→ 03. fast ophelia
LONDYN BYŁ CAŁKIEM PRZYJEMNY, dopóki nie było się na akcji.
I gdyby w tym mieście było tak o 80% mniej turystów. Jednak nie mogłam narzekać, bo mieszkanko, które nam przydzielono, miało widok na Tower Bridge. Miło się zrobiło na sercu, bo stwierdzałam, że Fury zawsze przydzielał nam takie miejscówki, z których rozciągały się jakieś fajne widoczki. Może mamusia miała rację i mój szef ostatecznie miał do mnie jakiś sentyment.
— Załatwmy to szybko — powiedziałam do Clinta, kiedy razem ukrywaliśmy się na dachu jakiegoś budynku na Trafalgar Square. Mój kochany szwagier miał przygotowany swój łuk i strzałę (serio, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Bartona z tym sprzętem, to prawie padłam z rozbawienia), a ja obserwowałam przez lornetkę nasz cel. Ruda udawała, że czyta gazetę, ale tak naprawdę czekała na swój nowy cel. Przynajmniej, takie mieliśmy informacje. — I bezboleśnie. Strzelaj z tego swojego łuku i będzie po niej, a my będziemy mogli spadać.
— Nie bądź w takiej gorącej wodzie kąpana — odpowiedział Barton, a ja wywróciłam oczami. — Zorientujmy się, na kogo czeka. Potem zaatakujemy.
— Wiesz, że z tej odległości to tylko ty jesteś w stanie coś zrobić, prawda?
— Zluzuj, wszystko się uda — a podobno to ja częściej nie traktuję naszych planów poważnie. — Jeśli od razu ją zabijemy, to niczego się nie dowiemy, a tak może ogarniemy, dlaczego tutaj w ogóle jest.
— Ja wiem — stwierdziłam prosto. — By zabić. Nieważne kogo. My jesteśmy tutaj, by zabić ją. Więc Hawkeye naciągaj strzałę na cięciwę i strzelaj, bo...
— Ktoś do niej podszedł — przerwał mi Barton, a ja wróciłam do obserwacji naszego celu. Romanoff odłożyła gazetkę na drewniany stolik i zaczęła rozmawiać z nowo przybyłym mężczyzną. Wszystko fajnie i spoko, ale jedno nie dawało mi spokoju.
Uczucie, że zaraz coś się zjebie. I to porządnie.
Byłam cholerną idiotką, że w ogóle o czymś takim pomyślałam, bo cóż wywołałam wilka z lasu. Facet wstał ze swojego miejsca, zaczął coś krzyczeć do rudej, a po chwili na placu rozbrzmiał odgłos strzelaniny.
— Ja pierdole — mruknęłam do siebie i nie czekając na reakcję ze strony Clinta, zrzuciłam się z budynku. To nie była przenośna – naprawdę z niego skoczyłam, a potem uruchomiłam metalową linkę w moim kostiumie, która przyczepiła się do murowej ściany. Wylądowałam na chodniku, a obok mnie pojawił się Barton. — Tak się kończy, twoje poczekajmy.
Ruszyliśmy w głąb placu, od razu atakując. Clint strzelał tymi swoimi strzałami, a ja wyciągnęłam moje dwa cudeńka – czarne, zgrabne i zdecydowanie zabójcze pistolety – i eliminowałam wszystkich, którzy nas atakowali. Nie miałam bladego pojęcia, o co chodzi, ale wyglądało na to, że nie tylko my próbowaliśmy zlikwidować Romanoff. I akurat wszyscy inni wybrali sobie ten sam moment, co my, by to uczynić. Trochę przypałowe i głupie, ale takie życie.
Zrobiłam szybki unik, a potem poczułam, jak coś mnie odrzuciło o kilka metrów do tyłu. Jęknęłam głośno, kiedy upadłam plecami na twardy chodnik, a potem skrzyżowałam ręce, gdy jakiś blondas próbował mnie zabić nożem.
Mało oryginalne.
Szybko oceniłam, jak wyglądała sytuacja. No nie najlepiej, szczerze powiedziawszy. Moja broń w momencie upadku wyleciała mi z dłoni i poleciała sobie w dwóch, różnych kierunkach. Udało mi się zlokalizować tylko jeden z pistoletów, co było samo w sobie smutne. Jednak i tak nie miałam, jak po niego sięgnąć, bo walczyłam o to, by nie zostać podziurawioną przez nóż. Jednak, Fury byłby kompletnym debilem, gdyby mówił, że jestem jedną z najlepszych agentek, a teraz tak głupio dałabym się zabić. Dlatego szybko się ocknęłam, przywaliłam nogą w mojego napastnika, a potem drugi raz i kiedy ten mnie puścił, bo zaczął zwijać się z bólu, natychmiast go zaatakowałam. Padł na ziemię, a ja wyciągnęłam mój nóż z lewego buta i wbiłam go w ciało mężczyzny. Cios go nie zabije, ale w końcu to nie on był celem.
A jeśli mówimy o celach, to Romanoff właśnie nam zwiała. Barton, ty cholerny debilu.
— Widzisz gdzieś Rudą? — Odezwałam się do słuchawki, próbując namierzyć zarówno Rosjankę, jak i mojego partnera.
— Właśnie ją śledzę. Gdzie jesteś?
