17 - Siniak, pocałunki, łazienka

Dorodny siniak, wylewający się rozległą falą spod różanego oka, niemalże osłaniający czerwienią i fioletem cały policzek, choć w zamyśle perfekcyjnie zatuszowany starannym makijażem, wyraziście wypełzał purpurowymi pasami spod beżowej warstwy. Część dolnej powieki doktor Ozaki również była zaróżowiona, w sposób widocznie nienaturalny, nie od cieni, co stwarzało kolejną nieprawidłowość. Na jej twarzy gościł także nieprzyjemny grymas, w połączeniu z niepokojącym śladem wyrysowując dziwny obraz, w dodatku jakby w wielce opłakanym stanie. Kouyou wiedziała, że Dazai przypatruje się dokładnie nieznacznie skrytej, boleśnie odciśniętej pięści na jej policzku. Czuła, jak jego ciemne, głębokie oczy suną badawczo po jej twarzy, nie wyrażając jednak ni to żadnego współczucia, ni troski, ni nawet jakiejś sadystycznej radości z jej cierpienia - co, sądząc po osobowości Osamu, mogło ostatecznie w jego spojrzeniu zaiskrzyć. Były zwyczajnie obojętne, niewzruszone, co nieco kontrastowało z tym, jak wodziły nieustannie po jej zamalowanej skórze.

Głowa kobiety przechyliła się lekko, a wzrok zalśnił nieco nieprzyjaźnie. Odchrząknęła znacząco, chcąc wyrwać mężczyznę naprzeciw siebie z chwilowego transu i zatapiania w myślach, które nijak mogła odczytać z jego ekspresji.

- Jak widzisz, ja także mam w tym wszystkim interes - przerwała przytłaczającą ciszę, która zaczynała już być także trochę krępująca. Jej głos był przesycony rażącym chłodem, ciął, niczym brzytwa i opływał w nieprzychylność. - Całkiem spory - podkreśliła wymownie, przy czym z premedytacją schowała kosmyk różowych włosów, jaki wymknął się spod spinki, uprzednio trzymającej go w schludnym koku, za ucho i musnęła opuszkami palców zbity polik. - Za długo mi to wszystko idzie.

Dazai był pewien, iż takie same słowa usłyszała od swojego kochanka, zaborczego ojca Chuuyi, który chciał, aby jego syn wyszedł ze szpitala jak najprędzej, sekundę przed tym, jak odczuła straszliwy ból silnego uderzenia i pulsujący kształt dłoni, formujący się powoli na poczerwieniałej skórze.

Ten jeden raz zdecydował się całkowicie przemilczeć wypowiedź Kouyou. Nie rzucił żadnym żarcikiem, który byłby ukrytą obelgą, nie odczuł wcale takiej potrzeby. A przede wszystkim - nie wiedział, jak miałby odpowiedzieć. Czuł, iż do tej sytuacji nie pasują żadne słowa. Nawet gdyby się pofatygował i spróbował powiedzieć coś taktownego, pocieszającego, to ani trochę by to w czymkolwiek nie pomogło. Milczenie w tej chwili było najbardziej poprawną opcją.

Dazai niepostrzeżenie uciekł spojrzeniem z twarzy Ozaki, od nieprzyjemnego widoku purpurowo-szkarłatnych rys. Powiódł nim po niebie, widniejącym za oknem, powoli ciemniejącym przy nastającym wieczorze. Słońce powoli zachodziło, ustępując miejsca wspaniałemu księżycowi i drobnym gwiazdom. Przesiadywanie w gabinecie psychiatry - w dodatku nieswojego - o tak późnej porze było z pewnością podejrzane. Lecz zważywszy na swój stan oraz powagę sytuacji, Ozaki nie przejmowała się teraz tym, że ktoś mógłby uznać ich zachowania za niestosowne, wręcz dziwne. Pragnęła jedynie osiągnąć swój osobliwy cel. A jako, że jej dyżur na oddziale już dobiegał końca i mijały ostatnie minuty jej pracy, które miała spędzić w samotności, postanowiła odbyć jeszcze z Dazai'em rozmowę, która rzekomo miała dotyczyć jego zachowań wobec jej pacjenta, Nakahary Chuuyi. Osamu i Kouyou w istocie mówili o rudowłosym, jednak w zupełnie innym kontekście, niż by personel szpitala śmiał kiedykolwiek pomyśleć.

Ozaki odetchnęła głęboko. Jej klatka piersiowa, zakryta białym materiałem kitla, uniosła się prędko i zaraz opadła nierytmicznie. Kobieta skutecznie przywołała spojrzeniem oczy Osamu powrotnie na swoją postać.

