→ 09. miss ophelia

PANNA ROMANOFF — odezwał się z ekscytacją Anderson. — Długo pani przede mną uciekała.

Miałam ochotę wyklinać siebie, swoją głupotę, a przede wszystkim Romanoff, która wpakowała nas do tego gówna. Trzeba było ją zabić wtedy w tamtej uliczce, kiedy śledziliśmy ją z Clintem.

Byłam głupia, że tego nie zrobiłam.

Co z tego, że Barton obraziłby się na mnie do końca życia za to, że niszczyłam jego plany płynące z głębi, dobroci jego serca. Przynajmniej teraz bylibyśmy w Waszygtonie, składali dokładny raport Fury'emu, a później byłabym w drodze do domu.

Ale nie, bo po co.

Spojrzałam na Clinta wymownie, ale brunet robił wszystko, by odwracać ode mnie swój wzrok. Ta, stary w końcu będziesz się musiał zmierzyć z moją ogólnie pojętą wściekłością. Ciesz się, póki możesz, bo jak tylko wyjdziemy stąd żywo, to własnoręcznie cię zabiję.

Wywróciłam zirytowana oczami, kiedy Anderson gadał bez sensu, a mnie szlag trafiał, kiedy patrzyłam na niego, jego osiłków i Romanoff, która siedziała obok mnie skulona i potulna jak baranek.

Samo to mi do niej nie pasowało. Na cholerę, była Czarną Wdową!

— Przepraszam — weszłam w zdanie mężczyźnie, który spojrzał na mnie z zaskoczeniem i wypisaną na twarzy wściekłością. — Czy zamiast poświęcać nasz drogocenny czas na tę żmudną gadkę, możemy przejść od razu do konkretów? Chcę tylko przypomnieć, że z trójki twoich więźniów, dwójka z nas jest agentami T.A.R.C.Z.Y., więc kiedy nas zabijecie, to będziecie ich najważniejszymi celami. Serio, mówię. Co jak co, ale jesteśmy tak jakby jedną, wielką rodzinę. Ktoś zostanie zabity, to reszta będzie się mścić, dopóki nie dokona tego, co tak bardzo pragnie.

Blefowałam.

Tylko po to, by zyskać trochę na czasie. Potrzebowaliśmy nowego planu ucieczki, bo nie miałam zamiaru umierać dzisiejszego dnia – a może wieczora?

Ale ogólnie T.A.R.C.Z.A. nie zbyt by się przejęła naszą śmiercią. Fury ubolewałby nad stratą najlepszych agentów, a Hill i Coulson postawiliby po jednym zniczu na naszych grobach. Tak, by pokazać, że jednak komuś na nas zależało w tej agencji.

— W takim wypadku mamy coś ze sobą wspólnego panno Fisher — Anderson się uśmiechnął i wstał ze swojego obrotowego, skórzanego fotela. Czyli to był jego gabinet albo coś w tym stylu, bo ogólnie oprócz tego fotela, biurka i trzech krzeseł, na których nas posadzono – ponownie – to w pomieszczeniu nie było nic więcej.

Oprócz kilku uzbrojonych facetów oczywiście.

— Powiedziałabym, że jestem zdziwiona, że mnie znasz, ale chyba się powstrzymam — odpowiedziałam ironicznie i od razu poczułam, jak Clint kopnął mnie mocno w nogę, dając znać, bym siedziała cicho. Spojrzałam na niego przelotnie, a on w oczach miał wypisane nieme błaganie, bym już nic nie mówiła, bo jeszcze pogorszę sytuację.

Nie wydawało mi się, by ta sytuacja mogłaby być jeszcze gorsza.

Chyba że zaatakowaliby nas kosmici.

W sumie to byłoby ciekawe, ale na całe szczęście wszystkie zielone ludki to tylko wyobrażenia scenarzystów w filmach i serialach.

— Jest pani bardzo zabawna — zaśmiał się mężczyzna, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Stary to nic nowego. — Aż przez krótką chwilę jest mi pani szkoda. Jednak jak sobie pani życzy – koniec gadania. Zapamiętajcie moją twarz, bo to ona będzie ostatnią, którą zobaczycie przed śmiercią.

