ᴡᴛᴇᴅʏ.19

Obserwuję, jak James krąży wściekły po pokoju, powoli kończę swojego drinka i z całych sił staram się nie roześmiać głośno, jeśli to zrobię, będzie oznaczało moje samobójstwo. Jim ściska w dłoni telefon i kilka razy jeszcze przeklina głośno, a w końcu ciska nim o ścianę tuż koło mojej głowy, uchylam się lekko i patrzę na szczątki urządzenia u moich stóp.

Na tym telefonie było wiele rzeczy, które są mi potrzebne do utrzymania nas na powierzchni, ale jego to nie obchodzi. On jest królem świata, a my tylko mrówkami.

Królem, któremu ktoś z uporem strąca koronę.

– To tylko dziewięć milionów funtów, odrobimy to w kilka tygodni – mówię spokojnym głosem, jakby miało to coś dać. – Oni nam to oddadzą.

– Tobie zawsze chodzi o pieniądze, prawda? W końcu tylko o to chodzi kurwom.

– Słucham? – warczę, wiem, jak wyglądają jego napadu gniewu, ale chyba nigdy nie widziałam go jeszcze w aż tak złym stanie. – Mówiłam Ci od początku, że ten taksówkarz to głupota. Nie ma nic zabawnego w mordowaniu ludzi, jeśli to nie ty pociągasz za spust.

– Zamknij się – syczy, odwracając się do mnie plecami, a ja dopijam whisky i odstawiam szklankę koło zlewu. – Zawsze jesteś taka wszechwiedząca, a że Shan jest idiotką, jakoś nie przewidziałaś.

– Nie spodziewałam się, że jakiś dzieciak w płaszczu pokona chińską mafię. Nie doceniłam go, to mój błąd, ale to, że on psuje nam szyki to Twoja zasługa – mówię, ważąc każde słowo. – Czarny Lotos przynosi jednak konkretne zyski w reszcie świata...

– Gówno mnie to obchodzi Ana. Zawiedli mnie, wiedzą kim jesteśmy, musimy wysłać wiadomość.

– To głupota – mówię, a on odwraca się do mnie gwałtownie.

– Wiem, że nie obchodzi Cię coś takiego jak reputacja, bo jej nie posiadasz, ale mnie tak. Więc nie waż się podważać mojego zdania.

– Mnie obchodzą interesy, a ten Sherlock może sprowadzić nas na dno, musisz zaakceptować, że jest za dobry i skończyć te gierki – odpowiadam, cofając się o krok. – Zabiję go i problem sam się rozwiąże.

– Nie zabijesz go i waż się mówić mi co mam robić – odpowiada, a ja mimowolnie parskam obrażona i patrzę w płonącą wściekłość w jego oczach.

– Jesteś czasem jak dziecko. W kółko się bawisz i w kółko przegrywasz – mówię, zanim zdążę się zorientować, zanim do mojego mózgu dotrze jakiekolwiek ostrzeżenie.

James bierze zamach i wymierza mi policzek. Pierwsze uderzenie nie jest mocne, dlatego w ciągu ułamku sekundy, je poprawia i teraz czuję cały jego gniew, gdy jednym ciosem rozbija mi wargę. Przez chwilę się boję, boję się, że jak zrobi to kolejny raz, to już nie przestanie, a ja będę musiała się bronić. Na razie stoję twardo, włosy zasłaniają mi oczy i nie widzę jego wyrazu twarzy, ale słyszę, jak odchodzi.

– Weź broń od Morana i przydaj się na coś do cholery, pozbądź się tej chodzącej porażki, jaką jest Shan – mówi zimnym głosem, a ja nie reaguję, nie wiem, czy to szok, czy napięcie spowodowane chęcią oddania mu, ale nadal nie poprawiam nawet włosów. – Masz coś do dodania?

Odwracam się na pięcie, zdejmuję z wieszaka kurtkę i schodzę piętro niżej do mieszkania Sebastiana, który od razu mi otwiera. Nie komentuje mojego wyglądu w żaden sposób, tylko wręcza mi dużą sportową torbę i wsiadamy do windy, a ja kątem oka zauważam w lustrze moją rozbitą wargę i trochę rozmazanej krwi, którą wycieram dopiero w samochodzie.

