Kamelie
Dwójka mężczyzn wracała z misji, idąc przez park skąpany w delikatnym świetle pobliskich latarni. Stukot zbrukanych ziemią butów przerywał nocną ciszę, drażniąc lekko uszy mafiozów. Oni sami nie odzywali się do siebie, nie było takiej potrzeby, a zresztą byli zmęczeni próbą rozmowy z wrogim gangiem, chcącym sprawić kłopoty Portowej Mafii. Niestety nikt nie wziął pod uwagę siły jednego z egzekutorów, jakim był Chuuya Nakahara. Praktycznie od razu zostali zmiażdżeni przez grawitację.
Wspomniany członek Mafii kroczył za swoim partnerem, lekko się garbiąc, od czasu do czasu wypluwając delikatne płatki kamelii zmieszane ze szkarłatną krwią i lepką śliną. Szli tak jeszcze przez kilka minut, zanim wysoki szatyn skręcił w uliczkę, która prowadziła prosto do jego domu.
— Do jutra, Chuuya — rzucił szybko Dazai, z uśmiechem pod nosem.
— Żegnam, Gnido — odpowiedział niższy mężczyzna, przyśpieszając kroku.
Dzień dwieście dziewięćdziesiąty czwarty, Osamu Dazai wciąż nie zdaje sobie sprawy z choroby Chuuyi Nakahary.
***
Kapelusznik chciał jak najszybciej dostać się do swojego przytulnego mieszkania, w którym nareszcie mógłby odpocząć z lampką ulubionego wina po ciężkim dniu. Jego plany zostały jednak chwilowo pokrzyżowane z powodu awarii windy. Po krótkiej wiązance przekleństw, która opuściła wąskie usta rudowłosego, poprawił swój kapelusz i skierował się w stronę schodów. Przeskakując po dwa stopnie, wkrótce stanął przed drzwiami, które należały do jego apartamentu. Przekręcił metalowy kluczyk w zamku i wszedł do mieszkania, od razu zdejmując płaszcz, buty i fedorę i zamknął za sobą drzwi. Ruszył do salonu, ale zdołał zrobić tylko dwa kroki, nim upadł na kolana na drewniane panele.
Jego ciałem targnęła silna fala bólu, której doświadczał już od prawie dziesięciu miesięcy. Korzenie tych przepięknych kwiatów oplatały się wokół jego delikatnych organów, omijając serce, aby zmiażdżyć je od razu, gdy błękitnooki będzie się tego najmniej spodziewał. Nakahara czuł, jak z każdym powolnym dniem ulatywało z niego życie. Umierał w żywych oczach, a jednak nikt nie pomyślał nawet, że ich kolega może być chory. Nie miał im oczywiście tego za złe! Cieszył się, że ani jedna osoba nie zauważyła, w jakim jest stanie. Dzięki temu, że od tak długiego czasu znał Dazaia, nauczył się grać. Nauczył się udawania i kłamania, jednak do bycia aktorem takim jak jego partner dużo mu brakowało.
Cieńsze łodyżki kamelii pięły się pod jego skórą, jakby chciały się dostać do krwiobiegu mężczyzny, doszczętnie niszcząc ciało. Kapelusznik zwymiotował, brudząc ubrania i posadzkę. Zakrwawione główki kwiatów z trudem przecisnęły się przez jego poranione gardło, wypadając spomiędzy zbrukanych ust.
Te rośliny były bezlitosne. Wiły się śmiało w jego zniszczonym organizmie, penetrując ciało i zadając niewyobrażalny ból. Korzenie zaciskały się stopniowo na jego płucach, powoli odbierając oddech.
Nie chciał umierać. Chciał dalej rozmawiać ze swoim przyjacielem, kłócić się z nim o drobnostki, chodzić z nim na niebezpieczne misje, spacerować w jego towarzystwie po parku, kochać go. Nie miał zamiaru go zostawiać. Z całego serca nienawidził kwiatów, które niszczyły jego życie.
Rośliny jakby usłyszały jego myśli i wykorzystały swą maleńką cząstkę litości. Przestały zadawać ból niebieskookiemu i pozwoliły podnieść mu się z podłogi.
