→ 07. simply ophelia

POD LONDYNEM udało nam się znaleźć jakiś mały, nawet ładny hotelik i tam się zatrzymaliśmy. Po pierwsze – Natalia musiała mieć zmienione opatrunki, czym zajęłam się natychmiast po tym, jak zameldowaliśmy się w pokoju. Po drugie – musieliśmy wymyślić plan. Zbytnio nie podobał mi się pomysł ataku we trójkę na budynek z uzbrojonymi po zęby ludźmi, których było zdecydowanie więcej niż nas.

Jednak przyzwyczaiłam się do tego, że nigdy nie dostawałam tego, czego tak bardzo pragnęłam.

Dochodziłam do wniosku, że to właśnie dlatego byliśmy tak niezawodni wraz z Clintem. To my zawsze dostawaliśmy niby proste zadania, ale kiedy się w to wchodziło głębiej, tak okazywało się, że z pozoru łatwe zadanie jest okropnie trudne.

A przynajmniej skomplikowane i zamiast jednego trupa, mamy pięć.

Odkaziłam ranę rudowłosej zarówno na ramieniu, jak i na brzuchu, a potem założyłam nowy, świeży opatrunek. Nie byłam przekonana co do tego, czy dziewczyna powinna walczyć, ale bez niej mieliśmy jeszcze mniejsze szanse.

Może jednak dobrze zrobiłam, kiedy żegnałam się z mamą?

— Plan jest prosty — stwierdziła Natalia, kiedy we trójkę siedzieliśmy przed czymś, co miało imitować kominek – w ogóle niedziałający – i każde z nas zajadało się prowizorycznymi kanapkami z hotelowego bufetu. — Wbijamy do środka, zabijamy Andersona i spadamy.

Anderson był typkiem, który tak bardzo chciał zabić Czarną Wdowę. Ciągle nie miałam bladego pojęcia dlaczego, ale to w tym wszystkim było najmniejszym problemem.

— Okej — westchnęłam ciężko, przełykając ostatni kęs kanapki i odwróciłam się w stronę Rosjanki. — Wiem, że jestem idealną osobą do tego, by nie działać wbrew planu i nienawidzę ich wymyślać, ale nawet ja teraz wiem, że potrzebujemy czegoś więcej. Sławne Cezarowskie veni, vidi, vici tutaj nie pasuje, Nat.

— Kim jesteś i co zrobiłaś z Ophelią Fisher? — skomentował szybko Clint, posyłając mi rozbawiony uśmiech. Tak, stary ja też się zastanawiam, co we mnie wstąpiło. — Jednak masz rację. Musimy mieć coś więcej. Zastanowić się nad tym, jak w ogóle zaatakować. Od której strony? Jak wejść w miarę niepostrzeżenie? Założę się, że nie masz pojęcia o rozłożeniu budynku?

Romanoff wgryzła się w swoją kanapkę i uśmiechnęła się niewinnie.

Gdybym nie wiedziała, kim była i nie czytała jej akt, to naprawdę pomyślałabym o tym, że jest grzeczną, niewinną dziewczynką. Kimś, kim ja nigdy nie byłam i zdecydowanie już nie będę.

Czyli nie miała bladego pojęcia. Ogólnie wszystko, co mieliśmy to nasza trójka, trochę broni i zdecydowanie najgorszy plan na świecie. Wejść, zabić i wyjść.

Kto coś takiego wymyśla?

Wyszło na to, że ja z Clintem i Natalią. Miałam nadzieję, że już po całej tej akcji, kiedy wrócimy do domu, a Fury przyjmie do agencji Rudą, to mimo wszystko nie trafimy na nią kolejny raz. Nic do niej nie miałam – nawet ją lubiłam, ale dochodziłam do wniosku, że o wiele lepiej pracowało mi się z samym Clintem.

Sama miałam zapędy autodestrukcyjne, przez które Barton ledwo wytrzymywał i byłam przekonana, że nie raz sam miał ochotę mnie zabić, ale Romanoff była jeszcze gorsza.