Moran cały czas milczy, nie mówi nawet słowa, jednak zaciska dłonie na kierownicy tak mocno, aż bieleją mu kostki, nie powinien być aż tak wyprowadzony z równowagi, nigdy nie należał do zagorzałych feministów i traktował kobiety raczej jak zabawki, a nie ludzi. Nienawidzę tego, nienawidzę być w roli damy w opałach, a właśnie w tej roli mężczyźni pokroju Sebastiana najbardziej chcieliby mnie wiedzieć.

Wspinamy się na dach budynku, naprzeciwko domu zajmowanego przez Shan, a ja rozstawiam broń na murku.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – pyta Sebastian, a ja związuje włosy, by nie wpadały mi w oczy.

– Ja jej zaufałam, ja ją zlikwiduje, nie dawaj mi nigdy taryfy ulgowej – odpowiadam i siadam poza widokiem ewentualnej ochrony pani Generał.

Moran sięga do kieszeni po chusteczkę i przykłada ją do moich rozbitych warg, które znów musiały zacząć krwawić.

– Dziękuję – mówię cicho, zabierając mu ją z dłoni.

– Ostrzegałem Cię Ana.

– To nic.

– Często to robi?

– To był pierwszy raz – odpowiadam, ale Sebastian parska cichym śmiechem, odkręcając kubek termiczny i podając mi kawę. – Naprawdę, nigdy wcześniej nie wiedziałam go tak wkurwionego. Powiedziałam dwa słowa za dużo, sama jestem sobie winna.

– A jak zacznie robić to częściej? James jak już się w czymś rozsmakuje ciężko mu przestać.

– Nie wydaje mi się, by dawanie mi ryj miało sprawiać mu przyjemność.

– Mogłaś z łatwością mu oddać...

– Mogłam, ale to tylko zaogniłoby całą sytuację. Myślisz, co się stanie, jak to zrobię? W którym dole mnie zakopiesz? Przecież się nie spakuję i nie odejdę, nie mam dokąd i przede wszystkim jak odejść – mówię, patrząc mu prosto w oczy. – Poza tym naprawdę go kocham Seb.

– I co teraz?

– Weźmiemy udział w jego grze – odpowiadam, znów przykładając materiał chusteczki do ust. – Jak mamy pokonać Sherlocka musimy zrobić to razem. Musimy zrobić to spektakularnie.

– Naprawdę chcesz się w to bawić?

– Nie mogę siedzieć z boku i patrzeć jak drugi Holmes w moim życiu niszczy mi wszystko.

– Nie możesz nasłać na niego Irene?

– Wszystko w swoim czasie – mówię i spoglądam na telefon, na którym mam podgląd rozmowy, jaką prowadzi James z Shen, przykładam oko do celownika i widzę ją siedzącą przy dużym drewnianym biurku.

Szanowałam ją. Szkoda.

Pociągam za spust, słyszę pękające szkło i widzę rozprysk krwi, odsuwam się, by pomóc Moranowi spakować broń i uciekamy, zanim ktokolwiek się zorientuję, że tu byliśmy. Wracamy do domu w milczeniu i dopiero w windzie czuję, jak Sebastian obejmuje mnie ramieniem, ale odsuwam się zdecydowanie.

– Upadłeś na głowę? – pytam go, rozpuszczając włosy, by ukryć pojawiającego się siniaka na mojej twarzy.

– Jak chcesz, to zostań dziś u mnie Ana.

– Naprawdę życie Ci niemiłe, jak myślisz, że jest taka możliwość Złotko. Do jutra – mówię, wskazując mu drzwi i winda rusza do góry, a ja biorę wdech i otwieram drzwi mieszkania.

James siedzi przy komputerze w salonie, odchyla się do tyłu na krześle z założonymi za głową rękami. Wygląda doskonale, niezależnie co by zrobił, w moich oczach będzie wciąż wyglądał, jak cholerny ideał i będzie przyciągał mnie jak magnes. Nie mówię absolutnie nic, zdejmuję kurtkę i idę nalać sobie whisky. Po chwili słyszę, jak wstaje z krzesła, podchodzi do mnie, oplata mnie ręką w talii, a drugą odsuwa moje włosy. Czuję na szyi jego gorący oddech, a do mojego mózgu wdarł już się zapach jego perfum i mam wrażenie, jakbym miała oszaleć, nie mogąc się zdecydować, które uczucie jest silniejsze – wściekłość czy miłość.

