тєяαz.7
Anastazja nigdy nie była dobrą kucharką, właściwie większość życia jedyne co robiła w kuchni to drinki. I kilka innych jeszcze bardziej nieprzyzwoitych rzeczy, gdy było im z mężem za daleko do sypialni.
Za to Elena June zaczyna naprawdę lubić gotować, zwłaszcza posiadając taką grupę testową jak przyjaciele Johna i Mary.
– Są naprawdę świetne – mówi Greg, podchodząc do dziewczyny wykładającej ostatnią partię grzanek z piekarnika na talerze.
– Dziękuję – odpowiada i wciska mu talerz. – Zanieś je do salonu. Zaraz przyjdę.
Lestrade potrzebuje dłuższej chwili, by jego mózg zarejestrował słowa blondynki. Elena przyszła na parapetówkę w chabrowej sukience z głębokim dekoltem, który powoduje u inspektora szybsze bicie serca. Na dodatek stojąc tak jak kretyn, zdaje sobie sprawę, że coraz bardziej robi z siebie idiotę w jej obecności.
Lena wsuwa ruszt do piekarnika, przez przypadek dotykając go brzegiem dłoni i przeklina głośno.
– Potrzebuję jeszcze dużo czasu, by przestać się krzywdzić, jak próbuję zrobić coś zjadliwego – syczy, wkładając dłoń pod zimną wodę, gdy policjant wsypuje lód do jednej z bawełnianych ścierek i bez słowa bierze jej dłoń i przykłada do niej zawiniątko z lekkim uśmiechem. – Dziękuję. Znów zgrywasz rycerza.
– Przepraszam. Za tamten wieczór też przepraszam.
– To chyba ja powinnam przeprosić Ciebie Greg, za wysyłanie sprzecznych sygnałów. Ja po prostu zawsze miałam słabość do klasycznych łotrów, a nie rycerzy na białych koniach – odpowiada Lena, śmiejąc się, a Greg drugą dłonią odsuwa kosmyk jej włosów, który wypadł jej z niedbałego warkocza.
– Nie chce przeszkadzać, ale Mary zastanawiała się, gdzie się podziewasz – mówi Watson, a policjant i blondynka odsuwają się od siebie na bezpieczną odległość.
– Ta. Mary... – syczy Elena, mijając swojego z przyjaciela, szczerzącego się do niej z miną idioty.
Lena kręci się wśród gości przyjęcia, nie mogąc znaleźć swojego miejsca, w końcu robi sobie kolejny gin z tonikiem i podchodzi do Johna i jego koleżanki.
– Chyba się jeszcze nie poznałyście – mówi Watson i kładzie dłoń na ramieniu blondynki. – Ellie poznaj jedyną w swoim rodzaju Molly Hooper. Opowiadałem Ci o niej, jest patologiem. Molly to Elena, przyjaciółka Mary i moja.
June ma wrażenie, jakby ktoś wylał na niej wiadro pomyj. Patrzyła z przyklejonym uśmiechem na kwiecistą sukienkę dziewczyny naprzeciwko siebie, która nie M nawet grama makijażu, włosy ma splecione w kitkę i prezentuje się jak ofiara losu.
Nie jesteś już Anastazją, nie masz na sobie kreacji za tysiące funtów, szpilek i kosmetyków Diora. Jesteś taką samą sarenką jak ona. To dopiero żart. James na pewno miałby teraz doskonały ubaw, patrząc, jak stoisz naprzeciwko niej i nie możesz zrobić absolutnie nic. Nawet jeśli rozważasz, wrzucenie jej swojej trującej tabletki do kieliszka z różowym winem.
Molly wpatruje się w dziwnie milczącą blondynkę, która w końcu uśmiecha się nieśmiało, ale jej dłoń zaciska się mocno na trzymanej szklance. A sytuacji nie poprawia John, który zostawia je same i biegnie sprawdzić wynik meczu.
– Więc czym się zajmujesz Ellen? – pyta nerwowo Pani Patolog, a druga z kobiet wzrusza ramionami i uśmiecha lekko.
– Mój mąż był właścicielem wielkiej firmy, wciąż mam w niej dużo udziałów – odpowiada spokojnie Lena. – Na razie... urządzam się w Londynie.
– Więc Ty i Greg? – pyta nagle Molly, zanim zdąży ugryźć się w język, a na twarzy jej rozmówczyni zakwita bezczelny uśmiech.
– Więc Ty i Moriarty? – pyta bez cienia skrępowania Elena, a Hooper zaczyna się rumienić.
– John Ci powiedział? Ja i Jim... To... On zrobił ze mnie kretynkę. Uwiódł i wykorzystał – mówi, wyrzucając z siebie ostro każde słowo. – Nigdy nie przestanę się wstydzić sama przed sobą, że dałam mu się zaciągnąć do łóżka i...
Dalsza część monologu Molly niknie dla Leny w panującym dookoła hałasie i szumnie w jej głowie. Słowa wypowiedziane przez Hooper powoli wdziewają się do jej mózgu, do końca rozbijając bańkę, jaką były jej wspomnienia o mężu i słyszy tylko dźwięk tłuczonego szkła. W końcu jednak udaje jej się znów skupić na brunetce naprzeciwko siebie i uśmiecha się smutno.
