𝑹𝑶𝒁𝑫𝒁𝑰𝑨𝑳̷ 𝑿𝑰𝑰𝑰

Wchodząc do doskonale znanego jej pokoju przesłuchań, Calypso poczuła, jak uderza ją intensywna woń papierosów. W całym towarzystwie to ona jako jedyna nie przepadała za tym zapachem - a przynajmniej to wnioskowała ze spokoju wymalowanego na twarzach pozostałych. Roderic, jak miał w zwyczaju, kompletnie nie przejmował się tym, że właśnie siedzi w jednym pokoju z mordercą. Fakt, że jest zaledwie na wyciągnięcie ręki, wydawał się wcale mu nie przeszkadzać w rozkoszowaniu się smakiem jego ulubionego dymu papierosowego. Vincent również nie sprawiał wrażenia  specjalnie przejętego Gabrielem, jednak w odróżnieniu od Zhao nie był tak bardzo wyluzowany. Czuwał, a przede wszystkim wyczekiwał w pogotowiu, przygotowany na każdą sztuczkę, na jaką mógł zdecydować się Aslanov.

Gdy tylko spojrzenie francuza spotkało się z tęczówkami Cally, na jego ustach pojawiło się nieme przywitanie. Oh, oczywiście, że na jej widok nie mógł sobie tego odpuścić, nawet jeżeli ostatnim razem widzieli się zaledwie kilka godzin wcześniej. Laurent nie mógł mieć pojęcia, że nie był to najmądrzejszy ruch. Nie po tym jak Roderic postanowił zrobić coś bez wiedzy Miller.

- Co wy tutaj tak właściwie robicie? - spytała od razu po tym jak drzwi się zatrzasnęły. Te słowa wytrąciły Vincenta z równowagi, lecz pojęcie tego jak łatwo dał się oszukać, nie zajęło mu długo. Nim zdecydowali się na rozmowę Roderic zapewniał go, że propozycja, z którą właśnie przyszli została zatwierdzona przez całą trójkę. Oczywiście było to jedynie piękne kłamstwo, które miało jedynie udobruchać Vinca. Nic dziwnego, że Calypso nie miała ochoty na czułe przywitania. Zhao bezczelnie się uśmiechnął, zupełnie jakby złość skierowana w jego stronę nijak go nie obchodziła. Gabriel natomiast z zaciekawieniem przyglądał się rozgrywającej na jego oczach scence, rodem wyciągniętej z filmów kryminalnych. Vincentowi nie umknął fakt, że więzień szczególnie dokładnie przygląda się jego skrytej miłości.

- Pan Aslanov właśnie dostał pewną propozycję. Propozycja z góry, którą pozwolono nam wykorzystać... wybacz, nie miałem pojęcia, że o niczym nie wiesz - padło od razu z ust francuza, gdy przedłużająca się cisza nie została przez nikogo przerwana. - Zasugerowano mi, że pomysł wypłynął od ciebie. - dodał, tym razem nieco oskarżycielskim tonem.

Miller na co dzień ubierała maski, lecz w odróżnieniu od tych wszystkich przestępców, którzy kryli się za kawałkiem plastiku, ona nie kryła swojej tożsamości. Niewidzialna, ale o wiele bardziej skuteczna maska pozwoliła jej na stworzenie w umysłach innych obrazu miłej, wypełnionej dobrem dziewczyny. Sprawiła, że większość widziała w niej córkę, która poszła w ślady ojca policjanta i która tak jak on pragnie czynić ten świat lepszym. Wykreowała obraz, który nijak nie dało się połączyć ze złem, a nawet jeśli tak się stało, ten kto zaproponował tak absurdalną wersję, zazwyczaj nie był brany w pełni na poważnie.  Lecz tym razem była bliska zrzucenia maski anioła, którą tak długo, bez problemu nosiła. Współpraca z Rodericem, jak wszystko, miała zarówno swoje zalety jak i wady. Jednym z minusów była jego... buntowniczość. Chociaż współpracowali już od jakiegoś czasu i łączyło ich coś więcej niż wspólne morderstwo, to Zhao nie wydawał się nijak obchodzić fakt, że byli partnerami. W rzeczywistości było wręcz na odwrót. Specjalnie zatajał najróżniejsze informacje i swoje działania, sprawiając, że detektyw coraz bardziej żałowała jakichkolwiek powiązań z nim.

