4. Pia, miło mi
Marianna
Po wielu łzach wzruszenia i ponad półgodzinnym wspominaniu, nadszedł czas na pożegnanie. Antek wszystkie informacje dotyczące rozpoczęcia naboru nowych członków orkiestry miał mi przekazać telefonicznie. Niebawem mieliśmy zrobić przesłuchania, a dyrygent zobowiązał się porozmawiać z dyrektorem filharmonii, aby go poprosić o udostępnienie jednej z sal kameralnych na tę okoliczność.
Nadal nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Przez natłok emocji pojedyncze krople znaczyły ścieżkę na mojej twarzy od kącików oczu, aż po samą brodę. Nie nawykłam do tak dynamicznego tempa życia, gdyż przez ostatnie kilka miesięcy tkwiłam w wyznaczonej przez siebie rutynie. A teraz co? Nowa praca, wyjazd rodziców i na dodatek reaktywacja orkiestry. To zdecydowanie zbyt wiele jak na jeden tydzień. Musiałam się odstresować, i to porządnie. Niestety, na to miał przyjść czas dopiero wieczorem, bo za równe dwadzieścia minut zaczynałam swoją pierwszą zmianę w restauracji.
Stukot czarnych botków na małym obcasie drażnił moje ucho. Opatuliłam się mocno płaszczem, który przez moją kompletną nierozwagę pozostawiłam rozpięty. Nigdy nie lubiłam, kiedy coś, poza bielizną, przylegało ciasno do mojego ciała. Zawsze wolałam mieć przestrzeń i ewentualne pole manewru.
W końcu stanęłam przed zebrą i z przyzwyczajenia nacisnęłam żółty przycisk dla osób niewidomych. Wsłuchiwałam się w miarowy, wolny sygnał, który chwilę później nabrał tempa i mogłam przejść na drugą stronę ruchliwej ulicy.
— Kocham Wrocław za jego godziny szczytu — mruknęłam pod nosem.
Zerknęłam na zegarek przypięty do lewego nadgarstka. Do rozpoczęcia zmiany pozostało mi dziesięć minut, a od „Szafranowego podniebienia” dzieliły mnie jeszcze dwa skrzyżowania i kilkanaście metrów zachlapanego chodnika.
— Cholera, jak nic się spóźnię. I to w pierwszy dzień pracy...
Kiedy w końcu pokonałam dwie sygnalizacje świetlne, miałam dosłownie kilka minut na przebiegnięcie ostatniej prostej i wpadnięcie przez przeszklone drzwi restauracji. Z tego całego zaangażowania i wysiłku dostałam niezłej zadyszki. Pospiesznie wbiegając do środka lokalu, nie zauważyłam wychodzącej z niego brunetki o włosach spiętych w długi, koński ogon. Z roztargnienia nawet jej nie przeprosiłam, a pognałam dalej na zaplecze. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że w tamtym momencie mogłam znacząco nadszarpnąć renomę restauracji, gdyż młoda dziewczyna mogła być klientką.
Przeklęłam w myślach moją nierozwagę i zapukałam pospiesznie do drzwi pomieszczenia dla personelu.
— Proszę! — Zza uchylonych drzwi usłyszałam zachrypnięty damski głos.
Weszłam do środka tego samego gabinetu, w którym odbywałam wczoraj rozmowę kwalifikacyjną. Nie zwróciłam poprzednim razem uwagi na pokaźnych rozmiarów szafę, znajdującą się po prawej stronie od wejścia. Ściany pomieszczenia zostały pokryte jasną, beżową farbą, a podłoga wyłożona ciemnobrązowymi panelami. Na środku sufitu, który wymagał już odświeżenia, wisiała najzwyklejsza lampa, oświetlająca gabinet w ten ponury dzień.
Po zapoznaniu się z obowiązkami i nałożeniu na siebie kelnerskiego fartuszka z logiem restauracji, czas minął mi w miarę szybko na zapoznawaniu się ze specyfiką organizacji pracy i przyzwyczajaniu się do radosnego gwaru rozmów gości.
Po zaniesieniu do stołu zamówienia, składającego się z szarlotki, karpatki i dwóch kaw rozpuszczalnych z mlekiem, miałam chwilę wolnego. Czekając, aż goście zjedzą, żebym mogła zabrać talerze i zmyć stół, mogłam sobie pozwolić na rozejrzenie się po sali. Zaraz za wejściem, na bordowej ścianie, przyczepione były dwa rządki wieszaków na odzienie wierzchnie gości. Całe pomieszczenie było utrzymane w ciepłych barwach, a optycznie powiększały je prostokątne lustra w złotych ramach. Na stolikach cieszyły oko rozłożone kremowe obrusy, takiego samego koloru były także obicia wygodnych krzeseł.
Zauważyłam, że ostatni goście właśnie podnieśli rękę, oczekując na rachunek. Ruszyłam do nich z tacą do pozbierania brudnych naczyń w jednej ręce, a w drugiej z rachunkiem i terminalem płatniczym. Z uśmiechem zakończyłam pierwszą zmianę w „Szafranowym podniebieniu”.
Nieco później udałam się do pomieszczenia socjalnego, aby odłożyć odzież roboczą, i z torebką w ręce pójść do domu napić się, przez cały dzień wyczekiwanego, białego wina z colą. Kiedy więc w gabinecie zastałam menedżerkę lokalu w towarzystwie dziewczyny, na którą wpadłam przy wejściu, jęknęłam w duchu.
