Ojej. Mam 18 lat...
"I'm not a girl,
Not yet a woman.
All I need is time, a moment that is mine
While I'm in between."
"Nie jestem już dziewczynką,
Ale jeszcze nie kobietą.
Wszystko, czego potrzebuję, to czas, chwila, która będzie moją,
Gdy jestem pomiędzy."
Tak naprawdę w chwili, gdy zaczynam to pisać, nie mam bladego pojęcia, co rzeczywiście chcę przekazać.
Dzisiaj kończę 18 lat, czyli oficjalnie staję się dorosła. Biada światu, jeśli taka jest dorosłość, choć w sumie kilka wieków temu od paru lat byłabym mężatką i matką. Tym większa biada. Robię kurs na prawo jazdy i idzie mi raczej mozolnie, a za 10 dni spełnię jedno ze swoich największych marzeń - oddam głos w wyborach, będę mogła wyrazić swoje poglądy, moja decyzja wreszcie będzie miała znaczenie. I to jest teraz dla mnie najważniejsze.
Bardzo ciężko jest mi się cieszyć, bo od trzech miesięcy towarzyszy mi głęboki smutek. Mam swoje małe radości, powody do śmiechu, ale codziennie go czuję, jest przy mnie, we mnie i wiem doskonale, że czekają mnie kolejne miesiące takiego stanu. Ten smutek wżarł się na miejsce szczęścia, jakie nosiłam w sobie od września 2018 roku. To nie tak, że płaczę bez końca i się nie uśmiecham. Nie, on po prostu jest. Czasem ledwo odczuwalny, niezauważalny, mały, stępiony zardzewiały gwóźdź, każdego dnia wbijany odrobinę głębiej - i jedno znajome spojrzenie go ze mnie nie wyjmie.
Bardzo się staram nie patrzeć teraz przez pryzmat ostatnich wydarzeń, a skupiać się na całym moim dotychczasowym życiu. Jest jednak ciężko, bo utrata sensu życia, za jakim się gnało, na jaki składała się praca nie tylko ostatnich miesięcy, ale w sumie całych lat, nie daje się tak po prostu zapomnieć. Wydarto mi to, co kochałam. Nie tak miały wyglądać moje osiemnaste urodziny, 205. rocznica bitwy pod Waterloo (no to akurat dla mnie smutny fakt) i 228. bitwy pod Zieleńcami. Miałam... mieliśmy zdobyć to, czego chcieliśmy, na co liczyliśmy i na co się zapowiadało - laureata ogólnopolskiej olimpiady historycznej. Dlatego z moim panem profesorem przeżyliśmy ten maraton etapów okręgowych, trzy soboty pod rząd, zarywane noce, jazda w jedyną porządną śnieżycę tej zimy, ja raz z gorączką... Ten okres, te trzy tygodnie były potwornie wyczerpujące, ale jednocześnie wtedy czułam, że żyję, byłam najszczęśliwsza i najbardziej zestresowana. Nawet jeśli moja druga klasa liceum przyniosła na dłuższą metę głównie gorycz i tęsknotę, a całe miesiące stanowią wydarty z życiorysu rozdział oglądania Netfliksa, to warto mieć we wspomnieniach te trzy weekendy, nawet jeśli w sumie tłukliśmy się po nocy ponad 4 godziny w jedną stronę po nic. To nie jest koniec, ślubuję. Zagłosuję w wyborach prezydenckich, zdam prawo jazdy (o ile się oczywiście nie załamię, a mój ciemny jak węgiel instruktor nie posiwieje przeze mnie przedwcześnie na progu beatyfikacji za życia), a potem pójdę po swoje i to odbiorę, bo mi się należy. Bo jestem to winna - sobie za szaleńczą harówkę i nie tylko sobie.
Czekają mnie ostatnie wakacje przed maturą - ślęczenie nad chemią, której przesadnie nie ogarniam, powtarzanie biologii, ćwiczenie angielskiego, skoro planuję pisać rozszerzenie, no i oczywiście moje serce, moja Królowa Nauk, HISTORIA. Bez tego nie wpierdolę światu, a muszę, bo na to zasłużył.
No ale dobrze... Nie osiemnasty rok życia, a osiemnaście lat... Udanych, choć nie zawsze słodkich. Osiemnaście lat życia jedynaczki, po drodze przeprowadzka z klitki do domu. Trzy szkoły stanowią dla mnie trzy etapy, wyraźnie od siebie rozdzielone. Podstawówka... to ten najgorszy czas. Nie lubię siebie z tamtego okresu, ja-dziecko wkurza mnie-nastolatkę. Z podstawówki jako podstawówki mam najmniej rzeczywiście szczęśliwych wspomnień. To jednak wtedy zaczęłam startować w olimpiadach, a prywatnie, nie szkolnie, moje dzieciństwo wciąż przywołuje sporo uśmiechu - te zalane pomarańczowym blaskiem ciepłe letnie popołudnia, gdy cała gromada dzieciaków z połowy wsi spotykała się pod szkołą, by się razem bawić. Z większością tych ludzi nie mam już od bardzo dawna żadnego kontaktu, ale wspomina się miło. "Gimnazjum zmienia ludzi" stanowiło mój slogan. Lubiłam gimnazjum, choć nie byłam w pełni sobą, dużo grałam. Za dużo, czego się teraz wstydzę.