- Roderic. A raczej... Rodi - poprawiła się od razu. Mała złośliwość jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a Calypso doskonale wiedziała jak bardzo ten mężczyzna nienawidził gdy zdrabniano jego imię. Mówiąc to, detektyw ani trochę nie przesadzała. Ciemnowłosy od razu po usłyszeniu ostatniego słowa wyraźnie się spiął, a kilka sekund później wstał i zaczął zmierzać w jej stronę. Chociaż Miller czuła olbrzymią pokusę, aby cofnąć się, chociaż o krok, nie zrobiła tego, a detektyw zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy. Nawet jeśli próbował tylko ją nastraszyć, jego teatrzyk był całkiem skuteczny. Ze świadomością czego ten człowiek dopuścił się w przeszłości i co zrobił kilka dni wcześniej, nie dało się nie odczuć, chociażby cienia grozy. Bez pośpiechu Zhao zaciągnął się tytoniem, aby Mimo to zadbała o to, aby jej głos nie zadrżał i spytała - co to za propozycja? 

- Współpraca. Góra życzy sobie szybkie zakończenie sprawy ze względu na opinię publiczną. Ludzie domagają się krwi - skwitował z zadowoleniem Zhao.

- Może nie o tyle krwi co kary winnego - szybko poprawił go Laurent, na co Roderic cicho prychnął, zgniótł w palcach resztkę papierosa i wrócił na swoje miejsce. - Proponują przyznanie się do winy w zamian za pobyt w więzieniu na Syberii.

- Nie rozumiem...chcą się go pozbyć? Wykorzystać jako kozła ofiarnego i puścić wolno? - spytała bardziej samą siebie niż innych. Miller nie rozumiała jednego - czemu FBI nie zależało na zatrzymaniu Gabriela w Ameryce? Czyżby jego pobyt w Waszyngtonie nie był okazją do skazania jednego z najbardziej pożądanych przestępców a ryzykiem? Więzienie na Syberii dla młodego Aslanova było jak definicja wolności. Nie było miejsca na terenie Rosji, z którego nie zostałby uwolniony - tam władzę sprawowała jego rodzina.

Inna niewiadoma, o której detektyw szybko zdała sobie sprawę to powód do jej pojawienia się w tym miejscu. Została poinformowana przez Roderica o  pilne spotkanie, które dotyczyło sprawy, którą ewidentnie chciał przed nią ukryć. Jaki był sens wzywania jej tu, jeszcze przed zapadnięciem decyzji? Gabriel powinien wykorzystać okazję.

- Najwyraźniej bratva już dała się we znaki - wciął się do dyskusji Gabriel, tym samym udzielając odpowiedzi na niewypowiedziane na głos pytania. Jego ostry, rosyjski akcent sprawił, że Calypso poczuła, jak przechodzi ją nieprzyjemny dreszcz. - Bądź, co bardziej prawdopodobne, wasza... góra coś kombinuje i naiwnie próbuje wykorzystać moją niewiedzę. Dlatego zasugeruję się jedynie opinią kogoś, kto już mi coś obiecał.

Kolejno trzy spojrzenia padły na detektyw, a ona zamarła, słysząc te słowa. Teoretycznie nie zrobiła nic złego - mogła przecież łatwo się z tego wytłumaczyć. Mogła powiedzieć, że to było jedynie kłamstwo konieczne do zyskania zaufania więźnia. Jednak na jej niekorzyść niestety działał fakt, że nie podzieliła się z nikim tą informacją, przez co nagle w oczach partnerów mogła stracić na zaufaniu. O ile nie zależało jej zbytnio na Vincencie, tak Roderic... wychodziło na to, że mimo różnicy charakterów wcale nie dobrali się aż tak źle. Oboje balansowali na granicy, w tajemnicy działając za plecami drugiej strony.

