~XVIII~

Naruto biegł: Mimo, że pojawienie się w wiosce liścia zajęło mu mniej niż minutę odległość do Hatake dalej była nieznaczna. Żałował, że to nie na nim zostawił znak, powinien przewidzieć, że kiedyś będzie potrzebny.

- Dokąd tak biegniesz, lisie? - Zamarł w bezruchu i uklękną na ziemi, sprawa była nagląca, ale umysł, a przede wszystkim, nawyk nie pozwoliły mu zignorować głosu pana. Nawet teraz, będąc na równi z Kakashi'm, nie był wstanie wyczuć swojego Pana... - Czy to z powodu Hatake. - Nie drgną, choć wiedział, że i bez tego Danzō pojmie, że chodzi o jego nauczyciela. - Sądzę, że już wiesz i on na pewno też już wie. Mylę się?

— Nie mylisz się, mój panie. — Niebieskooki Odparł łącząc fakty. — Powinienem zrozumieć to w momencie w którym ujrzałem ją w bazie. Ten uczeń wciąż musi się wiele nauczyć. — Nawet z rozkazu Hokage, Danzō nie zaprosiłby do swojego królestwa nikogo. Musiał mieć w tym korzyści, a blondyn niechętnie połączył fakty. — Pani Domu (nazw****) musi wiele znaczyć dla Pana Orochimaru.

I on dla niej: skoro wybiła cała swoją wioskę tylko by mógł dopracować swoją pieczęć.

- Tak, Orochimaru ceni sobie wierne zabawki. - Blondyn wiedział, że jego pan uśmiechną się tym obrzydliwy uśmiechem. - Zamierzasz ją powstrzymać, demonie? - Danzō znał odpowiedź.

— Tylko jeśli Pan wyda mi rozkaz.

- Masz całkiem wiernego, małego liska, Danzō-san - Syczy postać skryta za nimi, a młodszy dopiero orientuje się, że nie są sami: wężowy sennin był kimś kto mocą równał jego Panu, tylko... Bardziej szalonym, bardziej nieobliczalnym. Bardziej... Niebezpiecznym. - Aż skoda by było, gdyby zginą.

- Trzymaj ręce z dala, będzie mi jeszcze potrzebny, tobie też się przyda. - Pieczęcie reagowały na syczenie swojego stwórcy. - W końcu nikt żywy inny nie wytrzymał dłużej niż rok...

Naruto wiedział o czym mówią, pieczęć na jego ciele: niezbędna pieczęć która trzymała bestie w środku. Nikt nie dawał gwarancji, jak długo będzie żył blondyn. Pieczęć pożerała swoich nosicieli kawałek po kawałku. Niszcząc psychikę, a później pożerając żywcem ciało. Danzo nigdy nie zgodziłby się na testowanie pieczęci na jego podopiecznym, gdyby nie fakt, że pragnienie potęgi kazało mu spróbować przenieść demonicznią bestie w swoje ciało, co, oczywiście, się nie powiodło, a pieczęć założona przez minato praktycznie nie działała.

Gdyby nie Orochimaru tragedia powtórzyłaby się. Danzo w rzeczywistości był jego dłużnikiem.

- Wszystko ma swoje skutki uboczne. - Gniewny syk wydobył się z ust wężowego sennina. Naruto miał wrażenie, że doszło do rękoczynów, a przynajmniej ich próby. - Nie powinieneś trzymać go tak długo, bo moja zabawka ucierpi z ręki tego szalonego psa. - "Szalony pies", czy ta nazwa odnosiła się do jego nauczyciela? Prychna cicho, sam nie rozumiejąc, dlaczego jego usta wykrzywiły się w uśmiech. Coś kazało mu się uśmiechnąć, nawet jeśli ten uśmiech bolał. - Idź, lisi chłopcze, jeszcze się zobaczymy.

Naruto nie ruszył. Słowa sennina nie wystarczyły by jego ciało chciało się ruszyć. Wiedział, że Danzo-sama byłby zły, gdyby uznał węża za wystarczająco ważnego hy wysłuchać jego rozkazów. Chłopiec nie pomylił się: odczekawszy chwile Danzo odezwał się z wyższością i lekka satysfakcja w głosie.

- Przyprowac tą Kobietę i upewnij się, że Hokage o niczym się nie dowie. - Blondyn przytakną i pokłonił się po raz ostatni by zaraz później zacząć znów biec. Zrobił dobrze! Zrobił dobrze! Rozweselił swojego Pana! Jego pan był szczęśliwy z jego powodu!

Mldoszy zapragną się roześmiać. Krew spływała mu po twarzy gdy jego usta smiely się bezgłośnie. Zerwał szfy, ale to teraz nie było ważne. Jego pan był zadowolony: tylko to liczyło się liczyło.

