→ 06. fighting ophelia

TRZASK WYŁAMYWANYCH DRZWI sprawił, że wszyscy we troje podskoczyliśmy na swoim miejscu. Kiedy nastąpiły strzały z broni automatycznej, od razu padliśmy na podłogę, by uniknąć postrzału.

Ewidentnie ktoś śledził Romanoff, by jak najszybciej się jej pozbyć, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. Natalia zdążyła nam opowiedzieć, co takiego ma jeszcze do załatwienia, jednak okazało się, że to tylko najzwyklejsza, mega popularna zemsta. Problem był, że mścił się na niej jakiś wysoko postawiony typek, który większość swojego majątku zgarnął z nielegalnego biznesu.

Nie, żebym narzekała na trochę walki, ale wolałam, by miało to miejsce, wtedy kiedy miałam na sobie swój kombinezon. Wykonany z kevlaru, który był materiałem kuloodpornym, dawał mi minimalne poczucie bezpieczeństwa.

Szybko się doczołgałam do stolika, na którym leżał mój nóż. Chwyciłam ostrze do ręki, a potem rzuciłam nim w jednego z napastników. Clint zajął się drugim z nich i szybko go pokonał. Jednak za pokonaną dwójką pokazała się kolejna, a my nie byliśmy zbyt dobrze uzbrojeni.

Znaczy cały nasz sprzęt, znajdował się w naszych pokojach, a to nie był dogodny czas na to, by teraz biegać po różnych pomieszczeniach tylko po to, by zgarnąć swoją broń. Dlatego zrobiłam ślizg po podłodze i podcięłam nogi kolejnemu mężczyźnie. Facet upadł na podłogę, ale nie zdążyłam mu uciec i przycisnął mnie do podłogi. Jego ręce natychmiast znalazły się na mojej szyi i próbował mnie udusić, kiedy nagle mnie puścił i upadł nieprzytomny obok mnie.

Zaczęłam się krztusić, a kiedy doszłam do siebie, zauważyłam dwie rzeczy. Po pierwsze – Romanoff stała nade mną z resztkami krzesła, którym uderzyła atakującego mnie mężczyznę. Skinęłam jej głową w podziękowaniu. Gdyby nie ona to już by mnie tutaj nie było. Po drugie – okazało się, że cała walka się skończyła, a w mieszkaniu znalazły się cztery trupy.

— Szybko cię znaleźli — stwierdziłam ironicznie, przyjmując pomocną dłoń od Clinta i podnosząc się z podłogi. — Musimy stąd spadać, bo zaraz zleci się tutaj policja, która nie będzie nic ogarniać.

— Fury będzie wściekły — Clint pokręcił głową.

— Będzie chciał nas zabić — zgodziłam się.

— Najpierw poćwiartować...

— I nas zakopie...

— Żywcem...

— Pamiętaj, że byłeś dobrym partnerem, Clint — poklepałam bruneta po ramieniu, a potem obydwoje parsknęliśmy wesołym śmiechem. Wiem, że to nie na miejscu śmiać się nad trupami, ale taki właśnie był Barton. Kompletny śmieszek i chyba tylko to sprawiło, że zaczęłam naprawdę cieszyć się z tego, że był mężem mojej siostry i moim partnerem w pracy.

— Wiecie, że jesteście kompletnie pojebani? — Stwierdziła Romanoff całkiem poważnie, a ja zaczęłam się jeszcze głośniej śmiać. — Musimy szybko znaleźć kryjówkę, zanim wrócą.

— To prawda — zgodził się Clint, biorąc głęboki oddech. — Weźmiemy sprzęt i spadamy stąd. Potem pomyślimy nad planem.

Skinęłam głową, a potem obydwoje z Clintem ruszyliśmy do swoich pokoi, by zebrać wszystkie rzeczy. Lepiej nie zostawiać po sobie żadnych śladów, tak w razie czego. Nick i tak wszystko, by załatwił, ale nie chciałam dokładać mu jeszcze więcej problemów z naszego powodu. Mimo wszystko naprawdę go lubiłam, ale Fury też miał swoje granice. W każdej chwili mógł odebrać mi odznakę, zdegradować i wysłać do więzienia. Raz udało mi się od niego uwolnić, ale nie sądziłam, by znowu było to możliwe.

Przerzuciłam torbę na ramię i wyszłam z pokoju w tym samym czasie, co Clint. Zgarnęliśmy po drodze Natalię, która siedziała w salonie i opuściliśmy mieszkanie, nie interesując się wyłamanymi drzwiami i czwórką agentów, którzy próbowali nas zabić. W krótkim czasie znaleźliśmy się w samochodzie. Barton odpalił auto i ruszyliśmy na ulicę, krążąc przez moment bez kompletnego celu, pomysłu, gdzie się udać, a tym bardziej planu.