– Nie mogę Cię stracić Ana – oświadcza James, składając na moim policzku krótki pocałunek. – Przepraszam. Nie powinienem tego robić.

– Nie powinieneś.

– Jednak zrobiłem i przepraszam, to się więcej nie powtórzy. Ucieknijmy gdzieś z tego miasta, na trochę, złapać oddech, zanim zaczniemy kolejną partię – mówi słodko, jak najprawdziwszy mistrz manipulacji, chcący sprawić, by znów wszystko układało się po jego myśli. James całuje moją szyję i przyciąga mnie do siebie jeszcze trochę mocniej. – Pojedźmy na jakąś rajską wyspę i weźmy w końcu ślub.

Obracam się w jego ramionach, spoglądam mu prosto w oczy, kładzie mi dłoń na policzku i dotyka delikatnie moich spuchniętych ust.

– To ma być zadośćuczynienie? Będziesz musiał się bardziej postarać – mówię chłodno, doskonale wiedząc, że nie ma najmniejszego sensu ciągnąć tej kłótni. Nie dlatego, że on przeprosił, ale dlatego, że to nic nie da. James był moim przeznaczeniem, na dobre i na złe. – Choć nie ukrywam, że podoba mi się pomysł ucieczki na kilka tygodni w jakieś słoneczne miejsce.

– Więc jutro możemy się pakować.

– Potrzebujemy tych kilku tygodni na zaplanowanie prawdziwego placu zabaw dla naszego małego detektywa.

– Kocham Cię – mówi, znów całując mnie w policzek i uśmiecha się szaleńczo, biorąc mnie na ręce.

♛♚

Czuję lekki wiatr, a za oknem słychać szum fal uderzających o brzeg, otwieram oczy i widzę zarys jego sylwetki, gdy otwiera szerzej okna w naszej sypialni. Słońce dopiero leniwie wstaje, a ja cieszę się, że mamy te kilka dodatkowych godzin, które spędzimy w łóżku.
Zamykam oczy, gdy wraca do mnie, dalej udaję, że śpię, choć nie wiem, czy da się na to nabrać, gdy lekko wzdycham, czując jego nagie ciało przywierające do mojego. Rozchylam lekko usta, pozwalając mu się pocałować, a później śmieję się cicho, czując, jak wędruje ustami w dół mojej szyi i brzucha aż między moje uda.
Mógł grać swoją rolę idealnego męża wprost oscarowo, ale ja wciąż pamiętałam dokładnie tamten wieczór i wiedziałam, że zmienił on wszystko. Wiedza, do czego jest zdolny mój mąż, była jednym, ale odczucie tego na własnej skórze to była zupełnie inna bajka. Niezależnie jak się starał i jak dobrze było między nami od dwóch tygodni tu w Malezji, wiedziałam, że za tydzień znów będziemy w Londynie, a tam mieliśmy do przygotowania wielką grę.

– Nie lubię nie być najważniejszy w pokoju – mówi rozbawiony, wyrywając mnie z własnych myśli i przewraca mnie na brzuch, by wymierzyć mi klapsa. Zaczynam się śmiać, a później zaczynam zaciskać zęby na poduszce, gdy kocha się ze mną.

Moje westchnienia wypełniają nasz pokój, a jego dłonie zaciskają się na moich nadgarstkach, gdy dociska moje dłonie do materaca, po obu stronach mojej głowy. Upijałam się jego dotykiem, jego bliskością, jednocześnie wiedząc, że za jakiś czas znów dopadnie mnie kac i świadomość, że nasza miłość ma gorzki posmak. Mimo to, gdy wypowiada moje imię, mam wrażenie, że moje serce wpada w większą ekstazę niż moje ciało i całkowicie zagłusza mądrości mojego rozumu.

– Nigdy więcej nie mów do mnie, że przegrywam – mówi ostro, jak tylko się do niego przytulę.

