Trochę o moich ulubionych śledczych
Kryminały były w moim życiu obecne od zawsze. Jest to jeden z ulubionych gatunków mojej mamy, dotyczący zarówno książek, jak i filmów oraz seriali. To właśnie oglądając telewizję z moją mamą, połknęłam bakcyla miłości do nich. Im byłam starsza, tym bardziej kształtował się mój własny gust odnośnie kryminałów i dziś, gdy moi rówieśnicy zachwycają się "Sex Education" i "Stranger Things", ja w odmętach programów telewizyjnych i serwisów streamingowych wyszukuję perełki o morderstwach. Nawet w "Lucyfera" wpadłam dla warstwy kryminalnej.
Według mnie nie da się zrobić dobrego kryminału bez dwóch czynników: dobrej zagadki i dobrego śledczego. Tak, moim zdaniem stworzenie trzymającej w napięciu, skomplikowanej, ale sensownie się wyjaśniającej intrygi to tylko połowa sukcesu. Potrzeba też kogoś, kto dojdzie do prawdy - kogoś, kto przykuje uwagę, kto nie będzie nudny ani schematyczny. Potrzeba bohatera nie tylko z intelektem, ale też z iskrą. To, co on będzie czuł, jak będzie się zachowywał i co będzie kryła jego przeszłość jest niezwykle ważne.
Chyba jako pierwsi z detektywów w moim życiu pojawili się Herkules Poirot i William Murdoch. Poirot, ekscentryczny, niski, niezwykle przemądrzały Belg stworzony przez Agathę Christie był przy mnie z przerwami. Jako dziecko, serio jeszcze małe, oglądałam z mamą genialny serial z Davidem Suchetem w roli tytułowej - nawet książkowy Poirot miał dla mnie jego twarz, mam ją po prostu wyrytą w duszy. Mama zawsze kazała mi zamykać oczy, gdy pokazywano zwłoki, zresztą nie były one nigdy przesadnie brutalne. Christie z zasady lubiła czyste trupy. Potem minęło parę ładnych lat i w końcu zaczęłam czytać powieści kryminalne i sensacyjne Agathy Christie. Przeczytałam wszystkie, plus też oczywiście opowiadania. Te z Poirotem należały do moich ulubionych, a lektura pozwoliła mi dowiedzieć się o tej postaci znacznie więcej niż pamiętałam z dziecięcych lat. Bo przecież Poirot, pomijając jego arogancję, potrafił być bardzo bezwzględny. Układ z zabójcą: "twoje samobójstwo w zamian za moje milczenie" przewijał się więcej niż raz. Podobno Christie z czasem znienawidziła Poirota, stał się jednak tak popularny, że pisała o nim dalej, aż do "Kurtyny", której chyba żaden wielbiciel Belga nie uznaje.
"Detektyw Murdoch" to prawdziwy kryminalny tasiemiec, ogółem zachowujący jednak wysoki poziom, pomijając dosłownie pojedyncze gorsze odcinki. Obdarzona wielowątkową stroną obyczajową historia o dziewiętnastowiecznym detektywie, który pracuje w Toronto, przedstawia chyba najmniej odchylonego od normy z moich ulubieńców. Owszem, Murdoch nie ma ani odrobiny poczucia humoru, jest bardzo religijny i ma duszę wynalazcy, jednak z upływem odcinków stawał się coraz bardziej... zwyczajny, jednak nie psuło to serialu. Dalej jeździł rowerem, nie rozstawał się ze swoim kapeluszem i stosował dziwaczne metody oraz nowe maszyny.
Później pojawiali się kolejni bohaterowie, kolejne sprawy, kolejne dziwactwa... Oj tak, kocham dziwactwa. Chyba pierwszym, który mnie aż tak oczarował, był inspektor Edmund Reid z "Ripper Street" - i właśnie dlatego, pomimo mojej aktualnej wariacji na punkcie "Dumy i uprzedzenie", Matthew Macfadyen będzie dla mnie przede wszystkim oschłym i porywczym policjantem, a romantycznym kochankiem dopiero w drugiej kolejności. Nie pamiętam dokładnie, ile miałam lat, gdy zaczęłam oglądać ten serial, ale jednego jestem pewna - za mało. "Ripper Street" to produkcja raczej ponura i chwilami nieco makabryczna, ale od pierwszego odcinka zrobiła na mnie wrażenie. Walczyłam, by to obejrzeć w całości, przez lata balansując pomiędzy kilkoma stacjami telewizyjnymi, po to, by dotrzeć do zakończenia, które mnie w ogóle nie satysfakcjonowało. Poziom serialu trochę spadał, ale Reid był wciąż tym samym Reidem. Zwalisty, zdolny skręcić człowiekowi kark gołymi rękami, obdarzony gwałtownym charakterem i ścisłym umysłem... Pewnie, że popełniał błędy. Wielkie. Na lata utracił ukochaną córkę, zdradzał gardzącą nim żonę, stosował brutalne metody przesłuchań... Jednak jego charakter w połączeniu z tragizmem losów tej postaci tworzył niezwykle pociągającą mieszankę.
Po nim przychodzili kolejni... Zagubiony we własnym umyśle młody policjant z Oxfordu, posterunkowy (potem sierżant) Endeavour Morse, rudzielec zakochany w operze i krzyżówkach. Pastor Sidney Chambers, weteran wojenny, mający słabość do alkoholu, kobiet i jazzu. Nerwowy, gderliwy inspektor Alec Hardy, zesłany na prowincję przez grzechy niewiernej i lekkomyślnej żony.