Naprawdę, nie sądziłam, że to było możliwe.

A jednak równo o wschodzie słońca zaparkowaliśmy kilka kilometrów od budynku Andersona i teraz czailiśmy się do ataku. Byłam zdeterminowana do tego, by po raz pierwszy robić wszystko, tak jak należy. Plan niezbyt mi na to pozwalał, bo ciągle uważam, że jeszcze tak beznadziejnego nie udawało mi się wypełniać, ale miałam, co miałam.

Nie bałam się nawet o samą siebie. Oczywiście, nie chciałam umrzeć na tak beznadziejnej akcji –w imię tak naprawdę niczego, bo pomagałam Romanoff tylko z dobroci własnego serca. Jednak ciągle miałam w głowie, że Clint musi wyjść z tego wszystkiego cholernie, jak najbardziej żywo. Laura miała na głowie zaledwie kilkuletniego Coopera, małą Lilę, która miała przyjść na świat za kilka miesięcy i całą pieprzoną farmę. I była tam sama.

Zawsze narzekałam na Bartona i często sobie z niego kpiłam oraz robiłam żarty, ale nie mogłam pozwolić, by coś mu się stało. Dlatego bardziej bałam się o niego niż o samą siebie. Gdyby coś mi się stało – Laura i mama bez problemu sobie poradzą. Gdyby to jednak Clint oberwał... Moja siostra byłaby załamana, a na to nigdy nie miałam zamiaru pozwolić.

— Przy bocznym wejściu stoi dwóch strażników — odezwała się szeptem Natalia, wskazując na wspomniane wejście. Tak jak mówiła – przy drzwiach stało dwóch, niezbyt przyjemnie wyglądających mężczyzn. Nie mieli jednak przy sobie żadnej broni i to już uruchomiło moją czujność.

Skoro Anderson i jego ludzie byli podobno tak niebezpieczni, to gdzie ich spluwy?

— Załatwię to — powiedział Clint i wyciągnął dwie strzały z kołczanu. Naciągnął je na cięciwę, puścił, a po chwili dwójka strażników padła na ziemię bez życia. — Nie ma za co. Teraz pośpieszmy się.

Mój szwagier ruszył ostrożnie przed siebie, a ja poszłam w jego ślad. Romanoff znajdywała się tuż za nami, a mi cisnął się na usta naprawdę wredny komentarz. Serio, to ona powinna iść pierwsza w razie, gdyby to wszystko było pułapką. Przynajmniej to ona zostałaby zabita – o co tak naprawdę chodziło – a ja z Clintem miałabym szansę na ucieczkę.

Minimalną, ale zawsze.

Wyprzedziłam Clinta, a potem nacisnęłam klamkę do drzwi, jednak te nie ruszyły.

— Są zablokowane — mruknęłam do pozostałej dwójki. Barton zaklął cicho, a Natalia westchnęła bezgłośnie, rozglądając się uważnie po przedsionku, w którym się znaleźliśmy.

— Potrzebujemy kartę dostępu — wyjaśniła po chwili, wskazując ręką na mały panel komputerowy, który stał tuż przy drzwiach. Skinęłam głową i pochyliłam się nad jednym z nieżyjących mężczyzn. Szybko przeszukałam jego kieszenie, aż w końcu znalazłam małą, białą kartę.

— Witaj ślicznotko — powiedziałam z zadowoleniem, a potem przyłożyłam kartę do panelu. Ciche kliknięcie zamka było znakiem, że Natalia miała rację. Otworzyłam drzwi, ale nie zrobiłam dwóch kroków, kiedy zamarłam z bezruchu. — O kurwa.

Wiedziałam, że powinnam się słuchać swoich przeczuć i mieć w dupie to wszystko. Powinnam była utrzymywać się w tym, że ten plan był kompletnie pozbawiony sensu. Gdyby tak było, to może nie stalibyśmy twarzą w twarz z dwudziestką uzbrojonych po zęby mężczyzn, którzy celowali naładowaną bronią prosto w nas.

Czasami naprawdę nienawidzę tej roboty. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top