Percepcja, asocjacja, wolna wola i wyalienowanie...
...czyli o tym, jak pewien niedostrzyżony ciemnooki pan doktor zawojował moje serce.
Jeśli ktoś zerka w moje filmowo-serialowe recenzje, które powoli urastają do pracy cokolwiek monumentalnej, nawet jeśli nie zawsze przesadnie udanej, mógł zauważyć, że ostatni wpis dotyczył amerykańskiego serialu "Alienista". Rozpisuję się tam dość obszernie na ten temat, szczególnie dogłębnej analizie poddając tytułowego bohatera.
"Alienistę" odkryłam na Netfliksie po obejrzeniu "Czarnego punktu" i przyznam, że nie od razu wskoczyłam na odpowiednie tory. Z początku czułam w tym Ripper Street's vibes i dopiero w drugim odcinku zrozumiałam, że na szczęście to dwie kompletnie różne rzeczy - przy całej oczywiście mojej miłości do "Ripper Street", po prostu lubię oryginalne podejścia. W efekcie w zeszłą sobotę pochłonęłam sześć odcinków. I... narodził się we mnie apetyt na książkę. Dowiedziałam się, że jest to produkcja na podstawie powieści Caleba Carra pod tym samym tytułem, co skutkowało niemal natychmiastowym złożeniem zamówienia na stronie Wydawnictwa REBIS i kilkudniowym wyklinaniem firmy kurierskiej, aż w końcu w środę dostarczono mi te grubo ponad 500 stron. Wyczekując, miałam to charakterystyczne dobre przeczucie co do niektórych książek, które nigdy mi się nie myli - i nie było tak też i tym razem. Dziś, będąc świeżo po skończeniu lektury, ze spokojem mogę stwierdzić, że była to jedna z lepszych powieści, jakie trzymałam w rękach od dość dawna.
Czemu nie wrzucam tego wpisu do książkowych recenzji? Będę się tutaj skupiać zarówno na oryginalnej wersji historii, jak i na ekranizacji, w dodatku nie bardzo trzymając się jakichkolwiek form. Przygotujcie się po prostu na kolejne obłąkańcze rozważania i masę długaśnych cytatów.
Teraz zaczęły pojawiać się informacje i zwiastuny drugiej serii, o podtytule "Anioł ciemności", która ma mieć premierę latem tego roku. Stanowi ona adaptację kontynuacji losów doktora Kreizlera i jego przyjaciół, ponadośmiusetstronicowego kolosa, którego dane mi będzie przeczytać dopiero, gdy wreszcie dotrę do biblioteki wojewódzkiej (a w najbliższym czasie zdecydowanie się na to nie zapowiada), gdyż nie jest dostępna nigdzie indziej, co mnie głęboko smuci. (Dla zainteresowanych i dla rozbudzenia zainteresowania: zwiastun pierwszego sezonu w multimediach, drugiego, świeżo opublikowany - poniżej).
https://youtu.be/O0Uti4coWOU
Najprościej ujmując fabułę, "Alienista" to opowieść o dziewiętnastowiecznym psychiatrze, który usiłuje stworzyć portret psychologiczny brutalnego seryjnego mordercy, grasującego w Nowym Jorku. Tym tytułowym alienistą, czyli, jak obecnie byśmy powiedzieli, psychiatrą, psychologiem, trochę psychoanalitykiem i neurologiem, a jak wspomina się z tyłu okładki - psychopatologiem, jest doktor Laszlo Kreizler, pół Niemiec, pół Węgier, absolwent Harvardu. Oj, Kreizler zrobił na mnie wrażenie - to nawet mało powiedziane. Uaktywniła się jedna z moich faz, spowodowana wielką skłonnością do gwałtownego, bezwładnego zatracania się w pewnych postaciach. Yuri_A potwierdzi, że w ostatnich dniach jedyne, na czym mogę się porządnie skupić, to, przytaczając tu sformułowania z książki, "czarne, jastrzębie oczy" Laszla Kreizlera oraz "dziwne prądy" pomiędzy nim a Sarą Howard. I Mary Palmer w charakterze, wybaczcie dosadność, książkowego wrzoda na tyłku. Moje biedne neurony nie poradziły sobie ze zmasowanym atakiem połączonych sił ekranu i papieru, w wyniku czego w absurdalnie krótkim czasie od włączenia pierwszego odcinka popadłam w głęboką, szaleńczą miłość.
Czy serial, raczej popularniejszy od książki, jest jej wierną ekranizacją? Owszem, dość wierną, jednak nie stuprocentowo. Tak naprawdę znajdują się tam w sumie wszystkie wydarzenia z powieści, do tego kilka wątków i scen dodano, zostało to jednak zrobione z zachowaniem klimatu i rysu charakterologicznego bohaterów, na co zapewne miał wpływ udział Caleba Carra w produkcji.
Narracja w "Alieniście" Carra jest pierwszoosobowa, i to bardzo wyraźnie, osadzona w głowie Johna Schuylera (jakkolwiek usilnie Wasz mózg będzie próbował przeczytać "schuyler" z niemiecka, potraktujcie to jak "skyler") Moore'a, dziennikarza "New York Timesa", który relacjonuje opisane w książce zdarzenia z perspektywy czasu. I czuć, że Moore jest dziennikarzem. Opowiada całą tę pod wieloma względami ponurą historię momentami nieprzyzwoicie wręcz lekko, czasem bardzo dowcipnie, trafnie komentując ówczesną rzeczywistość, by niemal bez ostrzeżenia zaprezentować czytelnikowi coś takiego...
