9. To był mój ulubiony

Marianna:

    Dotarcie do szpitala zajęło mi dobre czterdzieści minut, a ostatnią alejkę niemal przebiegłam. Miałam bardzo złe przeczucia i nie chciałam, żeby się one sprawdziły.

    Liczyłam na to, że Pia nie zrobiła sobie czegoś po wczorajszej sytuacji z Krystianem. Bądź co bądź, nie wydawała się typem kobiety, która popełnia samobójstwo przez faceta, w dodatku takiego jak jej były. Miałam nadzieję, że się nie myliłam.

    Gdy tylko przekroczyłam rozsuwane drzwi Wojewódzkiego Szpitala we Wrocławiu, w biegu wybrałam numer do Piotrka. Nie miałam ani czasu, ani ochoty na szarpanie się z recepcjonistką, która z powodu RODO zapewne nie chciałaby udzielić mi interesujących mnie informacji. Chłopak szybko wyjaśnił, gdzie właśnie się znajduje, a gdy dotarłam w wyznaczone miejsce, zastałam go siedzącego na sterylnie białym krzesełku.

    — Hej, co się stało? — zapytałam od razu, gdy tylko zauważył moją obecność.

    — Tyle razy jej mówiłem, żeby przeprowadziła się w cholerę z tego mieszkania. Z tej rudery, która już od dawna nadawała się do remontu... — Piotrek nerwowo ciągnął swoje włosy, zaciskając mocno oczy. — Nie mogłem otworzyć drzwi, były zamknięte od środka. Całe szczęście, że nie były zbyt solidne, inaczej...

    Kompletnie nic z tego nie rozumiałam. Wyglądało na to, że wczorajszy incydent nie miał nic wspólnego z pobytem Pii w szpitalu. Usiadłam koło Piotrka i objęłam go jednym ramieniem. Gwałtowne wciągnięcie powietrza, spowodowane zdenerwowaniem i stresem, doprowadziło mnie do lekkich zawrotów głowy. Zrobiło mi się trochę słabo, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Nie była to dla mnie pierwszyzna i z doświadczenia wiedziałam, że za kilka chwil mi przejdzie.

    — Znalazłem ją koło pralki, całe plecy miała okropnie poparzone. Nawet nie wiedziałem, jak ją wyciągnąć z mieszkania, żeby nie zrobić jej większej krzywdy... — mówił niewyraźnie, co chwila pociągając nosem.

    Nie byłam pewna, czy to przez brak umiejętności logicznego myślenia nic z tego nie rozumiałam, czy przez nieskładność wypowiedzi Piotrka. Liczyłam na choć trochę więcej wyjaśnień, jednak chłopak milczał, wciąż się trzęsąc. Po około kwadransie na korytarzu pojawił się lekarz w dosyć sędziwym wieku. Piotrek musiał go poznać, bo od razu poderwał się z miejsca.

    — I jak, co z nią? — zapytał widocznie zdenerwowany.

    — Wstępnie oceniając stan pani Pii muszę powiedzieć, że miała ogromne szczęście. Wybuch piecyka gazowego z tak bliskiej odległości mógł ją zabić, ale jak na razie jej stan jest dość stabilny. Niestety, więcej informacji nie mogę państwu udzielić. Przepisy, rozumiecie. Czy wiadomo wam, kiedy pojawi się jakaś rodzina poszkodowanej? — Spokojny głos lekarza kontrastował z zachwianym i niepewnym tembrem Piotrka.

    — Jej ciotka powinna lada chwila się tutaj pojawić. Panie doktorze, proszę mi powiedzieć, czy chociaż będziemy mogli do niej zajrzeć? — zapytał z nadzieją.

    Wyraz twarzy doktora Milczka — bo takie nazwisko wyczytałam z przyczepionej do kitla plakietki — był jednoznaczny.

    — Przykro mi, na tym etapie to niemożliwe. Ale proszę się nie martwić, jak tylko pańska dziewczyna przejdzie rutynowe badania i opatrzymy jej rany, dam wam znać — zapewnił. — A teraz przepraszam, inni pacjenci czekają.

    Po odejściu mężczyzny, Piotrek zrezygnowany usiadł z powrotem na krzesełku. Nawet nie zareagował na sugestię lekarza, jakoby miało łączyć go coś więcej z Pią. Nie przeszkadzałam mu w błogim zamyśleniu, zaproponowałam jedynie, że przyniosę kawę. Kiedy uporałam się z automatem, który nie chciał mi wydać reszty i przy okazji oblałam się napojem, przy chłopaku siedziała już starsza kobieta. Podejrzewałam, że była to właśnie wspomniana ciotka Pii, jednak nie wyglądała na ani trochę przejętą tym, co się stało z dziewczyną.

    — Ile jeszcze będę musiała czekać, aż się dowiem, co się stało tej gówniarze? — zapytała opryskliwym tonem, przeżuwając gumę. Serce mnie zakuło, kiedy zauważyłam w jej oczach kompletny brak troski o Pię, a co gorsza nieme wyrzuty.

    Kobieta uraczyła mnie spojrzeniem błękitnych, przeszywających oczu, a kiedy przeniosła wzrok na moją bliznę, jej twarz oszpecił grymas. No tak, pewnie musiałam troszkę rozmazać makijaż.

    Podałam kawę Piotrkowi, a ten przyjął ją z wdzięcznością. Sprytnie ignorował zaczepki niemiłej ciotki Pii. Być może w ogóle ich nie słyszał, bo wydawał się kompletnie nieobecny duchem.

