~XXX~
Danzō musiał zginąć. Jego śmierć była bardziej niż konieczna, jeśli Naruto miał być bezpieczny. Kakashi to rozumiał, rozumiał to bardziej niż by chciał, a uczucie wściekłości które rosło w nim od momentu pierwszego spotkania z Naruto dobijało się do jego serca. Tłumik w postaci dobrego obrazu przywódcy korzenia przestał działać, Danzō był z nim szczery i pozwalał mu na wiele tylko dlatego, że Kakashi był ważna osoba w jego planie. Plan się dokonał, starzec zdjął maskę, a uczucie wdzięczności zgasło.
Nigdy nie powinno było płonąć, ale z desperacji mógł nie zauważyć klapek na swoich oczach i bynajmniej nie chodziło tu jedynie o tą sprawę.
- Lisie? - Ciało blondyna zwijało się z bólu samoistnie, a wysiłek który Kurama wkładał w to, by zatrzymać je na miejscu odbił się na młodej twarzy blondyna. - Naruto śpi, prawda?
- J-jest... Hagh! - Gardłowy krzyk bólu wydobył się z jego ust. - Nie-nieprzy...
- Nieprzytomny. - Dokończył za demona, lis mimo starań nie potrafił stłamsić bólu, powodowanego przez pieczęcie pochłaniające żywcem ciało chłopca. Regeneracja ciała była ponad przeciętna, ciało już raz martwe nie chciało wracać do wcześniejszego stanu nawet, jeśli lis nie miał obecnie wystarczająco dużo wolnego umysłu by je leczyć. Podświadomie czerpało czakrę i leczyło się samo. - W porządku, możesz pościć, muszę wiedzieć, gdzie znajduje się ta szumowina.
- Co? - To zbiło Kurame z tropu, Kakashi... Kakashi nie był kimś zdolnym do zdrady, zbyt uczciwy, zraniony i uczuciowy był, by być do tego zdolnym...
Zamarł i syknął na swoją głupotę.
Przymkną oczy odsuwając od siebie napierające uczucia blondyna, tak, Kakashi taki był, ale mimo wszystko był też wzorem anbu który potrafił stłumić te nawałnice dobroduszności. Naruto mógł tego nie widzieć, albo po prostu nie dopuszczał do siebie tej myśli specjalnie, ponieważ nie było to dobre dla Hatake.
To nie było zdrowe, ale lis nie liczył się z niczyjim zdrowiem psychicznym prócz zdrowia psychicznego ciała w którym siedział.
- W porządku - sapnął i poczuł jak pieczęcie wpychają go w głąb ciała. Może jednak Orochimaru postarał się bardziej niż założył... - Zawołaj moje imię, gdy będziemy na miejscu.
Jego ostatnie słowa rozpłynęły się w powietrzu, z tą samo prędkością co ciało.
Na szczęście Kakashi zdążył się złapać.
###
Nie był zdziwiony, gdy pojawili się pod budynkiem rady. Przywódca korzenia wziął sobie do serca znaczenie bycia przywódca i spędzał tu prawdopodobnie więcej czasu niż w głównej bazie.
- Czego tu szukasz, Kakashi-San? - Hatake uśmiechną się przyjaźnie. Naruto miał trochę racji co do tego, że jest dobrym kandydatem na Hokage, czy chciał się do tego przyznawać czy nie. Miał poparcie w śród ludzi, ale również znajomości które pozwalały mu na trochę więcej.
- Muszę się spotkać z Danzō, mam nadzieję, że nie przychodzę zbyt późno? - specjalnie nie nazwał go "Hokage" i pozwolił strażnikowi na chwilę zamyślenia. - Mogę wrócić jutro.
- Nie, jestem pewien, że Danzō-san nie będzie miał nic przeciwko. - I oboje wymienili zbyt jednoznaczne spojrzenia by być pewnym, że zdrada jest porządna. Po chwili anbu znikną, by wyłonić się z uśmiechem na ustach. "pan was oczekuje". Iście dworska etykieta...