Legendarny Sherlock Holmes. Ten książkowy, pióra Conan Doyle'a, nigdy mnie do siebie przesadnie nie przekonał - choć oczywiście nie zmienia to faktu, że uwielbiam opowiadanie "Skandal w Bohemii", jest bardzo wysoko w mojej hierarchii. Oryginalny Holmes wypadał dla mnie jakoś jednowymiarowo. To, jaki miał być, nie do końca przekładało się na jego zachowanie. Dla mnie był zimny i pusty, chociaż ten chłód był zamierzony, jednak pozbawiony głębi. Sherlock w wykonaniu Cumberbatcha to zupełnie inna bajka. To brawurowo zagrana postać, połamana wewnętrznie. Narkoman w życiu, nie tylko na papierze, nieprzewidywalny socjopata, ale na swój pokraczny sposób wierny przyjaciel.
Nie tylko główni bohaterowie podbijali moje serce. Ojciec Brown jest wspaniałą postacią, ale zwalczający go inspektor Sullivan to absolutny majstersztyk. Występuje tylko w dwóch seriach i potem w jednym odcinku, ale ile wnosi za każdym razem! Ubrany w zawsze perfekcyjnie wyprasowany garnitur, przylizany brunet w wypolerowanych butach. Mieszczuch na prowincji, ogółem drażliwy, ale przy tym opanowany, wyniosły i arogancki. Kochałam go.
Zanim mi zarzucicie, że w kryminałach faworyzuję mężczyzn: tak, przyznaję, to prawda. Wolę męskich śledczych. I nie zawsze tylko dlatego, że aktor jest przystojny. Dla mnie mężczyźni wypadają po prostu ciekawiej. Może to wynikać trochę z tego, że gdy wkraczałam w świat kryminałów, w telewizji panował wielki boom na damskie postacie i zwyczajnie mi się przejadły. Detektyw w garniturze albo wymiętym płaszczu... Nastrojowe. Taki np. Perry Mason z najnowszego serialu HBO. Obejrzałam dopiero jeden odcinek i nie czytałam żadnej książki, jednak ten bohater w wykonaniu Matthew Rhysa już coś w sobie ma.
Mam jednak kilka ulubionych kobiet. Wyzwolona i uwodzicielska Phryne Fisher, mocno zwariowana psycholożka Chloé Saint - Laurent czy wychowująca kilkoro dzieci rozwódka z zamiłowaniem do różu, komisarz Candice Renoir, pomiędzy szukaniem morderców grająca na kilka frontów w życiu uczuciowym. Jane Marple, choć irytująco wścibska, imponowała mi swoją umiejętnością porównywania zawiłych zagadek do codziennych sytuacji i ludzkich postaw. Bardzo cenię postaci autystycznej Sagi Norén oraz fatalnie ubranej, dobrotliwej, a przy tym dość despotycznej inspektor Very Stanhope. W "Broadchurch" sam Alec Hardy by nie wystarczył, ten duet musiała dopełnić lokalna patriotka, sierżant Ellie Miller. Bardzo podobała mi się również major Laurène Weiss, zmagająca się z traumatycznymi wspomnieniami bohaterka zapierającego dech w piersiach "Czarnego punktu".
W mojej książkowej hierarchii za Poirotem znajduje się komisarz Jules Maigret. Jest mrukiem w średnim wieku, wiecznie niezadowolonym z pogody, za dużo pije i nie rozstaje się z fajką. To szef paryskiej Policji Kryminalnej, nigdy nie zrobił prawa jazdy. Lubi stare metody śledcze, długie przesłuchania i nie znosi papierologii. Bywa wredny, nie wraca do domu na noc, wiecznie narzeka - ale mogę o nim czytać bez przerwy. Podobnie w przypadku Philipa Marlowe'a, prywatnego detektywa z Los Angeles, którego los obdarzył mocną głową oraz słabością do mocnych papierosów i mężatek. Marlowe to stuprocentowy samiec, grzebiący w brudach Miasta Grzechu i usiłujący przy tym przestrzegać własnego kodeksu moralnego.
Dzięki Netfliksowi do mojej kolekcji dołączyły kolejne okazy. Ostatni jeszcze dla mnie nie wystygł, choć to była przygoda na dwa dni. Porucznik TJ Caruso, patologicznie uczciwy, ale obdarzony genialną intuicją, przypomina trochę fajtłapowatego szczeniaka, tylko takiego pod krawatem. Dwaj inni praktycznie zwalili mnie z nóg. Prokurator Hwang Si-mok i doktor Laszlo Kreilzer okazali się prawdziwymi namiętnościami. Seriale "Stranger" i "Alienista" zachwyciły mnie mrocznym klimatem, kunsztownie uknutymi intrygami oraz, przede wszystkim, prawdziwie fascynującymi głównymi bohaterami. Si-mok, pozbawiony uczuć po zabiegu lobotomii, to lodowaty profesjonalista, nie do złamania, samotny pracoholik. Laszlo jest wybitnym psychiatrą, zamkniętym w sobie, czasem impulsywnym. Odpycha od siebie najbliższych, ale ludziom z zaburzeniami psychicznymi okazuje dużo troski, wręcz czułości. Jest dumny, ale dotknięty kalectwem.
Reasumując te rozważania, jak zapewne widać, lubię śledczych z zaburzeniami, nałogami, obsesjami. To one czynią ich wielowymiarowymi i przykuwającymi uwagę. Postępują źle, często ranią ludzi, ale dojdą do prawdy. A przy tym pogubią się w życiu, stracą wiarę, dadzą sobie złamać serce, upiją się... Powstaną i pójdą dalej, do kolejnego nieboszczyku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top