Anderson wyszedł, ale zanim to zrobił jakiś niekontrolowany ruch ręką w stronę jednego ze swoich osiłków. Szybko podnieśli nas z krzeseł i z siła popchnęli na środek pomieszczenia. Upadłam na kolana i nie zdążyłam się podnieść, kiedy zauważyłam lufę karabinu wycelowaną w moją stronę.

Dwie kolejne celowały w Clinta i Natalię.

— Myślę, że możemy się dogadać — odezwał się Barton, a ja odwróciłam się w jego stronę, kiedy już udało mi się podnieść na nogi. Miałam nadzieję, że mój szwagier miał jakiś genialny pomysł, gdy odzywał się do naszych osiłków, bo inaczej skończymy w kostnicy.

Chociaż bardziej obstawiałam jakieś trzy metry pod ziemią, w czarnym worku z robalami.

Osiłki Andersona zaczęły się śmiać i prychać z rozbawienia, kiedy niespodziewanie Romanoff skoczyła na jednego z nich i zaczęła się walka.

My z Clintem zrobiliśmy to samo, dosłownie sekundę później.

W krótkim czasie udało nam się obezwładnić i zastrzelić połowę naszych wrogów. Strzały broni automatycznej towarzyszyły nam na każdym kroku i trzeba było bardzo uważać, by samemu nie oberwać w tej walce.

Oczywiście, jak to ja nie byłam zbyt uważna.

Jak zawsze oberwałam i zorientowałam się o tym, gdy poczułam przeszywający
i palący ból w prawym ramieniu. Siła postrzału była na tyle mocna, że upadłam na podłogę.

— Elia! — Usłyszałam zdenerwowany krzyk Clinta, a kiedy się odwróciłam, zobaczyłam jak w moją stronę, zmierza jeden z ostatnich napastników. Szybko zaczęłam się cofać, próbując znaleźć jakąś broń, a kiedy pod palcami poczułam jeszcze ciepłą obudowę po jednym z pistoletów, natychmiast chwyciłam go w dłoń. Wycelowałam w mężczyznę, a potem oddałam bezbłędny strzał prosto w serce.

Westchnęłam ciężko, odrzucając pistolet na bok.

Chwilę później obok mnie znalazł się Clint, a po nim Natalia.

— Ophelia, jesteś ranna! — Zawołał Barton, pomagając mi się podnieść na nogi. Cholera, mieliśmy chyba szczęście. Pokonaliśmy wszystkich i żyliśmy. — Znowu! Co ja powiem Laurze?

— Myślę, że nic — zażartowałam szybko i jęknęłam głośno, kiedy poczułam, jak Clint przycisnął kawałek materiału ze swojego stroju do mojej, krwawiącej rany. — Wiem, że za mną nie przepadasz, ale nie musisz być, aż tak agresywny.

— Sama mnie tego nauczyłaś, nie pamiętasz? — Mój szwagier spojrzał na mnie z rozbawieniem, a ja skinęłam głową, uśmiechając się wesoło.

Żyliśmy.

Obydwoje. (Znaczy troje, ale no Clint był ważniejszy niż Natalia).

Czułam cholerną ulgę z tego powodu i byłam z siebie dumna.

— Wyglądała, że wszystkich załatwiliśmy — odezwała się Natalia, chowając za pasem zablokowany pistolet. — Myślę, że teraz powinniśmy już spadać.

— Anderson ciągle żyje — zauważyłam, spoglądając na rudowłosą. — Wydawało mi się, że mówiłaś o dołączeniu do T.A.R.C.Z.Y. tylko wtedy, kiedy on zginie.

— To prawda — Romanoff skinęła głową. — Jednak i tak już zbyt dużo dla mnie zrobiliście. Uratowaliście mi życie dwa razy. Nie jestem do tego przyzwyczajona i nie mam zamiaru was więcej narażać. Dołączę do T.A.R.C.Z.Y., a resztę załatwię sama, kiedy przyjdzie na to czas.

— Pomożemy ci — zapewnił ja Clint, a ja czy chciałam, czy nie, to zgadzałam się z nim. Mogłam wyklinać to, że Natalia sprowadziła tylko na nas kłopoty i wmawiać sobie, że już nigdy nie chce z nią współpracować... Jednak wiedziałam, że Clint miał wyczucie do ludzi. Ufałam mu i zdawałam sobie sprawę, że jeśli Barton z własnej, nieprzymuszonej woli chciał pomóc tej dziewczynie, to ja miałam zamiar zrobić to samo.