- N-Naruto-kun! - Znajomy głos sprawił, że wrócił do siebie zdając sobie tym samym sprawę, że był już na miejscu. Sakura krzyknęła w jego stronę. To było dość dziwne, rozowowlosa nigdy tak swobonie nie posługiwała się jego imieniem. - Naruto-kun, pomocy, pomóż mi ona ich omamiła, o-ona... Musisz ich zabić, Naruto-kun.

To nie była Sakura.

Blondyn wyją kunaj i obja ją delikatnie tym samym przysuwając go jej do gardła.

— Gdzie Sakura-san? — Pozwolił swojemu glowosi ją zranić. To nie było coś na co zdobył by się normalnie, ale kobieta wyraźnie była wrogiem. "A wrogów należało zabijać." jak mówił rozkaz który huczał mu w głowie i którego tym razem nie mógł posłuchać. — Odpowiedź, bo Orochimaru zamiast ciebie odbierze jedynie twoją głowę.

- Orochimaru? Mój ukochany tu jest? - Dziewczyna wróciła do swojej firmy i spojrzała z nadzijaa an lisia maskę. - Powinniśmy się pospieszyć, nie każmy mu czekać!

Krzyczlaa aszarpiac się. Naruto rozejrzał się.

— Gdzie oni są? — Przycisną Kunaj dając jej do zrozumienia, że nawet z Orochimaru w wiosce nie była bezpieczna. — Gdzie Kakashi.

- Kochasz go, nie? Dzieciaku. To przykre, że on w cale cie nie zauwa... - Zranił jej bark wbijając w nią swoje ostrze. Gadała za dużo. - Agh! Mylę się? Cały czas powtarza, że jesteś jego bratem, to gorzej niż bycie jego przyjacielem wiesz? Dla niego zawsze będziesz małym bracisz--

— Danzo-sama zabronił cie zabijać, ale to nie znaczy, że nie mogę zrobić ci krzywdy. Orochimaru nie ma tutaj wystarczającej władzy, byś wyszła z tej sytuacji bez szfanku. — Dziecko wbiło jej w brzuch sztylet. — Orochimaru nie potrzebuje wadliwych maskotek, to co dla niego zrobiłaś może nie wystarczyć by walczył o ciebie. On cie nie kocha, potwory jak on nie potrafią czuć miłości.

- Nie? Sądziłam, że nie ma większego potwora od c--

- Idioto! Odsun się odniej! - Czarnowłosy wybiegł zza zakretu krzycząc. - O-ona, ta kobieta! Kakashi jest...! Kakashi...

Huh?

Dlaczego?

Nie chciał tego, naprawdę nie zrobił tego umyślnie.

Jego cialo poruszyło się samo, to nie była jego wina, on naprawdę nie chciał...

— Hej, ty... — Ciało kobiety ssunelo się po jego barku upadając. Potrząsną nim, ale nie uzyskał odpowiedzi. Puls zanikł pod jego palcami gdy obejmował jej szyję i uchylił maskę by spojrzeć w gasnace oczy. — Hej... Jeśli zginiesz Danzo-sama będzie na mnie zły. — Znów nią potrząsną, ale było zbyt późno by ją ratować.

- C-co...? C-czy ty... - Och? Spierowal swoje spojrzenie na Sasuke a ten cofną się nienaturalnie szybko. Zapominając o ubraniu maski, o szfach zszyfajacuch jego usta i tym, że lis w każdej chwili mógł się wydostać zapytał:

- Gdzie... Sasuke-san, gdzie jest Kakashi? - Czarnowłosy drżącą ręka wskazał kierunek, a blondyn puścił martwe ciało kobiety by te upadło na ziemię i pobiegł w wskazaną stronę. Zza zakrętem w dość ciemnej jak na dzień uliczce łkała Sakura, drżącą dłonią trzymając rękę ich sensei'a. Przestraszona spojrzała na niego i nie mogąc go rozpoznać sięgnęła broni. - Sakura-san, t-khuk, to ja, Naruto. - Odparł blondyn ponownie dławiąc się przy tym swoją krwią. Podszedł do dziewczyny powoli i upadł przy niej widząc przedziurawiomego sensei'a. - Chidori...

Tylko Kakashi miał prawo znać ta technikę. Więc dlaczego...

Zamkną oczy, lis wewnątrz niego uderzył w uchylone klaty, ale on spycha ten ból na bok. Drżącą dłonią dotykając twarzy swojego byłego partnera. Jego ręka schodzi na szyję, łapiąc nikły puls który zanika z każdą sekunda.

Tamta kobieta nie byłaby w stanie tego dokonać. Ktoś musiał jej pomóc, ktoś... Orochimaru. Dlaczego to zrobił? Co chciał przetestować? Czy wiedział, że blondyn zareaguje w ten sposób?

