ᴡᴛᴇᴅʏ.6
Śmiejemy się głośno, ewidentnie wprawiając Sebastiana w konsternację, nie ma pojęcia, co dokładnie nas rozbawiło, ale uśmiecha się lekko. James podpala mojego papierosa, siedzi obok mnie w kolejnej włoskiej knajpce, jest późno, jesteśmy ostatnimi klientami, ale mam pewność, że nasz rachunek wynagrodzi obsłudze zostanie po godzinach. Przeciągam dłońmi po ramionach, próbując pozbyć się z nich wieczornego chłodu, ale James jest szybszy i zarzuca mi na plecy swoją marynarkę, gdy nachylam się do popielniczki.
To takie zaskakujące.
Takie zwyczajne i takie uprzejme.
To niemal czułe.
Uśmiechamy się do siebie jak dwoje osób mających wspólny sekret, a to przecież tylko marynarka.
– Mam wrażenie, jakby omijała mnie rozmowa, a wy przecież nic nie mówicie.
– Czasem nie trzeba paplać jak przekupka, by się dobrze bawić – mówię, rozsiadając się w fotelu, podnoszę twarz do gwiazd i wypuszczam dym z płuc. – Nie macie pojęcia, jak dawno nie bawiłam się tak dobrze.
– Ja też – mówi James, bierze moją torebkę i waży ja w dłoniach. – A mimo to, nadal nosisz przy sobie broń.
– Wiesz, że nie noszę jej, bo obawiam się was.
– Umiesz jej w ogóle używać? – pyta, wyjmując ja z torebki i obracając w dłoniach. Nie robi sobie absolutnie nic z obecności obsługi lokalu, czy przypadkowych przechodniów. W końcu on nie zniży się do poziomu przejmowania się kimkolwiek pod nim.
A James Moriarty żył przekonaniem, że ma pod sobą cały świat.
– Radzę sobie z nią – odpowiadam chłodno. – Proszę, przestań się nią bawić...
– Dlaczego? – pyta i mierzy we mnie z uśmiechem. – Bang! Bang!
– My baby shot me down – odpowiadam, zabierając mu broń i chowając ją do torebki, a on doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że się go nie boję.
Cholera. Peggy powinna być przerażona, powinna być zaskoczona i powinna być skromna, ale on uniemożliwia mi granie jakiekolwiek roli. James już wie, że mu ufam, a to bardzo niebezpieczne uczucie.
– Jutro rano mogę zabrać Cię za miasto i zobaczyć co potrafisz – mówi Sebastian, a ja uśmiecham się szeroko.
– Mam nadzieję, że masz na myśli strzelanie, a nie jest to Twój kolejny sposób na tani podryw. – śmieję się i momentalnie przenoszę cała swoją uwagę na Morana.
– A co złego jest w tym, jeśli to dwa w jednym?
– Nigdy nie byłam na randce, na której ktoś uczyłby mnie strzelać – mówię, dogaszając papierosa i sięgam po swój kieliszek. – Przyjedź po mnie rano i nie rób sobie nadziei.
– Czyli randka?
– Nie, to właśnie miałam na myśli, mówiąc, byś nie robił sobie nadziei! – śmieję się znów i kręcę głową. – Powinnam się zbierać, jeszcze jeden kieliszek i nie dam rany wstać jutro z łóżka.
– Nigdzie nie idziesz – oświadcza Jim i rozlewa ostatnią butelkę wina między nasze kieliszki. – Nie będziemy marnować dobrego alkoholu.
– Chcesz mnie upić Panie Moriarty? – pytam, przygryzając usta.
– Myślę, że już to zrobiłem.
– Co jeszcze masz zamiar mi zrobić? – spoglądam prosto w jego orzechowe oczy, w których czai się coś nowego. Zaciekawienie nagle zmieniło się w sympatię.
Sebastian chrząka znacząco, a my znów wybuchamy śmiechem, co on komentuje przewróceniem oczami z dezaprobatą.
