→ 08. fierce ophelia
NO WIĘC SYTUACJA nie wyglądała najlepiej.
Nie zabili nas, jeszcze. Przynajmniej mnie i Clinta, bo Romanoff gdzieś pociągnęli, a nas wsadzili do niezbyt przyjemnej piwnicy, przywiązali nasze ręce i nogi do twardych, cholernie zimnych, metalowych krzeseł, a potem posadzili plecami do siebie.
Istotnie, to wyglądało jak scena porwania, czy tam przetrzymywania w jakimś filmie kryminalnym.
Tylko po pierwsze – to nie był film. Po drugie – zanim nas tutaj posadzono, to zabrano dosłownie wszystko i przeszukano w każdym możliwym miejscu. Nie mieliśmy żadnej broni, która mogłaby nam pomóc uciec. I ogólnie nie było ciekawie.
Przejęłabym się tym jakoś bardziej, gdyby nie fakt, że to nie był pierwszy raz, kiedy znajdywaliśmy się z Clintem w takiej sytuacji.
— Wiesz, że jesteś cholernym idiotą, prawda? — Zwróciłam się ironicznie do mojego szwagra, przekręcając głowę o ile to było możliwe.
— Odezwała się najmądrzejsza — Barton prychnął głośno, jednak zignorowałam jego mruczenie pod nosem.
— Może się nadać agencji. Pomóżmy jej. Nie zabijajmy jej — przedrzeźniałam mojego szwagra, czując jak irytacja i ogólne wkurzenie biorą nade mną górę. — Trzeba było ją zabić, Clint. To miała być przyjemna, krótka misja. Miałam w końcu po niej odpocząć, a zobacz, gdzie skończyliśmy!
— Raczej trudno mi się skupić na pomieszczeniu, kiedy pieprzysz takie głupoty nad moim uchem — odwarknął, a ja zaklęłam głośno. Gdybym nie miała związanych rąk, to z pewnością założyłabym je na klatkę piersiowej, tupnęła nogą o podłogę i strzeliła tradycyjnego focha.
— Masz jakiś pomysł?
Miałam nadzieję, że miał. Zawsze był przygotowany na najgorsze, więc musiał mieć coś w zanadrzu.
— Próbuję się właśnie do niego dostać — odpowiedział mi, a ja uniosłam jedną brew do góry. Przepraszam bardzo, ale że co? Spojrzałam do tyłu, by zobaczyć, jak Clint robi dziwne, skomplikowane ruchy, aż w końcu uwolnił swoje ręce z węzłów. Mówiłam, że był przygotowany na każdą sytuację? Mówiłam? Mówiłam!
— Myślałam, że wszystko nam wzięli — powiedziałam z zaskoczeniem. Trochę było mi właściwie głupio. Clint schował w rękawie swojego kostiumu jedną, jedyną żyletkę, tak w razie czego, a ja nie miałam niczego zapasowego w swoim stroju. Za każdym razem zapominałam o tym, by wszyć sobie coś podobnego.
Na całe szczęście moim partnerem był Clint.
Nic nie zmieni tego, że uważałam go za kompletnego idiotę, ale czasami naprawdę myślał o wszystkim.
— To, że ciebie pozbawili całego sprzętu, nie oznacza, że to samo zrobili ze mną — odezwał się Barton, wstając z krzesła. Pochylił się nad moimi rękami, a już po chwili z ulgą przyjęłam fakt, że zostały one uwolnione z krępujących ich węzłów. — Resztę zrób sobie sama, Elia. Nie mam zamiar przed tobą klękać.
Clint podał mi żyletkę, a ja prychnęłam rozbawiona.
— Och, a masz w tym wprawę z Laurą? — Zażartowałam i w ostatniej chwili uchyliłam się przed ręką mojego szwagra, który najwidoczniej nie wyłapał mojego rozbawienia.
Tylko przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może czasami faktycznie za bardzo po nim cisnęłam.
Przecięłam więzy wokół kostek, a już po chwili stałam na własnych nogach.
— Mamy jakiś plan, jak się stąd wydostać?
— Myślę, że on sam się właśnie wymyślił — odezwał się Clint, wskazując ręką na drzwi, zza których dobiegał odgłos ciężkich kroków. Mój szwagier usiadł na swoim krześle w podobny sposób, jak wcześniej, a mi jedyne, co pozostawało to zrobić to samo, co on. — Zaatakujemy ich, kiedy zauważą, że się uwolniliśmy.
— Dlatego to ty powinieneś wymyślić cały plan, a nie Romanoff — mruknęłam pod nosem. Barton zaśmiał się krótko, aż w końcu drzwi do piwnicy się otworzyły. Do środka weszło dwóch umięśnionych – i pewnie mało mądrych – mężczyzn, a każdy z nich trzymał po jednej spluwie w swoich dłoniach.