- Dazai-kun... - ponownie przemówiła z nieznacznym wahaniem, zastanawiając się, jak poprawnie i taktownie ubrać te całe skomplikowane działania w słowa. - Jeśli ci się uda to zrobić...obiecuję, że stąd wyjdziesz.

Osamu prychnął pogardliwie na te słowa. Łatwo jej było mówić. To nie ona miała użerać się w łóżku z nadpobudliwym, agresywnym Chuuyą.

- Nie jestem czarodziejem, Ozaki-sensei - wzruszył ramionami i uniósł brwi, spoglądając na Kouyou, jak na idiotkę, która oczekiwała od niego nadludzko wiele.

Tym razem to Ozaki prychnęła niesympatycznie w jego stronę.

- Nie obchodzi mnie to - rzuciła oschle. - Ja...potrzebuję magii.

Osamu parsknął delikatnym śmiechem, bardziej przypominającym krótkie, niegłośne chrumknięcie. Jego ramiona spoczęły, złożone, na piersi, a szyja odchyliła się garbato. Dazai spuścił wzrok na swoje dresowe spodnie, bynajmniej nie z zażenowania, a zwyczajnie zwinął się z rozbawienia. Jego usta zdobił pobłażliwy uśmiech, mający w sobie także odrobinę nienaruszalnej złośliwości.

- Dlaczego uważa pani, że spokój jest przenoszony drogą płciową? - Dazai podniósł się z powrotem, prostując się pewnie na twardym krześle pacjenta. Teraz jego nieoderwalny uśmieszek stał się w całym swym wyrazie i okazałości kąśliwy, cyniczny. - Och, a może chodzi o to, że Chuuya potrzebuje ostrego rżnięcia, aby się w końcu ogarnąć?

Usłyszawszy ów prymitywną odpowiedź, Kouyou skrzywiła się. Zmarszczyła nieprzychylnie brwi, a na usta pozwoliła wtargnąć znacznej, niesympatycznej krzywiźnie. Spoglądała na Osamu z dezaprobatą i wymownie przemilczała jego słowa.

Ciało Dazai'a odchyliło się niedbale na krześle. Mebel zazgrzytał o podłogę, a jego plastikowe oparcie ochyliło się z jękiem pod naciskiem masywnych pleców. Przy akompaniamencie takowych odgłosów ciężkie westchnienie, wydzierające się z rochylonych ust Osamu, było ledwie słyszalne.

- Kiedy to wszystko sprowadziło się do...tego? - Dazai rzucił Ozaki sugestywne spojrzenie, od razu przywołujące na myśl tę niegodziwą czynność, jaka kryła się w jego wypowiedzi.

Tym razem Ozaki westchnęła gorzko. Oparwszy głowę na zgiętym łokciu, który z kolei spoczywał na biurku, przetarła twarz dłonią, niepostrzeżenie rozmywając delikatnie palcami następne pasmo makijażu. Na światło dzienne - a raczej promienie, sączące się z niewielkiej lampki, stojącej na biurku psychiatry - wylał się purpurowy kawałeczek siniaka, ponownie przyciągając zaintrygowany wzrok Osamu, alarmując również, jak poważna jest w rzeczywistości sytuacja.

- Nie wiem, ale...chcę, żebyś spróbował wszystkiego - zniżyła głos, jak gdyby nieco zawstydzona. Dazai aż miał ochotę roześmiać się gromko. - Poza tym, kiedy was obserwowałam... - Mężczyzna mógł przyrzec, iż przez ułamek sekundy przed oczami mignęły mu subtelne rumieńce na policzkach kobiety, które zaraz zniknęły, choć może ich powstanie tylko mu się wydawało, a kwitnąca czerwień w istocie należała do barw boleśnie zadanego ciosu - ...widziałam, że już od samych twoich pocałunków Chuuya trochę...ulegał. Pomyśl, co mogłoby się zadziać, gdybyście posunęli się dalej...

- Nie wiem, Chuuya zostałby nagle zakonnicą?

Kouyou parsknęła niepowstrzymanie, zapewnie mimowolnie wyobraziwszy sobie taki obrót sprawy. Dźwiękowi chwilowej wesołości, jaki wydała, towarzyszył nieznaczny uśmiech na jej wargach. Wyostrzony wyraz rozświetlił całą jej twarz. Na sekundę nawet śliwkowy siniak przestał ją oszpecać, znikając gdzieś, rozmyty, na drugim planie, w cieniu szczerego rozbawienia.

- Nie wiem... - odparła, uspokoiwszy się nieco. Wracając do poważnego tematu, sukcesywnie znów zaczęła odczuwać zatroskanie. - Ale spróbuj - poprosiła niepewnie z wręcz błagalną iskrą w oku. - Masz moje pozwolenie.