Moran jest znacznie łatwiejszy, przecież rozgryzienie go zajęłoby mi dwa dni, dwa dni by w łóżku wyśpiewał mi przynajmniej część ich tajemnic. Więc dlaczego tego nie robię? Dlaczego całą moją uwagę pochłania czarnowłosy mężczyzna po mojej prawej i jego idealna linia szczęki?
– Idź uregulować rachunek Moran, ja odprowadzę Peggy – zarządza Jim, a przez moje usta przebiega uśmiech. Cholera. Wszystko idzie nie po mojej myśli, wszystko nie idzie według planu.
Przynajmniej nie według mojego planu, nie ukrywam, że James miał własny, który realizował bardzo skrupulatnie. Zabiera mi na sekundę marynarkę tylko po to, by pomóc wsunąć mi ręce w rękawy, które są sporo za długie.
Podaje mi ramię, gdy idziemy w górę uliczki w stronę hotelu, a moje nogi plączą się w wysokich szpilkach. Stanowczo nie powinnam pić tyle wina, to sprawia, że nie myślę racjonalnie, nie umiem skupić się na niczym poza zapachem jego perfum i papierosów na marynarce, którą się owijam.
– Powinnaś przestać z nim flirtować – mówi w końcu chłodno, gdy odejdziemy wystarczająco daleko od restauracji.
– Co? Dlaczego? Przecież on wie, że to żarty...
– Sebastian sprawia wrażenie miłego i fajnego gościa, dopóki zależy mu na pozorach. W końcu znudzi mu się gra, w którą z nim pogrywasz.
– To nie gra, to tylko flirt. Nie ma w nim nic złego.
– Może być, jeśli nie idzie za nim nic więcej.
– Sugerujesz mi, że Sebastian może mi coś zrobić? – pytam, zdenerwowanym głosem.
– Sugeruję tylko, że może go znudzić Twoja gra.
– Czy to troska James?
– Ostrzeżenie – mówi krótko, a ja nie odpowiadam od razu, pozwalam prowadzić się jeszcze chwilę, aż będę wiedziała, że za kolejnym zakrętem zobaczę mój hotel.
– Co Cię obchodzi, czy on się mną znudzi, czy nie? Nie robię mu złudzeń, od początku powtarzam mu, że nie mam zamiaru się z nim przespać. Nie interesuje mnie Sebastian.
– Więc co Cię interesuje?
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Jesteś najciekawszym, co przydarzyło nam się, odkąd tu przyjechaliśmy – mówi lekceważącym głosem. – A nuda naprawdę nie jest tym, co lubię.
– A co lubisz? – pytam, stając naprzeciwko niego pod subtelnie oświetlonym budynkiem.
– Co Cię interesuje Peggy? – pyta, nie robiąc sobie nic z mojego pytania. – Czemu pozwalasz sobie na te wszystkie kolacje i drinki, jeśli nie chodzi o Sebastiana.
Zagryzam usta, powstrzymując uśmiech, a on wybucha śmiechem. Oboje lekko pijani zdajemy sobie sprawę, że znamy odpowiedź na to pytanie i jego i mnie najbardziej interesuje ta gra, oboje lubimy to, jak nawzajem próbujemy się przejrzeć, odkryć karty na ręku przeciwnika. James patrzy mi prosto w oczy, a ja staram się udźwignąć to spojrzenie tak długo, jak tylko potrafię.
– Do jutra – mówi, odchodząc w stronę, z której przyszliśmy, a ja obracam się i uświadamiam sobie, że nadal mam na sobie jego marynarkę.
– James! – wołam, zdejmując buty i podbiegam na boso brukowaną uliczką w jego stronę. Jim uśmiecha się, widząc, że trzymam w dłoni paski moich sandałek w dłoni, zanim rzucę je na ziemię obok niego. Powoli ściągam z siebie marynarkę i mu ją wręczam z uśmiechem. – Dziękuję.