No cóż, zabiją go następnym razem.
Chuuya na chwiejnych nogach poszedł prosto do swojej sypialni, upadając na łóżko, nie przejmując się zupełnie brudnymi ubraniami. Zapłakał cicho na myśl o zbliżającej się śmierci i zasnął.
***
Po ciężkiej nocy obudził go dźwięk esemesa od Dazaia.
Przyjdę do ciebie o dwunastej i pójdziemy do parku, muszę powiedzieć ci coś ważnego, mały!
Niższy mafiozo skrzywił się lekko na wzmiankę o jego wzroście i spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Była dziesiąta, więc miał jeszcze trochę czasu do jego przyjścia. Nakahara wziął szybki prysznic i przebrał się w czyste rzeczy, wrzucając brudne do kosza na pranie. Namoczył ścierkę leżącą w szafce i od razu wyszedł z łazienki, kierując się w stronę miejsca, w którym wczoraj kulił się z bólu. Pozbył się zaschniętej krwi i kwiatów, wzdychając.
Mimowolnie zaczął się zastanawiać, co takiego chciał powiedzieć mu brązowooki. Na pewno nie to, że go kocha. Ha! Mógłby o tym pomarzyć! Zaśmiał się cierpko na to, że w ogóle taka myśl przeszła mu przez głowę. Chuuya wstał z jasnobrązowych paneli i usiadł na czerwonej kanapie, na której tak często rozmawiał i pił z młodszym egzekutorem. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował i zatrzymał wzrok na szarej ścianie naprzeciwko niego. Wisiało na niej kilkanaście zdjęć. Część z nich była z siedziby Mafii lub jakiejś imprezy, ale na większości fotografii pojawiał się Czarny Duet — Chuuya Nakahara i Osamu Dazai. Z każdym ujęciem wiązało się pozytywne wspomnienie. Kapelusznik nie przepadał za uwiecznianiem smutnych i negatywnych momentów.
***
Kilka minut po dwunastej usłyszał pukanie do mieszkania. Podszedł do wieszaka stojącego w przedpokoju, wkładając płaszcz i swój kapelusz, schylił się, aby włożyć buty, a następnie otworzył ciemnobrązowe drzwi. Spojrzał na uśmiechniętego od ucha do ucha partnera i również nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu.
— Cześć, Mumio — zaczął Nakahara — co jest aż takie ważne, że każesz mi wyjść z domu w sobotę o dwunastej?
— Witaj, Chuuya! Ciebie też miło widzieć! — odparł rozbawiony szatyn.
— Coś w dobrym humorze jesteś — zauważył.
— Ano możliwe, możliwe.
Lazurowookiego naprawdę zaczęło ciekawić, co spowodowało to, że Dazai szczerze się uśmiechał.
***
Poszli do pobliskiego parku, po którym nieraz spacerowali. Osamu stwierdził, że będzie to najodpowiedniejsze miejsce do wyjawienia swojej „tajemnicy”.
Rażące słońce jeszcze mocniej zdenerwowało zniecierpliwionego już Chuuyę, który znacznie bardziej lubił pogodę pochmurną. Nawet cichy i relaksujący świergot ptaków siedzących na grubych gałęziach drzew nie potrafił ukoić jego zszarganych nerwów. Rudowłosy podniósł głowę, spoglądając na twarz Osamu, na której dalej widniał ten rzadko spotykany, prawdziwy uśmiech.
— Więc? — zaczął Nakahara, skupiając na sobie uwagę przyjaciela — Co takiego ważnego masz mi do powiedzenia?
Uśmiech Dazai poszerzył się jeszcze bardziej, co utwierdziło Chuuyę w przekonaniu, że to nie będzie nic dobrego.
— Mam dziewczynę! Czyż to nie wspaniałe? — oznajmił uradowany.
W tym momencie egzekutor poczuł, jak zawala mu się cały świat, serce pęka, a możliwość wyzdrowienia na chorobę kwiecistych płuc znika bezpowrotnie.
„Gratuluję!” — chciał powiedzieć.
— Nienawidzę cię — wyszeptał jednak, czując zbierające się łzy pod powiekami.
