7 - Przypalenie

Dym papierosowy leniwie uciekał w stronę uchylonego okna i poszarzałych krat. Kłębił się, powoli mieszał z dymem, jaki wydobywał się również spomiędzy bladych warg Nakahary, a potem markotnie ulatywał i z pewnego rodzaju gracją przeciskał się na świeże powietrze. Pokój dwójki wariatów tonął już w tej delikatnie mglistej i, jakby się mogło z boku wydawać, lekko ponurej atmosferze.

- Ej, a jak nas przyłapią? - Wypuściwszy z ust kolejną porcję dymu, Dazai zastanowił się nad takową możliwością na głos.

Jednak jego słowa padły chyba tylko od niechcenia, pognane jakimś niezrozumiałym, wewnętrznym pragnieniem przerwania martwej ciszy. Bowiem w rzeczywistości mężczyzna martwił się tylko przez krótką chwilę, w dodatku już jakiś czas temu. Taka ostrożność, z każdą spokojnie mijającą minutą, spędzoną na zwykłym leżeniu i wypełnioną owym drażniącym płuca dymem, stawała się coraz to bardziej bezsensowna. Gdyby ktoś faktycznie miał ich jakkolwiek ukarać za niedozwolone palenie papierosów w pokoju, w pomieszczeniu już dawno pojawiłaby się chmara pielęgniarek oraz sanitariuszy i być może nawet straż pożarna.

Chuuya odjął niedopałek od lekko spierzchniętych warg i, wypuściwszy spomiędzy nich kłębek dymu, odpowiedział zgryźliwym prychnięciem:

- Ta cała hołota może mi nagwizdać.

W jego nieco zachrypniętym głosie nie było ani grama wiary w którekolwiek z uszczypliwych słów, jakie wydostały się z jego gardła, a jedynie porażająca pewność, niepodważalna gwarancja ich słuszności. Chuuya był absolutnie pewny, że nikt nie może mu tu niczego zabronić, a cały personel to nic więcej, jak tylko nic nie znącząca banda półgłówków. Ton jego głosu już całkowicie przekonał Dazai'a do odsunięcia jakichkolwiek trosk w tej sprawie. Zresztą, wyglądało na to, iż obaj dewianci mają już w szpitalu przesrane, nic nie powinno pogorszyć ich nieprzyjemnej sytuacji. Mogłyby jedynie dojść dodatkowe porcje leków, czy mniejsza szansa na przepustkę, ale nad tym Osamu w żadnym wypadku nie zamierzał się zbytnio użalać. W jego głowie wciąż tłoczyła się masa pytań i teraz najwyraźniej nadeszła w końcu idealna okazja, aby zadać je wszystkie Chuuyi.

Dazai odwrócił się na lewy bok w stronę swojego współlokatora, a głośny trzask twardego szpitalnego łóżka rozniósł się po całym pomieszczeniu. Nakahara leżał na plecach, zamglony wzrok miał wbity w rażąco jasny sufit. Jego brew drgnęła zauważalnie nieco groźnie, gdy usłyszał nieznośny szczęk posłania swojego współlokatora i poczuł na sobie jego świdrujący wzrok, jakby posyłając mu ciche, lecz znaczące ostrzeżenie. Jednakże nader oczywistym było, iż Osamu nie przykuje do niego zbyt wielkiej uwagi. Niestraszna mu już była agresja ze strony Chuuyi. Gdyby sytuacja zrobiła się naprawdę niebezpieczna, zwinnie się wymknie, bądź też...pozwoli się zatłuc na śmierć z szerokim uśmiechem, goszczącym na powoli blednących ustach.

W rzeczywistości uśmiechnął się delikatnie na wyobrażenie siebie, konającego pod wpływem nieludzkich uderzeń tych drobnych dłoni, okrytych miękkim materiałem ciemnych rękawiczek. Po chwili jednak dotarła do niego świadomość, iż jego zejście w takowy sposób nie jest wcale pewne, jeśli Nakahara znów momentalnie, pomiędzy jednym a drugim uderzeniem się uspokoi, pozostawiając po sobie na skórze Dazai'a jedynie kilka siniejących śladów. Owe przekonanie na chwilę zmyło uśmiech z twarzy Osamu, zarazem przypomniawszy mu powrotnie o dręczących pytaniach, jakie nieustannie nie znajdowały żadnego ujścia w wiedzy.