– Jesteś taka zawsze? – pyta rozbawiony.
– Nie byłam taka jeszcze nigdy – mówię, a on nachyla się w moją stronę, co powoduje szybsze bicie mojego serca, które wali już w mojej piersi jak oszalałe. – Dobranoc James.
Całuję go w policzek, przeciągając dłońmi po jego ramionach, po czym bez słowa łapię swoje buty i wracam do hotelu.
Nasze rozmowy, nasze spotkania są jak spacer po polu minowym, każde z nas rozstawia pułapki na to drugie, licząc, że w końcu ktoś z nas popełni błąd. Zamiast tego robimy coraz lepsze uniki. Może dlatego najlepiej rozumiemy się, milcząc?
Rano budzi mnie pukanie do mojego pokoju, w drzwiach staje Sebastian, trzymając dwa papierowe kubki z kawą.
– Tak sądziłem, że zaśpisz – mówi, uśmiechając się czarująco i opiera się o framugę.
– Nie pamiętam, byśmy umawiali się na jakąś konkretną godzinę – mruczę, zabierając od niego kawę i wpuszczając go do środka. – Muszę wziąć prysznic Seb, daj mi chwilę.
– Potrzebujesz towarzystwa?
Kręcę tylko głową i wchodzę do łazienki, ogarniam się błyskawicznie i ubieram się w bikini, szorty i luźny top, suszę włosy popijając kawę. Pół godziny później wychodzimy z hotelu i wsiadamy na motor, którym przyjechał. Zatrzymujemy się dopiero na wzgórzach za miastem, piaszczysta droga prowadząca donikąd, spalona słońcem trawa, w oddali widzę skraj lasu a niżej czerwone dachy i migoczący błękit morza.
– Nie takie złe to życie, co? – pyta, stając obok mnie z szerokim uśmiechem.
– Ma swoje momenty. Zaczynamy?
Kilka godzin próbuję udawać przed nim, że nie umiem strzelać, a on czerpie satysfakcję z bycia lepszym. Lubiłam go, lubiłam to, że nie był skomplikowany, że potrafił mnie rozbawić. Wiem, że jest tak samo doskonałą maszynką do zabijania, jak ja, a jednak przy tym miał w sobie tyle uroku i pogody ducha, jakby całe jego życie składało się z takich popołudni. Gdy trafiam do kolejnej ustawionej na pniu pomarańczy, zauważam czarny samochód, wzbijający tumany kurzu, jadąc w naszą stronę.
– Koniec zabawy – mówi Seb, opierając się o motor. – Na pocieszenie dodam, że nieźle sobie radzisz. Jeszcze kilka razy i będziesz mogła zastrzelić tego kutasa.
– Jakbym mogła zabić mojego męża, zrobiłabym to już dawno temu.
– Uważaj na niego.
– Mój mąż jest setki kilometrów stad, dopóki po mnie nie przyjedzie, nie muszę na siebie uważać – odpowiadam i sięgam po butelkę z wodą.
– Miałem na myśli Jamesa.
– To całkiem zabawne, wczoraj James mówił to samo o Tobie.
– Naprawdę? A to dupek – mówi rozbawiony, gdy auto zatrzymuje się dokładnie u naszych stóp. James opuszcza szybę od strony pasażera i mierzy mnie wzrokiem od sandałek aż po wiązanie kostiumu na karku.
– Moran nie masz czegoś do załatwienia za godzinę? – pyta lodowatym głosem, a Sebastain spogląda na zegarek, przeklina głośno i od razu sięga po kask, na co Moriarty kiwa na mnie palcem. – Ty jedziesz ze mną.
– Słucham?
– Nie mam czasu na Twoje humory Peggy. Wsiadaj – podnosi szybę, a ja spoglądam na Morana, którego mina mówi, że sama się w to wpakowałam i sama jestem sobie winna.