— Co mówiłeś, mały? — zapytał szatyn, spoglądając czekoladowymi tęczówkami na przyjaciela.
— Nienawidzę cię! — krzyknął, odwracając się i zostawiając zdziwionego mafiozo na środku parku.
Mężczyzna w kilka minut znalazł się z powrotem w swoim domu. Od razu po wejściu rzucił się na podłogę. Krzycząc przeraźliwie, zwracał swoje ulubione kwiecie wraz z liśćmi. Zabójcze kwiaty czekały na ten moment i wręcz z sadystyczną przyjemnością raniły zmęczonego psychicznie Nakaharę. Nie mogły doczekać się, aż ich ofiara nareszcie przestanie się ruszać.
Tym razem rośliny dosłownie rozrywały jego skórę. Krew była dla nich jak życiodajna woda, a mięśnie jak idealna gleba. Długie korzenie rozrastały się w zastraszającym tempie, owijając się i zaciskając jeszcze bardziej wokół organów, w tym serca. Chuuya niejednokrotnie próbował usunąć kamelie ze swojego organizmu za pomocą swojej zdolności, niestety bezskutecznie. Z jego kończyn zaczęły wyrastać czerwone, maleńkie kwiaty. Były na pewno takie szczęśliwe, że mogą opuścić wnętrze cierpiącego mężczyzny i owinąć się na całym ciele!
Rudowłosy mógł tylko krzyczeć i płakać, nie miał żadnej kontroli nad zabójczymi pędami, które niszczyły powoli swą donicę.
Był tylko donicą dla tych zdradziecko pięknych kwiatów, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Usłyszał dźwięk swoich pękających kości i zobaczył wstrząsającą ilość krwi i kwiecistych główek wokół niego. Nie mógł już powstrzymywać płaczu i agonalnych wrzasków. On nie chciał umierać. Nie chciał zostawiać swojego przyjaciela. Pomimo pracy w Mafii, panicznie lękał się śmierci. Bogini Śmierci mknęła do niego, jak najszybciej mogła. Dlaczego miałaby przejmować się jękami zwykłej duszyczki, która umierała z powodu nieodwzajemnionej miłości? Niecierpliwie czekała, aż człowiek wreszcie skona, a ona będzie mogła zabrać jego duszę.
Ostatnimi siłami zdołał doczołgać się do kartki i długopisu leżących na niskim stoliku stojącym obok niego. Napisał kilka pustych słów, a z jego zdartego gardła wydobył się zduszony wrzask. Szkarłatna posoka leciała mu z uszu, ust, nosa i ran na ciele spowodowanych przez krwiste bukiety. Wznowił swoje bezsensowne krzyki i zaczął się krztusić ślicznymi kameliami. Ciągle uderzały go spazmy bólu nieznające litości.
Spojrzał w okno i ujrzał mnóstwo kolorowych motyli, próbujących dostać się do pomieszczenia, w którym umierał. Chciały dorwać się do wyrastających z niego pędów i rozkoszować się smakiem zbrukanych kwiatów. Chwilę później zaczął się dusić własną krwią. Wiedział, że dłużej nie wytrzyma. Wiedział, że wieczny sen nadciągał wielkimi krokami. Wiedział, że już nigdy nie zobaczy swojego kochanego i denerwującego przyjaciela. Zaczął żałować słów, których do niego wypowiedział. „Nienawidzę cię” — jak mógł w ogóle pomyśleć o czymś takim? Przecież właśnie umierał z powodu miłości do niego.
Słone łzy mieszały się ze szkarłatną cieczą, tworząc obrzydliwą kompozycję smutku i cierpienia. Jego krzyki komponowały się z dźwiękiem wciąż pękających kości. Nigdy by nawet nie pomyślał, że śmierć z powodu zakochania się może być aż tak bolesna.
Mordercze pędy zaczęły przebijać część organów niebieskookiego i rozrywać pozostałe mięśnie. Nie mógł się ruszyć, nawet nie próbował. Leżał żałośnie na zimnych panelach i krzyczał. Mógł wcześniej poddać się operacji. Zawodowcy usunęliby kwiaty, ale wtedy zapomniałby o swoim partnerze na zawsze. Dlatego cierpiał, lecz dla Chuuyi najważniejsze było to, że Dazai jest szczęśliwy. Miał nadzieję, że szatyn szybko o nim zapomni.
