#WyzwanieTail

Z góry przepraszam tych, którzy oczekiwali rozdziału. Nie chciałam tworzyć nowego opowiadania na potrzeby tego, nazwijmy to, postu, dlatego umieszczam go tutaj. Jeśli jednak „Partytura Uczuć" jest ci w jakiś sposób bliska i chciałbyś poznać przy tym również mnie, ta część może cię zaciekawić. A jeśli nie jesteś fanem wywodów kolejnej wattpadowej autorki - udaj, że jej nie widziałeś.

O co tyle hałasu?

A no, chodzi o wyzwanie, jakie rzuciła mi @Pisarcia, a którego prowodyrką jest @Tail90. Jego treść na poniższym zdjęciu:


„Nie moje" początki.

Choć wyzwanie dotyczy stricte danej opowieści, ja postanowiłam wam przybliżyć nieco szersze spektrum.

Pierwszą styczność z pisaniem jakkolwiek i czegokolwiek miałam w szkole podstawowej. Moja babcia pochodzi z małej wsi, gdzie obecnie mieszka jej brat, a mój wujek. Z racji dosyć częstych odwiedzin u niego, poznałam bliżej również jego sąsiadów. W wielodzietnej rodzinie znalazła się praktycznie moja rówieśniczka - rok starsza dziewczynka z wielką wyobraźnią, która pokazała mi kawałek swojej duszy. Mowa o starym, wyświechtanym zeszycie za dwa pięćdziesiąt ze zwykłego, wiejskiego sklepu. Zapisane krótkie historie, które teraz nazywamy one shotami, były najzwyklejszym długopisem, a przedstawiały tak wiele.

Zaczytywałam się w jej opowiadaniach i sama zaczęłam myśleć o tym, że i ja mogłabym w ten sposób dać upust swojej wyobraźni. Pomysł ten jednak szybko porzuciłam, właściwie nie pamiętam dlaczego. Chyba chodziło o to, że nie wystarczyło mi samozaparcia. Tak czy siak, żyłam dalej, zadowalając się literaturą zawodowców.

Wspólny przełom w 2015 r.

Rzeczywistość nie była wtedy dla mnie łatwa. Postanowiłam kontynuować naukę nie w rodzinnej wsi, ale mieście oddalonym o pięćdziesiąt kilometrów od domu. Nie znając kompletnie nikogo trafiłam do obcego środowiska, gdzie nie od razu zostałam ciepło przyjęta. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jak dotąd gimnazjum było moim najgorszym etapem edukacji, gdyby nie przyjaciółka tak samo zagubiona jak ja. Nieco później zaczęłam nawiązywać więcej znajomości. Jako że na książki nie bardzo mnie było stać, pożaliłam się jednej koleżance, która zaproponowała mi założenie konta na Wattpadzie i tak tutaj trafiłam. Zaczęłam pisać dosyć liche opowiadanie o katastrofie lotniczej, tajemniczym żołnierzu, liście po hebrajsku i kluczu. Brzmi nieskładnie? Takie właśnie były moje początki. Z masą błędów logicznych, interpunkcyjnych i gramatycznych. Ale tkwiłam w przekonaniu, że kiedyś się w końcu nauczę, dopóki znowu nie zabrakło silnej woli. Zero czytelników, zero komentarzy, totalne dno.

Porzuciłam pierwsze publikowane opowiadanie na Wattpadzie, a jednocześnie pisanie na jakiś czas. Moja przyjaciółka również zaczęła wtedy swoją działalność tutaj. Nawzajem się wspierałyśmy i przerzucałyśmy pomysłami, aż w końcu wpadła nam idea poproszenia polonistki z gimnazjum o sprawdzenie naszych tekstów.

Konkurs literacki.

Na opinię czekałyśmy długo. Najśmieszniejsze jest to, że niby pierwszy raz ktoś miał się wypowiedzieć o mojej twórczości i taki moment powinien zapaść mi w pamięci, a jednak ja nie potrafię sobie przypomnieć co powiedziała pani od polskiego. Kilka miesięcy później, polonistka przyniosła mnie i przyjaciółce regulamin powiatowego konkursu literackiego. Właśnie wtedy miałyśmy okazję się wykazać.