Jak tylko zamykam za sobą drzwi auta, James rusza, wyrzucając w powietrze kolejną porcję kurzu. Jedzie szybko w dół zbocza, a ja czuję na rękach gęsią skórkę i nie wiem, czy jest spowodowana mocno podkręconą klimatyzacją, czy zawziętością w oczach bruneta obok mnie.
– Dokąd jedziemy? – pytam po dłuższej chwili milczenia, gdy rozumiem, że on mi nic sam nie powie.
– Jeden raz nie założyłaś sukienki, akurat, kiedy tego potrzebuję – mówi zimnym tonem i wskazuje na papierową torbę na tylnym siedzeniu. – Mam nadzieję, że będzie dobra.
Wyjmuję z niej czerwoną sukienkę, posyłając mu pytające spojrzenie, ale nie mówi nic i nagle wiem, że mam założyć ją na siebie tu i teraz. Odsuwam krzesło najdalej do tyłu jak to możliwe i bez problemu zrzucam bluzkę, by wciągnąć na siebie sukienkę. Jest opięta z odkrytymi ramionami, ale pasuję jakby była na mnie uszyta, ściągam ją na uda i zdejmuję z siebie szorty. Zdecydowanie nie były to najłatwiejsze warunki do przymierzenia sukienki, ale widziałam, że moje próby sprzeciwu mogły pogorszyć sytuację. Spoglądam na siebie w lusterku i błyskawicznie upinam włosy w luźny kok, by wyglądać odrobinę lepiej.
Łapię jego spojrzenie, gdy stoimy na czerwonym świetle, James wyciąga rękę, by poprawić mi jeden z rękawów. Czuję zimny dotyk jego ręki na mojej ciepłej skórze i zupełnie odruchowo kładę moją dłoń na jego, wszystko trwa ułamek sekundy, ale to wystarczy, by atmosfera się rozluźniła. Zatrzymujemy się w porcie, James wysiada pierwszy, otwiera mi drzwi i podaje dłoń, której nie puszcza, gdy ruszamy po molo wśród białych jachtów.
– Co tu robię? – pytam, a on śmieje się cicho.
– Masz się dobrze bawić.
– Mam udawać Twoją lafiryndę. Stąd sukienka i to? – upewniam się, zaciskając lekko nasze dłonie.
– Nie musisz nikogo udawać. Po prostu się uśmiechaj – mówi, jakby to wyjaśniało wszystko i wskazuje mi wejście na jeden z większych jachtów.
Na pokładzie od razu zauważam trzech mężczyzn w koszulach, którzy palą cygara, stojąc przy burcie naprzeciwko wejścia. Na leżakach leżą dwie młode dziewczyny o proporcjach supermodelek i jest jeszcze ona. Śliczna ruda kobieta po trzydziestce w eleganckiej sukience do kolana pali papierosa i na nasz widok od razu wycofuje się do baru wewnątrz statku.
– W końcu! Długo każesz na siebie czekać! – woła jeden z mężczyzn, Amerykanin o idealnie kwadratowej szczęce, blond włosach i jasnych oczach.
– Nie mogła się ubrać – mówi James protekcjonalnym tonem i spogląda na mnie, a później jednym ruchem dłoni daje mi znać, że mam iść do baru.
– Nie przedstawisz nas? – pyta Amerykanin, mierząc wzrokiem mój biust.
– A jej imię ma jakiś większy sens, Gabriel? – śmieje się Moriarty i znów pstryka palcami, każąc mi odejść.
Uśmiecham się i idę w stronę baru, przeciągając dłonią po jego plecach, chyba już doskonale wiedziałam, w co gramy.
– Znajdź mi dupę, która za pierwszym razem zrozumie, co się do niej mówi – słyszę jeszcze głos mężczyzny nazwanego Gabrielem i w stronę rudowłosej kobieta.