Syczenie dobiega do jego uszu, a Sakura puszcza dłoń szarowlosego, całkowicie odrętwiała, wpatrując się w postać za nim.

Naruto spulwa resztkami pozostałej krwi. Lis uleczył go, co jednocześnie go zaskoczyło i było dla niego oczywiste, za co blondyn podziękował i zmusił się do wysłania lisiej czakry wgłąb swojego byłego partnera.

— Dam ci to, czego chcesz, więc proszę... — lis przytakuje i wduchu dziękuję za to, że nie jest tym na którego wściekły jest blondyn. Złość osoby która na codzień wypiera uczucia jest przerażająca. Zwłaszcza, gdy jej, zwykle martwe oczy, ukazują furię i chęć zemsty tak doniośle, że nikt nie chciałby w nie patrzeć - nawet Demon.

-Orochimaru-san. - Blondyn wyjmuje broń, całkiem wolno, jakby ociężale, u zuca nią w węża. Ten wymija kunaj uśmiechając się tym swoim obrzydliwy uśmiechem, myśląc, że całkowicie złamał syna Minato. Czy można mylić się tak bardzo?

Niebieskooki używa aktywuje technikę by znalesc się tuż za wężem. Szybko odlieczetowuwuje katake która automatycznie rani bok Orochimaru. Całe jego ciało wrze, pieczęcie domagają się śmierci swojego stworzyciela, a Naruto jest szczerze pszychylny temu pomysłowi. Atakują umysł ucznia trzeciego Hokage nie do końca wierzac, że mu się uda.

— Jeszcze raz. —Rozuazuje lis, a chłopiec go słucha. Tym razem z małą pomocą łamie blokadę. Wypuszcza swoje nagatywnw uczucia i lisa: Wezoay sennin nawet będąc legandarnym senninem ni epotrafi ustać na nogach. Dobrze, blidnyn atakuje jego szyję i gdy jego ostrze ma się przebić.

- Dość. - Całe jego ciało upada. Jego pan jest zły. - Co ty sobie myślałeś, głupi demonie?

Co myślał? Czy wogole myślał?

- Hoho... - Do jego uszu dobie drugi głos. Naruto patrzy w górę trochę niepewnie. A więc to z czym walczył było jedynie klonem. - Jaki przerażający. Nie zawachalbysss ssssię ukrucuv mnie o głowę tylko dlatego, że trochę uszkodziłem Ci nauczyciela? Ach jessstes okropny! - Syczy oryginał. - Och? Czemu to nie reaguje.

Dotyka swojego klona a ten upada. Jego psychika jest w kawałkach, a ciało bezwładne gdy prawdziwy Orochimaru stara się go pozbierać.

- Naprawdę jesteś potworem. - Naruto przelotnie zerka na Sakure. Wysyła do niej niema wiadomość na dziewczyna uśmiecha się niemrawi. Ich sensei żyje. - Skup się na mnie, gdy mówię. Chyba, że chcesz bym ich dobi--

-Zostaw ich! - Sasuke, który musiał chwilę temu otrząsnąć się z szoku krzyczy nie w porę przerywając fanatykowi węży.

- Uchiha? - Syczt niechętnie by potem uśmiechnąć się obrzydliwie. - Młodszy bradziszek Itachiego... - Orochimaru pełna w kierunku ostatniego Uchihy i wyciągną ku niemu dłoń z lekka obsesja w oczach.

- Zabisraj labska. - Szarowlosy uśmiechną się niemrawi chwyjatac czarnowłosego za rękę zanim ta zdążą zachaczyc dosięgnąć oka jego podopiecznego. Kakashi ledwo stoi a jego oddech ejst trochę zbyt płytki by go zadowolić. Sytuacja dalej jest niejasna, ale... Jego wzrok pada na Naruto by zaraz po tem paść na przywódcę korzenia.

- Czas na nas, Orochimaru-san. - Można wyczuć napięcie w głowie starca gdy przyzywa do siebie ucznia swojego byłego przyjaciela. - Masz godzinę, lisie.

W głowie blondyna huczą słowa. "Jeśli Hokage się dowie, oni wszyscy, zginą".

~1620-słow~

Cytat z góry:

"Ludzie są dobrzy i źli, odważni i tchórzliwi, szlachetni i godni pogardy- mówiła Czarownica uśmiechając się wąskimi wargami na widok zdumienia w oczach Panienki.- A najdziwniejsze jest to, że najczęściej wszystkie te cechy naraz goszczą w jednym tylko człowieku. I dopiero wówczas jest on całością. Całością silną i słabą, godną szacunku i godną współczucia. taki właśnie jest człowiek. Wielki i mały jednocześnie." — Dorota Terakowska, Córka Czarownic.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top