- Chcesz usłyszeć, co ja o tym myślę? - dopytała dla pewności, zaczesując kilka niesfornych kosmyków za ucho. Twierdząca odpowiedź, która padła zaledwie po kilku sekundach była nie tylko swego rodzaju zaskoczeniem, ale i dobrą nowiną na, którą czekała. Aslanov był mistrzem w zagrywkach i manipulacji, a plotki głosiły, że wystarczyła mu zaledwie chwila, aby odczytać nawet najbardziej ukryte intencje. Jeśli Miller chciała uniknąć podejrzeń, musiała okazać się sprytniejsza od niego. Ona wraz z Zhao wrobili go w morderstwo, jednak to jeszcze nie oznaczało, wygranej - wyrok wciąż nie został wydany, a oni musieli zagrać kartami tak, aby wyjść z tego czysto.

Nie minęła nawet minuta, a detektyw już wiedziała, co powinna powiedzieć.

***

W życiu Calypso Miller od jakiegoś czasu najwięcej kluczowych wydarzeń działo się po zmroku. To w ciemnościach została porwana, to po zmroku zarówno odnalazła zamontowane w jej mieszkaniu kamery jak i tajemniczy prezent, który z jakiegoś powodu pojawił się pod choinką. Od wielu lat była już dużą dziewczynką i nie bała się niewiadomej, którą niosła za sobą noc. Ukryta gdzieś w mroku, czuła strach, lecz nie przed tym co ją otacza, a tym, co miało się stać. Mafia jasno zapowiedziała początek morderczej gry, a zgodnie z zasadami przy ruchu tej "złej strony" ktoś musiał zginąć.

Coś ścisnęło jej żołądek, a na ramiona opadł niezwykle przytłaczający ciężar. Cally nie od razu zrozumiała, że tak właśnie smakuje bezsilność. Wiedziała, co się wydarzy, ale nie miała pojęcia komu. Jak miała chronić wszystkich, których znała bez wyjaśnień? W pierwszym odruchu pojawiła się chęć skontaktowania się z każdym, kto mógł zostać pionkiem w ich grze, dlatego też wykonała krótki, niezobowiązujący telefon do każdego. Pod wpływem nerwów robiła to dość mechanicznie i odruchowo, a na dłuższy moment zatrzymała się dopiero, widząc na wyświetlaczu imię Vincenta. Czy to nie utrata jego była dla niej najbardziej dotkliwa? Strach ścisnął jej gardło, a obawy rosły z każdą minutą w niewiedzy. Zaledwie godzinę wcześniej się pokłócili, ale... nie mogła tak po prostu odpuścić. Francuz stał się zbyt ważną częścią jej życia, aby kierować się dumą.

Detektyw jeszcze nigdy nie czuła takiego napięcia podczas rozmowy, nawet jeśli było to jedynie połączenie telefoniczne. Świadomość tego co tak właściwie zrobiła, dotarła do niej dopiero po zadanych pytaniach, z których musiała się jakoś wytłumaczyć. Ostatecznie... Cally nie skłamała, ale i nie powiedziała całej prawdy. Działała instynktownie i jedyne co chciała to chronić Vincenta, ale słowem nie wspomniała o czymkolwiek więcej. Czyny, których dopuściła się w przeszłości czy intencje, przez które bez wątpienia zostałaby ukarana wciąż pozostały gorzką, coraz bardziej ciążącą, tajemnicą. Nie była oczywiście na tyle naiwna, by wierzyć, że wszystko po tej krótkiej rozmowie się ułoży. Bezpowrotnie ściągnęła na siebie jeszcze większe podejrzenia, a różowe okulary, przez które Laurent patrzył na świat, już nie były dla niej zabezpieczeniem. Budowany przez lata wizerunek dobrej i pracowitej kobiety stracił swoją siłę wraz z ukazaniem pierwiastka złości, który w sobie nosiła. Dwa słowa więcej a w całe jej życie rozsypałoby się jak domek z kart.

- Dziękuje jeszcze raz, że odebrałeś. Naprawdę, nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło ani czemu mówiłam te wszystkie rzeczy. Następnym razem... - urwała nagle, gdy w zdanie wciął się pewien znajomy dźwięk. Dźwięk dzwonka rozniósł się ponownie po mieszkaniu a Cally zamarła w bezruchu. Nie spodziewała się nikogo, w szczególności o tak późnej porze. Co prawda następnego dnia miała odwiedzić ją jej matka z okazji zbliżających się świąt, ale Violet zawsze informowała swoją córkę na bieżąco. Cally powoli ruszyła w kierunku  drzwi wyjściowych, stawiając kroki, jak najciszej potrafiła.