Dazai prychnął pod nosem z ironicznym rozbawieniem, przyzdabiając swe usta frywolnym uśmiechem.

- To brzmi, jak zaaranżowane małżeństwo - stwierdził, unosząc brwi w sugestywnym geście. - Czy też raczej zaaranżowany gwałt.

Ozaki przemilczała jego słowa, bez cienia jakiejkolwiek emocji na twarzy. Skinęła tylko głową na znak, iż to już koniec ich dziesiejszej ,,sesji". Osamu odsunął krzesło, szurające o wykładzinę w gabinecie, i podniósł się z niego. Nie powiedziawszy nic więcej, skierował się do drzwi, za którymi czekała na niego dwójka sanitariuszy oraz pielęgniarka Naomi. Postąpił kilka leniwych kroków, gdy zatrzymał go jeszcze głos:

- Dazai-kun.

Odwrócił lekko głowę i spojrzał na Kouyou kątem oka. Kobieta westchnęła ciężko, mrużąc powieki, i wbiła połyskujący od odbijającego się światła lampy wzrok w blat biurka.

- Tylko bądź delikatny - poprosiła cicho.

Na usta Osamu momentalnie wpełzł uroczy uśmiech, w swej słodkości zdający się być w pełni szczery.

- Oczywiście, Ozaki-sensei - zaświergotał melodyjnie.

Naturalnie kłamał.

Drzwi trzasnęły za nim dobitnie, w odgłos rozniósł się zapewne po całym korytarzu, gdzie urzędowali lekarze. Zupełnie, jak krzyk ekstazy, wyrywający się z gardła Nakahary, który prawdopodobnie będzie dla wszystkich słyszalny tej nocy.

Muskularni mężczyźni spięli się, gotowi do interwencji, zaalarmowani nagłym huk drzwi o framugę. Naomi również poderwała się, spojrzawszy na Osamu.

- Wszystko w porządku? - zapytała, a w jej głosie zawdzięczała nuta troski i niepokoju. Duże, szare oczy zalśniły z pewną obawą. Domyślała się, iż to, o czym Dazai rozmawiał z doktor Ozaki, mogło go nieco zdenerwować. Naturalnie, słyszała o nagraniach i o tym, co Chuuya i Osamu razem wyprawiają - ba!, być może nawet widziała to na własne oczy.

Dazai skinął jedynie ledwo zauważalnie głową, skrywając cień osobliwego uśmiechu, jaki jeszcze przed chwilą został starannie wyrysowany na jego twarzy.

Naomi nie śmiała pytać o żadne szczegóły - z pewnością nie przy dwójce sanitariuszy, którzy mogli nie być we wszystko do tego stopnia wtajemniczeni. Odwróciła się na pięcie i z wolna podążyła w stronę schodów, jakie wyprowadziły ich z piętra, zajmowanego przez lekarzy. Osamu i sanitariusze udali się za nią. Przez całe przejście schodami panowała cisza. Prawdziwa, dość hałaśliwa atmosfera wariatkowa odezwała się dopiero na piętrze mieszkalnym oddziału zamkniętego. Zza szklanych drzwi dobiegały to jakiś krzyk, to śmiech, to stanowcza groźba ze strony którejś z pielęgniarek w dyżurce.

Lecz gdy Naomi przekręciła klucz i wpuściła w korytarz Osamu, znienacka wszystko ucichło. Pary rozmaitych oczu skierowały się wprost na niezwykle intrygującą postać.

Osamu prychnął pod nosem z rozbawieniem, zaprawionym niejasną pogardą. Czyli wszyscy już wiedzą - wybrzmiało mu w głowie. Został całkowicie obdarty z resztek prywatności. Nie pozostało mu nic, czego mógł się wstydzić. Był w stanie teraz obnosić się ze wszystkim, już i tak zupełnie obnażony.

Dazai szedł mozolnie w stronę swojego pokoju, a wścibskie spojrzenia świdrowały go na wylot. On jednakże wymownie je ignorował, nie raczył nawet zatrzymać na kimś wzroku choćby na sekundę.

Sanitariusze oddzielili się od niego tuż przy dyżurce, jedynie Naomi wciąż przed nim szła, jakby go prowadząc. Zatrzymała się wraz z nim dopiero przy jednych z ostatnich drzwi w korytarzu. Przystanęła z boku, przepuszczając go. Dazai zerknął kątem oka przelotnie na jej twarz, momentalnie odnotowując na niej sugestywny uśmieszek i specyficzny blask w oczach.

- Pamiętaj, Dazai-san... - szepnęła do niego, nim zdążył jeszcze nacisnąć klamkę - ...miłość to miłość.

