тєяαz.9
Mary wystarczyło jedno spojrzenie na swoją przyjaciółkę, gdy ta wchodzi do restauracji, by zrozumieć, że niedługo wydarzy się coś złego. Kobieta, która zajmuje miejsce naprzeciwko niej obok miłego policjanta, na pewno jest Eleną June. Wciąż patrzy na nich tymi smutnymi brązowymi oczami, ale jej włosy są obcięte tuż nad ramieniem i mają teraz odcień platynowego blondu. Podobnie jej makijaż, który do tej pory był niezwykle subtelny, dziś wraz z czerwoną sukienką podkreśla każdy aspekt jej niebywałej urody.Wygląda na tyle świetnie, że Morstan musi upomnieć Johna subtelnym kopniakiem pod stołem, by nie gapił się na ich przyjaciółkę zbyt nachalnie. Wystarczy, że robi to Greg.
– Przepraszam za spóźnienie – mówi z lekkim uśmiechem Lena. – Stary znajomy przyjechał do Londynu i nie zauważyłam, która zrobiła się godzina.
– Stary znajomy? – pyta Mary, nie odkrywając wzroku od karty win.
– To dlatego tak wyglądasz? – wtrąca od razu John. – Dla znajomego?
– Nikt, kogo możesz znać Mary. I nie Johnny, nie wyglądam tak dla kogoś tylko dla siebie. Najwyższa pora wrócić do niektórych rzeczy, które zarzuciłam, przyjeżdżając tutaj – mówi Elena, sięgając po swoją kartę i uśmiecha się, widząc włoskie potrawy, a gdzieś w niej błąka się wspomnienie tej kolacji, która o mało nie skończyła się tragicznie. Przecież jakby nie strzelanina, James oświadczyłby jej się w taki banalny sposób. – Zna się ktoś z was na winach?
– Absolutnie nie – odpowiada John i sięga po kartę z jedzeniem.
– Więc pozwólcie, że ja wybiorę? – pyta i zaczepia przechodzącego kelnera. Watson, widząc ją dziś, ma wrażenie, jakby zdążyła wypić już kilka kieliszków, jest uśmiechnięta i rozluźnia, zdając się naprawdę dobrze bawić.
– Masz dobry humor – mówi w końcu doktor, a ona obdarza go ciepłym spojrzeniem i przytakuje lekko.
Reszta wieczoru płynie im w taki sposób, o jakim idealne połączenie Anastazji i Eleny mogłoby marzyć. Kobieta, patrząc na parę naprzeciwko siebie, przez chwilę tonie w marzeniach tego, jak jej życie wyglądałoby, gdyby James nie był do końca szalony. Gdyby może oboje stanęli po stronie aniołów.
Kilka godzin później czwórka jest już najedzona i kończą trzecią butelkę wina, powoli zaczynając rozważać, czy lepszą opcją nie będzie złapanie taksówki i wypicie kolejnej w domu przyszłych państwa Watson.
Wychodzą przed restaurację we trójkę i w wesołych nastrojach, czekają jeszcze na Mary, gdy druga z kobiet zauważa mężczyznę w płaszczu. Sherlock wciąż porusza się z gracją tancerza i, mimo że idzie prosto na nich, John jako jedyny go nie dostrzega.
– To chyba jest kurwa żart – mówi rozbawiony Greg, jakby z serca spadł mu kamień, a wtedy spojrzenia doktora i detektywa się krzyżują.
To, co następuje chwilę później, jest na pewno wielkim zaskoczeniem dla wszystkich, ale tylko Elena wybucha głośnym śmiechem, gdy Watson uderza swojego zmartwychwstałego przyjaciela prosto w twarz.
– John! Przestań! – krzyczy Mary i próbuje odciągnąć swojego mężczyznę, zanim uderzy jeszcze raz.
Szybko przenoszą całą awanturę do bocznej uliczki, gdzie lekarz krzyczy na Sherlocka wszystkie najgorsze obelgi, jakie przyjdą mu do głowy, aż straci oddech.
Elena wyjmuje z torby chusteczki i podaje je detektywowi, który mierzy ja od stóp do głów.
Co ta kobieta tu robi? To nie może być zbieg okoliczności, one nie istnieją. Więc dlaczego to właśnie ona towarzyszy jego przyjacielowi? Kim jest? Dlaczego tu jest? Dlaczego żyje? I jakim cudem jeszcze żyje?
Zanim jednak zdąży zadać jej któreś z tych pytań na głos, ona lekko, niemal niezauważalnie kręci głową dając mu znać, że to nie czas ani nie miejsce na taką rozmowę.
– Elena – przedstawia się, wyciągając dłoń w jego stronę z nieśmiałym uśmiechem.
Elena. Dlaczego właśnie Elena? Peggy. Irmina. Rosane. Anastazja. Każda tożsamość była do tej pory zlepkiem kłamstw, a ona jest ich królową, nabiera na nie wszystkich. Na te farbowanie włosy, soczewki kontaktowe zasłaniające błękit jej oczu i tę teatralną nieśmiałość. Nabrała kiedyś nawet Ciebie na tę starą sztuczkę.
Elena.
– Ileż musi się dziać w tej głowie – szepcze cicho kobieta, patrząc mu w oczy z pewną stanowczością niepodobną do June.