– Gin z tonikiem – zwracam się do ślicznej barmanki, stukam paznokciami w bar i w końcu przysuwam się do kobiety. – Masz może papierosa? Jakbym zmarnowała kolejną minutę na szukanie ich w hotelu pewnie... nie skończyłoby się to dobrze.
Przez twarz rudej kobiety obok mnie przebiega cień uśmiechu i od razu podsuwa mi paczkę pod nos.
– Donna – przedstawia się, mierząc mnie wzrokiem.
– Peggy. – Ściskamy sobie dłonie, a ja zauważam cienką obrączkę na jej palcu.
– Czarujący Gabriel, którego już poznałaś to mój szczęśliwy małżonek – sarka i też odpala cienkiego papierosa. – Długo to trwa? James i Ty?
– Krótko, dopiero się poznajemy – odpowiadam i słyszę śmiechy mężczyzn na zewnątrz, którzy idą w naszą stronę.
– Dobra rada od starszej koleżanki. Uciekaj, póki jeszcze możesz – mówi cicho i odsuwa się ode mnie, a ja dopiero teraz zauważam, że pod perfekcyjnym makijażem ukrywa siniaka na policzku. Sięgam bez słowa po swoją szklankę, a James staje koło mnie, zdejmuje okulary przeciwsłoneczne i posyła mi uśmiech tak szeroki, jakby właśnie obalił jakiś rząd. Donna chce wyjść z sali, ale jej mąż skutecznie zatrzymuje ją w środku.
– Wypijmy za kolejny rok wspaniałej współpracy – mówi, podnosząc kieliszek w stronę Jima, a ten tylko kiwa mu głową.
Siedzę przy barze w towarzystwie Donny, nie rozmawiamy, obserwujemy resztę towarzystwa, a ja nie mogę oderwać oczu od Jamesa. Był tu królem, oni mieli się za ważnych, za panów życia, ale jak tylko postawiliśmy stopy na pokładzie, zostali nikim. Wszystkie oczy były zwrócone na niego, a on naprawdę czuł się w swoim żywiole, stojąc na środku sceny.
Robię kilka zdjęć telefonem pod pretekstem wysłania smsa, wiem, że są niewyraźne, wiem, że są rozmazane, ale lepsze to niż nic. Dwie pozostałe dziewczyny czasem podchodzą do baru, ale głównie rozmawiają między sobą po ukraińsku. To takie typowe, że aż lekko parskam śmiechem.
– Dziwki ze wschodniej Europy, klasyka czyż nie? – sarka Donna.
– Najgorsze stereotypy.
– Dlatego doceniam Jamesa. On zdaje się ponad to, ponad te głupie uciechy nadzianych kretynów. Jakby miał lepszy gust, inne podniety – mówi spokojnym głosem i a ja znów śmieje się cicho. Zdecydowanie ma rację, sądzę, że chaos podniecał go dużo bardziej, niż piękne przedmioty. – A dziś zabrał Ciebie. Czemu?
Wzruszam ramionami, a Jim daje mi znać, żebym przyniosła mu drinka, zabieram szklankę od barmanki i wychodzę na piekące słońce. Moriarty rozmawia z Gabrielem z dala od reszty, zabiera ode mnie szklankę, a drugą ręką odsuwa mi pasmo włosów za ucho.
– Dopilnuję, żeby wszystko było gotowe przed waszym wyjazdem. Zrobiła się ostatnio nieznośna, ale.... – zanim Gabriel doda coś jeszcze, James odrywa wzrok od mojej twarzy i posyła mu jedno ostre spojrzenie. – Wybacz, nie wiedziałem, że ona cokolwiek rozumie.
– W przeciwieństwie do tych kretynów, ja lubię droższe zabawki. – odpowiada Moriarty i przesuwa palcem po moim policzku, a ja uśmiecham się tak, jakbym obiecywała mu całą noc w jego pokoju.
Zaczynam zastanawiać się, czy z jego strony to gra, czy może jednak rzeczywistość? Do tej pory zestawiałam jego zachowanie tylko z Moranem, więc możliwe, że na co dzień był właśnie taki jak dziś.
