7. Dożywotni zakaz opuszczania domu.

Biegłem wzdłuż ulicy rozglądając się za chłopakiem. Mijałem sąsiadów, a także osoby z pracy, którzy po moim jednym spojrzeniu odwracali wzrok. Czy ja naprawdę aż tak bardzo straszę ludzi? Przecież ja nawet nic nie zrobiłem! Wróć! Parcel. Gdzie jest to dziadostwo.

- Parcel do cholery! - wydarłem się.

Nigdzie go nie było. Może jednak czekał gdzieś na uboczu sklepu? Zawróciłem i pobiegłem ponownie pod spożywczak. To jeden, zwykły chłopak. Dlaczego dla niego się tak przemęczam?

Byłem już na miejscu. Wiedziałem... To tylko moje przeczucia. Nie było go tutaj. Już dawno go nie było. A ja jak durny wróciłem, bo coś sobie ubzdurałem. Może się poddać? Wrócić do domu? Nie mogę zgłosić zaginięcia. Nie znam go, nie jestem jego bliskim, a on sam jest sierotą z jakiejś podejrzanej organizacji pakującej ludzi w pudełka.

- Parcel! - krzyknąłem po raz ostatni rozglądając się dookoła. Westchnąłem ciężko.

- Szuka Pan kogoś? - spojrzałem na kobietę w średnim wieku. Uśmiechnęła się do mnie. Zmarszczyłem brwi.

- Chłopaka. Tak chudy, jasnowłosy, ma heterochromię. - i jest nieudacznikiem.

- Oh! Widziałam go! Znaczy chyba... Ale nie był sam. - jak to nie był. - Szedł za jakimś facetem.

- Gdzie poszli? - złapałem ją mocno za ramię. Kobieta wystraszyła się, więc poluzowałem uścisk. Przepraszam?

- W tamtym kierunku. - pokazała mi ulicę prowadzącą do parku.

- Dziękuję bardzo! - pochyliłem się przed nią i pobiegłem we wskazanym kierunku. Miałeś czekać, a nie łazić po mieście z obcymi fagasami! Ja Ci nie wystarczam?

Pobiegłem do parku. Po drodze zaczepiałem przechodniów, pytając ich o jasnowłosego chłopaka. Jedni nie zwracali uwagi, a drudzy wskazywali mi drogę. Najczęściej były to staruszki na ławkach robiące za całodobowy monitoring. Skręciłem w jedną z wąskich uliczek, którą pokazała mi młoda dziewczynka. Już nigdy więcej nie wyjdziesz na dwór. Wiem, że sam chciałem Ciebie wyciągnąć! I to był błąd!

- Shiro! - krzyknąłem widząc chłopaka w oddali szarpiącego się z mężczyzną w średnim wieku. Jak najszybciej znalazłem się przy nich i nie zadając zbędnych pytań przyłożyłem mężczyźnie w policzek. - Nic Ci nie jest? - zapytałem patrząc na jego w pół ściągniętą koszulkę.

- Z-z-zostawiłeś mnie! - krzyknął, po czym się rozpłakał. Ukucnąłem przy nim i zagryzłem wargę. Fakt, że był przewrażliwiony na tym punkcie.

- Kazałem Ci poczekać! - warknąłem na swoje usprawiedliwienie.

- I czekałem! Ale ty pobiegłeś gdzieś w przestrzeń! Zostawiłeś mnie!

- Wołałem Cię! - westchnąłem. - To już nie jest ważne. Najważniejsze, że jesteś cały.

- Martwiłeś się? - zapytał roztrzęsiony. Dłonie zacisnął na mojej koszulce.

- Oczywiście, że tak głupku! - krzyknąłem przytulając go do siebie. - Ledwo co wyszedłeś na dwór, a już mam przez Ciebie takie kłopoty! Dzieciaki w tych czasach, w ogóle nie mają pojęcia o własnym bezpieczeństwie!

- D-dziękuję.. - załkał. A po chwili zaśmiał się krótko. - To chyba pierwszy raz kiedy nazwałeś mnie po imieniu... Nathan.

- Siedź cicho. - burknąłem. Przyciskając jego twarz mocniej do mojej klatki piersiowej. Nie chciałem by zauważył, że się zarumieniłem. Wyjąłem z kieszeni bluzy wodę i podałem ją chłopakowi, który od razu się napił.

- Jesteś ciepły.

- Wracajmy do domu. - mruknąłem podnosząc chłopaka na rękach. - Jesteś strasznie lekkomyślny. Ile ty masz lat?

- Siedemnaście. - wydął usta. - Zabiłeś go? - spojrzał na faceta leżącego nieprzytomnie na chodniku.

- Nim się nie martw. Kiedyś się obudzi. - oby nigdy.

- Gniewasz się na mnie? - szepnął mi do ucha, a po moich plecach przeszły ciarki. Nie prowokuj.

- Tak. - odpowiedziałem stanowczo. 

- Uczyli mnie w organizacji, co robić w takich sytuacjach. - uśmiechnął się delikatnie całując mnie w policzek.

- Parcel! - warknąłem patrząc na niego groźnie. Zaśmiał się cicho i schował głowę w moim ramieniu. Nie wiem czy dam radę dalej się powstrzymywać...




***

Hey!

Trochę mnie nie było...

Nowa szkoła, nowi ludzie, wszystko nowe plus e dzienniki ;-; I wkręcanie mnie we wszystko po kolei ;-;

Dziękuję Wam za wszystko <3 

Do napisania,

Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top