- Hokage-san, ma Pan gościa. - Danzō zatrzymał się na chwilę starając się odgadnąć kogo niesie o tej porze. Starzec nie krył zaskoczenia wyczuwając czakrę Hatake, mężczyzny który od ponad miesiąca nie wychodził z domu. Nie chodził nawet na cmentarz który, według jego wcześniejszych ustaleń, odwiedzał regularnie.
- Wpuśćcie go. - Anbu ukłonił się i wykonał polecenie. Ciche westchnienie ulgi na widok znajomej twarzy nie uszło uwadze jego Pana. Ci wszyscy ludzie szanowali Kakashi'ego i ufali mu. Ufali Hatake bardziej niż jemu, co czyniło mężczyznę zagrożeniem.
I Danzō też westchną, bynajmniej nie z ulgą, a raczej z nie smakiem. Miał władze, w końcu ja miał i nie zamierzał wypuścić jej teraz z rąk.
Kakashi zginie, ale jeszcze nie dzisiaj, nie z jego ręki. Zginie z ręki tego, kogo u siebie chowa.
Szarowłosy wszedł do środka kracząc dość głośno jak na wyszkolonego Anbu. Trochę zbyt głośno i trochę zbyt nierówno, by oczy Danzō nie zaświeciły się trochę bardziej szaleńczo niż powinny.
I stal przed nim, pełen bólu z nieobecnym, pustym spojrzeniem. Może Naruto był już bardziej martwy niż zakładał. Może był martwy całkowicie, dlatego jego ciało przywlekło się tutaj, a z jego ciałem Hatake z żądzą mordu nie mniejszą niż szaleństwo zastępczego Hokage. Może tak było. Może.
Czysta hipoteza to zbyt mało by zrobić cokolwiek.
Nikt na zewnątrz nie reagował, więc spisał ich na straty, skończą z Hatake na stryczku za zdradę.
Wywiesi ich ciała jak chorągiewki gdy tylko upora się z mężczyzną.
- Kurama. - I to go zaskoczyło, spojrzenie chłopca ożyło, a tęczówki zmieniły barwę z niebieskiej na krwisto czerwoną, zęby wyostrzyły się nienaturalnie, podobnie jak paznokcie, a z niewielkiego ciała wyciekła zabierająca oddech czakra. Danzō zamarł i stał by tak prawdopodobnie dłuższą chwile, gdyby nie słowa demona:
- Nie wiem, jak długo wytrzymam gdy zaatakujesz, więc pospiesz się, Hatake. - Szarowłosy ruszył bez słowa rzucając jedynie przelotne spojrzenie na młodszego od siebie z myślą, czy wszystko z nim w porządku.
Było i zarazem nie było.
Naruto był bezpieczny... Głęboko schowany w swoim umyśle nie czuł bólu, ale nie czuł też połączenia z ciałem co czyniło go bezsilnym. Nienawidził tego stanu. Nienawidził uczucia gdy jego ciało nie należało do niego, gdy nie mógł nic zrobić... Nie czuł tego od tak dawna, że irytacja jaką zazwyczaj wywoływał bezwład podwoiła się, gdy był dzieckiem, gdy jego strażnicy znęcali się nad nim raniąc go nie mniej niż Danzō za karę, jego bezwład był na porządku dziennym i mógł rzec, że prawie się do niego przyzwyczaił.
Wtedy lano na niego wodę by go wybudzić, a rany które miał paliły, mimo, że skóra była od nich czysta.
Wtedy siedział cicho, cały obolały, nie wiedząc, że ma w sobie tyle negatywnych emocji.
Dzisiaj Naruto krzyczał.
Krzyczał nieprzerwanie, nie dbając o oddech, po prostu stał i krzyczał w przestrzeń.