Pomysłów było mnóstwo, a w międzyczasie zaczęłyśmy nawet wymyślać wspólną historię. Chciałyśmy napisać razem opowiadanie fantasy, jednak wtedy nie byłyśmy jeszcze tak obeznane w technologii i ciężko nam było wspólnie pisać (era przed tym, jak poznałam dokumenty google). Sprawy nie ułatwiał fakt, że dysponowałyśmy całkiem odmiennymi stylami, dlatego pomysł porzuciłyśmy na rzecz swoich osobnych prac. Wtedy nastąpił mój diametralny rozwój, bowiem spotykałyśmy się co tydzień na kółku, gdzie nawzajem czytałyśmy swoje teksty przy nauczycielce, wskazywałyśmy błędy i proponowałyśmy poprawki. Motywacja była ogromna, miałam chęć sprawdzenia siebie i dążyłam do skończenia bodajże trzydziestostronnicowego opowiadania o dziewczynce, która nie potrafiła mówić.

Być może ta praca będzie miała jeszcze swoje pięć minut na moim Wattpadzie, ale to już raczej po tym, jak przejdzie gruntowną korektę i przemianę.

Mój pisarski debiut, choć na bardzo malutkim rynku, odniósł sukces. Zostałam laureatką w kategorii literackiej i dopiero wtedy zaczęłam myśleć na poważnie o pisaniu.

Autoterapia i pomoc dydaktyczna.

Dlaczego autoterapia? Właśnie tym jest dla mnie pisanie. To coś więcej niż przelewanie wytworów wyobraźni na papier. To przekazywanie kawałka duszy światu, który mnie akurat ciąży. Coś w rodzaju katharsis - oczyszczenia. Pisząc, zapominam o świecie. Pewnie doskonale zna to uczucie każdy początkujący jak i zaawansowany autor.

No a o co chodzi z pomocą dydaktyczną? Otóż powodem moich przenosin do miasta było podjęcie nauki w Państwowej Szkole Muzycznej I Stopnia. Grając dany utwór, uwielbiałam wymyślać do niego krótkie opowiadanie, aby lepiej się wczuć. Brzmi dziwnie? A może znajomo? Powiem tak, to bardzo pomocne przy zajęciu, jakim jest granie na instrumencie. Muzyka wtedy faktycznie żyje, a ja mam świadomość, że grając, przekazuję swoją historię dalej. Kto wie, może jeszcze kiedyś powstanie tutaj zbiór opowiadań do muzyki klasycznej?

A, muszę również wspomnieć oczywiście o pierwszym, poważnym pomyśle, który do tej pory wisi na Wattpadzie i myślę nad przeniesieniem go na to konto. Mianowicie jest to „Urojona" - one shot, któremu poświęciłam ogrom czasu i przygotowań oraz z którego, pomimo jego mankamentów, jestem dumna. Znajduje się on na moim poprzednim koncie, które zostało przeze mnie porzucone - zapomniałam hasła (typowo).

Zagubiony pendrive i napaść weny.

Jakoś dwa lata temu wpadł mi do głowy pomysł na całą trylogię fantasy. Przeprowadziłam gruntowny reschearch, zrobiłam nawet rozpiskę rozdziałów, charakterystyki i tak dalej. Nic, tylko zacząć pisać. To miała być historia, której nie zamierzałam publikować przed skończeniem. Pierwszy tak duży, poważny projekt, do którego chciałam dojrzeć. Kiedy w końcu uznałam, że to ten moment, okazało się... Że pendrive z całymi plikami, których oczywiście kopii nigdzie nie zrobiłam, bo byłam pewna, że nośnik pamięci nie zginie, zgubiłam. Ogromne rozczarowanie i rozgoryczenie oraz poczucie zmarnowanego czasu sprawiły, że porzuciłam pisanie znowu na jakiś czas. W międzyczasie z przyjaciółką podjęłyśmy kolejny wspólny projekt, jednak narazie znowu się kompletnie zwiesił. Sam Wattpad nie ułatwiał sprawy, bo kiedy już coś napisałam, okazywało się, że tekst został usunięty bądź niezapisany.

