0. coffee shop.

and i remember when i met him


Malcolm odetchnął głęboko i przyciskając się plecami do ściany budynku, zaczął przesuwać się w kierunku rogu. Jego dłoń była niebezpiecznie blisko glocka znajdującego się w kieszeni bluzy. Wolał mieć pewność, że jakby coś miało się stać, to był w stanie się bronić. 

Jego serce zabiło boleśnie, gdy parę metrów przed nim, pośród drzew, mignęły mu różowe loki Darcy. Nie słyszał żadnego szmeru liści, łamanej gałązki, nic, i dlatego zaczął się zastanawiać, czy Ona aby na pewno tam była. Może była wytworem jego wyobraźni; nie byłby to pierwszy raz, gdy widział ją tam, gdzie być nie powinnnnnnnnnnnna. 

Fuknęłam pod nosem ze złością, gdy mój ledwie działający laptop trochę się ściął i ostatnie słowo wyszło, no, jakie wyszło. Pokręciłam głową, uderzając lekko w niektóre jego miejsca, tak żeby się ogarnął. Cholerna maszyna! Była ze mną od kilku pięknych lat, i właśnie teraz, gdy moja twórcza wena zaczęła szwankować, to laptopowi także odwidziała się współpraca ze mną. Szlag by go trafił! Chociaż nie, jeszcze nie. Dopiero gdy zarobię na nowy komputer. 

Może była wytworem jego wyobraźni; nie byłby to pierwszy raz, gdy widział ją tam, gdzie być nie powinna. Darcy miała tendencję do dręczenia psychicznie Malcolma - mimo, iż oboje byli w sobie wzajemnie zakochani, to nieświadomie zaczynali się niszczyć. Darcy musiała zniknąć, nikt nie wiedział, dokąd się udała, a Malcolm musiał zostać i ratować rodzinę; od tego czasu miewał momenty, w których przez sekundę widywał jej postać, odrobinę nierealną, ale dającą mu poczucie, że może jej już nigdy nie zobaczyć. 

Ściągnęłam okulary, przetarłam zmęczone oczy i przejechałam dłońmi po włosach. Powolutku robiłam się wściekła. Pierwsza część Absurdu ciągle sprzedawała się niczym świeże bułki, a ja, zamiast cieszyć się z sukcesu, miałam deadline'y na karku i zero weny oraz motywacji. Co się ze mną stało? Jeszcze parę miesięcy wstecz potrafiłam usiąść z laptopem w kawiarni i napisać pół książki, a drugie pół rozpisać na każdy najdrobniejszy element. Cholera jasna, do tej pory druga część miała już być prawie gotowa, natomiast ja... Ja stałam w miejscu, na drugim rozdziale, z fabułą równą zeru. 

Załamana, z brakiem determinacji, usilnie próbowałam wymyślić, o co ma chodzić w tej głupiej książce. Westchnęłam głośno, zmęczona, niewyspana, zrozpaczona. Moja twarz najprawdopodobniej wyrażała każdą negatywną emocję naraz, ale zmrużyłam z niezrozumieniem oczy, gdy wzrokiem napotkałam ciemne, rozmarzone tęczówki. Chłopak siedzący w stoliku obok miał na mnie idealny widok i zdawać by się mogło, że jego czarna kawa całkiem wypadła mu z głowy, gdy tak siedział, podpierając głowę na dłoni, i mnie obserwował. Trochę speszona intensywnością tego spojrzenia, rozejrzałam się niepewnie, a gdy znowu popatrzyłam na ciemnowłosego, ten się uśmiechnął. Uniosłam w górę brew, starałam się nie myśleć o tym, że policzki mnie zapiekły. Od kiedy tutaj było tak gorąco? 

- Mogę ci w czymś pomóc? - zapytałam, uśmiechając się uprzejmie. Miałam nadzieję, że nie odpowie i sobie pójdzie, ale on ani drgnął; jedynie jego uśmiech się poszerzył. 

- Zły dzień? - rzucił, a ja zaśmiałam się i wzruszyłam ramionami. 

 - Raczej zły rok - odpowiedziałam i nagle mnie sparaliżowało, gdy zobaczyłam, że nieznajomy wstał, biorąc kubek z kawą do ręki, po czym usiadł naprzeciwko mnie. 

- Jezu, nie bój się - powiedział ze śmiechem, a ja się speszyłam. Najwyraźniej moje oczy musiały przypominać talerze. Gratulacje, dziewczyno, jak zwykle z klasą. 

- Mogę ci w czymś pomóc? - powtórzyłam pytanie. Nieznajomy był przystojny, ale to nie to onieśmielało mnie najbardziej. Jego oczy emanowały pewnością siebie, postawa niemal krzyczała Patrzcie na mnie, jestem tutaj, wiem, że nie potraficie oderwać wzroku. Znał swoją wartość, głos ani razu mu się nie załamał, a jego uśmiech... Jego uśmiech w moich myślach przeobrażał się w słowa Zdobędę cię skierowane w moją stronę. To onieśmielało mnie najbardziej. Miałam wrażenie, jakby zimna kawa, której upiłam, smakowała całkiem inaczej, a cały coffee shop nagle stał się moim ulubionym miejscem we wszechświecie. 

Nieznajomy roztaczał wokół siebie specyficzną aurę. Nie byłam do końca pewna, czy powinnam ulec jego wyciągniętej w moją stronę dłoni, czy uciec gdzie pieprz rośnie. 

- Shawn - powiedział, pochylając delikatnie głowę w dół; a ja, jakbym zapomniała języka w gębie, wymamrotałam coś, co mogłoby być brane za inny język. Chryste, weź się w garść. 

Shawn uniósł z rozbawieniem brwi i pokiwał głową z udawanym zrozumieniem; jego oczy ciskały w moją stronę spojrzenia, które wyzywały mnie na pojedynek. Tylko co było wygraną?

- Bianca - odpowiedziałam w końcu i uśmiechnęłam się delikatnie, starając się nie patrzeć mu w oczy. 

- Bianca - powtórzył moje imię w zamyśleniu, a ja mogłam śmiało stwierdzić, że nikt nigdy nie wypowiadał tego w tak piękny sposób. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top