єριℓσg - ραятиєяѕ fσя ℓιfє

Detektyw wychodzi z sali weselnej i zarzuca na siebie płaszcz, jakby wcale nie był zwykłym elementem jego stroju, a niemal magicznym atrybutem jakiegoś superbohatera. Nie kieruje się jednak najkrótszą drogą do wyjścia, a wybiera tę przez ogród, jakby wciąż zastanawiając się, nad powrotem do środka.

– To trochę smutne wychodzić tak wcześnie z wesela przyjaciół – mówi kobiecy głos i po chwili blondynka w misternie upiętych włosach staje przed nim. Ma na sobie obcisłą, czerwoną sukienkę z koronki, a w jej lewej dłoni tkwi cienki papieros.

– To trochę niekulturalne nie pojawiać się w ogóle na ich weselu – odpowiada chłodno detektyw i próbuje znaleźć w jednej z kieszeni zapalniczkę, ale kobieta jest szybsza i odpala mu papierosa, chwilę zachwycając się jego lokami, opadającymi niedbale na czoło.

– Złożyłam im życzenia i spędzą miesiąc miodowy w moim hotelu w Monte Carlo. A Ty co masz na swoje usprawiedliwienie?

– Spotkanie ze starą przyjaciółką.

– Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek byli przyjaciółmi – odpowiada kobieta, dogaszając niedopałek podeszwą swoich czarnych szpilek. – Słyszałam stąd, jak grasz, niezwykle żałuję, że nie udało mi się ukraść dla nas jednego tańca.

Detektyw wyciąga rękę w jej stronę, mimo odległości wciąż słychać płynącą ze środka muzykę. Kobieta przez chwilę wpatruje się w jego delikatną dłoń, jakby wiązała się z nią jakaś obietnica i w końcu pozwala mu prowadzić się w tańcu. Elena zaciska rękę na jego ramieniu, a on odrobinę mocniej w jej talii. Jego płaszcz jest przesiąknięty dymem papierosowym, ale nawet pod jego powłoką może wyłapać nuty tych samych perfum co zawsze.

– Więc John nie wrócił na Baker Street? – pyta cicho blondynka, a przez twarz detektywa przebiega cień uśmiechu.

– Tak, a Pani Hudson zdecydowanie nie wyjdzie wcześniej z wesela.

Nie muszą dodawać nic więcej, ruszają prosto do najbliższej taksówki, gdzie siedzą obok siebie w dalszym milczeniu. Oboje czują niemałe zaskoczenie, tym jak są skrępowani swoją obecnością i oczywistością tego, dlaczego wyszli tak wcześnie. Jakby doskonała świadomość tego, że zmierzają prosto do jego sypialni, odziera ich z pewności siebie i wrodzonej obojgu bezczelności.

Sherlock pozwala iść jej pierwszej, obserwując jej sylwetkę, gdy kobieta wspinała się po schodach na piętro jego domu. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze się spotkają, bo wie doskonale, że za trzecim razem przyjdzie im postawić ich relacje w jakimś punkcie, a oboje woleli to niedopowiedzenie, jakie zostało między nimi na tamtym lotnisku.

Elena opiera się o futrynę drzwi jego sypialni, podświadomie boi się przekroczyć jej próg bez zaproszenia. Jakby wierząc, że wciąż może się wycofać i uciec z powrotem do Włoch. Sherlock staje naprzeciwko niej, a blondynka nie potrafi opanować, chęci położenia dłoni na jego szczupłym policzku.

Ostatnie co mógł o niej powiedzieć, patrząc na wszystkie jej kłamstwa to, że jest nieśmiała, a mimo to dziś pocałunkom, jakie składa na jego szyi, daleko jest do zdecydowania. Sherlock rozpina koszulę, gdy ona powoli wycofuje się w głąb pokoju, zdejmując z siebie sukienkę, by w końcu w samej bieliźnie opaść na łóżko. Patrzą sobie w oczy, czekając jakby na sprzeciw drugiej strony, który nigdy ma nie nadejść i w końcu oboje kapitulują, dając ponieść się swojemu przyciąganiu.

Detektyw nie może pojąć, jak to jest możliwe, że gdy znajdowali się sami, jego umysł działający zazwyczaj na najwyższych obrotach, całkowicie pochłania tylko widok jej ciała i to jak reaguje na każdy jego dotyk. Nagle wszystko staje się takie proste.

Ona za to nie może zrozumieć, dlaczego tylko jego ramiona ustanawiają ją całkowicie. Tak jak jego spojrzenie rozebrało ją z kłamstw w tej sypialni już za pierwszym razem, tak teraz każde muśnięcie jego dłoni nadaje jej kontury. Sprawia, że Elena wie dokładnie, czego chce. A teraz, w tej dokładnej sekundzie chce tylko jego.

Dopiero gdy przez okno wpadają pierwsze promienie słońca, uświadamiają sobie, że przez całą noc nie zamienili ani słowa. Pocałunki i westchnienia były dla obojga bardziej wymowne.

Sięgają po kolejne papierosy, a blondynka siada na łóżku, wpatrując się w leżącego obok mężczyznę. Sherlock ma zamknięte oczy i powoli wypuszcza dym z płuc, zdając się tym rozkoszować jak każdą inną rzeczą, jaka wydarzyła się w tej pościeli tej nocy, ale w jego głowie na pewno już zaczynają na nowo płynąć potoki myśli.