Wyrównana walka, nie powiem. Mieliśmy nawet spore szanse, by wyjść z tego całkiem żywo.
Jeden z facetów podszedł do mnie i wycelował w moją stronę broń. Serio, myślisz, że się ciebie przestraszę, chociaż w najmniejszym stopniu?
— Czekaj, coś tutaj nie gra — odezwał się ten drugi, pochylając się nad Clintem. — Co do...?
Nie dokończył, kiedy Barton go zaatakował, szybko powalając na ziemię. W tym samym czasie sama uderzyłam mojego napastnika. Pistolet wypadł mu z ręki, a ja wykorzystałam tę sytuację i ponownie zaatakowałam, tym razem celując w brzuch. Mężczyzna próbował się bronić, ale był zbyt zaskoczony moim atakiem do tego stopnia, że już po chwili leżał kompletnie nieprzytomny na podłodze. Sięgnęłam po porzucony przez niego pistolet, a potem odwróciłam się w stronę Clinta, który właśnie rozwalił krzesło na głowie drugiego mężczyzny.
— No co? — Zapytał niewinnie, spoglądając w moją stronę.
— Wystarczyło go tylko znokautować, a nie zabijać krzesłem.
— Przecież tylko go znokautowałem. Patrz — Clint kopnął nieprzytomnego mężczyznę, a ten wydał z siebie cichy jęk, ale się nie ruszył. — Widzisz? Żyje, chociaż wcale by nie musiał. Od kiedy masz takie czułe serce?
— Od momentu, w którym zgodziliśmy się uratować tyłek pewnej zabójczyni.
— Teraz musimy ją znaleźć — skinęłam głową, a Clint ruszył w stronę drzwi. Szłam tuż za nim z gotowym i nabitym pistoletem.
Licząc tamtą dwójkę sprzed wejścia to razem z tamtymi z piwnicy, mieliśmy do pokonania o jakieś cztery osoby mniej.
To było w jakiś mały sposób pocieszające.
Weszliśmy w pierwszy zakręt i na swojej drodze spotkaliśmy jednego strażnika, którym od razu zajął się Clint. Wystarczył jeden cios w twarz, by mężczyzna padł na ziemię, a my ruszyliśmy dalej korytarzem.
Dotarliśmy do dużych, drewnianych drzwi. Spojrzałam przelotnie na mojego partnera, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, Clint pociągnął za klamkę i wszedł do środka. Musieliśmy mieć chyba jakieś cholerne szczęście, bo kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, okazało się, że to tam była przetrzymywana Natalia. Rudowłosa w podobny sposób była zakneblowana, jak my wcześniej, ale wyglądało na to, że oprócz tego była nieprzytomna. Kiedy podeszłam do dziewczyny, okazywało się, że miałam rację.
— Oddycha? — Zapytał Clint, a ja sprawdziłam jej puls. Przyłożyłam palce na jej szyję, a kiedy wyczułam, że dziewczyna jeszcze żyje, skinęłam głową do mojego szwagra. — W takim wypadku musimy ją stąd zabrać.
Zgodziłam się z nim bez problemu. Clint odciął węzły, które krępowały Rosjankę, a ja starałam się ją ocucić, delikatnie uderzając w policzki. Za pierwszym razem nic się nie stało, za drugim Natalia jęknęła przeciągle, a za trzecim w końcu otworzyła oczy.
Jednak, kiedy zrozumiała co się dzieje, jej wzrok kompletnie się zmienił. Była przerażona, a to wcale mi się nie podobało.
— Co tutaj robicie? Musicie stąd uciekać jak najszybciej!
— Ratujemy twój ruski tyłek, Romanoff — odpowiedziałam jej natychmiast, podając rękę do pomocy, by mogła w stać. Nie miałam pojęcia, czy w jakiś sposób ją torturowali, czy nie, ale i tak była słaba po ranach, które odniosła wcześniej. — No dalej, nie mamy dużo czas, aż się zorientują, że właśnie uciekamy.
Byłam kompletną idiotką, gdy to mówiłam.
Wyrzucałam sobie swój debilizm i dochodziłam do wniosku, że był on jeszcze większy niż idiotyzm Clinta.
Jak na zawołanie boczne drzwi do pomieszczenia się otworzyły, a do środka wszedł Anderson – przynajmniej wyglądało na to, że to był on, bo jako jedyny miał na sobie idealnie skrojony garnitur. Zaraz po nim weszli jego goryle niezbyt wyróżniający się od tych, których pokonaliśmy w piwnicy.
Moja ekscytacja zbliżającą się ucieczką właśnie runęła w tym momencie.
Nie mogliśmy mieć więcej szczęścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top