Sherlock i Watson znów wdają się w kłótnię, która mogłaby skończyć się kolejnym atakiem na detektywa, gdyby nie przerwał im dzwoniący telefon inspektora.
– Muszę iść – oświadcza Lestrade. – Porozmawiamy o tym wszystkim jutro, skoro wróciłeś do żywych Sherlocku.
– Oczywiście Graham – mruczy pod nosem detektyw, a przez twarz Leny przebiega cień uśmiechu.
– Nie masz nic przeciwko? Przepraszam, że muszę jechać – mówi Greg, kładąc dłoń na ramieniu June, ale zanim ta zdąży otworzyć usta, odzywa się Holmes.
– Oczywiście, że nie ma, bo nie jest Tobą zainteresowana. Przyszła tu tylko dlatego, że John to u niej wybłagał. I nie łudź się, że włożyła tę sukienkę dla Ciebie. Dla kogo ją założyłaś tak właściwie? – pyta, kierując na nią swoje jasne oczy, ale doktor staje między nimi.
– O nie. Nie będziesz się bawił na niej w swoją dedukcję. Podobnie na Mary. Bo przysięgam, że tym razem nie uda im się, mnie powstrzymać Sherlock.
Lena unosi lekko kącik ust, co jako jedyny zauważa tylko detektyw. Greg zostawia nadmiernie rozemocjonowanych przyjaciół samych sobie. Mężczyźni kłócą się jak dzieci, a Morstan i June starają się, stać z boku, nie wtrącając się, dopóki nie zrobi się to konieczne. W końcu następuje chwila zawieszenia broni i powolnym krokiem, wracają do głównej ulicy by Mary i John mogli wsiąść do taksówki.
– Pojadę kolejną Johnny – mówi Elena, kładąc dłoń na ramieniu lekarza. – Jedziemy w różne strony, a on nie zje mnie przecież przez pięć minut.
Watsonowi nie podoba się ten plan, ale nie podoba mu się też dedukcja, jaką prowadzi Sherlock, patrząc na jego Mary w bladym świetle restauracji za ich plecami. W końcu z dwojga złego zostawia Lenę z Sherlockiem i odjeżdża taksówką ze swoją ukochaną.
Blondynka w kilka sekund zrzuca z ramion wszelkie pozory i obraca się w stronę wysokiego bruneta o twarzy jak anioł.
– Tęskniłeś? – szepcze, robiąc krok w jego stronę. – Jedno pytanie.
– Słucham?
– Mamy czas na jedno pytanie. Niech będzie ono właściwie mały detektywie – mówi słodko, gdy Sherlock się cofa, a ona robi kolejny krok w jego stronę.
– Jak przeżyłaś?
– Nie. To nie jest pytanie na dziś.
– Czego chcesz od Johna Watsona?
– Dedukowałeś. Wiesz, że moje uczucia wobec Mary i Johna są czyste. Wciąż nie to pytanie.
– Czego chcesz ode mnie? – pyta znów Sherlock, na co Lena kręci głową, a za jego plecami znajduje się już tylko ściana. Kobieta zaciąga się zapachem jego perfum, który był dla niej znajomy jak powrót do domu, a on czuje jej ciepło na swoim ciele. Stoją tak blisko, że z daleka muszą wyglądać na zakochaną parę, decydującą, u którego z nich skończą tę noc. – Skąd wiedziałaś, że wracam, że to dziś się tu pojawię?
– Dobrze.
– Twoja sukienka – mówi Sherlock, patrząc jej prosto w oczy. – Jest dla mnie.
– Bardzo dobrze – przyznaje Elena, uśmiechając się szeroko i kładzie dłoń na wysokości jego serca. – Obserwują nas, zachowuj się bardziej naturalnie.
– Co masz na myśli, mówiąc naturalnie? I kto nas obserwuje? – pyta, ale jego dłoń pewnie opłata jej talię, jakby dzisiejszy wieczór był naturalną kontynuacją nocy, która nigdy nie doczekała się wspólnego poranka.
– Ludzie czują się niepewnie, gdy widzą innych okazujących sobie publicznie uczucia. – szepcze Ellie, a jej paznokcie wybijają rytm na wysokości jego serca. Kobieta wspina się na palce, gdy dłoń detektywa zsuwa się lekko w dół jej pleców. Patrzą sobie w oczy, jego źrenice są powiększone, a głośne bicie jej serca ginie gdzieś w szumie ulicy. Kobieta łączy ich usta w pocałunku pełnym pożądania i zagubienia, którym żadne z nich nie jest zaskoczone. Ich oddechy przyspieszają podobnie jak ich tętno, a ona stuka palcami ostatnie trzy razy na jego ciele.
Za plecami rozlega się głośny klakson, na którego dźwięk ich usta się rozstają, a ona szepcze wprost do jego ucha:
– Jutro, dwunasta, Green Park. – Czarna taksówka, która jest podejrzanie, nieoklejona żadnymi reklamami zatrzymuje się tuż przy krawężniku. Blondynka ucieka powoli z ramion detektywa i uśmiecha się do niego szeroko. – Dziękuję. Za Twój sentyment Sherlocku.
Zanim detektyw zdąży powiedzieć cokolwiek, ona i jej czerwona sukienka znikają w odjeżdżającym samochodzie. Jakby w ogóle jej tu nie było. Jakby w ogóle nie istniała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top