— Ciągle na placu — wyjaśniłam spokojnie. — Gdzie niby miałabym być?
— Idź na prawo — rozkazał Clint. — Jak się pośpieszysz, to mnie dogonisz.
Stary, zapomniałeś, że nie biegam za facetami? Wywróciłam oczami i ruszyłam w podaną przez Bartona stronę. Dogonienie bruneta nie było trudne, bo po chwili już obydwoje śledziliśmy Romanoff, która najwidoczniej została ranna w trakcie tej całej strzelaniny. Nie, żeby było mi jej szkoda... No dobra może trochę.
— Jak teraz do niej nie strzelisz, to przysięgam, że sama ją zabiję — warknęłam szeptem do Bartona. — Masz czysty strzał, Clint.
— Tak sobie pomyślałem — zaczął niepewnie. — Osoba z jej talentami przydałaby się T.A.R.C.Z.Y, Elia.
— Chcesz ją zwerbować wbrew rozkazom Fury'ego?
— Każdy zasługuje na drugą szansę — oczywiście, że tak. Inaczej ja sama nie stałabym w tym miejscu, w którym stałam. Powiem tak – Clint chyba miał wyczucie do ludzi albo coś, bo to była kolejna osoba, którą chciał zwerbować do agencji. Znaczy w sumie druga, bo pierwsza byłam ja, ale to najmniej ważne. Normalnie nie powinnam się na to zgodzić, co nie? Bo to wbrew wytycznym i zasadom, tak? No właśnie. Dlatego tym bardziej powinnam była to zrobić. — Mogę to zrobić tylko z tobą. Jeśli się nie zgodzisz, to trzymamy się planu i...
— Lubię denerwować Fury'ego, więc czemu nie? — Wzruszyłam ramionami, a potem spojrzałam na Clinta. — Jak niby chcesz do niej zagadać?
— Tego jeszcze nie wymyśliłem.
— Czemu mnie to nie dziwi? — Prychnęłam i wyminęłam mojego partnera, przyśpieszając kroku.
W szybkim tempie znalazłam się za rudowłosą, uświadamiając ją o tym, że jest śledzona. Romanoff zamachnęła się na mnie, próbując zaatakować, ale ja szybko złapałam ją za ramię i zaciągnęłam do ciemnej uliczki obok nas. Swoją drogą idealne wyczucie terenu, czasu i całej reszty. Prawie jak w filmie kryminalnym.
Ruda natychmiast zaczęła ze mną walczyć i szczerze – miała naprawdę mocny prawy sierpowy. Powaliła mnie na posadzkę i obstawiałam cholernego siniaka pod okiem przez następnych kilka dni. Na szczęście Clint zjawił się w ostatnim momencie, wystrzelił dwie strzały w jej stronę. Romanoff została przyczepiona do ściany, tak że przytrzymywała ją wiązka energii, która wydobywała się ze strzał.
— Nie szarp się, bo każdy dotyk jednej ze strzały to uczucie jakbyś oberwała paralizatorem — wytłumaczyłam szybko, kiedy już podniosłam się z brudnej posadzki. Dobra, Romanoff pomogę ci, ale nie zapomnę o tym oku. Nie ma opcji.
— Czego chcecie? — Zapytała dziewczyna, nieco się uspokajając. Przynajmniej już się nie szarpała, a to zawsze jakiś pozytyw. — Jak chcecie mnie zabić, to lepiej zróbcie to szybko.
— Chcemy ci pomóc — powiedział Clint, upuszczają swój łuk wzdłuż ciała. Stary, na twoim miejscu bym tego nie robiła, no ale jak chcesz. Rosjanka spojrzała na nas z zaskoczeniem, ale trwało to, tak krótko, że równie dobrze mogłoby mi się to wydawać. — Jesteś uzdolniona, ale w tym momencie wszystkie znane agencje bezpieczeństwa cię ścigają. FBI, CIA, a ci na placu byli z MI6.
— Serio? — Zdziwiłam się, spoglądając na mojego partnera.
— Nie wszyscy, ale niektórzy.
Wielkie dzięki Barton za twoją wymagającą odpowiedź. Dowiedziałam się wszystkiego.
— Nie potrzebuję waszej pomocy — warknęła Romanoff, a ja w sumie nie byłam zaskoczona. Będąc na jej miejscu, zachowywałabym się tak samo. — A wy niby od kogo jesteście?
— Och, tylko T.A.R.C.Z.A — wyjaśniłam, uśmiechając się nieznacznie.
— Rozwijając: Tajna Agencja Rozwoju Cybernetycznych Zastosowań Antyterrorystycznych.
Głupia nazwa, wiem.
— Słuchaj — zaczął ponownie Clint. — Zastanów się, czy chcesz pracować dla KGB i dalej zabijać niewinnych ludzi, czy po raz pierwszy w życiu zrobić coś dla dobra całego świata i załatwiać naprawdę groźnych przestępców.
Romanoff nie odpowiedziała, chyba zastanawiając się nad słowami Bartona. Ja osobiście nie poszłabym na coś takiego – Clint nie miał zdolności do takich rozmów. Mimo tego mój parter dezaktywował strzały i schował je do swojego kołczanu.
— Zastanów się nad tym — dodał na koniec, a potem chwycił mnie za rękę
i wyprowadził z ciemnej uliczki.
Czekaj i co to tyle?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top