uderzyła mnie w twarz zapierając dech. Bogu dzięki, że chodziłem  kiedyś na lekcje pływania bo mówiłbym tam zginąć. Wynurzyłem się szybko z przerażeniem szukając Van. Unosiła się przy powierzchni nieprzytomna. "Jeśli ona umrze to się zabije" pomyślałem. 

Nie, nie umarła. Martwi nie mogą dać ci z plaskacza.

***

Przez godzinę siedzieliśmy na posterunku policji nie odzywając się do siebie. Słónce juz prawie zaszło, a niebo przybrało kolor intensywnie pomarańczowy Ja chciałem ją przeprosić, ale wciąż bolała mnie twarz od uderzenia. Kiedy wreszcie nas wypuścili byliśmy już praktycznie susi. Wilgotne włosy Vanessy kręciły się jeszcze bardziej. Odwróciła się do mnie plecami i ruszyła w drugą stronę. 

- Vanesso zaczekaj! - Zawołałem.

- Na co do diabła? Aż zrzucisz mnie z kolejnego mostu?! Nie dziękuję. Zamierzam iść na lotnisko i czekać na ten cholerny samolot. Może z niego nie wyrzuci mnie żaden lekkomyślny idiota.. - Oznajmiła wściekła.

- Masz rację. Jestem idiotą, idiotycznym idiotą. - Powiedziałem dobiegając do niej. 

-Masło maślane. - Przedrzeźniła mnie. 

- Posłuchaj mnie błagam. Masz rację jak zwykle, jestem lekkomyślny i nic nie umiem. Nawet zorganizować cholernej wycieczki, ale robiłem to dla ciebie. Próbowałem i mi nie wyszło. Co do tej rzeki miałaś rację. Tak często mi wszystko nie wychodziło, że prawie ją zatamowałem tymi kamieniami. Jestem beznadziejny. - Przyznałem opuszczając głowę.

- Nie Warren, nie jesteś. Po co się oczerniasz? Po prostu powiedź mi prawdę. Po co ten cyrk? Te wszystkie wycieczki? Dlaczego mnie tu zabrałeś? - Zapytała patrząc na mnie tymi kasztanowymi oczami, a ja ująłem jej dłonie w swoje.

- Lubię cię. Bardzo. I to mnie trochę przeraża. Bo cieszę się z tego co mamy, tej relacji...czymkolwiek ona jest. Nie chcę tego schrzanić. Nie chcę żebyś mnie znielubiła i uznała za idiotę, bo cokolwiek zaraz się stanie chcę żebyś wiedziała, że nie mówię tego dlatego, że jesteś ładna. - Vanessa spojrzała na mnie groźnie. - Oczywiście jesteś ładna, nawet bardzo, ale nie tylko! Jesteś odważna, zabawna i po prostu wspaniała. We wszystkim. W przeciwieństwie do mnie. Masz rację, pomiędzy nami jest coś. I chyba mnie to przerasta. Chcesz żebym powiedział ci prawdę, tak? Oto prawda. Kocham cię Vanesso Santoro. 

Serce biło mi jak szalone gdy nachyliła się do mnie. Nawet w szpilkach musiała lekko stanąć na palcach by jej usta mogły zetknąć się z moimi. Jak w transie dotknąłem jej twarzy opuszkami palców, a ona mnie pocałowała. Zapach perfum, jej kąciki warg wykrzywione w krzywym uśmiechu, wieża Eiffela w tle i zachód słońca. Czy można chcieć cos więcej niż tę chwilę szczęścia? To jedno wspomnienie które można powtarzać w głowie w najciemniejsze chwile życia.  

1825 słów

Mango_The_Cat

PS: Jestem naprawdę beznadziejna w pisaniu one shotów, więc nie musicie mi nic mówić. Co do sceny pocałunku, nie znam się na tym bo nigdy się nie całowałam (i raczej nie będę bo jestem strasznie brzydka) więc większość to fikcja z dużą ilością czytania książek. Co do miejsc wymienionych w książce, wszystkie są autentyczne. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top