тєяαz.5
Elena June siedzi przy rogu stołu, na połatanej skórzanej kanapie i obserwuje ludzi w pubie, sącząc swój cydr z kiwi i limonek. Lubi takie głośne miejsca, lubi patrzeć na ludzkie reakcje, bo każda jest inna i każda z nich może się jej kiedyś przydać, więc zapisuje je w swojej głowie, by kiedyś wykorzystywać przy innych tożsamościach, wśród innych ludzi. Mężczyźni wokół niej są nadmiernie podekscytowani sytuacją na dużym telebimie koło baru, drużyna Wielkiej Brytanii właśnie wyrównała wynik na dwa-dwa i mają ostatnie dziesięć minut meczu, by móc go wygrać. Emocje sięgają zenitu, a ona i Mary uśmiechają się do siebie porozumiewawczo, nie do końca pojmując fenomen akurat tej dyscypliny sportowej, ale z drugiej strony to jest i tak nie najgorszy plan na piątkowy wieczór.
W końcu spotkanie kończy się remisem, co dla kobiet wydaje się całkiem niezłym rozwiązaniem, jednak mężczyźni przy ich stoliku mają miny, jakby chodziło o sprawę życia lub śmierci. Szybko jednak zamawiają kolejne drinki i piwa, by uśmierzyć jakoś gorycz braku jednej decydującej bramki po stronie Anglików.
John wraca na miejsce obok Mary i zaczynają rozmawiać tylko o czymś cicho we dwoje, a Elena przysłuchuje się w milczeniu rozmowie Grega z jakimś młodszym aspirantem, na temat sprawy, którą aktualnie prowadzą. Po skończeniu zawartości swojej butelki decyduje jednak, że nie chce, kolejny raz rano przechodzić przez mordęgę bycia skacowaną osobą i powoli szykuje się do wyjścia, odmawiając zdecydowanie, ale z uśmiechem na wszystkie propozycje zostania na jeszcze jedno piwo. Każdy dorosły człowiek kiedyś orientuje się, że nie ma czegoś takiego jak jedno piwo. Nigdy nie kończy się na jednym.
Gdy tylko ciepłe powietrze przed pubem rozwiewa jej jasne włosy, wyczuwa, że inspektor ruszył za nią. Cały wieczór udawała, że nie zauważa jego zainteresowania, ale teraz nie miała gdzie uciec przed jego czarującym uśmiechem.
– To nie jest świetna dzielnica do wracania pieszo – mówi Greg, a ona śmieje się cicho.
– Mieszkam tylko cztery przecznice stąd, myślę, że nie zabłądzę.
– Pamiętaj, że znam stan przestępczości w tym mieście i będę nalegał – mówi i rusza za nią, mimo że Lena celowo przyśpiesza kroku.
– Podsłuchałam Twoją rozmowę o tej kradzieży w domu w Camden. Rozważałeś, czy nie jest to sam właściciel? To zabytkowy Jaguar, na pewno był ubezpieczony, a części do niego muszą kosztować fortunę, więc zgłoszenie kradzieży wydaje się logiczne...
– Pomyślałem o tym Lena – mówi, ale dziewczyna doskonale wie, że policjant kłamie. – John mówi, że przypominasz Sherlocka.
– Nie. Ty tak mówisz, John to wyśmiał i napisał mi o tym smsa pięć minut po tym, jak wsiadł do taksówki – gasi go, mając coraz większy ubaw, z wprowadzenia policjanta w zakłopotanie. – Nie przejmuj się, nie lubię się wymądrzać. To alkohol. Na co dzień jestem bardziej opanowana.
– Nie przeszkadza mi to. To nie zdarza się często, by ktoś był tak ładny i bystry jednocześnie.
– Dziękuję Greg – odpowiada, uśmiechając się nieśmiało. – Mój mąż nazywał mnie niemożliwą dziewczyną.
– John mówił mi, co się stało... przykro mi.
– John zdecydowanie za dużo o mnie mówi za moimi plecami – mruczy Lena z uśmiechem. – Chyba muszę sobie z nim zdecydowanie porozmawiać albo sama zacznę opowiadać o jego słabościach.
– Ja bardzo chętnie posłucham o wszystkim, co będziemy mogli później wyśmiać w pubie.
Wybuchają śmiechem, przyśpieszając kroku, gdy mijają kolejne grupki podpitych fanów piłki nożnej, którzy powoli opuszczają puby i ruszają do domów. W końcu docierają pod jej budynek, a Elena uśmiecha się szeroko, opierając się o płot i szukając kluczy w torebce.
– Więc spełniłeś swoją misję rycerza w lśniącej zbroi na dziś i dotarłam bezpiecznie – mówi, podnosząc głowę, gdy udaje jej wygrać z bałaganem w swojej torbie.
