→ 02. agent ophelia
— CO TY NA SPOTKANIE z prezydentem się wybierasz, czy jak? — Zapytał Clint, odbierając mnie z lotniska w Waszyngtonie.
Okej, pamiętacie, jak mówiłam, że moja mamusia jest uroczą osóbką, prawda? I to jak miała swoje zasady, które wpajała mnie i Laurze? No to jedną z nich było to, by zawsze – nie ważne, czy idziesz do sklepu po karmę dla psa (którego oczywiście nie mam), czy na spotkanie biznesowe – wyglądać perfekcyjnie. Dlatego, wysiadając z samolotu, musiałam się męczyć z idealnie wyprasowaną garsonką oraz mega wysokimi szpilkami. Jak te drugie w ogóle mi nie przeszkadzały, tak to eleganckie ubranie (kompletnie do mnie niepasujące swoją drogą) już zdecydowanie tak. Mama się uparła, a kiedy zobaczyła mnie w mega seksownych dżinsach, białym tank topie i skórzanej kurtce zawróciła mnie do pokoju i kazała przebierać, tak długo, dopóki nie uznam, że mój strój będzie odpowiedni do wyjścia.
Pomijam fakt, że mam dwadzieścia siedem lat i ciągle słucham się matki.
— Zamknij się, Barton — warknęłam w stronę bruneta, a potem wrzuciłam swoją torbę do bagażnika samochodu i naburmuszona usiadłam na miejscu pasażera. Szybko odpięłam guziki w niebieskiej marynarce, natychmiast ją z siebie zdjęłam i rzuciłam na tylne siedzenia. — Myślałam, że przestanę w tym oddychać, kiedy matka kazała mi to ubrać.
Clint jedyne, co zrobił, to się zaśmiał. Jasne, stary śmiej się ze mnie, zamiast trochę mnie wesprzeć.
— Mam nadzieję, że uda mi się przebrać, zanim pójdziemy na spotkanie z Furym.
— Niestety — brunet pokręcił głową, odpalając swoje audi i ruszając w stronę głównej siedziby T.A.R.C.Z.Y. — To dosyć pilne. Czekałem tylko na ciebie, a i tak miałem wrażenie, że Nick chciał byś była już wczoraj w stolicy.
— Nie, żeby coś, ale nie tylko my pracujemy w agencji — stwierdziłam ironicznie. — Czemu nie wyśle kogoś innego? Co my jesteśmy jacyś niezastąpieni, czy jakoś tak?
Myśl, bycia niezastąpionym, poprawiła mi humor na siedem sekund.
— Mnie się pytaj, a ci odpowiem — Clint skręcił samochodem, tak mocno, że uderzyłam ramieniem o wewnętrzną część drzwiczek do auta. Szybko posłałam mu złowrogie spojrzenie, ale ten nawet się tym nie przejął. — Nie marudź, jestem pewien, że się cieszysz z pojechania na kolejną misję.
— Będę się cieszyć wtedy, kiedy dostanę w końcu odpowiedni urlop zdrowotny — powiedziałam z przekąsem. Barton zachichotał pod nosem, a potem zajechał pod Triskelion. Przystawił dłoń do czytnika po stronie kierowcy, a ja zrobiłam to samo na drugim panelu. Na ekranie pojawiło się moje zdjęcie, imię wraz z nazwiskiem i kilka innych, mniej przydatnych informacji. Clint wjechał na podziemny parking, a już chwilę później oboje znajdywaliśmy się w windzie, która miała nas zawieźć na najwyższe piętro, gdzie swój gabinet miał Nick.
Dobra, będąc w niepełnej garsonce – nie ubrałam tego morderczego żakietu – dochodziłam do wniosku, że wpisywałam się w stereotypy pracowników biurowych agencji. Może tylko powinnam zmienić kolor na jakiś bardziej przygnębiający, bo jasny niebieski zdecydowanie tutaj nie pasował.
— W ogóle, co słychać u Laury? — Zapytałam miło mojego szwagra, by nie wyszło na to, że kompletnie nie interesuję się losem siostry i ogólnie nie chcę z nim rozmawiać.
— Myślałem, że w trakcie drugiej ciąży nie będę zaskoczony jej dziwnym zachowaniem, ale najwidoczniej się pomyliłem — mruknął prawie niesłyszalnie. Parsknęłam cicho i uderzyłam go w ramię.
— Przynajmniej pozwoliła ci pojechać na akcję — stwierdziłam prosto. Chociaż i tak nie miała wyboru. Czasami się zastanawiałam nad tym, dlaczego Clint w ogóle pracował dla T.A.R.C.Z.Y. Z tego, co wiedziałam, to Nick zwerbował go już po ślubie z Laurą, dlatego to było dziwne, że zgodził się na tak niebezpieczną pracę mimo perspektywy zakładania rodziny. — A Cooper? Tęsknię za tym brzdącem.
— Powinnaś częściej nas odwiedzać.
