Czas.

Od pogrzebu minęły trzy miesiące. Tony wciąż nie mógł się pozbierać, nie dopuszczał do siebie myśli, że on nie żyje.
Przecież był świetny w tym, co robił.
Nigdy nikt by nie przypuszczał, że ta akcja się tak skończy. Nie wierzył, że Clint, świetny łucznik zginął przez własną broń. Własną strzałę, która wybuchła przed wystrzeleniem.
O wszystko obwiniał Lokiego. Gdyby nie postawił znowu zaatakować Nowego Jorku, nic by się nie stało. Clint nie spróbował by do niego strzelać i nie zginąłby.
Tony wciąż nie mógł wyrzucić z głowy dźwięku wybuchu i porozrzucanych po ulicy szczątek ciała przyjaciela.
Po nocach wciąż nie spał, a kiedy zasypiał, miewał koszmary.
Zamierzał się zemścić.

***
Praktycznie nie opuszczał warsztatu. Żył jedynie na kawie i alkoholu, liczyła się tylko broń, która tworzył. Oraz to, żeby nikt się nie dowiedział.

Każdy inaczej przeżywał żałobę. Bruce trenował, Steve wracał nocą, Natasha przesiadywała u żony łucznika i pomagała przy dzieciach, a Thor...
Zniknął im z oczu. Prawdopodobnie siedział na Asgardzie i próbował uwolnić brata. Jednocześnie, Tony wiedział,  że Thor również cierpi.
Mimo wszystko nie mógł odpuścić Lokiemu. Za bardzo cierpiał.
***
Był koniec czerwca, kiedy miał gotowy plan i broń. Pozostawało mu tylko wybrać się do Asgardu lub spotkać Lokiego.
Okazało się to łatwiejsze niż myślał.

Dokładnie pierwszego czerwca dowiedział się od Thora, że Loki został uwolniony i jest w Nowym Jorku.
Stark bez słowa wyszedł z domu, pakując do swojego samochodu broń. Nie spodziewał się sukcesów, ale i tym razem los się do niego uśmiechnął.
Spotkał Lokiego na rogu piątej. Zaparkował pod zakaz, bo pieniądze i tak nie grały dla niego żadnej roli. Wysiadł z auta i chowając mały sprzęt, który mógł wiele pomóc, w kieszeni, zaciągnął boga do starej, opuszczonej kamienicy.
***
Loki się tego spodziewał. Wiedział, że prędzej czy później, ktoś... Stark, bo kto inny byłby taki głupi?, zaatakuje go. Nie spodziewał się jednak, że naukowiec wynalazł coś, co powstrzymywało jego magię. Był więc co najmniej zaskoczony, kiedy spróbował obezwładnić filantropa, ale nic się nie stało.
-Co zrobiłeś?- spytał z uśmiechem, ukrywając strach.
Miliarder pokazał mu małe urządzenie, które miał schowane w spodniach.
- Wynalazłem coś, co blokuje twoja magię. Dzięki, że mnie poinformowałeś, że działa.
- Odważnie, przychodzić z nową bronią i nie wiedząc jak ona działa.
Stark prychnął.
- Słuchaj, Stark. To nie moja wina, że Barton nie żyje- nie wiedział, dlaczego się tłumaczy, ale czuł, że musi. Od zawsze Stark mu imponował- to był czysty przypadek.
- Nie wierzę w przypadki- warknął mężczyzna.
- Nigdy nie chciałem zabić żadnego z was..
- Tak, szczególnie wyrzucając mnie przez okno!
- Wiedziałem, że przeżyjesz.
-Po co ta rozmowa, Loki? Grasz na czas?
- Nie wiem. Ale wiem, że śmierć agenta Bartona nie była moją winą i nie możesz mnie oskarżyć. Mimo wszystko przepraszam.
- Bóg kłamstw przeprasza... Jesteś idiotą Loki.
- Czy nie tym zwróciłem twoją uwagę przy ostatnim spotkaniu?
Wiedział, że Stark jest zaskoczony. Domyślił się jak na niego podziałał ostatnio, bo on sam to poczuł. Tony jednak nie spodziewał się, że Loki wie.
***
Wyłączył urządzenie i usiadł pod ścianą, chowając twarz w dłoniach. Tak tęsknił za przyjacielem, że zawładnęło nim okropne uczucie- chęć zemsty.

Loki nie wiedział, co zrobić. Ludzie często okazywali słabość, ale nie tacy jak Stark. To było dla niego szokiem. Powoli podszedł do mężczyzny i usiadł obok niego. Niepewnie położył mu dłoń na kolanie i zacisnął, nie zwracając uwagi na to, iż naukowiec cały się spiął.
- Wiem co to znaczy stracić przyjaciela. Sam straciłem nie jednego i znam ten ból. Przez większość życia byłem przekonany, że Thor jest moim bratem- a jak pewnie wiesz, nie jest. Cierpiałem. Ojciec, który notabene nie jest moim ojcem, zawsze traktował mnie gorzej. Chęć zemsty i żądza władzy zawładnęły mną. Zniszczyłem prawie wszystko, straciłem zaufanie i szacunek, a wszystko przez głupi błąd.  Nie chciałem śmierci Bartona. I nie ja się do niej przyczyniłem. Więc proszę, nie obwiniaj mnie o to. Życia mu nie zwrócę, przepraszam.

Stark słuchał w milczeniu. Historia Lokiego była tak.. podobna. Tak znajoma. Loki po prostu potrzebował miłości i akceptacji. Tak jak Stark kiedyś.