Lestrade uśmiecha się do niej, na co ona odpowiada tym samym i widzi ogniki rozbawienia w jej ciemnych oczach, gdy staje na palcach, by objąć go lekko na pożegnanie. Zapach jej perfum przywodzi mu na myśl jakieś orientalne miejsce i zdają się kompletnie nie pasować do tak delikatnej osoby.
Elena odsuwa się lekko, jednak dłoń policjanta dalej obejmuje ją w talii, a po chwili jego usta znajdują się na jej. Dziewczyna jest tak zaskoczona, że w pierwszej chwili ma ogromną ochotę wymierzyć mu najbardziej siarczysty policzek w życiu.
Przecież jest mężatką!
Nie. Już nie jest i nigdy nie będzie.
Nieświadomie wiedziona własnym smutkiem, oddaje pocałunek, dając się kompletnie ponieść pasji i procentom w swoich żyłach na te kilka minut, które nigdy nie powinny się wydarzyć.
– Przepraszam – mówi, gdy udaje jej się odejść krok od Grega i zanim ten powie cokolwiek, ucieka do domu, gdzie głośno może śmiać się z własnej głupoty.
Trzy dni później, gdy opowiada o wszystkim, siedząc w mieszkaniu Johna, jest prawie pewna, że zaraz będzie zmuszona dać mu w twarz za jego rozbawioną minę.
– Pocałowałaś Lestrada?! – pyta Watson, śmiejąc się z niej coraz głośniej.
– On pocałował mnie Johnny. A ja się nie broniłam i to Twoja wina. Twoja i Twojego cholernego kupowania mi butelki za butelką.
– Oczywiście. Bo ja Cię zmusiłem do migdalenia się z nim pod domem – sarka John. – Oczywiście.
– Nikt się z nikim nie migdalił.
– Jeszcze.
– Spadaj Watson. Jeszcze jedna taka uwaga i będziesz musiał sobie radzić beze mnie – mówi dziewczyna, ale w jej głosie brzmi tylko rozbawienie, a nie złość. Nie umiała złościć się na doktora, nie umiała się w tej chwili złościć nawet na samą siebie. Sytuacja sprzed kilku dni powoduje u niej raczej ataki śmiechu, a nie irytację, a wszystko przez to, że nie pamiętałaby kiedykolwiek w życiu, zrobiła coś nieplanowanego, coś głupiego i impulsywnego.
– Greg to dobry facet Ellie – mówi poważniejszym tonem John, podkarmiając psa swojej przyjaciółki chrupkami. – Jeśli znajdziesz czas by go poznać, a nie tylko całować po pijaku, to się przekonasz.
– Przesadziłeś! – krzyczy dziewczyna i ciska w niego poduszką, która leżała obok niej na kanapie. – Nie lubię Cię już ani trochę.
– To masz kompletnie przewalone, bo jestem Twoim jednym przyjacielem w Londynie.
– Mam jeszcze Mary.
– Mary to moja dziewczyna, więc od niedawna występujemy w pakiecie – odpowiada dumnie John, na co June powstrzymuje się przed rzuceniem kolejnej poduszki, a doktor widzi, jak przekrzywia głowę w lewą stronę, jak zawsze, gdy zaczyna o czymś myśleć i traci kontakt z rzeczywistością. Podobnie robił Sherlock, gdy zaczynał dedukcję, ale ona najzwyczajniej w świecie tym razem jest tylko zaskoczona.
– Cholernie się cieszę John. Naprawdę oboje na to zasługujecie.
– Tak sądzisz? Bo ja wiem, że się z Mary przyjaźnicie, ale czasem jak myślicie, że was nie widzę, to mam wrażenie, że się zaraz pozabijacie.
– Wiesz, kobieca przyjaźń – sarka dziewczyna i sięga po swój kubek z herbatą.
– Na pewno niezależnie jakbyście się starały, w waszych relacjach nie osiągniecie nawet w połowie tego poziomu abstrakcji, jaki można osiągnąć, przyjaźniąc się z Sherlockiem.
– Żebyś się nie zdziwił doktorku – mówi Lena, ale widzi, że przez jego twarz przebiega ten cień zupełnie niespodziewanego smutku, jakby nagle ktoś dogasił nam papierosa na skórze. Znała to uczucie aż za dobrze. – Czasem do niego mówię.
– Słucham? – pyta nagle John, wracając wzrokiem i myślami do swojej towarzyszki.
– Do mojego męża. Czasem, kiedy naprawdę już nie wytrzymuję, zaczynam na niego krzyczeć. Głównie o tym, że śmiał mnie zostawić z tym wszystkim samą i go nienawidzę – mówi Ellie, uśmiechając się lekko i nieprzerwanie stuka bezwiednie łyżeczką w brzeg kubka. – Albo go błagam by...
– By zrobił dla Ciebie jeszcze jedną rzecz i przestał być martwy? – wtrąca nagle John, a jej źrenice rozszerzają się, gdy przytakuje mu lekko. – Jeden ostatni cud.
– Jedna ostatnia wygrana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top