Aż nagle przyszła ona.

Wena.

Nagła i niespodziewana. I tak zrodził się pomysł na uwolnienie jej...

„Partytura Uczuć"

Zawsze w moich pracach znajdziecie troszkę muzyki - w większym lub mniejszym stopniu będą się one na niej opierać. Partyturę na początku traktowałam jako luźny projekt, nie przywiązywałam do niej takiej wagi, jak teraz. Sam pomysł początkowo wyglądał zupełnie inaczej, o czym później wam opowiem. Wracając, PU nie była planowana. Oprócz głównego wątku, którego byłam pewna, nie wymyśliłam do niej nic na tak zwane „zaś". Wszystko, co w niej czytacie, jest pisane na bieżąco i czasami zdarza się, że pisząc jakiś rozdział kompletnie zmieniam koncept.

I wiecie co? Dużo lżej mi się tak tworzy. Bo mam świadomość, że jeśli Wattpad zrobi mi psikusa, nie stracę godzin planowania. Przyczynia się również do tego fakt, że porobiłam kilka kopii. Jednak człowiek uczy się na błędach.

Początkowo, „Partytura Uczuć" miała opowiadać o biednej Ukraince, która przyjechała do Polski aby rozwijać swoje zdolności. Jakby się teraz nad tym wszystkim zastanowić, to mogłaby powstać z tego pomysłu zupełnie odrębna historia.

Skąd więc taka nagła zmiana planów? Otóż pomysł z dnia na dzień ulegał przekształceniom, aż w końcu trafił do was w tej postaci. Początkowe wątki fabularne zostały zachowane, ale nie można tego powiedzieć o bohaterach czy miejscu akcji, którym ostatecznie został Wrocław. Nie wiem, czy decyzje, które podjęłam w związku z tym projektem były słuszne, czas wkrótce to zwyrokuje.

Skoro już mniej więcej znacie początki „Partytury Uczuć", czas teraz na...

Ciekawostki

1. Marianna gra na tym samym instrumencie, co ja, czyli na klarnecie. Początkowo miała ona być fagocistką, jednak nie znałam specyfiki tego instrumentu na tyle, aby o nim pisać. Wolałam zostać przy pewniaku.

2. Imię Pia jest żeńskim odpowiednikiem imienia Pius. Inspiracją do niego była książka „Gra w śmierć", gdzie jedną z bohaterek była właśnie Pia Maria.

3. Postacią najbardziej podobną z charakteru do mnie jest właśnie Pia. Wiele jej zachowań jest odzwierciedleniem tego, jak ja prawdopodobnie zachowałabym się w jej sytuacji.

4. Akcję postanowiłam osadzić we Wrocławiu, ponieważ bardzo spodobało mi się to miasto kiedy byłam tam na wycieczce.

5. Wątek gastronomiczny również nie jest przypadkowy, gdyż uczęszczam do technikum gastronomicznego i nie byłabym sobą, gdybym gdzieś tego nie wrzuciła.

6. Antek to nieco młodszy odpowiednik mojego dziadka.

7. Jeszcze nie wymyśliłam zakończenia do tej historii (nie bijcie).

8. Paradoksalnie, wiem już mniej więcej jak potoczą się wątki postaci pobocznych w przeciwieństwie do pierwszoplanowych.

9. Gdybym miała wybierać między Marianną a Pią, wybrałbym tą drugą.

10. Prawdopodobnie jeden z bohaterów wkrótce zostanie ranny.

Chyba powiedziałam już wszystko co zamierzałam, ale jeśli mielibyście jakieś pytania, to zachęcam do dyskusji w komentarzach ;D

Nie pozostało mi nic innego, a więc...

Wyzywam

@Sliwka91 @Absencjaa @Herbingtonianin @Laura_Laurence ChelseaRavish

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top