Minęła godzina, może więcej. Siedzieli obok siebie w ciszy; słowa były zbędne.
Loki wciąż trzymał dłoń na kolanie mężczyzny.
Nagle drzwi otworzyły się, a do środka z hukiem wpadł Kapitan Ameryka. Nie Steve Rogers. Po prostu zjawił się tam bohater, który nie był potrzebny.
Mężczyzni siedzący pod ścianą podnieśli zaskoczeni głowy. Blondyn podszedł i uderzył Tony'ego z liścia.
- Coś ty myślał?!
Nie zwrócił uwagi na to, gdzie znajdowała się dłoń boga.
- IDZIEMY!
Kapitan ostentacyjnie wyszedł z budynku. Tony powoli się podniósł.
Loki zabrał rękę.
Mimo że nie chciał.
***
Kolejne trzy miesiące później, Tony powoli doszedł do siebie. Z małą pomocą.
Steve czuwał nad nim każdego dnia...
I każdej nocy.
To zdarzyło się przypadkiem, Tony znowu się upił, a Steve odprowadzał go do sypialni. Rozebrał go do bielizny i zamierzał zostawić, ale Stark go zatrzymał. Przyciągnął go do pocałunku i pociągnął go na siebie.
Początkowo Rogers się opierał, ale szybko uległ. Wiedział, że Tony może żałować, ale nie potrafił przerwać. Kochał go od dawna, więc tamta chwila do tej pory mogła być tylko snem. A tymczasem sny się czasem spełniają.

Kiedy następnego dnia się obudzili, a Steve spojrzał na przyjaciela, wiedział że zrobił ogromny błąd.
Jednak jak to się stało, że później zostali seks-przyjaciółmi... Nie miał pojęcia.
I nie chciał wiedzieć. Żałował tylko, że nie tworzą prawdziwego związku. I że Stark go nie kocha.

Nie wiedział, co się wydarzyło tamtego dnia w opuszczonej kamienicy.

Ale wiedział, że Clint nad nimi czuwa.
***
I jakoś to się toczyło. Wkrótce minęły kolejne dwa miesiące i tym razem to Stark został odnaleziony.
Właściwie, nie było to trudne, mężczyzna większość czasu spędzał w warsztacie.
Loki zjawił się niespodziewanie. Cicho i tajemniczo- jak zawsze.
Stark zaraz po zjawieniu się mężczyzny zablokował wejście do warsztatu i poprosił Jarvisa o przekazanie wiadomości.
To nie był pierwszy raz, kiedy Loki go odwiedził. I wiedział że nie ostatni.
Od ich szczerej rozmowy w kamienicy minęło trochę czasu i zbliżyli się do siebie.
Nie mogli się jednak nazwać przyjaciółmi.
Byli kimś znacznie więcej.
*

**
To co się wydarzyło między nimi tej nocy, długo nie zostało zapomniane.
I niestety długo nie trwało.

Od śmierci Clinta minęło już dokładnie dziesięć miesięcy.
To właśnie tego dnia Loki zjawił się w sypialni Starka po raz ostatni.
Pocałował go powoli, ale mocno. Rozbierał go szybko, ale delikatnie. Kochał się z nim czule, ale niepewnie.
Odszedł zdecydowany, ale smutny.
A Stark nie zamierzał go zatrzymać.
***
Spotkali się ponownie w rocznicę śmierci Bartona. Nie wiadomo dlaczego, Loki zjawił się na cmentarzu. Wiedział doskonale, że będą tam wszyscy Avengersi.
Tony stał w ramionach Kapitana. Opierał się o jego klatkę piersiową, a łzy swobodnie płynęły po policzkach. Kiedy zobaczył boga, nie wiedział, co czuł.

Loki również nie znał uczucia, które się pojawiło w jego klatce piersiowej. Zazdrość... To było coś nowego...
Nie był pewien, dlaczego to zrobił, ale podszedł do Starka i... Po prostu go pocałował.

-Co do...
-Nareszcie... -zasmiała się Natasha. Cała trójka spojrzała na nią- Szkoda, że Clint się nie doczekał. Wygrałby ten zakład.
Loki parsknął śmiechem, a Tony przewrócił oczami. Natomiast Steve dalej nic nie rozumiał.
Nat westchnęła.
- Jakiś czas przed śmiercią Clinta, założyliśmy się. Pamiętasz, jak po pierwszym starciu z Lokim, Stark o nim nawijał? Non stop. Ja stwierdziłam, że chce się zemścić, a Clint... Że Loki mu się spodobał. Oczywiście, nie wierzyłam. Stwierdziłam, że to Lokiemu podoba się Tony i tyle, ale... Clint był uparty.
Tym razem Tony parsknął.
***
Niedługo później, Avengersi wrócili do domu. Razem z Lokim. Wszyscy usiedli w salonie.
- Długo to trwa?
- Właściwie, od dzisiaj- rzucił Tony, przeciągając boga na kolana.
- Wcześniej tylko się pieprzyliśmy- Loki wzruszył ramionami, a Tony dźgnął go między żebra.
- Nie przeklinaj - mruknął.
- Jak możesz się z nim obściskiwać na kanapie teraz, jak mogłeś się z nim pieprzyć po kryjomu?! To morderca! Zabił Clinta! Zabił twojego przyjaciela! Twojego brata! - wybuchnął Steve.
- On nie zabił Clinta. Clint zmarł przez swoją strzałę. Clint zmarł przypadkiem, ale tak miało być. Zginął, ale pamięć o nim nie. Odszedł, tak jak się pojawił- bohaterem.

---
Wymyślone dzisiaj, ot tak, bez żadnego konkretnego planu. Kończone podczas oglądania Avengers, końcówka z ociąganiem, ale napisana i cóż mogę więcej powiedzieć... Czekam na krytykę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top