Błagam, żeby tylko nie ze skargą...
— O, hej, Marianno. Siadaj, poznasz Pię. — Kobieta uśmiechnęła się do mnie i ze zmęczeniem wskazała na krzesło. Na biurku walały się różnego rodzaju rozliczenia i faktury.
— Pia, miło mi. — Młodziutka brunetka podała mi obandażowaną rękę. Widząc moje pytające spojrzenie, od razu wyjaśniła: — Och, wypadek przy pracy... Wyciągając sztućce do nakrycia stołów rano, nieopatrznie natrafiłam na nóż. Do wesela się zagoi. — Uśmiechnęła się promiennie.
— Marianna, mi również — odpowiedziałam, zerkając przelotnie na twarz dziewczyny.
Bystre piwne oczy spoglądały na mnie z zaciekawieniem. Jej makijaż był bardzo subtelny, praktycznie niewidoczny. Brwi, choć rzadkie, były na swój sposób urocze, podobnie jak rumieńce. Pia wciąż miała na sobie czarną kurtkę, pewnie dopiero co weszła do środka.
Ewa odchrząknęła, łapiąc się przy tym za gardło. Nie zdziwił mnie ten widok, w marcu często ludzi łapały jakieś infekcje.
— Nie ukrywam, że obydwie zrobiłyście na mnie i kierowniku dobre wrażenie... — Utrzymywała nas w niepewności. Nadal nie wiedziałyśmy, która z nas dostała tę pracę. — Choć na okres próbny mamy trzy miesiące, to jednak już dzisiaj z zarządem podjęliśmy decyzję...
Obie wpatrywałyśmy się w menedżerkę z wyczekiwaniem.
— Dzisiaj po południu nasza kelnerka złożyła wypowiedzenie, a więc nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować wam obu! — Po jej zmęczeniu nie pozostał nawet ślad, kiedy żwawo wstała i wzięła nas w objęcia. Fascynujące, jak ludzie w ciągu minuty potrafią zmienić postawę.
Po ustaleniu godzin pracy, ostatecznej stawki wynagrodzenia i wielu innych nudnych rzeczy, razem z Pią wyszłyśmy z „Szafranowego podniebienia”. Gdy tylko przekroczyłyśmy próg restauracji, dziewczyna wyciągnęła paczkę miętowych papierosów z zamiarem poczęstowania mnie.
— Dzięki, nie palę. — Uśmiechnęłam się krzywo, ale nie zniechęciło to mojej towarzyszki; machnęła tylko ręką i wyciągnęła papierosa. Ścisnęła lekko filtr, włożyła go do ust, podpaliła koniec czarną zapalniczką, po czym zaciągnęła się i złapała końcówkę między dwa palce.
— Więc, Marianna…? — Zerknęła na mnie, oczekując potwierdzenia, czy dobrze zapamiętała moje imię. Wypuściła dym z ust, a ja skinęłam głową. — Jesteś stąd czy przyjezdna?
— Stąd. Urodziłam się tutaj i wychowałam, ale moi rodzice pochodzą z okolicznej wsi. A ty? — Rozmowa była dla mnie dosyć niezręczna. Dawno nie miałam okazji poznać kogoś nowego i chyba zapomniałam, jak to się robi.
— Ja przyjezdna, pochodzę z takiej wsi pod Tarnowem, w małopolskim — odpowiedziała i chyba nie miała pomysłu, jak dalej pociągnąć tę rozmowę.
Powoli zbliżałyśmy się do parkingu, na którym zapakowany był niebieski Fiat Panda Pii. Na drzwiach od strony pasażera zauważyłam malutkie wgniecenie. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Kiedy już miałyśmy się pożegnać, a ja zamierzałam ruszyć w stronę najbliższego przystanku autobusowego, telefon mojej koleżanki po fachu się rozdzwonił.
— Halo? — Odebrała połączenie, rzucając peta na asfalt i przygniatając go czarnym kozakiem. — Tak, tak. Skończyłam już, jestem wolna... Klub? O której? — Pia popatrzyła na mnie z lekkim uśmieszkiem, a ja odwdzięczyłam jej się nic nierozumiejącym wzrokiem. — Poczekaj chwilkę — powiedziała do słuchawki i przyłożyła ją do piersi. — Masz ochotę na mały wypadzik zapoznawczy? Będzie mój chłopak i przyjaciółka, napijemy się, trochę pobawimy, a później znajomy nas podrzuci do domu, co? — zwróciła się do mnie.
Szczerze mówiąc, liczyłam na samotny wieczór z lampką wina i „Five feet apart” na laptopie... Jednak z drugiej strony był to chyba najlepszy moment, żeby wyjść do ludzi, prawda?
Raz kozie śmierć.
Skinęłam głową i założyłam kosmyk falowanych włosów za ucho.
— Okej, to wezmę ze sobą koleżankę z nowej pracy, hm? Okej. To dajcie nam z godzinkę, żebyśmy się ogarnęły. Dobra, to do potem. No. Pa. — Rozłączyła się.
Uśmiechnęłam się do niej i obie wsiadłyśmy do samochodu.
Daj sobie szansę, Mar.
***
Rozdział sprawdzony przez Arikage ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top