- Czekasz na kogoś? - zapytał głos w słuchawce, na co jedynie przeklęła w myślach. Powinna się rozłączyć od razu, a nie niepotrzebnie ryzykować. Ktokolwiek właśnie stał za drzwiami, właśnie zyskał pewność, że ktoś jest w środku. - Cally? 

- Poczekaj. Za chwilę do ciebie oddzwonię - szepnęła i nie czekając na odpowiedź, przerwała połączenie. Jednym, szybkim ruchem wsunęła telefon w kieszeń spodni i najciszej jak potrafiła podeszła bliżej wejścia. W chwili, w której oparła dłonie o drewno i sięgnęła w stronę wizjera, dostała nagłego przeczucia deja vu. Ostatnim razem po tak niepokojącym momencie odkryła, że ktoś ją obserwuje. A właściwie... ktoś obserwował ją cały czas.

Powoli wypuściła powietrze przez usta, zbierając w sobie resztki odwagi. Nie mogła okazywać strachu - nie to sobie obiecała. Miała być silna i z podniesioną głową stawić czoła wszystkim przeciwnością, z jakimi przyjdzie się jej zmierzyć.

Ostrożnie wyjrzała przez wizjer, lecz widok osoby, którą dostrzegła po drugiej stronie, przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. W jej głowie od razu pojawiły się pytania. Co on tu robił? Czego chciał w środku nocy? I jak do diaska udało mu się ją znaleźć? Gdy jeszcze ostatnim razem pracowali, mieszkała w zupełnie innym miejscu.

Odsunęła się i pośpiesznie skierowała w stronę drewnianej komody. Niewiele myśląc, odsunęła pierwszą szufladę i przeczesała wzrokiem jej zawartość w poszukiwaniu pewnej, najważniejszej w aktualnej sytuacji rzeczy. Zapasowa broń być może i miała okazać nieprzydatna, ale Miller nie miała zamiaru ryzykować. Niezależnie czy tego chciała, czy nie, otaczali ją ludzie, po których musiała spodziewać się wszystkiego.

Pistolet wsunęła za pasek spodni i przykryła materiałem tak, aby pozostał niewidoczny. W następnej chwili była już przy drzwiach, powoli przekręciła zamek w drzwiach i otworzyła je.

- Roderic - mruknęła niezbyt optymistycznie. Jakby niespodziewane odwiedziny były małym zaskoczeniem, Zhao dodatkowo wydawał się niezwykle... tajemniczy. Cally dostrzegła, nawet jak jeden kącik jego ust powędrował ku górze, a to nie oznaczało nic dobrego. Przegapiła coś, ale o co mogło chodzić? Nim zdążyła dokładnie przemyśleć to pytanie, poznała na nie odpowiedź Gdzieś w ciemności, za jego rozbudowanych ramion dostrzegła znajomą, rozpromienioną w uśmiechu twarz. - Mamo?

- Cally, jak ja cię dawno nie widziałam! - padło z ust pięknie prezentującej się kobiety, gdy ta podeszła i zamknęła swoją córkę w matczynym uścisku. Mimo upływu lat nawet o dwie dekady młodsza Calypso ani trochę nie dorównywała Violet urodą. Urzekająca, pełna klasy i światła, którym wypełniała każde miejsce, do którego zawędrowała. Cally niejednokrotnie żałowała, że nie jest jej biologiczną córką. Gdyby nosiła w sobie geny tej kobiety, wiele spaw wyglądałoby zupełnie inaczej. Byłaby... a raczej nie byłaby sobą. Byłaby kimś lepszym.

- Też się cieszę, ale... co ty tutaj robisz? Nie powinnaś wyjechać jutro rano?

- Oh, stwierdziłam, że zrobię niespodziankę. W końcu nadchodzą święta, a skoro ty jesteś na tyle zapracowana, aby je ignorować, to musi ktoś się zająć tym twoim małym gniazdkiem - wyznała, żywo gestykulując. - Prawdziwe szczęście, że natknęłam się na twojego narzeczonego. Cally, jak mogłaś mi o tym nie powiedzieć? Prawdziwy gentleman z niego!