- Co jest z tobą nie tak? - sformuował wreszcie. Spiął się lekko, wyczekując jakiejś szokującej odpowiedzi, która mogłaby nagle nieco zmienić jego zdanie o Nakaharze.

Lecz spotkał się jedynie z poirytowanym spojrzeniem i niebezpiecznym zgrzytem zaciskanych ze złości zębów.

- Chuj cię to obchodzi.

Dazai powrotnie się uśmiechnął, zobaczywszy, jak na delikatnej, z tego punktu widzenia wprost dziecięcej twarzy wykwita soczysty rumieniec wściekłości i irytacji.

- Skąd wiedziałeś? - Dazai, któremu częste przekomarzanki z innymi pacjentami na oddziale w pełni weszły już w nawyk, nie potrafił jakkolwiek powstrzymać się przed roznieceniem jeszcze większego ognia wściekłości u swojego znerwicowanego towarzysza szpitalnej niedoli.

Ku zdziwieniu Osamu, Chuuya nie poderwał się nagle z łóżka z płonącą złością i chęcią mordu w oczach, nie krzyknął, nie przeklął, ani nawet nie obraził Osamu. Zamiast tego, zacisnął tylko mocno zęby, jakby chcąc się powstrzymać od wszelakich gwałtownych reakcji. Dazai przyglądał mu się przez moment ze swego rodzaju dezorientacją, nim od ścian pokoju odbił się kolejny nieznośny odgłos, powrotnie przykuwając silnie jego uwagę do rzeczywistych poczynań rudowłosego. Nakahara znienacka wykonał szybki ruch, gwałtownie obracając się na łóżku na prawy bok, tym samym kładąc się z Osamu niemalże twarzą w twarz. I wtem z jego ust padło spokojne pytanie, całym swoim brzmieniem niepasujące do jego znanego wizerunku i poprzednich zachowań:

- A ty? Cierpisz na autoagresję, prawda?

Dazai na chwilę wstrzymał się z jakąkolwiek odpowiedzią. Westchnął ledwo słyszalnie, starając się opanować niemałe zaskoczenie, jakie na moment go ogarnęło, gdy podejście Chuuyi do jego osoby ponownie tak diametralnie się zmieniło.

- Cierpię? - Otrząsnąwszy się, mężczyzna zaśmiał się miękko, z dokładnością, raz po raz trawiąc słowa towarzysza. - Tak bym tego nie określił. Ja się nią raczej...rozkoszuję.

Chuuya prychnął pod nosem na ową osobliwą odpowiedź, ni to z rozbawieniem, ni z pogardą, i odwrócił się powrotnie na plecy na skrzypiącym łóżku. Znów uniósł do ust tlącego się papierosa, trzymanego w palcach lewej dłoni, i zaciągnął się z cichym westchnieniem. Widocznym było, iż nie zamierza jakkolwiek ciągnąć, czy podtrzymywać tematu, dla niego cała ta konwersacja miała już status zakończonej.

Nakahara zapewne zupełnie nie zdawał sobie sprawy, iż takowe podejście do sytuacji w żaden sposób nie zagwarantuje mu spokoju i ciszy, a jedynie wzbudzi w Osamu dodatkową chęć zirytowania swojego współlokatora oraz wzmoży jego ciekawość. Zazwyczaj zupełnie obojętny na niemalże wszystko i wszystkich, Dazai po raz pierwszy, odkąd jego były kompan znalazł się na oddziale otwartym, odczuwał tak silną, niepowstrzymaną chęć posiadania o kimś wiedzy. Dlatego, gnany tym dziwnym poczuciem, jakie dotychczas nie było mu w pełni znane, nie zamierzał odpuścić.

- Dlaczego tutaj trafiłeś? - ponowił uprzednie pytanie, obecnie zmieniając nieco jego konstrukcję i śmiejąc się lekko pod nosem. Jeśli zdobędzie teraz jakąkolwiek odpowiedź, która jednak zdradzi coś sensownego o zaburzeniach rudowłosego, to Chuuya nareszcie oficjalnie stanie się dla niego idiotą.