James każe mi zostać tu, gdzie jestem i idzie na chwilę do środka, a Gabriel uśmiecha się do mnie, jakby ktoś podarował mu cukierki.
– Jak mu się znudzisz, zadzwoń do mnie – mówi, bez skrupułów kładąc mi dłoń na tyłku. – Z resztą jak chcesz, nie musisz wcale na to czekać.
– Jesteś naprawdę odważny, głupi, ale odważny – sarkam i wspinam się na palce, by następne słowa dodać już dużo ciszej. – Nie wiesz, że nie należy bawić się cudzymi zabawkami? Zabieraj łapy, zanim on Ci je połamie.
Mruczę cicho i przez chwilę rozkoszuję się konsternacją na twarzy Amerykanina, zanim obrócę się na pięcie i wrócę do środka, gdzie widzę, jak Jim dotyka lekko ramienia Donny. Na mój widok, oboje uśmiechają się niezwykle naturalnie, a James żegna się z nią skinieniem głowy i łapię mnie za rękę. Wychodzimy bez słowa, nie żegnając się z nikim i dopiero w samochodzie James zaczyna się śmiać, a ja patrzę na niego jak na wariata.
– To było tak proste, dlaczego ludzie są tak prości Peggy? – pyta, kręcąc głową.
– Też mnie to zastanawia – odpowiadam, czekając, aż przestanie się śmiać. – Choć dużo bardziej zastanawia mnie, czemu mężczyźni Twojego pokroju traktują kobiety jak przedmioty.
– Mojego pokroju? To niesprawiedliwa ocena Peggy, ale i tak mogę odpowiedzieć na to pytanie. Przez takie dziewczyny jak tamte dwie, jak możesz zawsze kupić sobie coś nowego, to po co to szanować? – pyta, odpalając silnik i wystukuję palcami na kierownicy jakąś tylko sobie znaną melodię. – A takich kobiet jak Ty czy Donna po prostu nie doceniają, co nie kończy się dobrze dla niektórych.
– Co dokładnie dziś tam robiłeś?– pytam, próbując sobie poukładać wszystko w głowie. – Nie, co ja dziś tam robiłam?
– Nie ufam ludziom na słowo, musiałem coś sprawdzić, a do tego potrzebowałem wsparcia. Co by nie mówić o Moranie, nie jest w typie tego kutasa – śmieje się Jim, a ja kręcę głową z dezaprobatą. – Przepraszam za wszystko, co powiedziałem i zrobiłem Peggy. I za jakąkolwiek niestosowną propozycję, jaką Ci wysunął.
– Czyli mam rozumieć, że nie jesteś protekcjonalnym szowinistą?
– Nie. Nie bardzo obchodzi mnie płeć człowieka, a jego intelekt. Szanuję Cię i przepraszam, że musiałem tak Cię potraktować. A co do niego... podał Ci numer swojego pokoju hotelowego?
– Złapał mnie za tyłek, ale zasugerowałam, że połamiesz mu ręce, jeśli nie przestanie – odpowiadam chłodno, a James śmieje się i sięga po moją dłoń, by ją pocałować.
Chyba żadne z nas się tego nie spodziewa i jest tak samo zaskoczone tym prostym gestem. Dlatego, gdy odkład ją z powrotem na moje kolana, patrzymy prosto na drogę przed nami.
– Wydaje mi się, że ja też nie doceniam Cię do końca – mówi cicho James.
– Wciąż możesz zacząć.
– Czy w ramach przeprosin za wszelkie niedogodności dzisiejszego popołudnia mogę zabrać Cię na kolacje?
– Sądziłam, że nie spytasz – odpowiadam od razu, a James uśmiecha się, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, gdy promienie zachodzącego słońca uderzają prosto w szybę.
– Peggy?
– Tak Jim?
– Wyglądasz niesamowicie w tej sukience.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top