Nienawiść.
Krótko, jedynie 771 słów, niestety. Wstawiam, żeby nie było, że zapomniałam o tych opowiadankach, kiedy zaczęłam pisać Instabilitas. I a propo, to po raz kolejny zapraszam na to opowiadanie, najbliższy rozdział w piątek ^.^
Będę wdzięczna za jakiś komentarz <3
Warknął gardłowo, kiedy rzucił w kochanka nawiązką magii. Chciał go zranić, upokorzyć, zabić. Nienawidził go. Nienawidził go tak bardzo, jak można nienawidzić ukochaną osobę. Nienawidził jego zdrad. Nienawidził jego kłamstw. Nienawidził jego pracy. Nienawidził jego przyjaciół. Szczególnie jego.
Kiedy po raz kolejny nie trafił, upadł na kolana i wrzasnął. Nie trafił, bo nie potrafił. Nie mógł zrobić mu krzywdy. Za bardzo go kochał.
-Nienawidzę cię, Stark- powiedział gorzko.
-Loki, daj mi to wyjaśnić...
Bóg prychnął. Przecież nie było czego wyjaśniać! Wiedział, że Tony nigdy go tak naprawdę nie zdradził, nie fizycznie. Okłamał go jednak tysiące, miliony razy. A podobno to jego domeną było kłamstwo.
Mimo wszystko, cierpiał. Wiedział, że Stark i Rogers są ze sobą bardzo blisko. Najlepsi przyjaciele. Wprawdzie kiedy się pokłócili o Bucky'ego parę lat temu, to bóg myślał, że w końcu się od siebie odsuną. Ale nie. Musieli się pogodzić.
Nigdy go nie zdradził. Często myślami uciekał do innych, do niego, ale nie zrobił z tym nic. Może i miał parę zdjęć na telefonie, może pisał nieco niecenzuralne i niewłaściwe esemesy z nim, ale wciąż pozostał mu fizycznie wierny.
Bóg naruszał jego prywatność, nie powinien wchodzić mu do głowy, przeglądać jego telefonu, ani podsłuchiwać rozmów. Ale był zazdrosny, z resztą słusznie.
Miał dość tłumaczeń.
Miał dość tego, że Stark próbuje się wybielić, miał dość tego, że go kochał.
Miał dość tego, że Anthony ciągle znikał, bo miasto potrzebowało bohaterów. Miał dość wielu rzeczy, właściwie wszystkiego.
Nie lubił Bannera. Miał z jego ukochanym więcej tematów do rozmów niż on. Szczególnie tych tematów, których nie rozumiał, tych pojęć naukowych.
Nie lubił Bartona. No może trochę lubił. Nie lubił tego, że ma taki świetny kontakt z Tonym, że naukowiec zawsze śmieje się z jego żartów. Że wychodzą razem na strzelnicę.
Nie lubił Pepper. Ograniczała mu kontakt z Anthonym, że niby sprawy firmy, et cetera.
Nie cierpiał Thora. Ale to od zawsze. Tylko, że teraz miał więcej powodów. Okazuje się, że nawet jego brat ma lepszy kontakt z jego ukochanym niż on.
Lubił za to Natashę. Ta ruda suka od razu wywołała u niego pozytywne emocje. Była cięta, ostra, wredna, seksowna. Miała głowę na karku, dobre taktyki. Oh tak, polubił kobietę. Niestety bez wzajemności.
Nie lubił reszty jego pożal się Boże przyjaciół. Nienawidził Rogersa, za to że był zawsze. Że był kiedy jego nie było.
Jego praca? Praca była okropna. Nie miał dla niego przez nią czasu. W ogóle ostatnio nie miał czasu. I chyba właśnie dlatego się teraz kłócą.
-Co chcesz wyjaśnić? Jak ma na imię, ile ma lat czy może jak wielkiego ma kutasa?
-LOKI!
-Skoro nie zdradzałeś mnie ostatnio ze Stevem, to musiał być ktoś inny, że mnie unikałeś.
-Nie, to nie dlatego.
-Nie? Więc oświeć mnie.
-Szykowałem niespodziankę.
-Jaką?- prychnął, nie wierząc w żadne słowo.
Tony spiął się i zmieszał, zaczął się kręcić po pokoju, mruczeć coś pod nosem i bełkotać. Widocznie przygasł.
-Co się dzieje?- humor Lokiego diametralnie się zmienił. Stał się nieco spokojniejszy. Znaczy, był zaniepokojony, ale nie wściekły. Niepewnie podszedł do naukowca, ale został odepchnięty- Anthony...
-Nie.
-Co nie?
-Nie mogę tego teraz...
-Co? O czym ty mówisz?
-Musimy porozmawiać.
Z twarzy boga odpłynęły wszystkie kolory. Nie wiedział co się działo. W pewnym momencie Tony ukląkł.
-Chciałem ci się oświadczyć. To była ta niespodzianka- mruknął. Loki zbladł bardziej. Zaczął kręcić szybko głową i odsuwać się w tył.
-Nienienienienienie..
-Wyjdziesz za mnie?
-Nie!- Loki pokręcił głową. Nie, nie teraz... Pstryknął palcami i zniknął z sypialni naukowca. Tony wciąż klęczał, nie rozumiejąc sytuacji. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z odmowy. Jego oczy się zaszkliły, a pudełeczko wylądowało w drugim końcu pokoju.
-To ja ciebie nienawidzę, Loki...- szepnął.
Loki też płakał. Musiał odmówić, mimo ze tak bardzo chciał się zgodzić. Tak naprawdę Loki nienawidził siebie. Nienawidził siebie za każde kłamstwo, które padło z jego ust. Nienawidził się za każdą zdradę. Nienawidził się za swoją pracę i za swoich przyjaciół.
Przyjaciele z Asgardu ukształtowali go na tego, kim się stał. Na złego, egoistycznego dupka. Sadystę. Mężczyznę, niezasługującego na nic.
Praca, której się podjął przekreśliła wszystkie jego związki. Nawet ten.
Zdradzał Starka notorycznie, z kobietami i mężczyznami, był uzależniony nie tyle od seksu, co od zdradzania partnera.
Kłamał, że go nie zdradza, kłamał, że nie ma przyjaciół, pracy, kłamał, że nie kłamie.
Jego celem od początku było tylko uwiedzenie naukowca, nie chciał się w nim zakochać, a jednak to zrobił.
Miał jednak na tyle przyzwoitości, by odejść, nie zgodzić się na ślub. Myślał, że ma jeszcze czas naprawić swoje błędy, ale nie miał. Był świetnym kłamcą, nikt się nie połapał w jego oszustwach. Ale nie mógł się zgodzić. Bał się, że kiedyś się dowiedzą, że nie zdąży tego naprawić. Musiał odejść. Po prostu musiał odejść.
-Przegrałeś- parsknął Fenrir, ogromny wilk, jego syn, kręcąc głową.
-Co?
-Przegrywa ten, kto pierwszy się zakocha.
Loki uronił łzę.
-Przegrałeś, ojcze. I nawet nie próbowałeś wygrać walki o niego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top