Do uszu Osamu prędko dotarł przytłumiony przez materac huk. Nakahara z nieskrytym poirytowaniem wycelował mocno zaciśniętą pięścią w pościel pod sobą.

- Co za cholerne utrapienie - wycharczał, z powrotem odwróciwszy się na bok i spojrzawszy niezbyt przychylnie na ciemnowłosego. W jego lodowatych oczach pojawiły się groźne ogniki, wyrażające, jak blisko znów mu było do utraty panowania nad sobą, oraz ostrzegające, że jeśli Dazai postanowi kontynuować zadawanie idiotycznych pytań, to wszystko się dla niego naprawdę źle skończy.

A Osamu, czujący też dzisiaj niezwykłą, niemal obezwładniającą beztroskę, nie zwrócił nadto uwagi na wyraźnie niebezpieczny wzrok Nakahary i bez najmniejszego oporu pozwolił, aby z jego ust uciekło kolejne nurtujące go pytanie:

- Co cię łączy z Ozaki-sensei?

Chuuya w jednej sekundzie niemal dosłownie zamarł. Całe jego ciało zastygło nagle pod wpływem wszechogarniającego szoku, który jednak zaraz zaczął mieszać się również z kolejną falą czystego gniewu. Po chwili naprężył się niekontrolowanie, niczym drapieżny kocur, gotowy podnieść się z twardego szpitalnego łóżka i rzucić do ataku. Z jego gardła mimowolnie wydarło się dziwne, nieco nieludzkie warknięcie, jakie zapewne miało być pewnego rodzaju próbą chociażby częściowego wyładowania wściekłości.

Nawet się nie fatygując, by zejść ze swojego posłania i zwyczajnie, aczkolwiek w tej sytuacji z niewyobrażalnym pośpiechem, przejść na łóżko swojego współlokatora, Nakahara po prostu odepchnął się od materaca ze swą niebywałą siłą i na moment wzbił się w powietrze, by po zaledwie kilku sekundach boleśnie wylądować w poprzek ciała Dazai'a. Nie czekając, aż Osamu poradzi sobie z kolejną wzrastającą falą dezorientcji, w furii wbił mu swój kościsty łokieć w brzuch. Mężczyzna pod nim wydał zduszony jęk bólu i zaskoczenia, a jego pięści zacisnęły się mocno na szorstkim materiale poszarzałej pościeli.

Chuuya odwrócił głowę, wbijając swój chłodny, rozwścieczony wzrok w pobladłą twarz Dazai'a.

- Z kim? - syknął, w kolejnym przypływie złości zgrzytając groźnie zębami.

Dazai, nawet będąc na tyle głupim, aby w tak beznadziejnej sytuacji powtórzyć nazwisko doktor Ozaki, nie mógł tego zrobić z chudym łokciem boleśnie wbijającym się w brzuch i duszonymi w gardle jękami.

Nakahara uniósł, niby nieznacznie, lewą dłoń, w której wciąż dzierżył swój niedopałek. A Osamu poczuł równie nieznaczny podmuch dziwnego ciepła na odsłoniętej skórze dłoni.

Uśmiechnął się szeroko, gdy dotarło do niego, do jakiego czynu Nakahara ma ochotę się w tej chwili posunąć. Jego uśmiech był tak nienormalny w owej sytuacji, radosny i przepełniony do reszty spaczonym, niezrozumiałym blaskiem. Nakahara zacisnął zęby, spoglądając na mężczyznę pod sobą z widocznym wstrętem. Poczuł się nieco wyprowadzony z równowagi, nie potrafiwszy jakkolwiek pojąć reakcji Osamu.

- Zrób to - wydusił Dazai niewyraźnie, z głosem lekko ugrzęzionym w gardle, jednak z niebywałą stanowczością.

I tak samo, jak jego ton był niezachwiany, tak samo Nakahara nie zawahał się przed wykonaniem owego brutalnego ruchu.

Od jasnych ścian pomieszczenia odbił się kolejny stęk, wydany przez łóżko, jakie powoli przestawało wytrzymywać ciężar dwójki mężczyzn, i zmieszał się z jękiem boleści.

Oh gosh, jak dawno mnie tu nie było...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top