— Możesz na nas liczyć — posłałam jej nieznaczny uśmiech. Natalia spoglądała na nas przez krótką chwilę, aż w końcu skinęła głową bez słowa, zgadzając się z nami. — No fajnie się gada, bardzo ckliwie bym powiedziała, ale czas na nas. Chciałabym, żeby ktoś zgrabnie opatrzył moje ramię, żebym nie musiała się wstydzić pokazywaniem w stroju kąpielowym.

— Opatrzymy cię w hotelu, a potem wracamy do domu — zadecydował Clint, a ja uśmiechnęłam się szeroko na jego słowa.

Dom.

Mama.

Laura.

Cooper.

Potrzebowałam tego.

Pragnęłam ich zobaczyć, jak najszybciej i wręcz nie mogłam się doczekać, kiedy wsiądę do samolotu i poczuję, jak unosi się do góry, by zabrać nas z powrotem do Stanów.

Do domu.

— Ale postarasz się, okej? — Powiedziałam wesoło, a Clint zaśmiał się krótko. Przyłożył rękę do swojego serca, zasalutował i obrócił się ode mnie, by ruszyć za Natalią w stronę wyjścia.

Wtedy to zobaczyłam, a moje serce zamarło tylko na krótką chwilę, bo w kolejnej zrobiłam to, co zawsze.

Ratowałam Clintowi tyłek, by Laura mogła cieszyć się swoim mężem.

Popchnęłam mojego szwagra w bok, a sama zajęłam jego miejsce. Wszystko trwało kilka sekund, ale to wystarczyło, by jeden z osiłków Andersona ostatkiem sił, podniósł się do góry i rzucił nożem w naszą stronę.

Ostrzem, które skierował w Clinta.

Ostrzem, którym oberwał zupełnie ktoś inny niż Barton.

Ostrzem, które w momencie, gdy wbiło się w moją klatkę piersiową, sprawiło, że widziałam, iż tym razem nie wywinę się z tego tak łatwo.

— Clint? — Odezwałam się słabym głosem, czując, jak krew napływa mi do ust. Odwróciłam się w stronę mężczyzny, który z przerażeniem na mnie spoglądał, prawdopodobnie nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co się działo.

— Ophelia — powiedział ze strachem, łapiąc mnie w swoje ramiona, gdy zaczęłam upadać na podłogę. Traciłam siły. Przestawałam czuć cokolwiek.

To oznaczało tylko jedno.

— Nie, nie, Ophelia! — Powtarzał Clint, trzymając mnie mocno w swoich ramionach. Odgarnął zaplątane włosy z mojej twarzy, uporczywie próbując coś zrobić, by mnie ratować. Jednak nieważne, co by robił. Dla mnie było już za późno. — Spokojnie, Ophi, wywiniesz się z tego. Zawsze, tak jest, pamiętasz?

— W porządku, Clint — uniosłam rękę, by dotknąć policzka mojego szwagra. — Pomóż Natalii. Będzie cię potrzebować.

— Ophelia, nie... — Barton pokręcił głową, a ja zauważyłam, jak w jego oczach pojawiły się łzy. — Cholera, Fisher walcz z tym! Kto będzie uprzykrzał mi tak mocno życie, jak nie ty?

— Myślę, że kogoś znajdziesz — uśmiechnęłam się delikatnie, a potem zakaszlałam, czując, że z sekundy na sekundę miałam coraz mniej sił. Wiedziałam, że któregoś dnia do tego dojdzie. Nie sądziłam, jednak, że nastąpi to tak szybko. — Powiedz mojej mamie... Laurze...

— Zamknij się, sama im to powiesz — warknął Clint, pochylając się nade mną. — Zaraz przyjedzie pomoc i... Ophelia? OPHELIA! Nie zamykaj oczu! Kurwa, nie zamykaj oczu! Rozkazuję ci, rozumiesz!? OPHELIA?! OPHELIA!

Zamknęłam oczy i po raz pierwszy od dawna poczułam niesamowity spokój. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top