– Właściwe to mężczyźni chyba lubią to robić nam najbardziej. Upokarzać. Nawet jak od dawna nie ma ich w pobliżu – mówi w końcu blondynka. – Przepraszam, nie powinnam Ci tego wyrzucać. Każdy popełnia błędy. Pójdę dolać sobie alkohol.
Odchodzi szybko, przy barku nalewka sobie pełną szklankę whisky i ucieka na tyły domu, gdzie w niewielkim ogródku siada na schodach. Długo patrzy do swojej torebki, a w końcu przegrywa ze swoją rolą, przegrywa z samą sobą. Odpala papierosa i przepija jego drażniący w usta posmak czystą whisky.
Właśnie dlatego Lena już nie pali i nie pije whisky. Dlatego, że ta mieszanka smakuje jak jego pocałunki, które zawsze wymienialiśmy zachłannie, siedząc na tylnej kanapie czarnego Bentleya.
– Cześć Ana. Dawno się nie widziałyśmy – mówi cicho Morstan i siada obok niej na schodach. – Nie miej takiej miny. To, że ja to widzę, nie znaczy, że ktoś się dowie. Co się stało?
– Zdradzał mnie. To była część planu, zabawa, kolejna partia w jego grze, ale zdrada była prawdziwa, a skoro ta jedna była to były też inne. Tak jak kłamstwa... odkryłam jedno i nagle zaczynam widzieć wszystkie inne. Teraz dopiero zaczynam sobie uświadamiać, jaka byłam głupia. Jak rzucił mi tę iluzję władzy, jak kość psu bylebym tylko siedziała cicho i zgadzała się na wszystko – mówi młodsza z kobiet, paląc nerwowo papierosa ze wzrokiem utkwionym w jakimś ciemnym kącie ogrodu. – Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że ja go kochałam. A on mnie zwyczajnie... posiadał.
Mary kładzie dłoń na ramieniu przyjaciółki, nie wiedząc, co ma jej powiedzieć, w końcu wyjmuje jej papierosa z ręki i sama zaciąga się nim krótko.
– Zakochane kobiety są bardzo głupie.
– I kto to mówi? Przyszła Pani Watson? – sarka Elena i obie zaczynają się śmiać, a drzwi za nimi się otwierają.
John patrzy na przyjaciółki, które podrywają się jednocześnie na równe nogi i chowają papierosa za plecami.
– Co wy tu robicie? – pyta, wzdychając rozbawiony.
– Nic – odpowiada od razy June.
– To Leny – dodaje niemal jednocześnie Mary, wyrzucając niedopałek do starej doniczki. Dwie kobiety spoglądają sobie w oczy i wybuchają głośnym śmiechem.
– To na pewno był zwykły papieros? – pyta doktor i wskazuje im, by wróciły do środka. – Jak z ręką?
– Nie umrę. Trochę szczypie, ale bywało gorzej – odpowiada Lena, a John podnosi jej dłoń do światła i wzdycha kolejny raz.
– Naprawdę zdarzało Ci się gorzej oparzyć sieroto? Mary gdzie mamy apteczkę?
– Na górze w sypialni. – John nie czekając na sprzeciw przyjaciółki, prowadzi ją po schodach, by opatrzyć jej rękę w bardziej profesjonalny sposób.
Elena siada na łóżku w ich pokoju, gdy Watson przetrząsa zawartość swojej szpitalnej torby. Dziewczyna znów ma ten swój enigmatyczny wyraz twarzy, jakby myślami była w zupełnie innym życiu, a on dużo by dał, żeby dowiedzieć się, co jej siedzi w głowie.
Tak naprawdę Elena rozważa, czy nie powiedzieć mu prawdy, nie pokazać kilku starych blizn i nie zacząć tej historii od nocy na Baker Street wiele lat temu. Tylko za nic nie chce go stracić. A jak miałaby wytłumaczyć się z tego, że mówi mu dopiero teraz?
– John... – zaczyna powoli, a on uśmiecha się do niej ciepło, nawet jeśli wciąż nie może znieść jego wąsów. – Ani ja, ani Sherlock nie zasłużyliśmy na takiego przyjaciela.
– Nie bądź głupia Ellie – mówi, kończąc wiązać jej bandaż. – Cieszę się, że Cię poznałem. Rozumiesz, przez co przechodziłem i dzięki Tobie mam Mary. Więc niezależnie co chcesz mi przez to powiedzieć, to nie ma żadnego znaczenia.
– Och wydaje mi się, że są takie rzeczy, które mają znaczenie w obliczu...
– Lena. Niezależnie co mi powiesz nie zmieni to tego, co do Ciebie czuję. Tak samo było z Sherlockiem, niezależnie od wszystkiego, był moim przyjacielem.
– Dziękuję John. – Watson uśmiecha się do niej raz jeszcze i całuje w czoło, gdy ta przytula się do niego mocno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top