Mężczyzna zacisnął smukłe palce na krótkim liściku, spojrzał ostatni raz na ścianę ze zdjęciami, na których widniały tylko pozytywne momenty z jego życia, rzucił okiem na okno pełne tęczowych owadów i uśmiechnął się. „Kocham cię, przyjacielu” — wyszeptał cicho i zamknął oczy, w których niknął już blask.
Ostatnia krystaliczna łza skapnęła na brudną posadzkę. Ostatni piękny kwiat wyrósł z jego ciała.
I umarł we własnych łzach, splugawiony smutkiem.
***
Szatyn dalej stał w parku i rozmyślał nad słowami Nakahary. Dlaczego go nienawidzi? Czyżby powiedział coś nie tak? Był strasznie ciekawy odpowiedzi, ale nie poszedł za rudowłosym. Na pewno chciałby zostać sam przez jakiś czas. Może lepiej by było, gdyby nie mówił mu o swoim związku? Może przez to tak się wściekł?
Kilka minut później zaczęło padać. Osamu spojrzał w niebo i ponownie skierował wzrok w ziemię, gdy poczuł jak pierwsze krople spłynęły mu po twarzy. Postanowił jednak odwiedzić Kapelusznika, nie podobał mu się pomysł stania w tym deszczu. Cały przemoczony opuścił teren parku i poszedł dobrze znaną mu drogą do domu niższego przyjaciela. Zapukał do jego drzwi, a gdy przez dłuższy czas nikt mu nie otworzył, pociągnął za klamkę. O dziwo, drzwi były otwarte. Wszedł do środka i ujrzał widok, który nie śnił mu się nawet w najgorszym koszmarze.
Blade ciało Nakahary leżało nie ziemi porośnięte kameliami. Na praktycznie każdym skrawku ciała widniały jego ulubione kwiaty. Zszokowany mężczyzna na trzęsących się nogach powoli zbliżył się do martwego partnera, chcąc sprawdzić mu puls.
Nic nie wyczuł.
— To jakiś żart, prawda? — zapytał, czekając na jakąkolwiek odpowiedź od przyjaciela. — Chuuya, obudź się. Spójrz! Nabrałem się na twój żart! Więc wstań i mnie wyśmiej! Chuuya! Otwórz oczy! Przecież nie możesz mnie zostawić...
Odpowiedziała mu tylko cisza. W jego oczach pojawiły się pierwsze łzy, gdy znowu zatrzymał wzrok na twarzy mafioza. Delikatny uśmiech ranił jeszcze bardziej serce Dazaia. Jak mógł nie zauważyć żadnej zmiany w swoim partnerze? Od kiedy tak cierpiał? Brązowowłosy zauważył małą kartkę w lewej ręce egzekutora i sięgnął po nią drżącymi dłońmi.
Drogi przyjacielu!
Nie wiem kiedy to czytasz, ale jak widzisz stałem się doniczką. Śmieszne, co nie? Z powodu miłości do Ciebie w moim ciele wyrosły te oto kwiaty. Mam nadzieję, że szybko o mnie zapomnisz.
Kochałem Cię, dobranoc!
Po przeczytaniu brązowowłosy z trudem wstał z zakrwawionej podłogi i z niedowierzaniem spojrzał na martwe ciało. Jego partner go kochał, a on nic kompletnie nie zauważył?
Nie mógł dłużej patrzeć na drobną sylwetkę obrośniętą czerwonym kwieciem. Wyszedł z apartamentu i zaczął biec przed siebie. Chciał od razu popełnić samobójstwo i miał w głębokim poważaniu to, że rudowłosy by się wściekł. W tej chwili tylko śmierć może przynieść ukojenie szatynowi. Połknął liścik i przyśpieszył bieg.
Wparował na jedną z ruchliwszych ulic i rzucił się pod najbliższy samochód. Każdy, kto był w pobliżu, mógł usłyszeć gruchot jego kości.
A ci, którzy postanowili do niego podejść, mogli zobaczyć małe różyczki zmieszane z krwią i wystające z ust samobójcy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top