— Ale wtedy nie odwiedzałabym mamy — zwróciłam mu uwagę, a Clint skinął głową. — Ktoś musi jej umilać trochę czas. Poza tym zawsze mam świetny ubaw, kiedy insynuuje mi, że powinnam poderwać swojego szefa.
Tego wymyślonego, oczywiście.
— Gdybyś powiedziała jej prawdę, to nie musiałabyś tego słuchać — uniosłam jedną brew do góry i spojrzałam na Bartona jak na totalnego idiotę, którym swoją drogą był. — Nie rozumiem, czemu ciągle to ukrywasz. Komplikujesz sobie życie, Ophi.
— Och, nienawidzę, jak się tak do mnie zwracasz — tylko mama miała do tego prawo. — Mamusia nie wie dla własnego spokoju. Wiesz, co by się działo, gdybym jechała na akcję, a ona by wiedziała o tym, że narażam się na niebezpieczeństwo? O zabijaniu ludzi nic nie wspomnę.
— Nie czujesz się z tym samotna?
— Mam ciebie — wyszczerzyłam się szeroko, a Barton wywrócił ostentacyjnie oczami. Wiem, że mnie kochał. Tylko udawał, że ma mnie kompletnie dosyć.
Drzwi do windy otworzyły się, a ja wylądowałam na jasnym, oszklonym korytarzu z zajebistym widokiem na Waszyngton. Nie wiem, kto budował ten budynek, ale zdecydowanie szacun, bo jedną z niewielu rzeczy, które tutaj lubiłam, to były wielkie, naścienne okna, z których było widać całe miasto.
Clint poprowadził nas korytarzem na sam jego koniec, a potem zapukał do drzwi, na których napisano imię i nazwisko dyrektora. Po chwili znaleźliśmy się w gabinecie, a Fury nawet się nie przywitał, tylko rzucił szarą teczką z logiem agencji na drugą stronę swojego biurka.
— Musicie szybko to załatwić — poinformował bez owijania w bawełnę. Miło, nie powiem. Barton sięgnął po teczkę, a potem otworzył ją, tak byśmy obydwoje mogli przeglądać akta, znajdujące się w środku. Na samym początku była rubryczka z podstawowymi informacjami o naszym celu oraz zdjęcie rudowłosej, młodej i całkiem ładnej dziewczyny. Natalia Alianovna Romanoff, Czarna Wdowa, agentka KGB.
— Załatwić na amen, czy... — Nick posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. — Czyli na amen.
— Romanoff, zabiła kilkoro naszych agentów — wyjaśnił Fury, ignorując moją wypowiedź. Aż mi się smutno zrobiło. — Nie mogę ryzykować utratą kolejnych. Musicie ją zlikwidować.
— Ile mamy czasu? — Zapytał Clint. Dyrektor otwierał usta, by mu odpowiedzieć, ale nie byłabym sobą, gdybym się nie wtrąciła.
— Nick, wybacz, ale mam pytanie niezwiązane z naszą zabójczynią.
— W takim razie nie pytaj.
— Czy w tej agencji nie ma innych szpiegów, by można było zlikwidować jakąś dziunię? — Kompletnie zignorowałam jego ostatnie zdanie. Odwdzięczam się tym samym, sorry stary.
— Fisher, czy ty nigdy nie umiesz się zamknąć? — Warknął Fury. Chyba trochę się zezłościł, ups. — Jesteście najskuteczniejsi. Wiem, że szybko to załatwicie.
No dobra, stary miał rację. T.A.R.C.Z.A prowadziła te swoje tabeleczki, rankingi, czy jak tam oni to nazywali. Sprawdzali skuteczność agentów – nie miałam bladego pojęcia, jak to obliczali, ale to było najmniej ważne. We wszystkich, razem z Clintem zajmowaliśmy pierwsze miejsce jako najbardziej skuteczni agenci. Oczywiście, Bartonowi wcześniej, tak dobrze nie szło, bo działał sam, a od kiedy pracował z mistrzem włamań i aktorstwa jego pozycja w tej firmie wzrosła. Spoko, nie ma za co. Trzeba trzymać jakiś poziom.
— Nie denerwuj się tak — skomentowałam szybko. — Bo ci żyłka pęknie.
Clint spojrzał na mnie, jak na kompletną idiotką, a Fury chyba stwierdził, że żałuje przyjęcia mnie do swojej agencji. Jej, ale przecież to ja tak z miłości do nich i do ojczyzny.
— Za godzinę lecicie do Londynu — powiedział w końcu Fury. — Macie to załatwić bez problemów. Nie chcę stracić kolejnych agentów.
Obydwoje z Clintem skinęliśmy głową. Mój szwagier wziął teczkę z dokumentami i ruszyliśmy do wyjścia z gabinetu, kiedy zatrzymał nas głos Nicka. Przynajmniej mnie.
— I Fisher — zawołał Fury, a ja odwróciłam się w jego stronę. — Przebierz się, bo wyglądasz okropnie w tych ciuchach.
Zaśmiałam się krótko, kompletnie się z nim zgadzając i wyszłam z pomieszczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top