Wraz z końcem gimnazjum zakończyła się moja przyjaźń z dziewczyną, która bardzo dużo dla mnie znaczyła. Koniec był ostry, ale nie mam żalu. Pozbierałam się dość szybko i wyzbyłam się bólu. Dobrze jej życzę i dobrze ją wspominam, choć często nie było kolorowo. Podstawówka i gimnazjum to też czas pierwszych zauroczeń niebieskookimi blondynami o cielęcych spojrzeniach - i to nie było przyjemne! Oh shit, ale mi się gust zmienił... I zupełnie nie wiem, czy to dobrze, czy fatalnie. A swój ideał mężczyzny poznałam w wakacje po drugiej klasie gimnazjum na kartach "Dumy i uprzedzenia" Jane Austen, powieści, która stała się moim szaleństwem. Ta moja wyśniona doskonałość nazywa się Fitzwilliam Darcy, kocham go na zabój, beznadziejnie, ale przynajmniej mogę sobie o nim do woli marzyć. A na początku przez chwilę go nie lubiłam...
Moje liceum... to moje serce. Tam je zostawiłam i wrócę po nie. To miejsce, w którym jestem najszczęśliwsza. Na progu zgubiłam chyba stabilność psychiczną, ale odnalazłam siebie. Miałam jak człowiek pójść na biolchem, oddać jedną pracę z historii na etap szkolny i zostawić to za sobą, zamknąć ten rozdział. Tylko że niewinny flirt stał się palącą namiętnością, ja wpadłam po uszy i teraz tylko cierpię, taka ironia. Ale to się odwróci. Musi.
Moje życie... Nie istniałoby bez moich rodziców. Czasem jest bardzo trudno się dogadać, przynajmniej z pięćdziesięcioma procentami moich rodzicieli, ale ich kocham i uważam, że świetnie "trafiłam". Dużo im zawdzięczam. Szczególnie moja więź z mamą to coś niezwykle dla mnie ważnego. Ona wie aż za dużo, ona mnie prawie zawsze wspiera. Oglądamy to samo, czytamy to samo i razem kibicujemy. I chcę ją zabrać kiedyś wreszcie na mecz, bo siatkówka tak wiele dla mnie znaczy.
Nieodłączną częścią mojego życia jest, była i będzie Yuri_A - najwspanialsza przyjaciółka, jaka mogła się trafić. Nie mam słów, by wyrazić, jak ważna jesteś. Bo jesteś. Po prostu, od zawsze. Kim bym była bez Ciebie?
Nie da się odciąć tak po prostu od chwili obecnej, zignorować tej perspektywy, a przynajmniej ja nie umiem - dziwne, przecież z taką łatwością potrafiłam przenosić się całe epoki wstecz. Gdybym kończyła 18 lat w styczniu, ten wpis byłby obłąkańczym rykiem radości i triumfu dziewczyny, która robi to, co kocha, u boku ludzi, których kocha. Dziewczyny, która się realizuje i z sukcesem idzie do przodu. Wszystko się rozsypało i dlatego przebija przeze mnie smutek.
Co wiem po tych latach? M.in. że koreańscy prokuratorzy mają obłędne togi, a do nieskupiania się na złamanym sercu trzeba dojrzeć, szczególnie kiedy zawdzięczamy je naszej własnej emocjonalnej durnocie.
Czego nie wiem? Jak by się to wszystko potoczyło, gdybym trafiła do jednego z liceów, do których wcześniej bardzo poważnie planowałam - a nie do tej szkoły, w jakiej spotkałam akurat tych ludzi, których głęboko cenię, których wsparcie jest dla mnie ważne i którzy inspirują mnie do robienia rzeczy, na które być może nie odważyłabym się, gdybym nie pozostawała pod urokiem ich pasji.
I w którą stronę pójdę, co poświęcę na zawsze - bo z czegoś muszę zrezygnować. Taka mi dorosłość... Tylko czy tak bardzo różnię się od tej siedemnastolatki? Czy ta dziewiętnastolatka będzie tak inna?
PRZEPRASZAM WSZYSTKICH, KTÓRZY CZYTALI TE NIECO DEPRESYJNE WYPOCINY!
Chyba jestem bardziej przygnębiona, niż sobie uświadamiam. Sama siebie doszczętnie nie rozumiem. Ale głowa do góry.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top