— Jeśli ktoś zna jakikolwiek adres, gdzie moglibyśmy się schować, to właśnie jest to dobra okazja, by podzielić się nim z innymi — powiedział Clint, skręcając w jakąś mniej ruchliwą uliczkę. Nie byłam pierwszy raz w Londynie. Razem z Bartonem już kilka razy mieliśmy tutaj coś do załatwienia i mogłam powiedzieć, że całkiem dobrze znałam to miasto, ale mimo wszystko żaden konkretny adres, gdzie moglibyśmy się zastanowić nad tym, co robić, kompletnie nie przychodził mi do głowy.

— Nie możemy się schować, bo i tak nas znajdą — stwierdziła Romanoff, a ja całkowicie się z nią zgodziłam.

— Masz jakiś pomysł?

— Musimy się ich pozbyć — powiedziała spokojnie rudowłosa. Znowu miała rację.

— To jest pomysł, czy plan? — Zapytałam tak dla pewności. Pomysł to jedno, a plan to drugie. Nie, żebym się często nimi kierowała, ale jakiś jego zarys fajnie byłoby mieć.

— Coś pośrodku? Wiem, gdzie się teraz ukrywają.

— Czyli mówisz, że powinniśmy ich zaatakować? — Zapytał Clint, odwracając się w naszą stronę, gdzie na tylnych siedzeniach siedziałam razem z Rosjanką.

— Inaczej będziecie musieli mnie zabić, bo bez załatwienia tej sprawy to możecie zapomnieć o werbowaniu mnie do waszej agencji. Poza tym przy okazji możecie załatwić kilku, naprawdę groźnych ludzi.

— To wiesz, gdzie dokładnie jest ich miejscówka? — Spojrzałam na Romanoff, ale wcześniej w lusterku zobaczyłam odbicie Clinta. Nie musiał mi nic mówić – miał wątpliwości. Szczerze powiedziawszy, ja też zaczynałam je mieć, jednak teraz nie mogliśmy tego zostawić. Zwłaszcza że jeśli chcieliśmy to zrobić, to zdecydowanie musieliśmy zabić Natalię. Tego nie chciałam, bo w ciągu kilku ostatnich godzin, dosyć ją polubiłam.

Ogólnie ufałam małej ilości ludziom, ale Romanoff – nie wiem, czy to był jej trening, czy naprawdę tak się zachowywała – sprawiła, że naprawdę jej wierzyłam i ufałam. Kto by pomyślał W ciągu kilku dni z mojego celu stała się koleżanką po fachu. Znałyśmy się zdecydowanie zbyt krótko, by nazywać siebie przyjaciółkami, ale jeśli faktycznie trafi do T.A.R.C.Z.Y., to kto wie?

Czułam, że byłam w stanie się z nią zaprzyjaźnić.

— Pod Londynem mają siedzibę — odezwała się Natalia. — Możemy się tam dostać, ale to będzie dosyć niebezpieczne.

— To moje drugie imię — mruknęłam pod nosem. — Ilu ich tam może być? Tak na oko?

— Trzydziestu? Czterdziestu? — Zastanowiła się na głos Natalia. — Nie jestem do końca pewna.

— Clint? Co o tym sądzisz? — Zwróciłam się do mojego szwagra. Clint zjechał na pobocze, zgasił samochodu i ponownie odwrócił się w naszą stronę.

— Zadajesz złe pytanie, Ophi — odezwał się do mnie, a ja wywróciłam oczami słysząc, to w jaki sposób się do mnie zwrócił. Zabije go kiedyś za to, naprawdę. — Powinnaś zapytać, jak wielkie jest prawdopodobieństwo, że przy tym zginiemy?

O to nie musiałam głośno pytać, bo doskonale znałam odpowiedź.

Więc, jakie było prawdopodobieństwo?

Duże, tak z dziewięćdziesiąt procent.

— Wybaczcie, nie powinnam was na to narażać — powiedziała rudowłosa, opuszczając swoją głowę na dół. — Lepiej będzie, jak mnie zabijecie, serio. Przynoszę wam tylko problemy.

— Nikt tutaj nie będzie nikogo zabijał — zadecydował Clint, a ja się natychmiast z nim zgodziłam. — Chyba że jedynie tych, którzy próbują ciebie zabić.

— Więc damy radę?

— Znaczy, wiesz fajnie by było, gdyby było nas więcej i Romanoff nie była ranna — zaczął wyliczać Barton, ale zamilkł, kiedy zauważył moje złowrogie spojrzenie. Czasami naprawdę za dużo gadał. — Ale no damy radę. Tylko Elia, proszę cię, nie zachowuj się jak totalnie uzależniona od niebezpieczeństwa, bo tym razem nie będę w stanie bronić twoich pleców tak jak do tej pory.

Skinęłam głową, pozwalając mu na to, by myślał, że się zgodziłam.

Wtedy nie miałam bladego pojęcia, że lekceważące słowa Clinta były przepowiedzą przyszłości. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top