To w cale nie pomagało, mimo, że w jego głowie wirowało wspomnienie jakiegoś przestępcy, który pozbywał się negatywnych emocji raniąc swojej gardło głośnym dźwiękiem.
To w cale nie pomagało.
Nie czuł się gorzej, ale nie polepszyło mu się.
Było tak samo, jeden do jeden.
Tak więc Naruto spróbował coś rozwalić. Tupał nogą, znów krzyczał, tarzał się podziemi, oczywiście z przytłaczająca obojętnym wyrazem twarzy. Był wściekły, wiedział to, a mimo wszystko jego twarz była tak samo bez wyrazu jak zawsze.
Wszystkie te wapnienia były nic nie warte, żadne z nich nie pomogło, dalej był tak samo sfrustrowany jak wcześniej, może jeszcze bardziej.
Nagle zamarł, łapiąc ostatnia płynąca myśl tak gwałtownie, że jego duchowe ciało zadrgało gwałtownie.
Właśnie, Naruto był s f r u s t r o w a n y, wcale nie wściekły, choć nie wątpił, że i to uczucie go wypełniało. Jego uczucia nie były czarno białe, już nie, nie mógł rozdzielić ich już na złe i dobre, a zwykle nazwy takie jak "radość" "gniew" "smutek" nie były wystarczającymi by je zdefiniować. A blondyn potrzebował definicji by zrozumieć, potrzebował szufladki do której mógłby je włożyć.
Nie istniała, jeszcze, blondyn nie czuł tego uczucia do teraz, a raczej nie zdawał sobie sprawy, że jest coś więcej niż gniew, więc nie mógł go z klasyfikować.
Szufladka powstała, a gdy do niej sięgną najzwyczajniej w świecie zaczął płakać. Płakał jak dziecko którym był. Płakał, nie po raz pierwszy, ale po raz pierwszy tak głośno i tak mocno by dławic się szlochem.
Był bezpieczny, ale w cale nie czuł się bezpieczny.
Nigdy od początku swojego życia nie czuł się bezpieczny, i mimo, że nie znał tego uczucia tęsknił za nim tak mocno, że szloch dygotał jego ciałem.
Chciał być bezpieczny, kochany...
Chciał mieć rodzinę, dzieciństwo, możliwość wyboru...
Chciał tego wszystkiego co mieli ci obcy ludzie którzy oddali mu część siebie.
Pragną zakochać kogoś tak pięknie jak oni i być kochanym tak jak ich kochano.
Pragną być chwalonym za głupstwa, klepanym po głowie bez niecnych zamiarów.
Pragną patrzeć na siebie i widzieć siebie w dobrym świetle, nie jako demona pokrytego krwią.
Pragną mieć przyjaciół, takich prawdziwych, którzy wybrali by go nieważne co by zrobił.
Pragną zjeść ciepły posiłek w ciepłym domu, przy ciepłym stole z miłymi mu ludźmi.
I sięgną swoich wspomnień, sięgną Hatake, i odkrył, że miał to wszystko, że mógł mieć. Gdyby nie był tak samolubny, by pokochać go bardziej niż powinien.
Ponownie załkał, zdecydowanie ciszej, mniej dramatycznie.
To była przeszłość, jego i obcych mu ludzi z którymi dzielił wspomnienia.
To była piękna przeszłość której nie docenił.
I była to tylko i nie była to wina którą mógłby przypisać Danzō czy komukolwiek innemu. To była tylko i wyłącznie jego wina.
~1442-słów~
To byłby idealny moment, by powiedzieć, że zakończyliśmy tom I, ale jestem zbyt leniwa, by męczyć się z dzieleniem historii na tomy, więc nie zrobię tego.
Heh! Długo kazałam wam czekać na ten rozdział za to bardzo przepraszam.
Na swoją obronę mam koniec półrocza i święta. Krótko mówiąc, miałam co robić i czy tego chciałam czy nie moje chęci do życia wybyły w bliżej nieokreślone miejsce.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i do następnego ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top