– Dlaczego do tego wracasz? Dlaczego teraz? – pytam, drżąc w jego ramionach, gdy próbuję po wszystkim uspokoić oddech.

– Bo właśnie zrozumiałem, że niezależnie jak pójdzie nam tamta gra, Ty jesteś największą wygraną na loterii, jaką mogłem trafić – mówi, a ja podnoszę głowę z uśmiechem i całuję go lekko, przygryzając jego wargę. – Jesteś kobietą doskonałą Ana.

– Więc nie waż się więcej mnie obrażać.

– Więc nie waż się więcej mnie nie doceniać.

– Obiecuję – szepczę, zanim znów połączy nasze usta w pocałunku. – Po powrocie będę musiała skontaktować się w sprawie środków wybuchowych...

– Nie. Ana. Proszę, nie mów w łóżku o pracy – mówi, patrząc mi prosto w oczy. – Chociaż nie w dniu naszego ślubu.

– Dobrze, zajmiemy się w tym w mniej sprzyjających okolicznościach przyrody.

– Dokładnie. Na razie tu są najbardziej ekscytujące rzeczy... – mówi, gryząc moją szyję, a ja piszczę rozbawiona.

Natasza wchodzi do naszej sypialni koło południa, jakby wchodziła do siebie, nic nie robiąc sobie z tego, że ja siedzę w szlafroku przed komputerem, a James krąży w samym ręczniku, szukając swojego czarnego krawata.

– Wyniesiesz się w końcu? – pyta go, zajmując fotel naprzeciwko mnie i nalewając sobie kawy z naszego dzbanka.

– Twoja siostra nie ma ochoty, bym się nigdzie wynosił – oświadcza James, uśmiechając się bezczelnie.

– Moja siostra musi się przygotować do własnego ślubu więc ma.

– W sumie to nie mam Nat, wiesz, że to tylko mój kaprys? Nie potrzebujemy papierka, by być razem. To tylko pretekst na ucieczkę z Londynu na wakacje – mówię, Jim staje za moim fotelem, a ja odchylam głowę, by mógł mnie pocałować. – Sprawdzałeś w szafie?

– Sprawdzałem.

– Mam ja sprawdzić? – pytam, na co prycha oburzony jak dziecko i podchodzi do szafy, wyjmuje garnitur i poszukiwany krawat i wchodzi do łazienki.

– Mężczyźni – wzdycha moja siostra. – Niezależnie czy są najniebezpieczniejszymi ludźmi na ziemi, czy studentem w dziurawych skarpetkach trzeba za nich wszystkiego szukać.

– Nie mów, że umawiasz się ze studentem w dziurawych skarpetkach – mówię, a ona parska obrażona taką sugestią i patrzy na mnie tak długo, aż zamykam laptop.

– Nie wyglądasz na podekscytowaną.

– Przecież mówiłam, nie potrzebuję potwierdzenia na piśmie, że ten mężczyzna jest mój. Jest mój od dawna i wiem, że umarlibyśmy za siebie. A to zdecydowanie więcej niż jedno krótkie: Tak – odpowiadam, sięgając po kawę. – Poza tym planujemy coś naprawdę wielkiego po powrocie i, cholera, denerwuję się tym, jak wiele rzeczy może pójść nie po naszej myśli.

– Jesteśmy pieprzoną rodziną królewską tego świata. Nie ma opcji, żebyśmy przegrali – mówi Natasza z uśmiechem, a ona wstaje i zdejmuję ręcznik z moich włosów i sięga po szczotkę, żeby doprowadzić mnie do ładu do wieczora.

Patrzę na zwiewną białą sukienkę wiszącą na wieszaku przy oknie i zagryzam lekko usta, to takie niestosowne bym wkładała białą sukienkę. Żaden ze mnie symbol niewinności, ale ostatnie, na co miałam ochotę to dyskusję z moją siostrą i moim mężem. Poza tym czułam się w niej chyba właśnie tak, jak powinna czuć się kobieta w dniu własnego ślubu.

– Masz cholerne szczęście, że poznałaś Jamesa – mówi Natasza, a ja uśmiecham się lekko.

– Masz rację, mam więcej szczęścia niż rozumu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top