Carr zrobił doskonały research i manifestuje to w licznych czysto urbanistycznych opisach Nowego Jorku, ze wszystkimi budynkami, nazwami ulic, dzielnic. Nie są to jednak nużące opisy rodem z " W pustyni i w puszczy" ("...i w paszczy", jak mawiał mój gimnazjalny kolega), a barwne obrazy pełnego życia miasta. Dla równowagi, żeby "Alienista" nie przypominał za bardzo przewodnika, nawet najlepiej napisanego, w innych miejscach autor idzie w kierunku traktatu psychologiczno-filozoficznego. Słownictwo użyte w "Alieniście" (oczywiście mówimy tu również o kunszcie polskiego tłumacza) jest niezwykle bogate, piękne, jednak również trudne, nie tylko przez wzgląd na celową archaizację, ale też na stosowanie terminów medycznych, związanych przede wszystkim z psychiatrią, niektórych po łacinie. Powieść podzielona jest na trzy części, zatytułowane kolejno: percepcja, asocjacja, wola. Części te są otwierane przez naukowe, wymagające więcej niż jednego przeczytania definicje psychologiczne oraz motta zaczerpnięte z innych dzieł literackich.
Kolejnym bardzo ciekawym zabiegiem narracyjnym autora, oprócz tego swoistego łamania zasady decorum, jest sam wybór narratora. Najczęściej, gdy mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, narrator jest głównym bohaterem, to o niego czytelnik dba, z nim się najmocniej identyfikuje. W przypadku tej książki Moore tak naprawdę mało mnie obchodził - nie wiem, jak postrzegałby to ktoś inny. Jednemu nie da się zaprzeczyć, niezależnie od subiektywnej interpretacji, Moore nie jest tematem tej powieści, a opowiadana przez niego historia nie jest tak naprawdę wcale jego historią. Jest historią ALIENISTY...
Tak właśnie wyglądają pierwsze opisy Kreizlera. Dowiadujemy się, jak facet wygląda, jak mówi, jak się rusza - to uświadomiło mi, jakim doskonałym wyborem do tej roli był Daniel Brühl, bo dotarło do mnie, że nie tylko perfekcyjnie zagrał pana psychiatrę, ale też wpasowywał się w czysto zewnętrzną powłokę, jaką uformował dla swojego bohatera autor.
Cóż, czyli taki właśnie jest Laszlo Kreizler widziany oczyma przyjaciela - a ja zostałam z miejsca doszczętnie rozbrojona. Te opisy - a przede wszystkim człowiek, jakiego one ukazują, ale to już inna bajka - zachwyciły mnie swoją celnością, oryginalnością, choć podejrzewam, że na żadnym egzaminie taka charakterystyka by nie przeszła. Carr samym wyglądem doktora daje nam wskazówki odnośnie jego zachowania, charakteru, ale też nie pozostawia tych aspektów samym sobie. Kreizler jest skomplikowany i Carr świetnie to rozgrywa. Pokazuje nam Laszla takim:
...ale też takim:
Prezentuje nam Kreizlera przez pryzmat jego przeszłości; Kreizlera tak oddanego sprawie, że mdlejącego z wyczerpania; Kreizlera okazującego dużo czułości zagubionym dzieciom; Kreizlera dżentelmena, w ataku szału i kompletnie załamanego... W mojej serialowej recenzji rozpisałam się, rozkładając go na czynniki pierwsze i tutaj mogłabym to jedynie powtórzyć. W tej jego enigmatyczności jest po prostu dla mnie coś nieodparcie pociągającego i wręcz rozczulającego chwilami.
Powieść jest genialna, ale istnieje jeden jej aspekt, równo koncertowo SPIEPRZONY. Wątek romantyczny. Konkretnie otrzymaliśmy tu dwa zupełnie niekonsekwentne wątki romantyczne, z których pierwszy, świetnie się zapowiadający, został pozbawiony logicznego końca, a z kolei drugi nie ma początku i bierze się literalnie z dupy. Wkurzałam się, oglądając serial, ale po przeczytaniu stwierdzam, że oni naprawdę robili co mogli, po prostu to jest napisane tak, jakby autor w połowie książki zmienił zdanie. I nie dam sobie wmówić, że jestem jedyną, która od początku czuje napięcie między Kreizlerem a Sarą Howard! Byli sobą zafascynowani, długo wyraźnie daje się nam to do zrozumienia i w ekranizacji zostało to moim zdaniem świetnie uchwycone oraz rozwinięte. To dopasowanie umysłów, nowoczesnego podejścia, z jednoczesnym uzupełnianiem się częściowo przeciwstawnych charakterów... Moore szaleje z zazdrości, moim zdaniem zupełnie słusznie, i w tym momencie na scenę wkracza dość ograniczona Mary Palmer, była pacjentka, aktualnie gospodyni doktora wraz z rzekomą miłością Laszla do niej. Tak, mówię "rzekomą", bo naprawdę nie widzę w tym żadnego sensu. Dla mnie to byłoby sprzeczne z naturą Kreizlera, którą wałkuje się przecież na wszystkie sposoby. Całe to rozwiązanie uważam za debilne i chodzi mi po głowie niezliczona ilość teorii, dlaczego Carr tak to poprowadził. Teoria o tym, że mu się odwidziało, że bohaterowie wymknęli mu się spod pisarskiej kontroli, że chciał kogoś zabić, ale szkoda mu było Sary (jeśli tak, to się absolutnie zgadzam, Sara jest wspaniała)... I poparta zaserwowanym nam na kartach książki kulawym wyjaśnieniem teoria, jak to mężczyźnie wydaje się, że silna, wyzwolona kobieta nie ma w swoim życiu miejsca dla mężczyzny wybitnego. Ten gorzki akcent na koniec, żeby nie było za słodko.
Ups... Spory ten wpis. Trochę puściły mi hamulce...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top