    Usiadłam po jego drugiej stronie i pocieszająco złapałam za rękę. Był to kompletny odruch, zupełnie przyjacielski gest współczucia ale i empatii. Próbowałam w głowie poukładać wszystkie fakty. Z fragmentów rozmów, które dzisiaj usłyszałam, wynikało, że piecyk gazowy w mieszkaniu Pii wybuchł, kiedy akurat była w pobliżu. Nie byłam w stanie sobie wyobrazić stopnia poparzenia i bólu, jaki musiała znosić. Miałam jedynie nadzieję, że w tej chwili go nie odczuwała.

    Ciotka Pii długo nie zabawiła w szpitalu — po godzinie czekania bez większego skutku po prostu sobie poszła, wyrażając tym kompletny brak zainteresowania swoją siostrzenicą. Widok Piotrka kompletnie załamanego kruszył moje serce na milion kawałeczków i jedynie mogłam sobie wyobrażać, ile Pia dla niego znaczy. W duchu zazdrościłam jej takiego przyjaciela.

    Do końca dnia nie wydarzyło się nic szczególnego, dziewczyna nadal pozostawała w utopijnym i w miarę bezpiecznym stanie śpiączki farmakologicznej. Nie pozwolono nam jej odwiedzić, a około dwudziestej pierwszej postanowiłam przekonać Piotrka do powrotu do domu. Od tamtej chwili Pia była jedynie, a może aż, pod opieką wykwalifikowanego personelu szpitalnego.

***

Alek:

    — Tatusiu, dlaczego wujek jest taki smutny? — Usłyszałem konspiracyjny szept po drugiej stronie drewnianego stołu, na którym stygła zupa pomidorowa, wykonana przez mamę Arka.

    — Tosiu, wujek ostatnio ma sporo spraw na głowie — wyjaśnił cierpliwie Arek i zerknął na mnie przepraszająco.

    Od tygodnia mieszkałem u mojego najlepszego przyjaciela we Wrocławiu. Pamiętnej nocy oznajmił mi ze wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, że na czas bliżej nieokreślony mam się przeprowadzić do niego. Nie pozwolił mi zostać samemu w Krakowie, kiedy Sara kręciła się w pobliżu, a ja byłem mu za to dozgonnie wdzięczny.

    Z dnia na dzień pogrążałem się w coraz większej rozpaczy i wpadałem w głębszy dół niż wcześniej. Podziwiałem cierpliwość Arka, kiedy wciąż odmawiałem rozmowy, jedzenia a nawet kieliszka. Musiałem sam w sobie wszystko przetrawić. Pogodzić się z tym, że strach powrócił i to ze zdwojoną siłą.

    Skończyłem jeść pyszną zupę i podziękowałem za posiłek. Odniosłem talerz do zlewu. Czułem na sobie, podążający za każdym moim krokiem do sypialni na piętro, wzrok kilkuletniej Tosi, która niewiele rozumiała z całej sytuacji.

    Jakieś pół godziny, a może więcej, później do pokoju żwawo wkroczył mój przyjaciel.

    — Koniec tego, musimy porozmawiać. — Popatrzył na mnie, zawzięcie rysującego na arkuszu papieru kolejny kontur męskiej twarzy, która w zamyśle miała mieć pokaleczone oczy. Mówi się, że są one odzwierciedleniem duszy. Nigdy nie usłyszałem trafniejszego spostrzeżenia.

    Arek, rozwścieczony moją ignorancją, wyrwał mi szkicownik z ręki i złamał w pół ołówek.

    — To był mój ulubiony! — Spojrzałem na niego z wyrzutem.

    — Słuchaj, ja rozumiem, że jest ci ciężko, ale nie udawaj, że nie spodziewałeś się jej powrotu. Wszyscy wiedzieliśmy, że ta psychopatka kiedyś cię znajdzie, dziwię się, że tak późno — powiedział bez skrupułów. Każde słowo było dla mnie niczym smagnięcie biczem po rozgrzanej do czerwoności skórze. — Uważam, że powinieneś wyjść do ludzi, znalazłem dla ciebie pracę. Myślę, że ci się spodoba, jutro wszystko ci wyjaśnię i pojedziemy na miejsce. Słuchaj, kiedy Sara widzi, jak jesteś bezbronny, czuje nad tobą wyższość i potęgę. Nie poprawisz swojej sytuacji, płacząc po nocach, ignorując wszystkich dookoła i rozpamiętując, co ci zrobiła. Możesz jedynie nie dopuścić do powtórki z rozrywki.

    Słuchałem go uważnie, mimowolnie przyznając mu rację. Jednak nic nie było tak proste, jak mu się wydawało.

    — Zabiła mi matkę — wysyczałem sfrustrowany. — Zabije też mnie, jeśli tylko nadarzy jej się sposobność — dodałem ciszej.

    — Nie wiesz tego na pewno. To jest następna sprawa, o której chciałem ci powiedzieć. — Poczekał, aż podniosę na niego zamglone spojrzenie brązowych tęczówek. — Pojedziemy do twojej mamy.

***

Hej! Chciałabym Was przeprosić za długą nieobecność, ale niestety częstotliwość dodawania rozdziałów raczej spadnie — szkoła itd. Błagam o wytrwałość i dziękuję za cierpliwość ❤️

Rozdział sprawdzony przez Arikage ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top