– O której masz samolot do Rzymu? – pyta w końcu mężczyzna, ale zanim ona zdąży odpowiedzieć, uśmiecha się lekko. – Dwudziesta druga z Heathrow. Liczyłaś, że dzisiejsza noc potoczy się właśnie w taki sposób i spotkasz się z Johnem i Mary dopiero jutro późnym popołudniem. Poza tym nie spieszy Ci się, wracać do wielkiej pustej willi, skoro Natasza została na stałe w  Ameryce. Pewnie dlatego pijesz tyle wina, bo próbujesz w nim ukryć samotność albo nudę. Jeśli mam wybierać to nudę. Żyłaś w ciągłym napięciu, a teraz zwyczajnie jesteś znudzona wolnością. Możesz sobie mówić, jak to nienawidzisz Londynu, ale pewnie spóźnisz się na jutrzejszy samolot, ze zwyczajnej potrzeby wprowadzenia odrobiny emocji do swojego pustego życia. Od roku musisz cierpieć na okropną bezcelowość...

Kobieta siada mu na brzuchu i zamyka mu usta pocałunkiem, a gdy detektyw otworzy oczy, bierze jego rękę i ją rozprostowuje.

– A te ślady po igłach? Z czego się wzięły jak nie z samotności? John Cię zostawił, Moriarty nie żyje i też cierpisz na dokładnie te same bolączki co ja, mój drogi Williamie. Tak samo jesteś znudzony brakiem emocji.

– Może odebrałaś mylne wrażenie, ale nie potrzebuję żadnych emocji. – Dziewczyna parska krótko śmiechem, mierząc wzrokiem jego nagie ciało. – To tylko zwykła fizyczna potrzeba, spowodowana przez Twoja bezpruderyjność.

– Więc to wszystko moja wina? – pyta Elena, a detektyw unosi się na łokciach, by dogasić papierosa.

– Oczywiście.

– Więc nie czujesz wobec mnie żadnych uczuć ani emocji, a to co jest między nami, jest czysto fizyczne? – pyta blondynka, wodząc ustami w dół po jego szczupłym brzuchu. – Nie wiem, czy próbujesz, wmówić to sobie czy mnie. Tęsknisz, gdy mnie nie ma. Cieszysz się, gdy jestem. Kochasz, gdy o mnie myślisz.

Sherlock łapie ją za ramiona i przyciąga z powrotem do góry, by po chwili obrócić ją pod siebie i załączyć ich usta w kolejnym namiętnym tańcu, a łóżko pod nimi wydaje głośne skrzypnięcia.

– Nie prawda. Wzbudzasz we mnie tylko ciekawość – mówi po chwili, gdy Elena ucieka lekko od jego ust.

– To wystarczające.

– Oczywiście, że tak.

Kochankowie są tak zaoferowani, wmawianiem sobie pocałunkami, że nic do siebie nie czują, że nie słyszą kroków na schodach, ani nie zauważają Pani Hudson, która staje w drzwiach sypialni.

– Naprawdę Sherlocku, byś się wstydził. TYLE razy powtarzałam Ci, żebyś rzucił ten śmierdzący nałóg! – fuka starsza kobieta, idąc w stronę okna, a Elena wpada w niekontrolowany chichot, zakrywając się dokładnie kołdrą. – O mój boże Sherlock! Dlaczego nie mówisz, że nie jesteś sam! Och przecież jesteś tu z... Kobietą!

Martha próbuje dyskretnie wrócić do drzwi, co powoduje jeszcze większy atak śmiechu u blondynki.

– Oczywiście, że z kobietą Pani Hudson, dziękuję za tą wnikliwą dedukcję. Teraz jednak chcielibyśmy wrócić do dyskusji o zagadce – odpowiada Sherlock, a gdy tylko właścicielka zniknie za drzwiami, blondynka siada na łóżku i tłumi rozbawienie, chowając twarz w jednej z poduszek.

– Jakiej zagadce Williamie?

– Najtrudniejszej ze wszystkich – odpowiada detektyw z poważną miną, a Elena doskonale wie, co może być dla nich największym wyzwaniem. – John odszedł, więc mam wolny pokój i wakat. Jesteś bystra, nie mam ochoty Cię zabić i kiedyś miałaś niebywały talent do bicia morderców pogrzebaczem.

– Wiem, co mi proponujesz. I się zgadzam. – mówi, obracając się do niego i zarzucając mu nogę na biodro, by przytulić się do niego trochę bliżej. – To będzie dobre, to może być naprawdę świetne... Partnerzy w zbrodni, chyba tak to wtedy określiłam?

– Tak. Wtedy tak – mówi Sherlock, uśmiechając się niepewnie. – Tym razem skupmy się na... partnerach w życiu.

I tak. To jest dla mnie zakończenie tej historii. Od początku w mojej głowie miało ono wyglądać dokładnie tak.

Cukier! Wiem, że cukier! I wiem, że to miało być o Jimie, a wyszło jak zawsze.

Moja droga mimika190704 czytając to opowiadanie dużo, dużo wcześniej już mi to zarzuciła... 

Dlatego zapraszam was na alternatywny epilog  ↧

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top