- Spotkałaś... kogo? - spytała nieco zagubiona, w momencie gdy Violet już zdążyła ją obciskać i zaczęła przenoszenie bagaży do salonu. Calypso już miała iść za nią, lecz zatrzymał ją inny, dość intrygujący widok. Zhao, który właśnie przekroczył próg domu i zamknął za sobą drzwi, trzymał w dłoni torbę. Nawet w mroku rozpoznała znajomy kolor i kształt - jak miałaby tego nie zrobić? Sama kiedyś z niej korzystała. Połączenie kropek nie zajęło wiele.

- Co ty wyprawiasz? - szepnęła, z trudem się powstrzymując przed wyrzuceniem go za drzwi. Chęci te wzrosły po stokroć, gdy Zhao zmniejszył między nimi odległość, wyjątkowo czule ujął jej dłoń i nachylił się, muskając ustami płatek jej ucha. Wszystko zupełnie tak jakby naprawdę był narzeczonym, za którego się przedstawił.  

- Ubezpieczam się - mruknął, sprawiając, że detektyw musiała siłą się powstrzymać przed odepchnięciem go. - Widzisz... oboje wiemy, że działasz na własną rękę, co dla mnie jest bardzo niekorzystne. A teraz ktoś tu myśli, że jestem zakochanym w tobie do szaleństwa facetem. Nawet nie zawaha się przed wpuszczeniem mnie do środka, a potem...

- Coś ty zrobił - szepnęła w złości nieco głośniej niż powinna, przez co jej usta zakryła męska dłoń. Jęknęła niezadowolona w ramach protestu, lecz szybko zamilkła czując na nadgarstku rosnący uścisk.

-  Shh, no już. Nie kombinuj, a wszyscy przeżyją. Wywiąż się z naszej umowy, a nie tknę jej nawet palcem. - Roderic odsunął dłoń, tym samym dając jej zaczerpnąć powietrza. Drugą ręką jednak wciąż mocno ją trzymał, a Cally poczuła jak przeszywający ból w nadgarstku, coraz bardziej narastał. - Jak zamierzasz dołączyć mnie do sprawy?

  - To proste. Vincent, odsunę go od sprawy.

- Jego? Oh, śmiem wątpić - prychnął, unosząc jej dłoń, na której dumnie prezentował się zaręczynowy pierścionek. - Nie zrobisz nic, co może go skrzywdzić. 

Atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Roderic swoją posturą wyraźnie dominował nad Cally. Wyższy o ponad głowę, patrzył na nią z góry, szczycąc się zdobytą przewagą.

W odpowiedzi detektyw zadarła wyżej podbródek, zupełnie jakby to miało sprawić, że stanie się silniejsza. Pochłaniającą ciszę od czasu do czasu przerywały jedynie pełne niezadowolenia komentarze z pokoju obok, którymi Violet wyrażała swoje skromne zdanie na temat mieszkania, zupełnie nieświadoma tego co dzieje się dzieje tuż za ścianą.

- No dobrze - westchnął ostatecznie, puszczając ją wolno. Calypso mogła przysiąc, że przez jego usta przemknął przelotny, lecz wciąż cyniczny uśmiech.- Skoro tak bardzo się zapierasz... kim ja jestem, aby psuć marzenia? Pozbądź się go, skoro tak bardzo ci na tym zależy.

Miller miała w sobie ogromne pokłady cierpliwości, jednak i ona miała swoje granice. Nie mówiąc nic więcej, jedynie wskazała na drzwi, tym samym dając mu jasny sygnał, że powinien opuścić to miejsce. O tym jak bardzo czekała na pozbycie się jego towarzystwa, przekonała się dopiero w chwili, w której kroki Zhao odbiły się echem na klatce schodowej. Głośno odetchnęła z ulgą i złapała za bolący nadgarstek. W słabym świetle dostrzegła biało-czerwony ślad, po którym z pewnością na długo pozostanie ślad.

Zupełnie tak samo, miał pozostać ślad po tym co zamierzała zrobić.





2530

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top