Nim Osamu zdołał jej odpowiedzieć, ona już odeszła powrotnie do dyżurki.

Dazai stał jeszcze przez chwilę przed drzwiami, z głośnym śmiechem zatrzymanym na ustach. Doprawdy, jaka miłość? To wszystko to tylko niecne plany, spiski, same niegodziwości. Nijak można by to wszystko połączyć z miłością.

To był tylko jeszcze czysto teoretyczny seks.

Osamu pchnął niedbale drzwi, wkraczając do pokoju. W jego źrenice uderzyła nagła ciemność, kontrastująca ze światłością szpitalnego korytarza. Otwarte na oścież drzwi wpuściły do środka smugi jasności jarzeniówek. Promienie posunęły po drobnej postaci, usytuowanej na łóżku przy zakratowanym oknie, w zmiętej pościeli, z ognistymi lokami rozwianymi na poszarzałej poduszce. Poczuwszy nieprzyjemie bijące po powiekach światło, Nakahara leniwie otworzył oczy. Zamrugał niemrawo i skrzywił się ospale.

- Zgaś to, kurwa... - wymamrotał, zirytowany, dostrzegając w drzwiach sylwetkę swojego współlokatora.

Osamu, o dziwo, ulegle spełnił jego prośbę, zatrzaskując wejście. Źrodło jasności zostało odcięte, przynosząc upragniony spokój zmęczonym powiekom Chuuyi. Dazai począł przemieszczać się w głąb pokoju po omacku, prowadzony jedynie nikłym blaskiem jaśniejącego księżyca. Potknąwszy się raz o swoje łóżko i na szczęście nie zrobiwszy przy tym hałasu, dotarł w końcu do celu - łóżka Chuuyi. Bez jakiegokolwiek uprzedzenia wgramolił się na Nakaharę, odrzucając gdzieś wymiętoszoną kołdrę. Przycisnął go mocno biodrami do materaca. Cichy, zaskoczony jęk zdusił swoimi ustami. Ramiona, chcące uderzyć go w plecy w geście protestu, przygwoździł po bokach rudowłosej głowy. Posmakował tylko prędko soczystych warg, zlizując z nich odrobinę sennej śliny, i oderwał się od niego zaraz, przerywając lepki, lśniący most, łączący ich języki.

Rozgrzany oddech Nakahary przyspieszył już pod wpływem tak krótkiej pieszczoty. Szafirowe oczy połyskiwały z niedowierzeniem i niezrozumieniem. Chuuya rozchylił szerzej usta, aby coś powiedzieć, lecz Osamu go wyprzedził:

- Jak bardzo nie lubisz swojej macoszki, Chuuya? - szepnął, muskając aksamitny policzek rudowłosego ciepłym powietrzem, a jego ponętny ton głosu zupełnie nie współgrał ze słowami.

Nakahara zmarszczył brwi, a niepojęcie w jego spojrzeniu zabłysło silniej. Gęste rzęsy zmrużonych powiek oblały policzki głębokim cieniem pod wpływem pasm księżyca, wpadających przez okno.

- O chuj ci chodzi? - Głos Chuuyi wciąż brzmiał niemrawo, choć całe jego ciało było już pobudzone przez bliskość Osamu.

Nos Dazai'a spotkał się z czubkiem jego nosa w dość intymnym geście. Teraz mężczyzna, przemawiając, kierował pokłady rozpalonego powietrza wprost na jego wciąż rozchylone usta.

- Jesteś sadystą i chcesz, aby cierpiała? - sprostował. - Albo...chcesz się jej pozbyć?

Nakahara prychnął pod nosem, lecz Osamu bez zbytniego wytężania zmysłów go usłyszał, będąc tak blisko.

- Tylko ty jesteś tutaj sadystą, debilu - burknął, jakby to była w pełni oczywiste. - I nie. Ona nie jest aż taka zła, jak się wydaje. Więc może w końcu powiesz mi łaskawie, o co...

Dazai potrafił sobie wyśmienicie poradzić z niewygodnymi pytaniami tego typu. Zagłuszył je, pospiesznie przylegając znów do jego warg. Giętkim językiem zdusił słowa, ograniczając je tylko do niewyraźnego pomruku.

Gdy znów dość szybko odsunął się od nienasyconych ust Chuuyi, szepnął tylko tajemniczo:

- W takim razie chodźmy do kibla.

Po tych słowach porwał Chuuyę w ramiona i wyprowadził z pokoju, prosto w szpony nocy, która - choć w szpitalnym korytarzu jasna od świateł jarzeniówek - dziś miała ogarnąć ich swą ciemnością na długi czas.

Już przestałam ogarniać, co się dzieje w tym ficzku, help

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top